-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Wchodząca w proces mumifikacji postać znowu spróbowała odpowiedzieć, ale głos ugrzązł jej w gardle tak jak poprzednio i znów jedyne co wydobyło jej się z ust było tylko świszczącym, zachrypniętym dźwiękiem. Próbowała odpowiedzieć, ale nie była w stanie. - Czy dobrym rozwiązaniem jest pomoc jej? - zapytała szeptem Taliyah. W tym momencie istota w dziurze zdecydowanie nie była w mocy ani nastroju nikogo atakować. - Może to coś co zabiło smoka zaatakowało też ją? - dodała. Wydawało się, że decyzja co do dalszych wydarzeń należała w tym momencie do Vasco, który w końcu świetnie znał Ionię i jej środowisko.
-
- Hetman, staruszku! To Adam! Słyszę Adama! - zawołał Wilk z entuzjazmem, jakiego chłopak już dawno u niego nie słyszał. - Jesteśmy na ziemi, ale widzę cię teraz jak przez mgłę i mam wrażenie, że gęstnieje. Nie mogliśmy wcześniej ani Cię usłyszeć, ani zobaczyć. Co zrobiłeś? - Zapytał. Teraz jego głos był tak wyraźny, że nawet akcja ratunkowa na miejscu wypadku nie była go w stanie zagłuszyć, a strażacy byli w trakcie cięcia samochodu celem wydobycia ofiary.
-
Poszło całkiem nieźle, patrząc na to że Iriel póki co zwyczajnie uszkodził nogę jeszcze raz. Może nie w obrzydzenie, ale przynajmniej w lekki niesmak wprawiły go ruchy pijanego w sztok zbója. Cholerni maniacy seksualni. Owszem, to było całkiem niezłe narzędzie jeśli chodzi o możliwości manipulacji, ale Iriel był zdania że jak na coś będącego jedną ze zwykłych, podstawowych potrzeb kopulacja była zdecydowanie zbyt popularna. W swoim życiu widział zresztą co nieco i nie uważał tego za coś tak wyjątkowego, żeby tworzyć na ten temat sztukę i to czcić. Rozmyślenia o tym i owym zostały jednak przerwane na rzecz skupienia się nad nogą. Chwycił ją i postarał się nakierować na siebie obie części kości w taki sposób, żeby było jak najmniej wystających drzazg i żeby było równo. Potem z kolei postarał się już w otwartej ranie usunąć największe, luźne drzazgi, a po tej operacji poprosił o coś do szycia i zszył ranę. A na dodatek spróbował czegoś jeszcze, dając możliwość swoim odczuciom. Położył obie dłonie na nodze w taki sposób, żeby wyglądało to jakby sprawdzał, czy nie spartaczył roboty. W tym czasie próbował znaleźć w sobie choć cząstkę niebiańskich (niech je szlag trafi) mocy, które wspomógłby znacząco gojenie się. Przede wszystkim miał nadzieję.
-
Wspomnienie o obcych bogach, ich dumie i ogólna pochwała spowodowała, że Sigrid niemalże napuszyła się, a promienny uśmiech pokrył ubabraną pyłem i potem twarz. Uznała to za pozwolenie na schowanie łuski gdzieś między tkaninę luźnych spodni. Zaskakującym było, że tym kto pomógł Hamzatowi wstać był kapłan, który być może z wolna zaczynał się przystosowywać. W końcu zrobił coś ponad program, to znaczy nie leżał tylko w piachu, składając pokłon złotemu demonowi w trakcie gdy Hamzat z nim walczył. Wielbłąd z wolna zmierzał w ich stronę, ostrożnie stawiając kroki na piasku. Z okolicy zniknęły jednak wszystkie węże i wydawało się, że chwilowo było bezpiecznie. Od południa zawiał pojedynczy podmuch ciepłego wiatru zmierzający na północny wschód, a Hamzat wyczuł, że była to swego rodzaju wiadomość od Księżycowego. Prawdopodobnie drogowskaz. - Gdzie teraz?
-
western [Gra]Martwe Ziemię: Pewnego Razu Na Dzikim Zachodzie
temat napisał nowy post w Mephisto The Undying
- Jak najbardziej, młody człowieku - odparła z groźną wyższością. Nie dlatego, że faktycznie jej chodziło o pokazanie wyższości, a raczej z tego względu, żeby łącznie z "młodym człowiekiem" dało to efekt profesjonalizmu i zmyliło odbiorcę odnoście prawdziwego wieku Mhiny. To się czasem sprawdzało. -Czy u was takie rzeczy często się zdarzają?- 30 odpowiedzi
-
- i tak oto
- zaczynamy western kurka wodna
- (i 3 więcej)
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Oczy babki powędrowały oczywiście w stronę nieudolnie ukrytego mieszka, ale zdawało się, że nie chowa urazy ani nie zamierza przekonać Pete'ego, że owszem, ma pieniądze. - Jest sabat. Wszystkie usługi dzisiaj w ramach imprezy są darmowe - stwierdziła, wzruszając ramionami. - I tak żadna wiedźma nie chce znać swojej przyszłości, więc nie jestem zarobiona. Ach, nie wspomniałam... Prócz tych dwóch grup szukaj przyjaciół na zewnątrz. Sporo jest wokół przyjaznych dusz, ale pamiętaj, że nic za darmo. W każdym razie po sabacie - dodała, wstając ciężko z ziemi. Wyprostowała się, a potem zgarbiła, strzelając paskudnie kręgosłupem. - No, idź już. -
Hybryda człowieka i rośliny otworzyła lekko oczy i wbiła je w Vasco. To nie było nic przyjemnego, choć żółte, upiorne ślepia nie wyglądały chwilowo na groźne, a przebijało przez nie zmęczenie. Sama postać była brzydka, bo wyglądała staro i jakby była w początkowej fazie procesu mumifikacji. Kremowa skóra opinała kości i chociaż wszystko to wyglądało groźnie w otoczeniu roślinnych pnączy atakujących środowisko, kobieta w epicentrum dziwacznego zjawiska wyglądała po prostu jak staruszka, którą spotkało coś paskudnego. Otwarła lekko usta, ale wydobył się z nich jedynie niezrozumiały gwizd, a potem ciężkie westchnienie. - Umiera? - szepnęła Taliyah.
-
Przez chwilę nieznajoma wpatrywała się w Adama z mieszaniną wściekłości i bólu. Z jej oczu, kiedy tylko nie migotała ciekły łzy, ale zaraz potem, kiedy tylko Adam wspomniał o "miejscu w górze", na jej twarz wstąpił nieoczekiwanie spokój. Spojrzała w górę jak zahipnotyzowana, potem znów na chłopaka. Kiwnęła głową. - Tak... chyba tak będzie lepiej - stwierdziła, a jej postać zaczęła się z wolna rozwiewać. ADAMIE? ODEZWIJ SIĘ, CHŁOPCZE! CO SIĘ DZIEJE? Z pośród szeptów w głowie wybił się jeden głośny, wyraźny głos. Brzmiał zupełnie jak głos Wilka, po raz pierwszy od feralnego spotkania z mistrzem-nekromantą.
-
ROSE - A mogę zaraz zawołać jakąś dziewuszkę od wizerunku i manier, jak chcesz. Właśnie, co do rozkładu dnia, bo owszem, rozkład dnia u nas obowiązuje: O godzinie trzynastej mamy obiad, o wpół do ósmej śniadanie, a o dwudziestej kolację w normalne dni, to jest w dni w których akurat nie ma ważnych imprez. Obecność obowiązkowa, ale to właściwie wszystko. To jak, chcesz zacząć małą szkółkę manier? - zapytała Chia, patrząc w jakiś punkt za oknem. REDWATER - Mogę już stąd. Nie umiem jeszcze latać, ale znam drogę - zwierzył się przepraszająco pegaz. Oczywiście Red mógł zostawić dzieciaka i odejść w innym kierunku, ale zawsze była jakaś szansa na nagrodę od rodziców zguby, a jakakolwiek nagroda byłaby lepsza niż to, co miał teraz... Czyli praktycznie nic. Pogoni nadal nie było widać ani słychać, ale jeśli pośród bandy były pegazy, to jednorożec powinien podejmować szybkie decyzje.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Babuszka-wiedźma kiwnęła głową i z miną starego zawodowca-wyjadacza strzeliła palcami, jak gdyby zaraz miała się zabrać za tłuczenie kogoś. Poklepała ziemię przed sobą, zachęcając Pete'ego żeby usiadł. - Dorze, dobrze... Niech będzie... Podwójny szpieg, co? Będzie trudno, ale jakoś sobie z tym poradzimy - wymamrotała i zamknęła oczy, mrucząc coś pod nosem jak rasowa wariatka. Ten dziwny stan podczas którego stara Maggie lekko kiwała się w przód i tył z głową skierowaną w górę trwał parę minut, po których jej dłoń wystrzeliła z palcem wskazującym wycelowanym w niebo. - Mam! - oznajmiła. - Sprawy mogą potoczyć się różnie, nie wszystko zależy od ciebie. Pierwsze: Powiesz swoim zębatym przyjaciołom o tym, czego od ciebie żądają łowcy. Całkiem spora szansa, musisz jednak mieć tam silne plecy, a więc spędzać u nich dużo czasu, a zaufanie będzie trudno zdobyć. Drugie: oddasz się całkowicie łowcom. Tam jest jakiś wariat z wpływami. Będziesz z nim, będzie cię chronił i nie zdradzi, ale inni z czasem przestaną lubić was obu. Widziałam jak z czasem organizujesz bunt w szeregach łowców, małe szanse na powodzenie, nie wszyscy będą się chcieli sprzeciwić. Uciec możesz, ale musisz być szybki, a i bez przyjaciół się nie obędzie. Uważaj sobie na krasnoluda, ten ci się przysłuży jak tylko o niego zadbasz. To samo się tyczy dowódcy łowców, ale ten jest niestabilny. Ciężko, mój mały - stwierdziła, otwierając oczy. -
Shurimianka wzruszyła ramionami. - Nie znam jeszcze waszych obyczajów, Ionia zawsze będzie dla mnie tajemnicą - odparła, wpatrując się w blade ramię. Vasco poczuł dreszcze przechodzące po plecach. Vastajowie nie uciekali od natury tak, jak większość ludzi i nie próbowali jej opanować, a raczej za wszelką cenę chcieli żyć z nią w harmonii. Dlatego też byli znacznie bardziej czuli na wszelkie zmiany w środowisku, a czasem i otaczająca ich przyroda do nich mówiła. Tak było właśnie teraz. To zawsze były przeczucia. Teraz przeczucia nie były ani trochę dobre - młody Vastaj czuł narastający niepokój, który źródło miał właśnie w dziwacznej roślinie - na wszelki wypadek, gdyby nie przekonał go inwazyjny styl życia zielska i jego dominacja. kolejny z płatków otwarł się, a za nim wszystkie następne. Wyglądało to tak, jakby nagle pąk błyskawicznie zwiędł, odsłaniając coś, co wyglądało jak człowiek, ale zapewne nim nie było. Taliayh położyła się niemal płasko na ziemi, gdy dziwny proces odsłonił ciało kobiety w pozycji embrionalnej. Skóra miała nienaturalną, kremową barwę. Istota nie miała włosów, a z głowy sterczały struktury przypominające różowe, mięsiste liście. Ciało było odziane w zielone i fioletowe pnącza i liście, które w owe stworzenie wrastały. Wyglądała jak roślinna wersja Vastaja i wydawała się być... chora, to jest zwiędnięta. Nie reagowała.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- Ale oczywiście, jak najbardziej. A o czym konkretnie mam ci powiedzieć, co, mój mały? - zapytała. - Rozumiesz, przyszłość to ogrom możliwości. Jest jak drzewo, albo jakaś inna roślina z korzeniami... Znaczy, albo może nawet grzyb. Różnie to bywa, chodzi o to, że jeden błahy wybór może wszystko, wszyściusieńko zmienić. WSZYSTKO! Setki, tysiące możliwości wśród jednej osoby, dlatego też, nim zacznę wieszczyć, muszę wiedzieć o czym mam wieszczyć. Życie miłosne, szczęście, kariera? A może... - tu babulka uśmiechnęła się paskudnie i niedyskretnie mrugnęła okiem do Pete'ego - ... Może życie prywatne? Związane z reformami, łożem? Hę? -
ROSE - Moje dziewczynki są wspaniałe, jeśli chodzi o romanse i uwodzenie, ale nie mają doświadczenia złodzieja. Wyobrażasz sobie? Żadnej złodziejki do tej pory. A tobie mam nadzieję pójdzie lepiej niż ostatnio - stwierdziła przekornie. - No nic. Chodź, zadomowisz się. Mam akurat wolny pokoik, jedna z moich dziewcząt ostatnio doszła do wniosku, że potrzebuje zmiany i postanowiła zostać piratem. Głupotka. No ale cóż mogę poradzić, próbowałam ją odwieść od tego głupiutkiego pomysłu. Mówię jej: "Ależ Mandolline, słona woda fatalnie działa na cerę, a ten zapach ryb i glonów...". Niestety, uparła się - plotła burdelmama, prowadząc Rose na piętro wyżej. Uprzednio wyjęła z biurka mosiężny kluczyk, który obecnie wsadziła w zamek drugich drzwi od lewej i otworzyła je przed klaczą jednorożca. Nie był duży, ale znacznie przyjemniejszy od większości kwater, które Rose wykorzystywała w czasie złodziejskiej kariery. Był jakiś doniczkowy kwiatek, były czerwone zasłony, baldachim nad łożem, krzesło, stolik i fotel. Prócz tego ze dwie latarenki i świeca do oświetlenia, no i oczywiście widok na dachy poniżej i na morze. Widać było do czego ów powstał, ale przynajmniej był ciepły i przytulny - w przeciwieństwie do otoczenia paskudnego miasta. - Pytania? REDWATER Nie było łatwo piąć się po prowizorycznych schodkach na dachu, ale jednorożec dał radę. Pegaz na jego grzbiecie lekko podskakiwał, a pogoni póki co nie było widać. Ze szczytu tego budynku zwodzony mostek prowadził na dach kolejnego, wyżej osadzonego budynku. Wydawało się, że widok jednorożca z pasażerem biegnącego po dachach nikogo nie dziwi - gdzieś wokół latały gryfy i pegazy, na dole zaś chodziły kuce, jednorożce i inne stwory (było tam coś, co przypominało czworonogiego rekina i rozmawiało o pogodzie z kucem ziemnym) i absolutnie nikt nie zwracał na niego uwagi. - T...tam! - odezwał się dzieciak, a jego kopytko wystrzeliło obok pyska Redwatera i wskazało sam szczyt słupa skalnego obudowanego domami. - Tam mieszkam! Dystans był dosyć porażający, a jeszcze bardziej porażająca była wysokość. Im wyżej zresztą, tym bardziej - jak się zdawało - domy były uporządkowane i bogatsze, ale do szczytu była daleka droga przez dachy, wnętrza budynków i mostki.
-
Gałęzi było sporo, ale niemal wszystkie na drzewach; ściółka i pnie drzew do pewnej wysokości pokryte były agresywnym chwastem. Były za to kamienie. - Poczekaj - powiedziała Taliyah. Kucnęła przy ziemi i ostrożnie wyjęła z niej kamyk. To znaczy wyjęłaby, gdyby wykorzystała do tego faktycznie palce - kamień unosił się parę centymetrów od jej dłoni, aby potem zwiększyć dystans i polecieć w stronę wielkiego pąka. Odłamek pacnął roślinę. Najpierw lekko, potem zaś z dużym skupieniem dziewczyny starał się odchylić jeden z płatków. I wkrótce to się udało - roślina bez sprzeciwu odsłoniła środek niedojrzałego kwiatu, czyli czyjeś ramię porośnięte pnączem. Niestety niewiele było widać, prócz tego, że ręka miała delikatną budowę i była przykurczona. Taliyah spojrzała na Vasco pytająco. - Może to jakiś mag zajmujący się roślinami? Albo też ktoś, kogo ta roślina zjadła.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Stara Maggie faktycznie była stara. Wyglądała z twarzy trochę jak rodzynka, była pokurczona i miała widoczny artretyzm, a niemal nieprzenikniona czerń w którą była odziana powodowała, że wyglądała jak wdowa w żałobie. Bardzo długiej żałobie. Nie było też przy niej nikogo chętnego do wróżb, a więc jedynym zainteresowanym był Pete. - Podejdź, podejdź. Bez lęku - odezwała się zaskakująco miłym głosem i nawet wykrzywiła się w coś przypominającego uśmiech i wyciągnęła swoją pokrzywioną rękę w stronę wampira. Zdawało się, że siedząca na ziemi samotnie staruszka odpędza od siebie wszelkie dźwięki zabawy dochodzące z otoczenia. -
ROSE - Oczywiście, że nie wiesz. Dlatego też cię nauczymy. W skrócie, moja mała: wystawne przyjęcia, salony, śmietanka towarzyska miasta i twoje lepkie kopytka... Musisz po prostu ładne wyglądać i być przekonująca jeśli chodzi o takich, co by mieli wobec ciebie plany. Nietrudno sobie wyobrazić, że nie będziesz mogła narzekać na brak popularności, a wie sukces jest gwarantowany. Szkolenie z zakresu etykiety - powiedzmy - dworskiej zaczniemy jutro, wymagania na tym polu nie są szczególnie wielkie. To nie Equestria. To jak, zgadzasz się? - zapytała z miną rasowego biznesmena. REDWATER Źrebak pisnął, oprych zaklął z zabawnym akcentem, po czym krzyknął coś w obcym języku. Red słyszał za sobą stukanie kopyt o brukowane podłoże, ale jego czar zadziałał bardzo na jego korzyść. Ogier wybiegl z małej uliczki i miał teraz do wyboru trzy opcje: skręcić w prawo, w miejsce z którego przyszedł, czyli cofnąć się w dół. Pobiec w górę, tak jak prowadziła szalenie wąska, zakrecajaca skalna ścieżka idąca do łukowatej bramy między domami albo pobiec przed siebie, na skośny dach budynku na którym w równych odstępach rozmieszczono deski przystosowane do wspinania się. Z dachu można było przejść pomostem zawieszonym nad ulicą na dach wysokiego budynku, pod którym obecnie stał Red, jak również na sąsiednie, ciasno postawione budynki.
-
Odległość nie była spora, a więc Vasco do samej rośliny mógł mieć może cztery do pięciu metrów. - Nie chcesz sprawdzić tego osobiście, prawda? - zapytała Taliyah, kucając nad dziurą i patrząc na Vasco badawczo. - O, bogini... Chcesz to sprawdzić osobiście, mam rację? Nie jest to raczej dobry pomysł, nie wiem czy nie lepiej będzie to na przykład... spalić. To znaczy owszem, kwiatek jest ładny, oby tylko nie był mięsożerną rośliną jedzącą muchy wielkości człowieka.
-
ROSE - Nie chodzi o zapiski, w żadnym razie! Tutaj się zapiski nie sprawdzają. Chodzi o to, żeby wyciągnąć z klienta jak najwięcej. Albo wyciągnąć rzeczy na imprezach, których tu nie brak. Rozumiesz? Życie w wyzszych sferach Albo... Hmm... Masz coś przeciwko unieszkodliwianiu złych person? - zapytała, absolutnie zresztą poważnie. - Nie mówię od razu o zabijaniu, ale przyznam, że przydałby mi się ktoś szybki i dyskretny. Jestem tu dość sławna, a zagrożeń nie brakuje... Cóż, daję ci sporo możliwości, zadecyduje aż sama. Daję ci dwanaście godzin - prześpij się, przemyśl i daj mi znać. Cokolwiek zdecydujesz, nie musisz się przejmować umiejętnościami. Ja albo dziewczyny nauczymy cię wszystkiego co potrzebujesz. Chodzi o dryg. Pytania? - zapytała. REDWATER Źrebak pokręcił głową. - Po prostu się zgubilem! Moi rodzice mieszkają całkiem na górze. Czy możemy już tam iść? - zapytał. Ale było już za późno. Coś uderzyło go od tyłu, w zad. Stał za nim wielki, muskularny kuc ziemny o szarej sierści i zielonej grzywie skrytej pod czerwoną chustą. To raczej nie był ktoś z natury łagodny. - Zgubiłeś się? - zapytał. Red kątem oka zobaczył, że z zaułka wychodzą kolejne kuce.
-
W pewnym momencie nie dało się już nie iść po korzeniach, ale to wciąż nie sprawiło, że jakkolwiek reagowały na stąpanie po nich, prócz stłumionego trzeszczenia które wydawały. Dziura była głęboka najwyżej na trzy metry, a że miała dosyć sporą średnicę, bez przeszkód mogli zobaczyć, co kryje się w środku. Była to cała masa splątanych, zielonych pnączy i korzeni. Fioletowe robiły się dopiero na zewnątrz owego zagłębienia, w którego centrum tkwił wielki, różowy pąk. Pąkoglby spokojnie zmieścić w sobie człowieka, a jego czubek wydawał się być nadpalony. Wyglądało to tak, jakby powoli zdrowiał, a różowa, zdrowa tkanka zastępowała tą nadpaloną. - Pustka nie wydaje roślin. To przypomina roślinę z Runeterry - odezwała się Taliyah. - Ale mimo wszystko wydaje się być groźna, prawda? - zapytała.
-
Korzenie wciąż nie zareagowały. Niektóre z nich wydawały się być wręcz obumarłe, ale wszystkie zmierzały w jednym kierunku - ku centrum czegoś, zapewne owej dziwacznej, inwazyjnej rośliny. Wkrótce pokrywały już niemal całkowicie podłoże, a w niektórych miejscach oplatały drzewa. Taliyah szła równo z Vasco, ostrożnie, z lekko podniesionymi rękami. Im dalej szli, tym bardziej rzucała się w oczy odległa dziura, z której prawdopodobnie korzenie wyszły. Poza korzeniami pojawiły się też różowe liście wyglądające na zwiędłe i dziwne bąble wypełnione fioletowym płynem. - W Shurimie pojawiają się czasem rzeczy wychodzące z wnętrza ziemi - szepnęła Taliyah. - Na początku są miękkie i przypominają robaki. Potem z biegiem czasu twardnieją i otaczają się pancerzem i rosną, rosną, aż staną się ogromne. Ich krew jest trująca i pali. Nie powinniśmy tego uszkadzać - dodała. - Nigdy nie widziałam tego nigdzie indziej niż w Shurimie.
-
ROSE Klacz uśmiechnęła się szeroko. - Nie wiem czy umiesz kraść dobrze, bo zapewne za to cię tu przyprowadzono... Ale to już coś. Myślę, że znalazłabym dla ciebie dobre zajęcie, ale choć za mną, nie omawia się przecież spraw biznesowych na forum. - Chia odwróciła się i ruszyła po schodach w górę, skąd trafiła do "gabinetu" ukrytego za sporymi, drewnianymi, zdobionymi drzwiami. Wszystko wyglądało ekskluzywnie, okno wieńczyły czerwone zasłony, paliły się świece. Na drewnianej podłodze wyłożono w paru miejscach dywaniki. Nie było biurka, ale stół z krzesłami, oczywiście wyglądający na drogi. Chia usiadła u szczytu stołu i zasugerowała Rose, by ta zrobiła to samo. - Tak się szczęśliwie złożyło, że trafiłaś w samo niemal centrum polityki tego paskudnego miasta. Nie jestem jedynie burdelmamą, mam też parę innych zajęć. Jednym z nich jest bez wątpienia pozyskiwanie informacji. Wiedza, moja słodka, to prawdziwa władza. Zwłaszcza wiedza o innych. I właśnie to mogłabyś u mnie robić: pozyskiwać wiedzę. Jesteś ładna, masz błysk w oczach i mam nadzieję, że nie brakuje ci sprytu. To co musiałabyś robić, to być dobrą aktorką. Udawać damę do towarzystwa. Co ty na to? - zapytała. REDWATER - Zgu-zgu-zgu... - Tu nastąpił głęboki wdech, który uprzedził wykrzyczane niemal jednym tchem zdanie: - Zgubiłem się! Cóż, w takim miejscu nie było to trudne. Źrebak miał na sobie resztki podartych ubrań i siedział dziwnie sztywno. Był spięty i zdawało się, że go chwila lekko zerka do tyłu. W zaułku za plecami małego nie było widać nic, prócz ciemności... Ale kto mógł wiedzieć, co tam siedzi. Dzieciak tymczasem był podenerwowany w nieco inny sposób, niż nakazywałaby sytuacja. Zwyczajne zgubione źrebaki po prostu panikowały. On sprawiał wrażenie wiedzącego, co dokładnie zagraża jego bezpieczeństwu.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
- A nawet musisz! - odparł entuzjastycznie kopytnych klecha. - Pierwszy, ale na pewno nie ostatni - wtrąciła się znów kobieta. - Potrzebujesz może przewodnika? Teraz chwilowo urządzany sobie pomniejsze imprezy. Na przykład tam... - chwyciła Pete'ego za ramię i pokazała ognisko, wokół którego leżeli ludzie. Wszyscy na plecach, wszyscy z wzrokiem utkwionym w niebo i raczej mętnym. -... Tam odbywają się wizje. Podchodzisz, kładziesz się, a bogini zsyła przekazy. Różne, najróżniejsze. Dobra zabawa, naprawdę polecam. Tam z kolei... - pokazała na szczyt wzgórza oddalony o parędziesiąt metrów. - Jest poczęstunek. Nie muszę wyjaśniać, jest tam jedzenie dla wszystkich. Na prawo możesz udać się na widzenie przyszłości u starej Maggie, jest w tym naprawdę dobra, a tam z kolei zdaje się sprzedają jakieś różne magiczne bibeloty. Za jakiś czas rozpocznie się główna część imprezy, ale nie musisz się spieszyć. Na pewno Cię nie ominie - rzekła i mrugnęła do Pete'ego. -
Pnącza ani drgnęły. Wyglądały jakby porastały las od wielu, wielu lat, stopniowo go pożerając. Dziewczyna ustawiła się w pewniejszej pozycji, czekając na ruch Vasco. Wszystko wydawało się zamarłe, ale napięcie wciąż trwało. Wciąż nic nie było tak, jak być powinno, choć roślina nie zamierzała nawet się ruszyć... Zapewne.
-
Pośród niektórych drzew dopiero z czasem Vasco zauważył płożące się pnącza. Pełzły po ziemi niczym zielonofioletowe żyły, zdrewniałe i nieruchome. Im dalej, tym pnączy było więcej, a Vastaj nie znał rośliny, która je wypuściła. - Zaczynam łapać - odparła szeptem Taliyah, spłoszona tak samo jak Vasco. W końcu pnącza przechodziły w korzenie i porastały niemal całą powierzchnię ziemi, tak daleko jak tylko wzrok sięgał między drzewa. - Co to jest? - zapytała w końcu dziewczyna.
-
ROSE Starsza klacz, zapewne burdelmama, westchnęła głęboko i zbliżyła kopyto do czoła Rose, aby podważyć pierścień i zrzucić go na ziemię. Zaraz potem podniosła go zębami i wrzuciła do jednej z kieszeni ukrytej w fałdach sukni. Musiały być całkiem praktyczne jeśli chodzi o kieszenie i inne skrytki. - Widzisz te dziewczyny? - zapytała. Nie poczekała jednak na odpowiedź klaczy. - Po co ja bym je tu miała trzymać wbrew woli? Tyle tu w mieście kryjówek, że nawet jakbym chciała to bym nie dała rady upilnować wszystkich. Możesz zostać, ale zasada jest jedną: wikt i operunek kosztuje. Dam ci kąt do spania i jedzenie, ale musisz na nie zapracować. Nic ci nie brakuje, potrafiłabyś zarobić parę złotych bitów, ale zaufaj starej Madame Chie, potrafię rozpoznać charakter kuca. Co umiesz robić? - zapytała, prowadząc Rose do stolika z owocami. REDWATER Z milszych rzeczy, im wyżej, tym smród ryb bardziej się ulatniał. Było też więcej widać, to znaczy prócz ściśniętych budynków, gburowatych przechodniów i dziwnych, pokracznych mew krajobraz zdradzał swoje sekrety. Z perspektywy półki skalnej na której stał Red, widać było olbrzymi, kamienny most prowadzący do grubego słupa skalnego zaczynającego kolejną stromą wysepkę porośniętą zabudowaniami, a prócz tego tylko otwarte morze. Do ucha Reda dotarł szloch. Cichy, stłumiony szloch. Między beczkami, pod budynkiem zrobionym z dzioba okrętu siedział mały, niebieski pegaz. Brudny, chudy i z wielkimi, zaczerwienionymi od płaczu oczami.