-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Powiedziała oświecona złodziejka z rynsztoka. Pewnie, że panuje. Trudno, trzeba się w tym odnaleźć i sprawiać pozory, albo zginąć. Tu zazwyczaj przez utonięcie albo zjedzenie. Wody wokół miasta obfitują w życie różnej maści - odparła klacz znudzonym głosem, nieporuszona "obelgą" Rose. - Kolejna rzecz: pewnie niedługo pojawi się okazja do bardziej praktycznej lekcji. Bale tu są naprawdę częste, a naprawdę częste są maskarady. Madame nałoży na ciebie zaklęcie, żebyś nie wygadała się do czego nasz przybytek służy poza oczywistym. Jeśli już pójdziesz na bal, to stoisz z boku i starasz się nie zwracać na siebie uwagi, jasne?
-
- Jesteś tu przypadkiem, chłopaku. Nic złego nie zrobiłeś, po prostu byłeś pod ręką. Nekromanci to oczywiście kłopot, ale nie o nich w tej wycieczce wchodzi. Potrzebujemy wsparcia i wy oboje nam w tym pomożecie. Z dużą siłą kobieta podniosła Adama do pozycji stojącej. Z tej perspektywy mógł dostrzec drugiego łowcę, tego z blizną na szyi, który kucał przy ziemi i trzymał za kark leżącą Irene. - Teraz się już pewnie domyślasz, że to nie był test - mruknęła Simone.
-
- O jad, oczywiście. Jest to znacznie łatwiejsze kiedy mamy do dyspozycji żywego przedstawiciela gatunku wampirów, niestety tym razem musieliśmy zrobić nieco więcej - mówiła, ważąc łańcuch w rękach i przyglądając się w trakcie marszu jego ogniwom. W końcu zatrzymała się na samej plaży. - Mocny, chociaż wąski i lekki. Wystarczy żeby skrępować średnio silnego, albo bardzo młodego wampira. A jeśli młodego wampira, to i człowieka. Wystarczył jeden szybki ruch, żeby łańcuch skręcił się w idealną spiralę wokół Adama, a w następnym ruchu zacisnął ciasno, krępując go i wytrącając z równowagi. Runął na piasek, nie mogąc wykonać zbyt wiele ruchów - srebro unieruchomiło nogi, a ręce docisnęło do tułowia. Simone kucnęła i upewniła się, czy łańcuch się nie poluzuje.
-
Simone wyciągnęła dłoń. - Pokaż. Przyznam, że - choć powinniśmy was uprzedzić, to był test. Dobrze sobie poradziłeś, ale zastanawia mnie, jaki też stop tak osobliwie działa na wampiry. Musisz wiedzieć, że są różne gatunki wampirów. Irene to wampir zwany lamią. Nie mieliśmy do czynienia ze zbyt wieloma, dlatego odkrywanie ich zachowań jest dla nas interesujące i niebywale potrzebne. Lamie to wampiry podrzędne, tak jak parę innych gatunków. Są też wampiry właściwe, powstałe na wskutek klątwy. Obecnie istnieje tylko jeden, co innego wampiry podrzędne. Tych jest sporo, a niektóre nie przypominają nawet ludzkich kształtów. To jak, mogę zobaczyć łańcuch? - zapytała, z ręką wciąż wyciągniętą w stronę chłopaka. Byli już dość blisko plaży, a adeptki nie było widać.
-
- Srebro. Bardzo mądrze, właśnie to robi. Doceniam wiedzę i muszę cię oficjalnie pochwalić - powiedziała Simone i mrugnęła do Adama. - Masz drugi łańcuch? Irene też miała jeden. Chciałabym porównać ogniwa i grubość. Jaki to stop, wiesz może? - zapytała. Zbliżali się coraz bardziej do plaży.
-
- Jasne, pewnie postanowi zanurkować w oceanie, albo nie daj Boże nauczyć się latać czy tam zmieniać w nietoperze. Idziemy! - zarządziła, szybkim krokiem zmierzając z powrotem w stronę plaży. Żadnego z pozostałych dwóch łowców nie było w pobliżu. - Coś więcej się działo poza migreną? - zapytała, idąc równym krokiem z Adamem.
-
Adeptka czekała nieruchomo, aż Adam odejdzie na tyle daleko, by jej nie widział. Niestety, daleko nie udało mu się odejść. Widział już z bliska zabudowania miasteczka, gdy zza jednego z nich wyłoniła się Simone. Uniosła ręce w górę, widząc zbliżającego się Adama. Nie czekała, aż podejdzie. Sama ruszyła w jego stronę. - Gdzieście się podziewali? Gdzie jest Irene? - zapytała, kiedy była już w odpowiedniej odległości od chłopaka.
-
- Tak, ja wiem, Adamie. Pomyślimy nad planem, ale teraz proszę, wróć do pokoju - powiedziała ze zniecierpliwieniem i tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Zaraz do ciebie dołączę. Może za pół godziny. Proszę, idź. W miarę szybko, jeśli możesz... Ale bez gwałtownych ruchów! Tak będzie lepiej.
-
- Może przeszukamy im pokoje i spróbujemy znaleźć kluczyki? Mam prawo jazdy - powiedziała, nagle zyskując na energii i zapale. Ale to trwało tylko parę sekund. - Nie, to głupie. Konsekwencje mogłyby być koszmarne, bo chyba mielibyśmy naprzeciw siebie bogów. Głupie. Ponownie zapadła cisza. Względna cisza, patrząc na to, że przerywał ją wiatr i szum fal, jak również darcie się mew. - Adam? Wróć do pokoju, dobra? Ja może sobie tutaj chwilę jeszcze posiedzę - zaproponowała adeptka. Ręce jej się trzęsły jak narkomanowi na głodzie, co starała się usilnie ukryć, zaciskając je w pięści.
-
Odwróciła głowę do Adama, przyglądając mu się z ponurą miną. - Słuchaj, nie wiem jakie mam z tobą szanse, ale gdybym chciała, to już bym się pewnie podjęła próbę, a naprawdę staram się nic takiego nie zrobić. To jakbym nie była sobą, łapiesz? Mam kryzys egzystencjalny, a pół godziny temu, czy tam trochę wiecej, mogłabym spokojnie kandydować do szkoły Profesora X. I nie wiem gdzie są ci, którzy mi to zrobili. Muszę sobie zakodować, żeby nie być tak łatwowiernym człowiekiem - mruknęła, wyraźnie zdegustowana. - Chociaż uważam, że jeśli dostanę nożem bo coś przejmie nade mną kontrolę, to z ciężkim sercem, ale to będzie fair.
-
Mewa która wylądowała nieopodal mierzyła ich złośliwym, typowym dla tych ptaków spojrzeniem i jednocześnie jakby nie była pewna, czy jednak nie rozważają wrzucenia którejś z nich na ruszt. - Nie rozumiesz - odparła Irene. - Czuję się naprawdę głodna. Mówiłam wcześniej, słyszę twój puls. Słyszałam puls właścicielki pensjonatu i ledwo bo ledwo, ale słyszę też ten od mewy. Nie mogłam przełknąć wody i coraz bardziej mi się wydaje, że wiem, co konkretnie chcę zjeść... Jakkolwiek by to brzmiało. Jest lepiej, niż przy bezpośrednim zapachu krwi, ale czuję się coraz bardziej głodna z chwili na chwilę. I coraz trudniej mi się powstrzymać.
-
- Czuję, że jest zimno, ale mi to nie przeszkadza. Słyszę i czuję więcej. Chwilowo aż trochę za dużo, jeśli mam być szczera. Weź - powiedziała i zarzuciła Adamowi kurtkę na ramię. - Zbyt wiele bodźców, ale szum fal trochę pomaga. Zagłusza parę innych. Póki co jest naprawdę dobrze i cieszę się, że mogę wyglądać normalnie. Tyle tylko, że czuję głód. Będę musiała coś z tym zrobić - skrzywiła się, patrząc w fale. - Ptaków nie dosięgnę, zresztą chyba nie chcę. Obawiam się, że to się skończy w wodzie, chociaż nie mam zielonego pojęcia jak się łowi ryby bez sieci. Nigdy tego nie robiłam - wyznała, wsadzając ręce do kieszeni sukienki. Faktycznie, wyglądało na to że towarzyszce Adama zimno przeszkadza mniej, niż jemu. Pomijając fakt niskiej temperatury zaś, widoki, choć nieco posępne, wydawały się być całkiem atrakcyjne. Widok z klifów musiał być niesamowity.
-
- To ci przed chwilą powiedziałam. Zaczynasz z brzegów. Kolejna ważna, ale bardzo drobiazgowa rzecz. Kiedy nabierasz coś łyżką albo widelcem, nie zjadasz tego z czubka łyżki, ale z boku. Musisz wiedzieć, że we Wreckarck wielu żywi lekką odrazę w stosunku do Equestrii. A ponieważ w Canterlocie je się z czubka łyżki, to pierwszy arystokraci którzy tu przybyli postanowili w najmniejszym drobiazgu różnić się od tych z kontynentu. To sięga jeszcze wojny pomiędzy królową Celestią, a królową Luną. Kiedy ta druga została wysłana na banicję, jej wyznawcy porzucili kontynent i znaleźli się tutaj. Wszystkie wyrzutki z Equestrii lądują tutaj, a ponieważ tęsknią za domem, nienawidzą królestwa Celestii. Z drugiej strony, czego nie wolno w Equestrii, wolno we Wreckarck. Może ci się wydawać obrzydliwe, bo w gruncie rzeczy tak jest, ale to tutaj jesteś wolna i robisz na co tylko masz ochotę - wytłumaczyła Roo. - Poza tym, tu dalej trwa konflikt, który został już zażegnany. Wyznają Księżyc, bo powoduje pływy, od których w dużej mierze zależy życie miasta. Ale to tylko część mieszkańców. Jest tu naprawdę wielu wyznających naprawdę różne rzeczy - stwierdziła klacz, wzruszając ramionami.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Ani krasnolud, ani Meer nie wydawali się poruszeni wampirem. Meer zresztą zaczął się odpędzać od młodego wampira jak od muchy, kiedy ten postanowił uczynić z niego ręcznik. Zaniepokojony był jedynie Albrecht, który najwyraźniej nie dość, że nie był przyzwyczajony do bliskiej obecności wampira, to jeszcze co gorsza nie był przyzwyczajony do obecności Pete'ego. - A gszie mój burdel? - zapytał ponuro Meer, kiedy zaczęli wracać z powrotem do ich bazy. - W dupę sobie wsadź swój burdel, Meer. I tak nie jesteś w stanie kiwnąć palcem, a co dopiero bardziej skomplikowane poczynania - fuknął Torn. -
Nie potrzebowali wiele czasu, by dotrzeć nad brzeg. Zabudowania ciągnęły się na obszarze pięciuset metrów, potem trzeba było pokonać około dwustu, by dotrzeć na plażę. Mijany krajobraz był niezwykle wprost ubogi - jedynie skały porośnięte mchem, porostami i trawą, od czasu do czasu poprzecinane drewnianymi płotkami bądź niskimi murkami z kamienia. Plaża na którą dotarli była naprawdę niewielka. Tworzyła kształt półksiężyca, który z dwóch stron otoczony był wzrastającymi klifami. Morze było lekko wzburzone, ale nie zapowiadało się na sztorm, ani inny kataklizm. Szare, spienione fale z szumem docierały na brzeg i roztrzaskiwały się o piach. - Adam? Chcesz kurtkę? - zapytała Irene, będąc już w trakcie zdejmowania jej. Wciąż była przepasana srebrnym łańcuchem. - Mnie nie jest zimno. Jest na mnie trochę za duża, więc powinna być w porządku. Każdy skrawek ciała chłopaka mówił, że owszem, chce kurtki. Palce zdążyły mu zesztywnieć z zimna tak, że teraz czuł tylko nieprzyjemne mrowienie. To samo było z twarzą.
-
- Oczywiście, pewno. Leć, po to tu jesteś, aby spacerować. Przywitał go oczywiście chłód i wilgoć, ale czego innego spodziewać się po klimacie północnej Szkocji? Chwilę później do Adama dołączyła Irene, która poza chorobliwym odcieniem skóry i sinymi wargami wyglądała całkiem normalnie. - Zręcznie to poszło. Dzięki za pomoc - powiedziała. - To co, idziemy na klify, czy coś w tym rodzaju? Podobno tu niedaleko jest też plaża, to może nawet będzie bezpieczniejsza opcja. Co sądzisz?
-
- Wprowadziłam się tu w latach osiemdziesiątych, z mężem. Chwilowo, zdaje się, pojechał na ryby, więc nie będzie go do wieczora. Prowadzimy ten przybytek, ale mówiąc szczerze zyski są tylko w lecie - westchnęła ciężko. - No ale tak się żyje, przynajmniej cisza i spokój, żadnych samochodów. Nie narzekamy - stwierdziła z uśmiechem.
-
- To nie macie w Polsce ibuprofenu i kropli żołądkowych? - zapytała, wciąż prezentując swój dobytek medyczny. W tym czasie Irene ostrożnie stawiając kroki przetransportowała się przez drzwi do ogródka kobiety. Misja do tego momentu została wykonana. - No, to wszystko. Coś jeszcze potrzebujesz? - zapytała pomocna staruszka.
-
Staruszka zamrugała i rzuciła niepewne spojrzenie Adamowi, a potem rozszerzyła szeroko oczy. - Jezus Maria, zaraz mi się tu drugi rozchoruje! - I z energią o jaką by jej nikt nie posądził, podreptała szybko żeby otworzyć balkon, po czym wróciła szperać w lekach. Zaprezentowała Adamowi buteleczkę z kroplami i opakowanie ibuprofenu. - O, takie. A skąd jesteś?
-
- Którego, złotko? Dałam parę. Krople żołądkowe, ibuprofen, wapno... Chodź, to ci mogę pokazać opakowanie. Pewnie zadziałały krople żołądkowe, zawsze najlepsze - stwierdziła i... Poszła do kuchni, zachęcając Adama do tego, żeby poszedł za nią. Kątem oka widział czarny kształt, który staje za drzwiami i wypatruje okazji do przemieszczenia się na zewnątrz. Widział też dwuskrzydłowe drzwi balkonowe, ale przejście przez nie nie uda się bez zwrócenia uwagi starszej pani - Irene nie dałaby rady zamknąć ich od zewnątrz.
-
- Zatrucia się zdarzają, nie przejmuj się, ludzka sprawa, choć przyznaję, nieco wstydliwa. To wszystko, mój drogi, czy czegoś potrzebujesz? Może dacie się z koleżanką... - tu nastąpiło niedyskretne mrugnięcie okiem -...namówić na herbatkę? Dzień dzisiaj zimny, wasi znajomi wyszli, a ja siedzę tak sama w domu. To jak? - zapytała. Żeby plan zadziałał, chłopak musiał jakoś ją odciągnąć od wejścia. Kątem oka, w przerwie w drzwiach zobaczył na przestrzał niewielka kuchnię starszej pani i z niej drzwi wychodzące na podwórko. Potencjalną drogę ucieczki.
-
- Zrobię to szybko. Wydaje mi się, że mój refleks mógł ulec zmianie. Pewnie ma drugie drzwi w prywatnej części budynku, więc będziesz ją musiał jakoś odciągnąć. Poczekam na zewnątrz, będę obserwować. Przyjdę do ciebie, jak już też wyjdziesz. Właścicielka była faktycznie w części prywatnej i kiedy Adam zapukał, akurat włączyła pralkę. Wychyliła się ostrożnie zza drzwi i obdarzyła chłopaka pomarszczonym uśmiechem. - I co tam? Jak się sprawy mają? - zapytała.
-
- Dobra. To ja tu poczekam - powiedziała i chwyciła kurtkę, która pomagała ukryć łańcuch. Wszystkie rzeczy potrzebne Adamowi były na swoim miejscu, a więc pod jego nieobecność nikogo nie było na szczęście w jego pokoju. - Muszę wyjść innym wyjściem. Jesteś w stanie zagadać panią, żeby udało mi się wyślizgnąć jakimiś tylnymi drzwiami? Musi takie mieć, a ja nie dam rady przejść koło tamtej kałuży - poinformowała Irene, wciąż trzymając się za grzbiet nosa. Poza tym, jej oczy nie wróciły do normalnego stanu, a więc lepiej żeby nikt jej nie widział.
-
- Tu jesteś narażony na zamkniętą przestrzeń. Ale racja, nie mamy czym się przemieścić. Tu jesteśmy zdani na ich łaskę, ale też nie zdążymy nijak uciec. Średnio to widzę - powiedziała i chwilę potem Adam usłyszał dźwięk odkręcanej wody. Po kilku minutach Irene wyszła z powrotem do pokoju, w nowym ubraniu i ze szmatą. Zaczęła zmywać plamy z podłogi. Cały czas miała na sobie łańcuch - prawdopodobnie dla pewności. - Mówiąc szczerze, wolałabym wyjść na chwilę na świeże powietrze, żeby tego nie czuć. Mam wrażenie, że całe pomieszczenie jest tym wypełnione. Trudno mi jasno myśleć - powiedziała, po zmyciu krwi.
-
- Nie, masz rację. Nie mogliby sądzić, że nic nie zrobisz i zostawić cię tutaj - odparła, zatykając nos. W porę, bo oczy Irene na powrót robiły się czarne. - Może to rzeczywiście był test, jak sobie poradzisz w stresowej sytuacji czy coś... Ale trzeba było to robić tutaj, w takiej dziurze? - zapytała. Usiadła i wzięła łyk ze szklanki z wodą, ale krótko później, po widocznej walce ze sobą go wypluła. - Przepraszam. Nie mogłam jej przełknąć - usprawiedliwiła się. - I nie wiem już teraz sama czy powinniśmy tu na nich czekać, czy na własną rękę dowiedzieć się, o co z tym wszystkim chodzi. Może... Może ja najpierw skoczę do łazienki doprowadzić się do ładu, a potem tu posprzątam...?