Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. I tak oto Adam wrócił w lodowatą otchłań wanny aptekarza. Z początku nie poczuł nacisku ręki mentora. Ów pojawił się dopiero wówczas, gdy Adam zaczął się wiercić pod wpływem braku powietrza i kłującego zimna. Ponownie trudno było skupić myśli, bo owe odbiegały w stronę desperackiej walki o przeżycie. Jałowiec tym razem się nie przesunął w stronę gardła, ale to nie poprawiło samopoczucia chłopaka. Wypuścił już powietrze z płuc, a jego obrona przed odruchem zaczerpnięcia powietrza w płuc była bliska przełamania. W końcu wziął wdech, wlewając w płuca wodę. Najpierw był okropny ból, który zresztą dramatycznie się przedłużał. Ogarnęło go klaustrofobiczne poczucie przerażenia, a potem z wolna wszystko zaczęło się rozmazywać.
  2. - Cóż, jest chyba jeden sposób. Przytrzymać pod wodą - odpowiedział aptekarz, potwierdzając domysły chłopaka. Adam przy okazji zauważył, że liściem który miał pod językiem (i który swoją drogą strasznie drapał i drażnił), to się prawie zadławił. Lars podszedł do wanny, podwijając rękawy jak wcześniej aptekarz. Kucnął przy wannie. - Mów, jak już będziesz gotów.
  3. Po kilku sekundach zaczął się koszmar. Trudno było skupić myśli na czymkolwiek innym niż chęć zaczerpnięcie powietrza. Płuca zaczęły palić krótko po tym, jak z jego ust uciekły ostatnie bańki powietrza. Bolało go już chyba wszystko i wszystko zmuszało do wynurzenia się. Powierzchnia była przecież tak niedaleko, a całe ciało było owładnięte koszmarnym bólem wynikającym z zimna i braku powietrza. Tysiące igieł wbijało się w jego ciało. Myśli Adama uciekały i nijak nie chciały być mu posłuszne. Wynurzył się z głośnym chlupnięciem. Zakręciło mu się w głowie, kiedy już udało mu się nabrać tlenu. Nie zmieniło to jednak faktu, że płuca dalej piekły i dalej znajdował się w łazience mokrego już teraz aptekarza. - Chyba trzeba będzie pomóc - skomentował Lars.
  4. Aptekarz pochylił się nad nim. - Głowa pod wodę. Słyszałeś historię o chłopcu, który spędził pod wodą w jeziorze godzinę czasu, bo załamał się pod nim lód? Odratowali go, wszystko dzięki temperaturze. Ty też musisz się tak jakby utopić, więc głowa pod wodę - powiedział, zakasając rękawy i siadając na przyniesionym przez siebie krześle. - Skup myśli i zostaw ten łańcuch, na nic ci się zupełnie nie przyda. Tak samo nóż.
  5. - Do wody. Musi mieć naprawdę niską temperaturę, konkretnie to w cholerę mało stopni - rzekł, odbierając najpierw zioła od Larsa, potem lód od Adama. Po kolei rozrywał torebki i wsypywał kostki lodu do wanny. Z początku jeszcze się topiły, ale potem już tylko dryfowały po wodzie, klejąc się do kawałków liści i łodyg. - Musisz do tego wejść i całkowicie się w niej zanurzyć. Piołun, czarny bez, paproć. Do tego odrobina soli, dla ochrony. Właź - powiedział. Lars tymczasem oparł się o umywalkę i czekał ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Po zdjęciu płaszczu okazało się, że ma na sobie strój sugerujący, że wyrwał się z pogranicza XIX i XX wieku. - Dobra, słuchaj. Po pierwsze, robisz to na własne życzenie. Po drugie... musisz skupić myśli na tym, kogo chcesz spotkać. Albo co - ostrzegł, po czym zabrał z leżącego na pralce woreczka liść i szary kamień z dziurą. Podał oba Adamowi. - Zanim się zanurzysz, włóż sobie ten liść pod język. To jest jałowiec, ma działanie ochronne. Tu zaś masz kamień. Patrz tylko przez ten kamień. Jałowiec spowoduje, że wokół ciebie będzie mgła, chroniąca cię przed wpływami drugiej strony i osłaniająca od niej twoje oczy. Rozumiesz? To teraz wchodź do wanny i miejmy to za sobą, bo nie będzie przyjemnie - stwierdził, prostując palce.
  6. - Cześć, Pete. Nie widzieliśmy się dosyć krótko, ale wiem, że wiele się w tym czasie musiało wydarzyć. Podobno wśród twojego bractwa zaszły gwałtowne zmiany. Mam przez to na myśli zmianę mistrza. Chciałam zapytać, jaka jest twoja, hm... Pozycja polityczna, jeśli chodzi o całą tę sytuację. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie bractwo już wie o twojej nowej odsłonie i że prawdopodobnie nie masz możliwości bądź zamiaru go opuszczać. Niestety muszę wobec tego dowiedzieć się, co zamierzasz zrobić w najbliższej przyszłości. Mam na myśli okres nieco dłuższy niż najbliższa noc - odezwała się, zwracając ku niemu wzrok. Chleb z jej ręki znalazł się prawdopodobnie w całości w żołądkach drobiu.
  7. Zamek w drzwiach ciężko chodził, ale dało się go w końcu jakoś zamknąć. Okazało się, że zaplecze było w rzeczywistości mieszkaniem aptekarza, a on sam siedział w niewielkiej łazience z otwartymi drzwiami, kucając nad wanną. Lars akurat wychodził z miejsca, które było najpewniej spiżarką, ciągnąc za sobą silnie ziołowy zapach w rękach miał jakieś suszone rośliny i zmierzał do łazienki. - Tutaj, chłopcze! - zawołał aptekarz. Wanna była wypełniona wodą, po powierzchni której pływały liście jakichś roślin. - Mam nadzieję, że zamknąłeś drzwi - powiedział, wycierając dłonie ręcznikiem i wstając z klęczków.
  8. Po przyjściu na zupełnie pustą stację benzynową lokalnej marki przekonał się, że prawdopodobnie całe Borgie było znudzone. A najbardziej nieliczni przedstawiciele młodzieży, w tym wypadku puszysta dziewczyna za ladą. Bez przekonania robiła coś na swoim smartfonie. Wstała, kiedy Adam wszedł do środka. Stacja jak stacja, nie było w niej nic interesującego. Parę półek z fast foodami i przekąskami, opisy promocji, reklamy hot-dogów i same hot-dogi, nieszczególnie apetyczne i leżące za szybką. Lód był w jedynej zamrażarce na stacji, a torebek było akurat pięć. Wzbudził tym niemałe zainteresowanie sprzedawczyni, która ze zdziwieniem zajęła się kasowaniem towaru. Cóż, faktycznie kupowanie lodu w chłodny, jesienny wieczór mogło być osobliwe. Całość kosztowała Adama pięć funtów. Kiedy wrócił, w aptece świeciło się światło tylko na zapleczu.
  9. Nikt go nie zaczepiał aż do podgrodzia, bo na podgrodziu Pete spotkał - jakżeby inaczej - starą-nową znajomą. Przechadzał się malowniczą, spokojną ścieżką pomiędzy polami. Mijał płotki, schodzących z pól wieśniaków, co poniektórych konnych i chałupki, niektóre pomalowane na bardzo pstrokate kolory i zwieńczone ludowymi wzorami. Gdzieniegdzie biegały dzieciaki, gdzieniegdzie zwierzęta, ale nic z tego nie było w stanie zepsuć Pete'emu humoru po pożegnaniu skutków poprzedniej nocy. Było wciąż widno mimo iż słońce schowało się już za horyzontem, malując niebo w różowe i fioletowe odcienie. Wszystko to wieńczył unoszący się zewsząd zapach gówna, jako że była to akurat ta pora w roku kiedy nawoziło się pola uprawne. Sielanka. Podejrzewał, że coś jest nie tak już kiedy zobaczył samotną postać siedzącą na ławce pod jedną z chałup, rzucającą chleb zadowolonym, grubym kurom. Postać była okryta granatowym płaszczem z kapturem zarzuconym na głowę, ale nie zasłaniającym twarzy. Aug nie patrzyła na Pete'ego, ale mógł być pewien, że zdawała sobie sprawę z jego obecności.
  10. Aptekarz wziął do ręki zwitek papieru, najwyraźniej nie spodziewając się niczego wyjątkowego. Jego bezgraniczne zdziwienie wyraziły zmarszczone gwałtownie brwi i wytrzeszczone oczy. Podniósł wzrok, spojrzał na Adama i jeszcze raz przeczytał treść listu. Następnie bardzo szybko wstał i uderzył dłonią dzierżącą list o blat. Na rozprostowanym papierze chłopak zobaczył lekko dymiący, czary ślad w miejscu, w którym palec założycielki zetknął się z jego strukturą. - Niech was szlag trafi - wymamrotał aptekarz i gniewnym krokiem wyszedł na zaplecze. Przez chwilę słychać było gorączkowe przerzucanie rzeczy, dźwięk przesuwanych mebli i wreszcie kroki, gdy ów wrócił z wielką, zakurzoną księgą oprawioną w skórę. Wyglądała średniowiecznie. - Miałem nadzieję, że to się nie zdarzy za mojego życia. Wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie to jedno, ale praktyka to drugie. Mam nadzieję, chłopcze, że wiesz co robisz, bo ja mówiąc szczerze nie do końca - stwierdził. W jego głosie brzmiał oskarżycielski ton. Z hukiem otworzył księgę i zaczął ją wertować, aż zatrzymał się na odpowiedniej stronie. Adam nie znał pisma, jakim była zapisana. - Dobra... Potrzebujemy kostek lodu. Dużo kostek lodu - powiedział i wskazał palcem Adama. - Ty masz się temu poddać, tak? To szoruj na stację benzynową. Pięć worków lodu, tyle potrzeba. Zapłacisz sobie za to sam. Stacja jest za rogiem. Byle szybko. I wychodząc odwróć kartkę na drzwiach na "zamknięte". A pan mi pomoże - zarządził. Lars skinął głową.
  11. - Do rzeczy - odparł aptekarz, po raz kolejny nawet nie podnosząc wzroku. Podniósł natomiast rękę i spojrzał manifestacyjnie na zegarek. Wówczas dopiero zaszczycił Adama spojrzeniem, niezbyt przychylnym. - Za pięć minut zamykam, proszę nie przedłużać. Albo nie wiedział o co chodzi, albo wiedział i dobrze to ukrywał, mając nadzieję, że spławi interesanta. Aptekarz wpisał jakieś hasło w kratki krzyżówki, znów tracąc zainteresowanie gośćmi. Lars natomiast wpatrywał się w niego, ale póki co nic z tego nie wynikało.
  12. Kiedy minęło południe, sytuacja znacznie się polepszyła. Światło słoneczne straciło na sile i pozwoliło w miarę wampirowi funkcjonować. W czasie gdy czekał na możliwość swobodnego powrotu do miasta, mijało go paru konnych i parę wozów, głównie kupieckich. Była też jedna karawana i jakiś wędrowny teatr. Nikt jednak się nie zatrzymał w okolicach zagajnika. Tak więc Pete po całym dniu przetrawiania pierwszego delirium miał okazję wrócić.
  13. Przy wejściu zabrzęczał dzwonek nad drzwiami. - Dobry, dobry. Proszę. Niestety, nie ma możliwości płacenia kartą, bankomat jest dwie przecznice dalej, pod szkołą - powiedział aptekarz, nie podnoszą wzroku. Był wyraźnie znudzony. Za Adamem do środka wszedł Lars i stanął obok niego, nie odzywając się.
  14. Droga nie była długa, toteż dotarli krótko przed godziną dziewiętnastą. Lars zaparkował na chodniku, na mało ruchliwej ulicy. Borgie było jak każde maleńkie miasteczko na północy Szkocji - puste i ciche. Ruch był tam praktycznie tylko w środku dnia, a wieczorem już tylko paliły się światła w oknach. Wskazany przez Hel adres rzeczywiście był małą apteką ze starym szyldem. Apteka była całodobowa, a w środku świeciło się światło. Było też parę informacji o obecnych przecenach leków i promocjach różnych suplementów, jak również kiepski plakat o zdrowym żywieniu. Miejsce tak mało mistyczne, jak tylko się dało. Już zza przeszklonych drzwi chłopak widział przygrubego, łysiejącego okularnika w średnim wieku ubranego w kitel, który akurat zajmował się rozwiązywaniem krzyżówki.
  15. - Pomóc ci przedostać się na drugą stronę to może każdy. Mam nadzieję, że ten ktoś zna się też na powrotach do świata żywych. Masz wszystko, czego potrzebujesz? Masz gwarancję, że cię przyjmie? Wiesz, że możesz nie wrócić, albo przynajmniej nie być po tym wszystkim sobą? - zapytał, z wolna wyglądając za drzwi. Na zewnątrz panowała już umiarkowana ciemność, a więc Lars odważył się otworzyć drzwi szerzej. Sięgnął do kufra z którego najprawdopodobniej wyszedł i wyciągnął z niego staromodną, skórzaną walizkę. Oczywiście czarną. - Jeśli masz to wszystko i jesteś świadom ryzyka, to tak, podwiozę cię.
  16. Dotarcie do strumyka zajęło chwilę, ale był to moment kulminacyjny. Woda znacząco podniosła morale Pete'ego, przywracając go do życia. Już samo zwilżenie ust wydawało się być wybawieniem z alkoholowego koszmaru, a już obmycie twarzy od razu sprawiło, że w sercu Pete'ego pojawiła się nadzieja na lepsze jutro. Zaczęły do niego docierać nowe bodźce - pojawił się lekki głód, jak również usłyszał stukot kopyt nieopodal. Zapewne gdzieś obok biegł leśny trakt, a ten musiał przecież prowadzić do miasta. Problem polegał tylko na tym, że wampir musiał się pod czymś skryć, aby nie narażać się na bolesne oparzenia.
  17. - Co to takiego? - zapytał, zapalając zapałką kolejne świece. Poniżej, na posadzce, zebrało się odrobinę wosku. - Istotnie, niebawem i tak miałem wstać - przyznał, chowając niedopałek z powrotem do pudełka. Cóż, kaplica raczej nie dysponowała koszem na śmieci. Lars pozostał w odległości dwóch metrów od Adama, czekając na jego odpowiedź.
  18. (A ja tak automatycznie :v) Kiedy tylko zaczął podchodzić do pierwszego sarkofagu, rozległ się szczęk otwieranych zawiasów i ułamek sekundy później uderzenie wieka skrzyni. - Radzę to zostawić. Nóż na nic ci się nie przyda, a samemu z pewnością ich nie otworzysz - rozległ się śliski jak jedwab głos. Lars potrafił ubrać czerń ciemniejszą niż otaczający mrok. Stał teraz przy progu i zamknął drzwi, zupełnie pogrążając wnętrze kaplicy w ciemności. - I zamykaj drzwi, jeśli łaska. Na przyszłość - dodał. We wszechogarniającym mroku rozbłysł płomień grubej świecy na starym, zaśniedziałym kandelabrze, oświetlając szczupłą, bladą twarz nauczyciela.
  19. (Ponieważ gotyckie budownictwo było znacznie tańsze dzięki mniejszej ilości koniecznego surowca, lżejsze dzięki użyciu cegły i wielkich otworów na okna i bardziej efektowne). Wewnątrz panował nieprzenikniony mrok. Drzwi otwarły się bez skrzypienia i Adama powitała warstwa kurzu, grubo wyściełająca podłogę. Słabe światło wpadające do środka pozwoliło chłopakowi zobaczyć trzy kamienne sarkofagi i wielką, czarną skrzynię. Skrzynia nie była trumną, należy zaznaczyć i była jedyną rzeczą, która nie była zakurzona.
  20. Praktycznie rzecz biorąc, mógł szczerze wyznać Larsowi czemu chce jechać do Borgie. Jechał w końcu odzyskać swoich kompanów, którzy poniekąd zapewnili mu miejsce w Stowarzyszeniu, a więc rozwiązać swój największy problem. Jak dobrze pamiętał, Lars mówił o małym cmentarzu za parkiem. I ów cmentarzyk faktycznie tam był. Otoczony zamszałym murkiem, skrywał kapliczkę z wieżą i parę nagrobków. Leże Larsa musiało znajdować się właśnie wewnątrz romańskiej kapliczki że ślepymi okienkami i drewnianymi drzwiami. Słońce z wolna chyliło się ku zachodowi, a więc wampir nie powinien mieć problemu z pobudką.
  21. - Do widzenia. I powodzenia - odparła. - Poinformuj opiekuna o tym, gdzie jedziesz. To nie tak znowu blisko! - rzekła. Pozostawała więc kwestia transportu. Dwadzieścia mil było dystansem zbyt długim na wędrówkę, tym bardziej, że pogoda nie rozpieszczała, a Adamowi nieco się spieszyło. Istniała oczywiście możliwość, aby pojechać tam z Larsem, jeśli tylko ten nie będzie miał innych planów.
  22. Siedząca za biurkiem założycielka zamilkła na chwilę, po czym wybuchła perlistym śmiechem. - Ależ nie, nie mówię tu o teleportacji. Mówię o listownym poleceniu. Tacy ludzie strzegą swojej prywatności i byle komu z ulicy nie pomogą, a na pewno nie za darmo. Gdybyś nawet się tam teleportował, co, w obecnej chwili nie jest możliwe, ów mężczyzna szedłby w zaparte, że nie zna żadnych takich sztuczek i jest farmaceutą - mówiła, kiedy wyjęła z szuflady kartkę papieru i zaczęła pisać na niej długopisem. Na koniec wyjęła mały sześcian z biurka, włożyła do niego palec i odbiła odcisk na papierze. Papier podała Adamowi, uważając, by ich skóra się nie dotknęła. Następnie wyjęła z torebki wiszącej na oparciu coś, co okazało się być płynem antybakteryjnym i zaczęła gorączkowo myć dłonie. - Proszę. Masz tu adres. Borgie, Attenbery Street 23. Apteka.
  23. - Oczywiście, że jest. Ale to niesie za sobą ogrom ryzyka. Możesz tam zostać, może tam zostać twój umysł, co sprawi, że oszalejesz. Co jeszcze... Możesz się nigdy nie przebudzić, a co najgorsze - utknąć pomiędzy. Ale tak, są tacy, którzy się tym zajmują. Znam osobę, która przeprowadza na drugą stronę, na chwilę oddziela ciało od ducha i wysyła go w zaświaty. Mieszka dwadzieścia mil stąd. Mogę cię do niego wysłać, wówczas z pewnością się na to zgodzi - odpowiedziała, składając dłonie w piramidkę i patrząc na Adama wyczekująco.
  24. Wypożyczył wybrane pozycje i niebawem poczuł ich ciężar w plecaku. Wędrówka do biura Hel nie trwała długo, a po zapukaniu do drzwi Adamowi odpowiedziało doniosłe "proszę". Biuro było urządzone w bardzo ascetycznym, minimalistycznym, nowoczesnym i zdecydowanie oszczędnym stylu. Wszędzie biele i szarości, zero drewna, zero niepotrzebnych rzeczy i gratów, które były w gabinecie Benu. Zdawało się, że właścicielka biura dba o to, aby żadna drobina kurzu nie zdołała poczuć się bezpiecznie. Hel siedziała przy biurku, minimalistyczna jak jej biuro. Miała na sobie ciemnogranatową marynarkę i ołówkową spódnicę w tym samym kolorze. Kok ściśnięty tak ciasno, że nawet jeden włos nie odważyłby się poza niego wyjść i czujne spojrzenie znad okularów. - Czego potrzebujesz? - zapytała, wychylając się zza starego notebooka.
  25. Istota o wyglądzie wyschniętej staruszki zwróciła oczy ku Vasco, ale z jej ust po raz kolejny wydobył się jedynie niezrozumiały świst. - Jak głęboko jest ta woda? - zapytała towarzyszka, patrząc ze zmartwieniem na umierającego stwora w dole. Okazało się jednak, że poszukiwanie źródła nie będzie potrzebne. Chwilę po tym jak woda z manierki zetknęła się z pomarszczonym ciałem, zdarzyło się parę rzeczy. Po pierwsze, roślinna postać wzięła głęboki, charczący wdech. Po drugie, korzenie na których stali Vasco i Taliyah zadrżały, a potem nagle zaczęły się poruszać i kurczyć, zmierzając do środka zagłębienia. Zrobiło się niemałe zamieszanie, młody Vastaj stracił orientację pośród wszystkich tych wężowych pędów, które podniosły się z ziemi jak owładnięte szałem. Stracił też z oczu Taliyę i stracił równowagę za sprawą oszalałej rośliny. Ale to wszystko nie trwało długo, bo moment małego kataklizmu minął, ustępując nienaturalnej pustce. Taliyah siedziała na ziemi z głową zasłoniętą rękami. Las był znów lasem który znał, choć mógł oszacować, że minie trochę czasu nim pobliskie rośliny wrócą do pełni zdrowia. Istota w środku stała w centrum zagłębienia, patrząc żółtymi, nieprzyjemnymi oczami na Vasco. Nie była już stara i pomarszczona. Jej skóra dalej była kremowa, ale pozostałe, roślinne części odżyły, nabierając jaskrawych kolorów. Było w niej coś pięknego, jako że przypominała postać dojrzałej, bardzo atrakcyjnej kobiety, jednakże trzeba byłoby mieć zerowy instynkt samozachowawczy, aby dać się na to nabrać. To nie był człowiek. - Ty - odezwała się. Miała dźwięczny, aczkolwiek dość dziwny głos niosący z sobą echo. - Pomogłeś mi. Wyświadczyłeś mi przysługę.
×
×
  • Utwórz nowe...