Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Było tam istotnie coś innego. Potężna plama krwi na chodniku, która jeszcze nie wsiąkła w ziemię. Z powodu małego zagęszczenia budynków, a najbliższy był pięćdziesiąt metrów dalej, możliwe że nikt tego nie zauważył. Ale istotnie tajemnicza plama była tam i to zapewne ona sprowokowała tak gwałtowną reakcję. A srebro mogło ją cofnąć. - I co? - zapytała Irene, patrząc w szklankę wody postawioną obok. Nie mogła do niej sięgnąć, jako że była spętana łańcuchem. - Powiedz mi, że to nie zwłoki. Albo że to nie zwłoki tej starszej pani.
  2. Kiedy Adam wrócił, a przecież nie szedł daleko, zastał Irene w nieco innym stanie. Jej oczy wyglądały normalnie, zniknęły skrzydła, a ręce wróciły do zwykłego stanu. Jedyną pamiątką po gwałtownych wydarzeniach sprzed chwili było złamane, ciemnoszare pióro na podłodze nieopodal. Dziewczyna spojrzała na Adama przepraszająco. - Wybacz - powiedziała. - Nie panuję nad tym. Nic ci się nie stało? I powiedz mi proszę, co jest na zewnątrz. Czuję krew.
  3. Nie było łatwo, póki uwaga Irene w potwornej, ptasio-wampirzej wersji koncentrowała się na postępującej przemianie. Rzucała się, ale wciąż była od Adama lżejsza, a więc wykorzystując ciężar przy ataku miał nad nią sporą przewagę. Dodatkowo jej ruchy krępowało pomieszczenie, bo skrzydła były naprawdę długie, a ona na szczęście nie miała jeszcze możliwości zastanowić się nad zamianą rąk na skrzydła, więc kiedy próbowała używać pazurzastych dłoni, to pióra i przedłużone kości zahaczały o sufit i meble. Z trudem, ale udało się. Srebrny łańcuch ciasno oplatał adeptkę, skutecznie krępując jej ruchy. Nie krzyczała - syczała, kiedy przypadkiem padło na nią światło słoneczne i w momencie w którym po raz pierwszy łańcuch dotknął jej skóry. - Potrzebuję krwi! Albo chociaż wody... Daj mi coś do picia! - sapnęła, na chwilę odzyskując świadomość i na chwilę wracając do siebie. Na szczęśliwą nie wyglądała, jako że tą walkę bezsprzecznie wygrał Adam.
  4. - Co? Ale... Mnie tu nie chodzi o żadne moralne rozterki! Problem jest taki, że ja po prostu nie chcę umrzeć w najbliższym czasie w probówkach i z numerkiem zamiast imienia! Mam absolutnie gdzieś w tym momencie czy oni są dobrzy, źli czy szarzy.Wyrosły mi pióra, Adam! Jestem hybrydą człowieka i kury, nie pisałam się na to! Ja po prostu nie chcę z nimi współpracować, bo mnie okłamali! A poza tym... - urwała nagle i skierowała twarz w stronę okna. Parę razy pociągnęła nosem. -... Czujesz? Czujesz ten zapach? Coś jakby metal... Słony metal, jakkolwiek to brzmi. Ale nie pachnie brzydko, jeśli rozumiesz, o czym mówię. Odsunęła lekko ręce Adama i jak zahipnotyzowana zaczęła się zbliżać do okna. Rozległo się nieprzyjemne strzyknięcie brzmiące jak łamane kości. Małe palce w dłoniach Irene wygięły się samoczynnie pod dziwnym kątem, ale ona nie zwróciła na to uwagi, podchodząc do szyby. Odgarnęła zasłony i otwarła jedno ze skrzydeł okna. Na zewnątrz było widno, więc natychmiast cofnęła się za zasłonę, sycząc wściekle. Skierowała wzrok z powrotem na Adama. - Pamiętasz, jak mówiłam o łańcuchu? - szepnęła zmartwionym głosem i z równie zmartwioną miną. - Chyba zbliża się moment, że spróbuję cię zabić. Słyszę twój puls, Adamie. Zrób coś... szybko. Coś, co przed chwilą było małymi palcami wydłużyło się gwałtownie, a między tym a tułowiem adeptki pojawiły się pióra, przekształcając ręce w wielkie, złożone skrzydła. Dziewczyna skierowała głowę do ziemi i zaczęła wić się w konwulsjach. To były dla Adama ostatnie chwile, by działać.
  5. Przez dłuższą chwilę odpowiadało mu milczenie. Na twarzy adeptki po monologu Adama mieszały się skrajne emocje - od gniewu, przez strach, aż po smutek. Cały czas z zaciśniętymi szponami. - Nie chcę im nic pokazywać. Mam ich ochotę zamordować. Wolałabym, żeby mnie spod tej ciężarówki nie pozbierali. A jeśli to jeszcze nie jest koniec, to niech tu lepiej nie wracają - odpowiedziała, choć były to z pewnością groźby rzucane na wiatr. Dziewczyna odetchnęła głęboko i wytarła oczy. - Wydaje mi się, że nie mogę tu zostać. Chyba naprawdę muszę uciec. Co jeśli chcą zrobić jakieś... Eksperymenty, albo rytuały? Nie wiem, co się dzieje! Po co ty tu jesteś, skoro nie masz swoich duchów? Po co nas zabrali, Adam? Nie wierzę w żadne szkolenie, to jest wszystko podejrzane! Przecież musimy się dowiedzieć, na czym stoimy, bo mam wrażenie że jesteśmy w głębokim gównie! - Mówiła szybko, ale nie głośno, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z sytuacji i obecności starszej pani.
  6. - Co jest? Aż tak późno? - zapytała, nie do końca rozumiejąc co chłopak ma na myśli. Do oszołomionej głowy zaczęły z wolna docierać bodźce. Najpierw rozejrzała się wokół i zobaczyła plamę krwi na podłodze. Po drodze na linii wzroku były też ręce, więc... - O matko boska! Adeptka w pierwszym napływie paniki podjęła próbę "zdrapania" nowych rąk, żeby zaraz potem odkryć, że nie jest w stanie tego zrobić. Spojrzała przelotnie na Adama, jednym, bardzo szybkim susem skoczyła do łazienki i wciągnęła głęboko powietrze w płuca. Wypadła z powrotem do pokoju. - Jak ja mam to odwrócić? - zapytała, zapewne nie oczekując odpowiedzi. - Przecież ja tak nie mogę... Co to ma znaczyć? Nic takiego nie mówili! Muszę się ukryć, Adam! Muszę się gdzieś ukryć! Było jasne, że towarzyszka chłopaka chwilowo nie myśli logicznie i jest zdjęta strachem. Podobnie zresztą jak on sam.
  7. Parę razy podjęła jeszcze próbę zerknięcia za Adama, ale w końcu dała za wygraną. Kiwnęła głową i oddała leki. - Lekami się nie przejmuj, słoneczko. Nie były drogie, nie ma ich dużo. A o stratach... Nie sądzę, żeby były aż takie straty. W porządku, nie mam innych gości, więc niczym się nie przejmuj i w razie czego mam tu pod ręką telefon na dole, więc śmiało. No, zdrowia! - powiedziała i ponieważ Adam rozegrał to dobrze, to zniknęła w korytarzu. Słyszał oddalające się kroki. Potem przez ponad dwie godziny nie działo się nic szczególnego. Irene skuliła się pod ścianą i leżała tak, od czasu do czasu mamrocząc coś bez ładu i składu. Udało jej się też nie udusić, chociaż jej stan był bliski agonalnego. Dziwaczne żyły podeszły jeszcze bliżej skóry i okazało się, że w istocie nie są żyłami. Przez skórę przebiły się... pióra. Ale dwie godziny minęły i wtedy skończył się spokój. Adeptka gwałtownie się przebudziła i przywaliła głową o łóżko z rozpędu. W częściowym oszołomieniu i cała we krwi chwiejnie podniosła się z łóżka. Wyglądała... trochę inaczej. Sukienka była częściowo podarta, z przedramion wystawały długie, pióra ułożone równymi liniami i sięgające poza łokieć, wzdłuż ręki. Palce w dłoniach wydłużyły się i zakończyły szponami, a oczy wciąż pozostały czarne. W dodatku gdzieniegdzie, między włosami też widać było pióra. - Która godzina? - zapytała. Wyraz twarzy sugerował długotrwałe niewyspanie. - Simone już wróciła, czy jak?
  8. - Ale bo ty wiesz, że to rośnie w losowych miejscach w mieście, nie? - zapytał Torn, niewzruszony szałem Pete'ego. - Przestań się popisywać, będzie cuchnąć jeszcze bardziej jak sok się wydobędzie. Poza tym, sam se dbaj o swoje zdrówko, o! - Możecie mi wyjaśnić, co tu się do cholery jasnej wyprawia? - zapytał Albrecht. - To mi nie wygloda na dziwki... Ale na burdel jak najbardziej - skomentował Meer i wyglądał na zadowolonego ze swojego błyskotliwego żartu. A zielsko, cóż. Zielsko faktycznie zaczęło śmierdzieć jeszcze bardziej. Gorzej, że śmierdzieć zaczęły też ręce skalane sokiem czarnego bzu.
  9. Miski niestety nie było, ale kiedy Adam zakończył działania maskujące, napatoczyła się z powrotem właścicielka, zaopatrzona w srebrną tacę. Nie omieszkała oczywiście wychylić się za drzwi i zerknąć. Na tacy stała szklanka z wodą i kubek z gorącą herbatą, prócz tego kieliszek na wódkę z kroplami żołądkowymi, jakaś czerwona i biała tabletka. - I co, i jak? - zapytała z troską, ale i ciekawością, którą starała się niezbyt zręcznie ukryć. Teraz pozostawało mieć nadzieję, że Irene nie wyda z siebie żadnego dźwięku, który mógłby uczynić sytuację... dziwną.
  10. - No tam jest. A teraz tam... O, zniknęła - zaczęła mówić adeptka tonem tak bardzo beztroskim i spokojnym, że pewnym było, że bredzi. - A tą wielką drogę widzisz? Musisz widzieć, jak ja widzę... Ale nie pamiętam, żeby tu była. Z dołu słychać było głośne "cholera, a niech to!" I upadek jakiegoś opakowania. Potem nerwowe kroki, a potem szelest. Starsza pani najwyraźniej wciąż szukała medykamentów, a więc Adam miał jeszcze parę chwil na ratowanie nieprzyjemnej sytuacji. Adeptka na nowo zaczęła kaszleć, ale tym razem już słabiej. Z ust pociekła kolejna strużka krwi i pojawiła się krwawa piana. Było coraz gorzej.
  11. I oto niebawem znalazło się źródło ciężkiej atmosfery, a im bliżej, tym bardziej Pete miał wrażenie, że wypiera z powietrza wszystkie gazy i uniemożliwia oddychanie. Pod jednym z płotów otaczających kamienicę rósł krzew o białych kwiatach i dość dużych liściach. Normalnie Pete nie zwróciłby na niego uwagi, ale przecież cuchnął tak niemiłosiernie, że się nie dało. Był to krzak czarnego bzu. - No to uciekaj, bo póki co psie obowiązki idą ci całkiem zadowalająco. Ile razy wąchałeś dzisiaj czyjś zadek? - zapytał krasnolud, nie dając za wygraną. Meer póki co się zamknął, co można było zaliczyć do sukcesów, a Albecht - który i tak niewiele mówił - nie odzywał się wcale, targając za sobą pijane truchło łowcy.
  12. Zaniepokojona emerytka stałą za drzwiami z troską wypisaną na twarzy. Poprawiła okulary kiedy Adam otworzył jej drzwi. - Ojej, biedactwo. Oczywiście, zaraz po coś skoczę. Pewno mam jeszcze krople żołądkowe - poinformowała właścicielka, po czym raźnym, energicznym krokiem ruszyła na poszukiwania medykamentów. Adam miał spokój, przynajmniej na chwilę. - Ja nie wiem, czytałam że działa na wszystko co mroczne, to może zadziała. Jak krzyż i woda święcona... Czosnek może. Nie mówię, że już teraz, tylko jakby sytuacja się zaczęła wymykać spod kontroli. I lepiej żeby nie wzywała pogotowia. Jeezu, co tak migocze? Co robi ta ćma? - zapytała, leżąc na plecach na podłodze i gapiąc się w sufit, na którym absolutnie nic nie było. Po łowcach oczywiście nie było śladu, ale jeśli gospodyni weszłaby do pokoju, mogłaby przeżyć pewien szok widząc adeptkę w takim stanie (i postaci) i krew wokół niej.
  13. Klacz wzruszyła ramionami. - Tradycja. Szacunek dla gospodarza. Nawet jednorożce stąpają kopytami po ziemi. Symboliczne umycie ich to oddzielenie codzienności od święta czy tam formalności, rozumiesz. To jedna z mniej głupich tradycji, tu naprawdę są gorsze. Ale kontynuujemy... Roo ułożyła największy, płaski talerz na dnie, potem mniejszy, a na to dała głęboki. Po prawej stronie były kolejno dwa noże, łyżka i znów nóż. Po lewej trzy widelce, a nad talerzem łyżka i widelec. - Jako przystawki najczęściej są surowe dania. Jemy je pierwszymi sztućcami z zewnątrz. Potem jest zupa, do tego łyżka z prawej. Potem danie główne. Widelec i łyżka na górze są do deseru, a ten dodatkowy widelec do przegryzki między posiłkami. Łapiesz? Masz notatnik, czy zapamiętasz?
  14. Najpierw odpowiedziało mu gniewne westchnienie, a potem sytuacja jeszcze się pogorszyła, bo kiedy Irene kaszlnęła, na podłodze pojawiła się plama krwi. Powiedziała pod nosem coś, co było prawdopodobnie przekleństwem. - Umówmy się, że jeśli zacznę coś odwalać, związujesz mnie łańcuchem i razem z właścicielką bierzesz nogi za pas, a wcześniej zamykasz drzwi, dobra? - zapytała. Z minuty na minutę wygląd zmieniał się. Czarne żyły zdawały się być coraz bliżej powierzchni skóry, a Irene była teraz prawie całkowicie blada. W dodatku rozległo się pukanie do drzwi. - Halo? - odezwała się gospodyni. - Przepraszam, czy wszystko w porządku? Słyszałam niepokojące odgłosy...
  15. - No jak tak mówiszsz... Ja ci wierzszę, Pete, stary druhu - powiedział Meer i nabrał rozpędu. Prawie by się wyłożył jak długi na framudze gdyby nie Albecht, ale zapału przez to nie stracił. - Czuję, że to się skończy tragedią - mruknął markotnie Torn i zamknął drzwi. Pamiętał nawet o wetknięciu klucza do zamka, tak jakby w środku było co kraść. Zapach wydawał się dochodzić z wnętrza miasta. - Dobra, to gdzie najpierw idziemy? - zapytał Albecht. - Szukaj, Azor - dodał Torn.
  16. - O to właśnie chodzi. Szybkie szkolenie ze sztućców - raz! - zarządziła i otwarła drzwi, przepuszczając Rose. Wspólna jadalnia nie była salą główną, a znajdowała się na piętrze, w zacisznym miejscu. Cóż, na tyle zacisznym na ile pozwalała muzyka grająca z dołu. Jadalnia była całkiem przytulną salą ze stołami ustawionymi w niedomknięty prostokąt. Każdy ze stołów miał na sobie czerwony obrus obszywany złotymi nićmi, pośrodku każdego stał też wazon ze sztucznymi, ale całkiem realistycznymi różowymi kwiatami. Dwa okna sali wychodziły na sąsiedni słup skalny obrośnięty zabudowaniami. Co chwila jakiś pegaz albo inne stworzenie latające przecinało niebo. - Poproszę o komplet talerzy i sztućców - powiedziała Roo do okienka, w którym odbierano posiłki. Podstarzała, biała klacz ze środka podała jej ów komplet. Roo z pomocą magii przeciągnęła go nad stół i zaczęła układać. - To tak. Na oficjalnych przyjęciach wielorasowych nie ma z tym problemu, bo wiesz, pegazy i kuce ziemne raczej nie mają możliwości korzystać ze sztućców tak, jak my. Co innego gryfy. Ale kiedy już dochodzi do spotkań w gronie jednej rasy, trzeba się mieć na baczności. Najpierw zawsze dostajesz miskę z wodą, w której moczysz kopytka. Ot, higiena. Ale robisz to tak, że tylko je moczysz. Żadnego szorowania ani zbędnych ruchów, bo zazwyczaj wszyscy tam, póki wystarczająco dużo nie wypiją, są strasznie sztywni. Łapiesz? - zapytała.
  17. Nastąpiło gwałtowne przebudzenie poprzedzone równie gwałtownym kaszlem. Irene spróbowała się podnieść, ale jej to nie wyszło i runęła z powrotem na podłogę. Twarz miała, poza chorobliwą bladością, normalną, tylko że w jej oczach nie było widać tęczówek. Tylko czerń. - To mi zepsuje cały dzień - jęknęła. - Adam, nie wiem jak to wygląda, ale może dobrze będzie zadbać o bezpieczeństwo właścicielki? - zaproponowała.
  18. Chwilę to trwało, nim pijany w sztok Meer w ogóle w jakiś sposób zareagował. Najpierw podniósł głowę, zachapał i beknął głośno, potem rozejrzał się wokół i zebrał na odpowiedź dopiero wtedy, kiedy jego oczy padły na całą drużynę wyruszającą w drogę. Uniósł chybotliwie dłoń z wyciągniętym palcem, marszcząc poważnie czoło celem przywrócenia godności. Efekt był odwrotny. - Ae tylko... tyko jak po drodze wstopimy po trunki, bracia - wybełkotał. A potem skierował palec w kompanię. - Mówe poważsznie. I wstał, choć z trudem. Albecht postanowił mu pomóc. - Się będzie teraz taszczył z nami. A jak go coś zeżre? - zapytał Torn.
  19. Z tym akurat nie było problemu, ponieważ na korytarzu był zamontowany mały aneks kuchenny z szafkami, w których było podstawowe wyposażenie. Adeptka, która teraz wyglądała jakby już była jedną nogą w grobie, kiedy Adam wszedł, wyciągnęła drżącą rękę w stronę torby. - Tam masz łańcuch, jakby coś - powiedziała, a potem zakaszlała, jej głowa opadła i razem z głową opadła Irene. Na podłogę. Adam zauważył, że wzdłuż jej przedramion pojawiły się czarne linie prześwitujące spod skóry, wyglądające jak obrzydliwe, wielkie żylaki.
  20. - Ciężka sprawa. Trzymaj się, Adamie. Wezwę pomoc, tak na wszelki wypadek - oznajmił Hetman i chłopak przestał odczuwać jego obecność. - O matko najdroższa... Adam? Adam, słuchaj, ja mam pewne podejrzenia, że to nie będzie takie łatwe jak mówili. Trochę się boję, że faktycznie mogę stracić kontrolę, chociaż póki co mi to nie grozi - wymamrotała Irene. - Mógłbyś mi podać wody? Byłabym wdzięczna.
  21. - E! Znalazł się higienista jak z koziej dupy trąbka! - Rzucił Torn, który jeśli wcześniej nie chciał się bić, teraz zaczynał wchodzić w tryb krasnoludziego berserkera, za cel obierając sobie wampira. Zdążył już nawet zakasać rękawy, gdy bojowy nastrój przerwały dywagacje co do źródła smrodu. Krasnolud pociągnął nosem. Albrecht podniósł rękę i sprawdził, czy to nie spod niej wydobywa się woń. Pokręcił głową. - No dobra - stwierdził, zgadzając się na poszukiwania. - A co z Meerem? - zapytał krasnolud.
  22. - Ja też tak sądziłem, ale dostrzegłem cię i okazuje się, że mimo iż mnie nie widzisz, ja widzę ciebie. I słyszę, choć wciąż nie mogę się pojawić. Zdaje się, że mogę zaoferować jedynie dobre słowo - stwierdził duch. - Choć praktycznie nawet tego nie mogę, mam złe wieści. Coś się niedobrego dzieje w zaświatach. Nie mogę ci zdradzić szczegółów, bowiem ich nie znam, wiem jedynie, że panują tam jakieś niepokoje. Coś się dzieje, drogi Adamie. Coś się zbliża, choć to tylko przeczucia starego trupa. Gdzie twoi opiekunowie? I Co jest tej dziewce? - zapytał. - Ta. Dzięki, doceniam - odpowiedziała bez przekonania, wciąż trzymając się za głowę. Zaczęła kaszleć.
  23. - Dokumenty, księgi... A czasem i słowa. Za jakiś czas przestaniesz być byle jaką klaczą z zamtuzu, a staniesz się damą na salonach. Uwierz, to miasto jest ogromne, więc trwa tu niemal nieustannie walka o dominację. Madame w niej uczestniczy. Handluje informacjami, a więc ktoś musi te informacje dla niej zdobywać. Oczywiście to, że to robi nie jest do końca wiadome. Zresztą musisz ją dopytać, a zapewne wszystko się wyjaśni na pierwszym zadaniu. Pytałam zaś o alkohol, bo w tym zawodzie ważne jest żeby umieć pić, albo udawać, że się pije. Rozumiesz, żeby kogoś upić - doprecyzowała. - Pójdziemy teraz na stołówkę. Kojarzysz może zasady savoir-vivre'u?
  24. - To miała być tylko grypa - padło z łazienki i po chwili Irene znowu pojawiła się w pokoju, mrużąc oczy i zakrywając je ręką. - Jezu, zasłonić okna! - syknęła, po czym niemal rzuciła się na zasłony w jedynym oknie w pokoju, żeby je zasunąć. Niestety, były jasne, więc wciąż przepuszczały nieco światła, choć niezbyt wiele. Dziewczyna jęknęła i usiadła na podłodze, trzymając się oburącz za głowę. - Adam? - rozległ się głos Hetmana. Nieco przytłumiony i niewyraźny.
  25. - Morda tam, nie drzyj się tak, bo mi sąsiadów pobudzisz! - ryknął Torn, nie ciszej niż Pete poprzednio. Ale tym co zwróciło uwagę wampira był dość wyraźny smród docierający od drzwi. I tym razem nie były to szczyny, ryby, wodorosty, ani żaden inny miejski smród. Pete czuł ostrą woń zgnilizny pomieszanej z czymś korzennym, nie mniej obrzydliwym i z zapachem cytryny. Cała mieszanka była iście wybuchowa, na szczęście dla wampira, mimo iż zapach dawał się we znaki, jego źródło wydawało się być daleko.
×
×
  • Utwórz nowe...