Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Pyszczek klaczy rozjaśnił iście diabelski, nieco złośliwy uśmiech. Od razu przymrużyła lekko oczy i niemal niezauważalnie, na ułamek sekundy przygyzła wargę, zmieniając się z uroczej i może niezbyt błyskotliwej klaczki w mistrzynię flirtu epatującą wdziękami. Wolnym ale lekkim krokiem ruszyła w stronę Rose. Droga nie była długa, ale Roo przedłużała ją jak tylko mogła. - Znają bardzo wiele różnych trików. I ty też je znasz, jak widzę - powiedziała, okrążając ją lekko. Niby to przypadkiem lekko otarła kopytem o kopyto Rose, to smagnęła ją ogonem. Cała ta gierka nie wzbudziła w złodziejce pożądania, a raczej lekkie zakłopotanie, ale obie wiedziały, że przecież nie próbują się nawzajem uwieść. - Dobrze. Może nie mistrzowsko, ale mamy podstawy - odezwała się, stając naprzeciw klaczy, tym razem już normalnym głosem. - Przede wszystkim musisz się nauczyć czytać swoich "przeciwników" dla niektórych dobra będzie bezwstydna dziwka, inni będą uraczeni nieśmiałą dziewicą, przypadkiem poznaną na balu. To kolejna kwestia - przypadki są dla nich, ty musisz je sobie tworzyć. A potem są już twoi, leje się alkohol, ty zabierasz co musisz i cała impreza się kończy z klientem nieprzytomnym we własnym łożu. Mocną masz głowę?
  2. - No właśnie, a po to podobno tutaj jesteśmy. Żeby ich złapać. I co, złapią ich ze mną i z tobą? Nie zrozum mnie źle, nie podważam twojej wiedzy ani umiejętności, ale sam mówiłeś, że nie masz przy sobie kompanów. Nie rozumiem, to wszystko jest tak okrutnie niezorganizowane, niejasne... - Irene chciała mówić dalej, ale zatkała dłonią usta i znów pobiegła w stronę łazienki. Zdążyła jeszcze zatrzasnąć za sobą drzwi. Przez okno chłopak widział, jak dwójka łowców wychodzi i kieruje się w stronę wyjścia z uliczki. Z tej perspektywy widział również drogę przez wzgórza na klify, ale nie widział jeszcze brzegu morskiego. Usłyszał warkot motocykla i niebawem pod gościńcem zatrzymał się jegomość w kasku. Zsiadł z pojazdu i przywitał się z kompanami, ale kasku nie zdjął. Potem cała trójka ruszyła w stronę wzgórz. Drzwi ponownie się otworzyły. - Cholera, nie prosiłam o to. Najbardziej boli, że nie mam żadnych instrukcji, nic. Nawet nie ukąsił mnie żaden wampir, oni po prostu mi podali jad i coś tam jeszcze. Co jeśli oni sami nie mają o tym pojęcia?
  3. - Nie wiem, wstałeś i wyglądałeś jakbyś miał zaraz spłonąć, to wolałem uprzedzić tragedię! - wytłumaczył się Torn. - Ja... Ja go po prostu słuchałem, wie o wampirach więcej niż ja - dodał doker i wzruszył ramionami. Spojrzał na swoje dłonie i odłożył wiadro z wodą na podłogę. - Może to jakiś opóźniony kac, co? - odezwał się znowu krasnolud. - So wy wogle tu odpierdalacie?
  4. - Nie no, to minie. Minie. Chyba musi - stwierdziła i podeszła do krzesła, na którym ciężko klapnęła. - Dlaczego mnie tu zabrali? Przecież musieli wiedzieć, że to się tak skończy. Tu jest zimniej, mam wrażenie, że od kiedy tu wjechaliśmy to się zaczęło. Nie rozumiem, Adam - powiedziała Irene, opierając głowę o rękę. - Po co my tu jesteśmy? Tak naprawdę?
  5. Wszystkie okna były - jak na porządną ruderę przystało - zabite dechami, a więc zostały drzwi. Widząc nadchodzące zamieszanie, krasnolud wstał i w trybie awaryjnym rozejrzał się szybko po pomieszczeniu. Jego ręka wystrzeliła gdzieś za Pete'ego. - TAM! - zawołał. W odpowiedzi doker Albrecht ruszył jak z kopyta, automatycznie trzeźwiejąc, porwał leżące na ziemi wiadro i popędził do jakiegoś małego pomieszczenia. Rozległo się pluskanie, a już chwilę później mięśniak wrócił i stanął w odległości metra od wampira, trzymając wiadro pełne wody w pogotowiu. - Oblać cię tym, czy jak? - zapytał. Krasnolud w tym czasie otworzył drzwi, wpuszczając do środka trochę cuchnącego, miejskiego, ale w miarę świeżego powietrza.
  6. Roo zamrugała, nie kryjąc swojego braku zrozumienia. Oparła się o próg i skrzyżowała kopytka na piersi z niezadowoleniem, a potem pokręciła głową, cmokając. - Słuchaj, czy ja mam iść do madame i powiedzieć, że z tego nici? Dalej, chcę zobaczyć twoje możliwości. Widziałam tu wiele łamag, zaufaj mi. Żeby cię uczyć muszę najpierw się dowiedzieć, co umiesz. Nie chce mi się wierzyć, że nigdy nikogo nie uwiodłaś. Nie miałaś wcześniej żadnego ogiera? Taka ślicznota jak ty? - zapytała. W jej głosie nie było słychać żadnych drwin, ale Rose wyczuła, że zaczyna się obustronny maraton brania pod włos.
  7. Drzwi zostały uchylone tak jak w przypadku drzwi Adama, a korytarz nie był szczególnie długi, więc mógł bez przeszkód już z progu zobaczyć, co się dzieje w pokoju. - Eee... Możesz wejść, ale chyba nie jestem w formie i zaczęła mi się "grypa" - dotarł do niego głos ze środka i jego echo - dobiegał z łazienki. Później zaś rozległ się absolutnie nieromantyczny dźwięk zwracania treści żołądka i parę sekund późnej, po spuszczeniu wody, Irene otworzyła drzwi łazienki. Była blada jak ściana i trzymała się za brzuch, a przy ustach zostały niewytarte ślady krwi. - Wyobrażasz sobie? Prawie idealnie jak przyjechaliśmy - jęknęła.
  8. - Nie mam pojęcia, ty tu jesteś wampirem, nie ja... - WAMPIREM? - oburzył się Meer. A potem trybiki w mózgu wznowiły pracę. -... A, tak. Faktysznie. Kiedy pierwsza fala przeszła, Pete'emu zrobiło się nieco lepiej, aczkolwiek palący rum spowodował, że zrobiło mu się trochę ciepło. Za ciepło. Dopiero teraz zaczął odczuwać, że zagracone pomieszczenie jest dosyć duszne. - Halo? Kolego? - zapytał Albecht, uważnie się przyglądając Pete'emu.
  9. - Prawdopodobnie zaczniemy nocą. Bądźcie przygotowani i do zobaczenia - odpowiedziała. Przymknęła za sobą drzwi do pokoju Adama, ale słyszał kroki oddalające się na korytarzu i skrzypienie otwieranych drzwi, kiedy łowczyni chciała poinformować Irene o tym samym co Adama. -Mówiłam już Adamowi, że idziemy z Myrdenem na zwiad okolicy, a wy macie zostać. Że co proszę...? Daj spokój, to pewnie tylko choroba lokomocyjna. Poza tym, wydobrzejesz, więc przestań się mazać, Irene - usłyszał. I potem tamte drzwi również się zamknęły, a Simone odeszła.
  10. ROSE - Marnujemy czas. Dawaj, pokaż mi swoje umiejętności. Chyba, że mam ci załatwić ogiera, to skoczę na dół i to zrobię, ale może nie uderzyć w twoje standardy - stwierdziła klacz. - I tak będziesz musiała się wykazać. Dobra, nie chcesz tak, to inaczej. Sprzedaj mi to jabłko - zażądała, wskazując na zielony owoc w mosiężnej misie na szafce.
  11. - A masz cokolwiek, co może ich zachęcić? - zapytała, mrużąc oczy. I znów byli nad morzem. Tym razem nieco bardziej na zachód, do Shieldaig. Czy mogło powitać ich coś innego, niż porywista, nadmorska bryza niosąca ze sobą kujące, zimne krople słonej wody i zachmurzenie? Być może, ale powitało ich właśnie to. Shieldaig było maleńką turystyczną wioską, która o tej porze roku istniała chyba tylko nadzieją na szybkie przyjście sezonu. Czerpano tu zyski z klifów i wspaniałych widoków, które teraz bardziej niepokoiły niż zapierały dech w piersiach. W drodze dowiedział się, że łowczyni nazywała się Simone Noel i że zarezerwowała im już pokoje w małym pensjonacie, który w istocie był kamiennym, niewielkim domkiem z starą recepcjonistką. Ale pokoje były w porządku. Adam miał mały pokój obok pokoju Irene. Były w nich bielone ściany, łóżka z białą pościelą, szafy i krzesła. Standard. Jedynym co doskwierało był chłód. - Adam? Posłuchaj, idę z Myrdenem na zwiad. Ty i Irene zostańcie tutaj, na miejscu. Jasne? - zapytała Simone.
  12. - E tam, gadanie. Rum nie służy dopiero na drugi dzień - stwierdził Torn. - Nie no, Pete... Coś ty. Nie zgrywaj się, chłopie! - Krasnolud odsunął od ust kufel i obserwował wampirzego przyjaciela wielkimi jak spodki oczami. - Są jakieś informacje w jakimś wampirzym kodeksie zdrowia? Macie jakieś instrukcje, hę? - zapytał. Zarówno Meer jak i Albecht wyglądali jakby natychmiastowo wytrzeźwieli.
  13. Wzruszyła ramionami. - Mówili coś o polowaniu na nekromantów. Chyba tylko tego się spodziewam. Spodziewam się też, że będę bardziej obserwatorem, bo nie wiem na co miałabym się przydać z zerowym doświadczeniem, zerowymi umiejętnościami i w trakcie przemiany - odpowiedziała. - A ty? Czego się spodziewasz?
  14. - Jak łykasz człowieku całe życie słoną wodę i samogon to jak może być inaczej? - zapytał Albrecht tonem fachowca i otarł usta ręką. - No. To jest coś - skomentował. - Ano nieźle skręca mordę - dodał krasnolud. Meer w tym czasie przebudził się z letargu i rozejrzał po blacie stołu. Chwycił pierwszy lepszy kufel i z niego pociągnął, a potem się skrzywił i kilka razy uderzył w pierś, kaszląc. - No, no. Mocn... Ehe... He... Mocne - przyznał. Tymczasem kiedy alkohol pokonał trasę od gardła do żołądku Pete'ego, wampir zaczął czuć pewien niepokój, tak jakby wysączony trunek miał zrobić q jego trzewiach rozrubę.
  15. - I jeszcze zdolny matematyk. No proszę - stwierdziła kobieta, również ściskając dłoń Adama. - Tak, miało nas być pięcioro, ale piąty zabiera się motocyklem z innej części miasta, więc musimy ci wystarczyć. To jest Thomas Myrden, przedstawiam ci go, bo sam się nie przedstawi. Mężczyzna kiwnął głową. Otwarła ręcznie drzwi samochodu i wsiedli do środka. Starsi do przodu, młodsi do tyłu. Kierował łowca z blizną. - Tu jest czasem zbyt spokojnie - stwierdziła Irene, nawiązując do dialogu, który został przerwany. - Bardziej mi tu brakuje słońca i gorących dni, ale fakt, wieś jest bardzo przyjemna.
  16. - Jeszcze się nie położyłam spać - odpowiedziała ze złośliwym uśmiechem. - Mieszkałam na wsi, więc wstawanie wcześnie to dla mnie nie nowość. Tylko że tu nie ma kur, krów i pól, więc potencjalnie można uznać taką porę za herezję. Na horyzoncie pojawiła się kobieta w czerwonym płaszczu przewiązanym w pasie idąca obok odzianego w czarną skórę mężczyznę. Wyszli najwyraźniej z siedziby. - To musi być Adam z domu Zawadzkich, zgadłam? - zapytała kobieta. Była wysoka, szczupła i bardzo atrakcyjna, choć nie najmłodsza. Miała brązowe włosy związane w koński ogon. Mężczyzna zaś byl starszy - miał zakola i siwe wlosy, był również szczupły i to co rzucało się w oczy było paskudną blizną na szyi. Wyciągnął rękę, ale nic nie powiedział.
  17. - Się odezwał, przywódca stada - mruknął pod nosem Torn, biorąc łyka z kufla. Alkohol był wart swojej ceny. Miodowa, wyrazista słodycz ginęła gdzieś pod mocą trunku, który przecież musiał być mocny, żeby zadowalać przełyki krasnoludów. To, że Pete był wampirem nie zmieniło faktu, że rum palił gardło. - No... Dobra - odparł Meer, stopniowo zaczynając być w stanie zbyt niepewnym żeby się kłócić. - A ja jestem współwłaścicielem - odparł doker. - Znamy się z Albrehcikiem od paru dobrych lat - stwierdził z rozrzewnieniem Torn. - Zajmuje się chłopak przemytem różnych rzeczy, a poznaliśmy się podczas pewnego mordobicia w porcie. Od słowa do słowa, od ciosu do ciosu. Wiesz jak się zaczynają przyjaźnie. - Święta racja, tak było - potwierdził Albrecht, biorąc potężnego łyka.
  18. Poranek był dosyć chłodny i wilgotny, ale nieszczególnie zimny, więc póki co kurtka nie była chłopakowi potrzebna. - Jest za pięć szósta, więc nie, jesteś punktualnie - odparła dziewczyna. Twarz miała wesołą, ale w porównaniu do poprzedniego dnia była bardzo blada i miała podkrążone, niewyspane oczy. - Coś ciekawego mi powiesz? - zapytała, zapewne również żeby zagadać. Pozostałych członków załogi jeszcze nie było.
  19. - Dobra już, dobra - odpowiedział najbardziej pijany w towarzystwie, z widoczną ulgą przyjmując "rozkaz" o pozostaniu na miejscu. Klapnął na krzesło podstawione przez Torna i odetchnął głęboko. - To o czym my to...? A, tak. Rozmawialiśmy właśnie o dobrych czasach młodości w łowcach - stwierdził krasnolud. - Ja cały czas mówię, że nie byłem w łowcach - wtrącił Albrecht. - To siedział cicho, nikt cię nie pyta o zdanie - fuknął krasnolud. - Masszz soś do łowców, gnoju? - zapytał Meer, mierząc dokera wzrokiem pijanego mistrza.
  20. Czas minął szybko, zwłaszcza że Adam musiał jeszcze zadbać o swój żołądek i wyskoczyć do sklepu - twarda bułka z rana nie była wystarczająca na cały dzień. Wyjątkowo rano, po dobrze przespanej nocy powitało go słońce prześwitujące przez chmury. Krwista czerwień rozwiała się, odpychając apokaliptyczne wizję w niepamięć. Ot, zdawało się, niewinna anomalia pogodowa. Irene tym razem również stała na parkingu, w podobnej sukience co poprzednio i zarzuconej na ramiona kurtce przeciwdeszczowej. Stała obok jakiegoś starego, brytyjskiego sedana nieco nadżartego przez rdzę, ale prócz tego w miarę w dobrej formie.
  21. - Jutro o szóstej, z parkingu. Nie wiem jakie auto, ale będę tam na ciebie czekać. I jeśli jeszcze nie wiedzą, powiem im, żeby poczekali - zapewniła, odkładając umyty kubek na suszak. Irene wzięła torbę i płaszcz, które zostawiła na fotelu i podeszła do Adama, aby jeszcze raz uścisnąć jego rękę. - Bardzo miło było poznać, do jutra!
  22. Twarz Irene się rozpromieniła. - To świetnie! Zawsze lepiej mieć kogoś znajomego w zespole. A skoro zdecydowali się nas wziąć, to znaczy, że wiedzą na co się piszą, czy nie? Dobra, chyba trzeba się będzie przygotować na jutro. Powiedzieli, że to może trwać kilka dni i że lepiej wziąć kurtkę przeciwdeszczową. Czuję się, jakbym miała jechać na kolonie bez bagażu - odpowiedziała, odnosząc kubek do zlewu.
  23. - Skończy sie zopiero, jak juz nie bedziemy w sanie! - wymamrotał Meer wojowniczo. Mętnym okiem przyjrzał się rumowi Pete'ego, który zaraz po otwarciu roztoczył wokół siebie słodką, ostrą woń. Nos wampira starał się mu przekazać, że powtórzenie alkoholowych wojaży ledwie dobę po ich zakończeniu nie było dobrym pomysłem, ale z kolei jego smak się z tym nie zgadzał i na język wampira napłynęła ślina. - A soś mi sie wydaje, że to nie bezie za szybko - dodał. - Może skoszę po posiłki, so, chłopaki? - Meer niemal od razu zamierzał propozycję spełnić. Skupił całą siłę woli żeby odsunąć krzesło od stołu i wstać, a kiedy już to zrobił i mebel z hukiem wylądował na podłodze, oparł się ciężko o blat stołu. Gdyby nie szybka interwencja, blat trafiłby tam, gdzie krzesło. - No, a co ile takie sabaty się tam odbywają? - zapytał doker, niezbyt przejęty Meerem.
  24. - Po wypadku, czyli to będzie jakieś dwa tygodnie. I tak, raczej póki wszystko jest w porządku i nikogo nie krzywdzimy to chyba jesteśmy po tej w miarę dobrej stronie - odpowiedziała. - Jestem trochę podekscytowana, jutro po raz pierwszy jadę na misję. Nie mam pojęcia jeszcze co mam tam zrobić, póki co tylko czytałam książki i to wszystko co mam. Mam nadzieję, że te "nowe umiejętności" przyjdą szybko, bo czuję lekki niepokój myśląc o tym, że za bardzo nie mam się jak bronić. Dali mi łańcuch i nóż, to wszystko - dodała, wzruszając ramionami. Odstawiła na stół pusty kubek. - cóż, pozostaje mieć nadzieję że pozostałe trzy osoby znają się na robocie.
  25. - O, to nowość. A gdzież to było? I wczoraj? Nic nie słyszałem - odparł portowy kompan, wstając od stołu. Podszedł ciężkim krokiem do rozwalonej szafki i wyjął z niej kolejny kufel, oczywiście inny niż reszta, ale przynajmniej bez uszczerbków. Ogółem "karczma" Torna w obecnym stanie przypominała graciarnię, rzeczy walały się bez ładu i składu i trudno było zwizualizować sobie chociaż lokal, którym miała się stać. Szklany kufel wylądował ciężko na blacie stołu, aż zadzwoniło. Prócz rumu kupionego przez Pete'ego były tam też puste bądź na wpół puste butelki wódki i jakieś marne wino, po którym zostały jedynie opary.
×
×
  • Utwórz nowe...