Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Arcybiskup z Canterbury

    Zapisy do Słodziaka

    Uniwerum The Walking Dead (Multisesja z Kruczkiem) Imię i nazwisko: Liza Hempstock Rasa: Człowiek Płeć: Kobieta Wiek: 20 lat Charakter: W większości sytuacji spokojna, nieco chaotyczna, lojalna, uparta, zaradna. Wygląd: Niska kobieta o jasnej karnacji i kasztanowych włosach spiętych w długi warkocz. Ma odstający nos, szare oczy i wąskie usta. Historia: Urodziła się w niewielkiej, nadmorskiej miejscowości w północnej Anglii, i tam też dorastała, integrując się głównie z wrzosowiskami i klifami. Jej matka pracowała w miejscowej aptece, ojciec wyjeżdżał do pracy w Londynie - był anestezjologiem. Liza interesowała się książkami, muzyką, zwierzętami i roślinami, ze wskazaniem na to drugie. W wieku 12 lat przeprowadziła się na południe. W szkole średniej poznała Charlesa, potem ich drogi się rozeszły. Chociaż zamierzała łączyć przyszłość z biologią, wybrała architekturę i dostała się do Uniwersytetu w Kent, oraz zamieszkała w mieście Canterbury, niedaleko Londynu. Nigdy nie miała styczności ze szkołą przetrwania, toteż na wybuch epidemii nie była przygotowana, mimo styczności z filmami o zombie. Chodziły co prawda pogłoski o ludziach budzących się po śmierci... Ale kto dawałby im wiarę? Kiedy w okolicach Londynu wybuchła panika, Liza znajdowała się blisko budynku Uniwersytetu, w parku. Wielkie było zdziwienie przebywających tam ludzi, kiedy jeden ze spacerujących rzucił się na siedzącego na ławce studenta i wgryzł mu się w szyję. Kiedy przez teren zaczęła przetaczać się horda zombie, Liza uciekła do budynku uniwersytetu i po kilkugodzinnej obserwacji doszła do wniosku, że istotnie, plotki potwierdziły się i faktycznie Anglia tonie w żywych trupach. Jeszcze gorsze było to, że zombie odkryły kryjówkę jej i kilku inych ludzi i wdarły się do środka. Zdołała ukryć się w jednej z sal, nie wiedząc co działo się na zewnątrz. Po godzinie spędzonej na panikowaniu postanowiła wyjść z kryjówki i udać się do domu. Kiedy wyjrzała z sali, ujrzała kilku zombie pochylających się nad - zapewne - zwłokami. Po cichu udało jej się umknąć przed monstrami i jakimś cudem bezpiecznie wyjść z budynku - po drodze zaopatrzyła się w nóż, znaleziony zupełnie przez przypadek. Zamierzała dostać się do samochodu. Dopiero docierając do na wpół zniszczonego centrum miasteczka zdała sobie sprawę z tego, co dokładnie się dzieje, a samochodu już nie było - zapewne ktoś z niego skorzystał. Ekwipunkiem Lizy w tym momencie był niewielki plecak z kilkoma równie nieprzydatnymi rzeczami. Postanowiła dotrzeć do domu i spróbować skontaktować się z rodzicami, a potem pojechać do Ashford w którym mieszkali i razem z nimi zastanowić się, co dalej. Miejsce: Canterbury, Anglia Grupa: Na początku jest sama, potem spotyka Charlesa. Cel: Znaleźć rodziców, przeżyć. Tagi: Grimdark
  2. Niewielka farma otoczona polami kukurydzy, te zaś otoczone przez las liściasty. Dzień powoli wstaje i chociaż słońce już się pojawiło, raczej nie będzie upalnie. Lekki wiatr przeczesuje pola kukurydzy. Ktoś mógłby rzec, że to kolejny zwykły dzień, dzień jak codzień. Ale nie jest tak. Farma jest oddalona od większych zabudowań, więc na pierwszy rzut oka nie widać nic podejrzanego. Nie ma poprzewracanych samochodów, czołgów, nie ma dymu, ognia, nie widać zniszczeń. Są za to one - snują się bez celu, jak w transie. Powolne, niezgrabne. Zombie. Nie jest ich tutaj wiele - hordy przetaczają się przez większe miasta, a tutaj żadna jeszcze nie zdołała dotrzeć. Włóczą się, dopóki coś nie przykuje ich uwagi i nie uznają, że można wgryźć się w jego tętnice. Oto kilka z nich rusza w kierunku budynku - domu. Możliwe, że im się poszczęści...
  3. I nagle wszyscy jadą po mojej podopiecznej ;____; Mogłeś, bo Triste chyba raczej nie jest kobietą. Więcej: łatwo to zauważyć, bo pod awatarem jest takie słowo "płeć" i symbol obok. Polecam zaobserwowanie i używanie przecinków. I nie wiem gdzie w tamtym poście jest brak szacunku. Pozdrowionka.
  4. Arcybiskup z Canterbury

    Equestria: Płonąca zemsta

    Nie wiem, co to jest. - Odezwał się Róg. Grzejnik posłusznie został w środku, razem z Moth. Tymczasem stukot ustał na chwilę, tylko po to żeby zaraz ponownie zacząć irytować. Z dołu nibyło widać intruza, zaś otoczenie zdawało się być spokojne i niczym nie zakłócone.
  5. - Taa... Przyjaciół... Cóż, proszę bardzo. Ryb jest tutaj raczej sporo, jedna czy dwie mniej... Proszę się nie krępować. Nie będę przeszkadzać.
  6. Podświadomie wiedziała, że jej szmaciany przyjaciel nie pobędzie na arenie zbyt długo. A teraz w dodatku na arenie było dwóch Zegarmistrzów - to wymagało podzielności uwagi, albo od razu czegoś do ochrony, co zajmie oponentowi chociaż chwilę jego cennego czasu. Wyjęła z torby księgę wyglądającą, jakby co najmniej kilka razy została przeżuta, strawiona i wypluta. Albo była stara, albo miała bardzo bogate w przygody życie. Księga była dość ryzykownym wyjściem, bo nie była jedynie przedmiotem - była żywa. Miała swoją papierową, pożółkłą świadomość. Więcej: miała nawet charakter i to było w niej niebezpieczne, księga była bowiem wybitnie złośliwia i lubiła utrudniać życie jej czytelnikom. Tak więc Nocturnal otwarła ją, mając nadzieję że skarbnica zaklęć nie wylosuje jej czegoś równie nieprzydatnego w tej sytuacji jak czytanie w myślach ślimakom. I tak się kiedyś zdarzyło. Kartki zaszeleściły i zerwał się wiatr. Piasek zaczął unosić się w wirze, i... Nic się nie wydarzyło. Księga zamknęła się z trzaskiem, odrzucając zawodniczkę pod ścianę. Nocturnal siedziała zdezorientowana, po czym zerwała się żeby szybko złapać złośliwą księgę. Kiedy operacja zakończyła się sukcesem, książka nie chciała się otworzyć. Zaciskała swoje skórzane szczęki jak tylko najmocniej umiała. Zawodniczka zaczęła się z nią szarpać, mrucząc pod nosem słowa których nie warto wypisywać. Walka przeniosła się na podłoże. Nocturnal przeturlała się kilka razy, aż w końcu jej działania odniosły sukces: Książka leżała obezwładniona, przyciśnięta nogą do piasku. To po części tłumaczyło jej stan. Z kartek wystrzeliła smuga fioletowego światła i trafiła w czoło zawodniczki. Nocturnal czuła, jak przerażone zaklęcie miota się w głowie, zdezorientowane. Postarała się je uspokoić, i wtedy też odkryła, co zaoferowało jej opasłe tomiszcze. Nie było nawet sensu pytać, czy księga sobie żartuje. Można było się czegoś takiego spodziewać od razu. Wstała, podniosła złośliwy przedmiot i wsadziła z powrotem do torby.
  7. - To prawda. Mam. Ukrywać tego nie będę. A pytania... Proszę zadawać, jeśli pan musi i coś panu dadzą - odpowiedziała.
  8. - Węże... Nie sądziłam, że mogą być pomocnikami. Z drugiej strony, nie sądziłam że nie umrę. A suknia... Tak. Z końcówką życia. Nie umarłam z przyczyn naturalnych - wzruszyła ramionami. - Może być trochę niedzisiejsza... Nie wiem, jak wyglądają dzisiejsze, mówiąc szczerze.
  9. - Wolałabym określenie "niewprawiona". Pracuję nad byciem groźną. Potrzebuję odrobiny czasu. Po prostu. - Wstała przy pomocy Kaina o otrzepała się z liści. - Pańscy pomocnicy... Ludzie?
  10. - Nie pierwszy raz, ale niech Jaśniepan ma świadomość, że mam go na oku. A oko moje sięga daleko. Cóż. Więc... Jeśli jest jeszcze jakaś sprawa, proszę mówić. W miarę możliwości postaram się zawsze pomóc. Gdzie Waćpan zamieszkuje?
  11. - Materiał... Badawczy? Nie dam sobie zrobić lobotomii, ostrzegam. Witam rownież, nazywam się Liza Hempstock i nie żyję, ale to już pan wie. Czyli pański cel to obserwacja? Dobrze zrozumiałam? - Poczuła się bardzo niekomfortowo. Nie żeby miała coś do jaszczurek, ale jakim prawem pakowały się na jej własny teren, żeby ją inwigilować?
  12. Ktoś nieznajomy wlazł na teren jeziora. Jej wredny teren. Należało zbadać tego kogoś i jego zamiary. Liza znalazła się tuż pod powierzchnią, wywołując lekki wiatr, żeby fale uniemożliwiły jej zlokalizowanie. Może to tego przestraszyła się Alic? Powoli topielica zbliżyła się do brzegu i wyszła niezauważenie kryjąc się w trzcinach. Dostrzegła go, a jakże. Szybko okrążyła go i stała teraz kilka metrów za nim, kompletnie nie wiedząc co robić. Ktoś nieznajomy wlazł na teren jeziora. Jej wredny teren. Należało zbadać tego kogoś i jego zamiary. Liza znalazła się tuż pod powierzchnią, wywołując lekki wiatr, żeby fale uniemożliwiły jej zlokalizowanie. Może to tego przestraszyła się Alic? Powoli topielica zbliżyła się do brzegu i wyszła niezauważenie kryjąc się w trzcinach. Dostrzegła go, a jakże. Szybko okrążyła go i stała teraz kilka metrów za nim, kompletnie nie wiedząc co robić. Lepiej nie atakować, nie znając jego zamiarów. Może przestraszyć? Była w końcu przerażająca! Blado-sina skóra, zwisające, ciemne włosy... Tylko nie gniła, szkoda. Wtedy efekt byłby lepszy. I była chyba niższa. Oj. Podsumowując, zdecydowała się zwiać, zanim ją zauważy. I kiedy zamierzała to zrobić, potknęła się o kawałek swojej mokrej sukienki i zaległa na ziemi. - Ty cholerny pechu - mruknęła pod nosem.
  13. Nocturnal siedziała spokojnie w murze areny, również nie niepokojąc się niczym. Trzeba było większego zaklęcia żeby zagrozić tym - chronionym przecież przez magię - murom, a jeśli one były bezpieczne, to zawodniczka w nich się kryjąca również. Nie była to co prawda wygodna kryjówka, bo odrobinę trzęsło, ale na tę chwilę muiało wystarczyć. Zresztą, dopóki nie groziła jej choroba morska ani lokomocyjna, było bardzo dobrze. Ponieważ zawodniczka była wbrew pozorom niespokojną duszą, szybko znudziło jej się siedzenie i fale uderzeniowe. Trzeba było coś na to poradzić. Wyjęła z torby niewielką, drewnianą szkatułkę i kawałek czegoś przypominającego materiał. Ze szkatułki wyjęła kilka nici, igłę i nożyczki. Chwyciła w dłonie materiałową Czasoprzestrzeń i skupiła wzrok na kawałku, na którym właśnie istniała arena. Kilka razy zabierała się do cięcia - musiała być bardzo dokładna. Wycięła z Czasoprzestrzeni siebie i na swoje miejsce wszyła kawałek muru. Zmniejszyła znacznie arenę i wszystko, oraz wszystkich którzy się na niej znajdowali, a następnie doszyła zwykły kawałek papieru i wsadziła wszystko z powrotem do torby. W tym samym momencie znalazła się poza areną, trzymając w ręce kilka kartek papieru. Na każdej z nich znajdowały się bardzo dokładne szkice areny, ale ujęte z różnych perspektyw: jeden z góry, kilka rysunków z boków, jeden z dołu i jeden przedstawiający punkt widzenia kogoś stojącego na arenie. Nocturnal zmaterializowała sobie ołówek i gumkę chlebową i cierpliwie oraz dokładnie zaczęła gumować fale uderzeniowe i zaklęcie rzucane przez Zegarmistrza. Kiedy z wszystkich szkiców zniknęły już niechciane elementy, należało zastąpić je czymś innym. Rzeczywistość bardzo nie lubiła być niekompletna. Czuła się wtedy rozdarta. W miejscu byłego zaklęcia Zegarmistrza dorysowała kawałek falującej tkaniny. Wyszło całkiem ładnie. To miło ze strony jej oponenta, że zechciał zwrócić jej strażnika. Następnym krokiem było narysowanie samej siebie i to zdołało ją poirytować. Kilka razy gumowała i rysowała siebie od nowa, aż wreszcie była częściowo usatysfakcjonowana i zdecydowała wrócić na pole walki - tak też zrobiła. I z powrotem miała przy sobie Cvija, wzbogaconego o nowe doświadczenia i gotowego skuteczniej jej bronić.
  14. Liza wzruszyła ramionami. Nie była co prawda zdziwiona - po postaciach takich jak ona można było spodziewać się wszystkiego, trochę jednak trapił ją fakt, że nie do końca rozumiała o co chodzi. Cóż. I tak w nieżyciu bywa. Po kilku próbach nawiązania interakcji (które, cóż za zdziwienie - zakończyły się porażką) topielica stwierdziła, że w zasadzie mogłaby kontynuować urządzanie sobie jeziora. Miała nadzieję że kiedyś jej spanikowana przyjaciółka odzyska świadomość. Gdyby była żywa, byłaby pewna że diagnozą jest schizofrenia... Tyle, że nie była. Przez chwilę czekała na atak, albo coś w tym rodzaju, ale się nie doczekała. Wróciła zatem do jeziora i przystąpiła do całkowicie bezsensownych zajęć, takich jak sprzątanie dna. Nie obchoziło jej, że powinna zabrać się za to inaczej - to odkryje dopiero później. Na razie było jej wesoło, że może się czymś zająć.
  15. Arcybiskup z Canterbury

    Zapisy do Nocturnal

    Czad, przyjmuję. W weekend zacznę.
  16. - Co do samopoczucia... Trochę mnie łamie w kościach, ale to podobno się czasem zdarza, doceniam troskę. No, mam nadzieję że moja energia nie pójdzie na marne. Trzymam za słowo, to coś ma mnie zaskoczyć! - odpowiedziała i kucnęła, położyła obie dłonie na krawędzi, wybiła się i skoczyła w płomienie. Jako że nie były to normalne płomienie, wydzielały promieniowanie - kilka połączonych ze sobą promieniowań, które zakłócały, a w końcu przerywały działanie magii. Zaraz po zniknięciu Nocturnal ziemia wróciła na swoje miejsce i nie zostało nawet pęknięcie po wcześniejszej dziurze. Chwilę później pewien odcinek ściany popękał i rozwarł się niczym szczęki czegoś o bardzo szerokim uśmiechu i ostrych zębach. Wypadł z niego nikt inny jak Nocturnal w chmurze popiołu, z dodatkiem fioletowego dymu. Zawodniczka ku własnemu zaskoczeniu zdołała utrzymać się na nogach. Stanąwszy stabilnie strzepnęła z ubrania resztki pyłu i odchrząknęła. Na arenie znowu, na ułamek sekundy pojawiły się klony, żeby w krótkim czasie zniknąć wraz z samym oryginałem. Niech pan się pospieszy, Zegarmistrzu. Nie mam całego dnia.
  17. - Jakim cudem, pytasz? Nazywał się heroina, jeśli dobrze pamiętam. A może coś innego...? Nieee, to chyba było to. Teraz już wiesz. Usatysfakcjonowany?
  18. Kapitan wyciągnęła broń, szybko wycelowała i strzeliła w lewe ramię Zacharego. Bolało. Bardzo bolało, chociaż nie od razu. - Następnym razem strzelę trochę bardziej prawo. Co ty na to? - zapytała. Tymczasem 505 zdołała zauważyć dziurę między drzewami. Nie mogła stwierdzić co się tam znajdowało, ale wyglądało obiecująco. Poszczęści im się, jeśli będzie to zbiornik wodny.
  19. - Celestio, za co? - zapytała, wykrzywiając twarz w grymasie złości. - Dzięki, Sag - mruknęłą i zaczęła kopać trupa z furią, mówiąc pod nosem nie do końca ładne słowa. - Ojoj - odezwała się Medley. - Widzę dużo agresji. Za dużo, jeśli mnie o to zapytacie. Violet podszedł do siostry i unikając kopniaków, starał się ją zabrać od zwłok.
  20. Coraz mniej podobała jej się manipulacja czasem, ale nie warto było się teraz nad nią zastanawiać. Zobaczyła rażące światło gdzieś z boku - nie była w stanie powiedzieć, skąd dokładnie. Następną rzeczą był ruch - coś, albo coś w większej liczbie mknęło w jej kierunku. Jedynym co zdążyła zrobić, było wystrzelenie błękitnego promienia który miał zniszczyć kilka z celów, a trafił prosto w ścianę. W ciągu kilku krótkich sekund wszystkie noże, pociski i strzały trafiły w cel, czyniąc z niego wyjątkowo nieprzyjemny widok. Nocturnal pojawiła się pod przeciwległą ścianą, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze było eksperymentować, bo teraz już nie była pewna czy chciała oglądać siebie w postaci jeża. Kształt w którego wbiły się pociski błysnął metalicznie, a potem wszystko zaczęło się topić i zlewać w jedną całość, aż utworzyły pofałdowaną, nierówną bryłę. Ta zaś w momencie popękała i zamieniła się w drobne kamienie, a te w piasek. Piasek rozsypał się po terenie areny i nikt nie byłby w stanie odróżnić go od tego zwykłego. Zamiana pierwiastków i cząsteczek nie była specjalnie wymagającą sztuką, chociaż wymagała chwili skupienia. Uklękła i przyłożyła dłoń do ziemi. Przez skórę zaczęły prześwitywać naczynia krwionośnie, a potem ziemia wokół ręki rozświetliła się fioletowym światłem. Tą samą czynność wykonała na ścianie, a potem uniosła obie dłonie i z końcówek palców wystrzeliły fioletowe wiązki, które pomknęły gdzieś na granice areny. Nocturnal rozprostowała kilka razy dłonie. Wykonała szybki ruch ręką. Ziemia zaczęła pękać, a w miejscu pęknięć prześwitywało fioletowe światło i niczym węże wysuwały się z nich gęste smugi dymu. Po drugim machnięciu ręką kawałki gruntu wykruszyły się i ukazały pod sobą dziurę bez dna, wypełnioną fioletowym ogniem i pachnącą siarką. W płomieniach łatwo było zauważyć półprzezroczyste cienie o twarzach wykrzywionych niczym teatralne maski tragiczne, których wycie raniło uszy. Pośród płomieni stało kilka rogatych istot o dziwnych, prawie zwierzęcych twarzach z narzędziami w pazurzastych dłoniach: trójzębami, nożami, siekierami i kijami. - Hejże, który zabrał sufit? - dało się słyszeć czyjś zdegustowany głos. Jedynymi miejscami w obrębie areny które nie zostały pochłonięte były te, na których stała Nocturnal i Zegarmistrz. Zawodniczka wyjęła zza pasa sakiewkę z piaskiem i rzuciła jego garść w płomienie. W locie ziarenka zaczęły zmieniać się w ostre, metalowe drobinki, a kiedy już wszystki się przeobraziły, zawróciły i poleciały wprost w oponenta Nocturnal, boleśnie raniąc skórę, choć nie wywołując większych szkód - ot, kilka zadrapań. Wszystkie cieniste postacie tkwiące w płomieniach zamikły i zwróciły swoje zbolałe twarze w kierunku Zegarmistrza. Poczuły krew i życie, wcześniej dla nich niezauważalne. Mimo wysiłków ich strażników wszystkie zbierały się centralnie pod nim i wyciągnęły do niego swoje długie, chude ręce. Kilka cieni zdołało go chwycić i uczepić się go kurczowo. Rozpaczliwie chciały wydostać się z piekielnej otchłani, a do tego potrzebne im było życie. Nie zważały na to, że tak mała jego ilość nie zdoła im pomóc i wszystkie zaczęły żywić się niczym pasożyty wczepione w ciało żywiciela. Istoty były tak wygłodniałe, że w tej chwili nie zwróciłyby najmniejszej uwagi na obronę Zegarmistrza. Chodziło tylko o energię.
  21. - To ja może tak napomknę... Potrafię się obronić. Nie wiem przed czym co prawda, bo... Wybacz stwierdzenie, wyglądasz jakbyś miała ostry napad schizofrenii... Nie wiem jak teraz się to leczy, ale za moich czasów była lobotomia. Zresztą, nie polecam Ci tego - to chyba nie zawsze odnosiło skutki.
  22. - Ojoj. Chyba tym razem mam problem. - powiedziała do siebie Nocturnal zamknięta w kuli. Nie pamiętała jak nazywało się to prawo, mówiące że wszytko co się w życiu zrobi wraca, ale była pewna że w nazwie miało jedzenie. Teraz wiedziała już, jak czuje się chomik w plastikowej kuli do biegania. Morał na tę chwilę: Nigdy nie zamykać chomików w plastikowej kuli do biegania. Tymczasem należało jakoś się wydostać, bo nie miała zamiaru spędzać w środku całego pojedynku. W jej ręce pojawił się telefon. Stary telefon co prawda, ale działał mimo braku podłączenia do prądu. - No, to ja się bardzo cieszę, że mnie słyszysz. - rzekła głosem wyrażającym lekkie poirytowanie. - Dobra, koniec gadania. Czy ty pamiętasz może moje urodziny sześć lat temu? A ja pamiętam. Rządam natychmiastowej rekompensaty wysokości jednego, w pełni sprawnego Cvija. Wiesz, to takie szmatkowate, wiecznie głodne. - Nastąpiła chwila przerwy, podczas której głos w sluchawce gorączkowo się tłumaczył. - To już nie jest mój problem! Chociaż czekaj... Oj. Dobra, mniejsza. W takim razie proszę mi tu zaraz zesłać coś przydatnego. Adres masz zapisany. - Odłożyła słuchawkę i pozbyła się telefonu. Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, sytuacja nie była tragiczna. Owszem, zewsząd otaczała ją ciemność, ale z drugiej strony to mógł być jakiś mniej znośny kolor. Różowy, na przykład. Skoro nie można było zniszczyć więzienia ani zaklęciem, ani zwykłym narzędziem, należało wysadzić je w taki sposób, żeby przy okazji nie wysadzić samej siebie. Tyle, że to mogło byś wyjście ostateczne, działające dopiero po tym jak "przesyłka" nie wypali. Kilka minut później faktycznie w środku kuli pojawiła się niewielka paczka. Skąd Nocturnal wiedziała że tam jest, skoro było zupełnie ciemno? Ano stąd, że owy pakunek wylądował na jej głowie. Rozerwała papier, w którym znajdowało się pudełko, w nim zaś tkwiły dwa przedmioty: klucz i zamek. Najpierw więc zamek. Nocturnal wzięła i przytwierdziła przedmiot do ściany - nie trwało to długo, bo wystarczyło przez chwilę go przycisnąć i sam przywarł. Potem zaś wystarczyło włożyć do zamka klucz i kilka razy przekręcić. Oba elementy pozwalały przełamać zaklęcia w które była wplątana. Idealnie okrągły kawałek powłoki otworzył się. Do wolności już tylko... No, właśnie. Otwór nie należał do wielkich, wobec czego zawodniczka musiała się przez niego przecisnąć. W końcu i jednak i to odniosło sukces. Prawie, bo druga noga zaklinowała się nieco i wolność skończyła się piaskiem na twarzy. Na wszelki wypadek Nocturnal otoczyła jeszcze kulę inną kulą, która nie pozwalała jej wrócić do środka, jednocześnie wpychając do wnętrza bezświetlnego więzienia woreczek z niewiadomą zawartością. Można było tylko podejrzewać, że to on spowodował wybuch i kolorowe żaby, które nagle znalazły się w obrębie areny. Nocturnal wstała i otrzepała się z piasku.
  23. Arcybiskup z Canterbury

    Equestria: Płonąca zemsta

    I towarzyszka Slaga zużyła swoją porcję. - Dzięki i dobranoc, panie czarowniku - rzekła i ułożyła się do snu. Chwilę później tuż obok swojego właściciela ułożył się Grzejnik i zapewnił mu temperaturę na całą noc. Sen nadszedł szybko, chociaż jednorożec nie mógłby powiedzieć, o czym śnił. Obudził go stukot. Rytmiczny, powtarzający się stukot dochodzący z dachu. Na zewnątrz wciąż było jeszcze ciemno. - Gdzie do cholery ten spalony tyłek? - spytała Moth szeptem, otwierając zaspane oczy. Grzejnik również nie spał. Stał w miejscu, gapiąc się w górę i warcząc.
  24. - Patrząc na Ciebie, to nie powinien być specjalny problem. Z tego co wiem wynika, że nawet zakażenia rzadko się wam zdarzają, więc opatrzę i będzie po problemie - rzekł medyk, bezpiecznie omijając część o ćpunce. Zapewne wiedział że takich tematów nie należy poruszać, tak jak pytać o to, co się stało. Opatrzyć pacjenta i jak najszybciej się go pozbyć - ot, korzystne rozwiązanie i gwarantujące przeżycie. Lekarz podszedł do szafki i wyjął z niej małą buteleczkę z matowego szkła. Wylał trochę jej zawartości na kawałek gazy i docisnął ją do rany. Nawet nie piekło aż tak bardzo, jak Krussk się spodziewał. Potem owinął całość bandażem i zawiązał. - Po problemie, jakby się zabrudziło to wymienić bandaż. To wszystko, co mogłem zrobić.
  25. Każdy kto wyzywa na pojedynek prawa natury i Czas, którym jest podległy, musi za to zapłacić. W wyniku zaklęcia Zegarmistrza stworzenie przywołane przez Nocturnal względnie zakończyło swój żywot, rozpryskując się na ścianie. Tylko względnie. Naprawdę cząsteczki złożone wcześniej w jeden byt rozsypały się, ale wszystkie zaczęły wydzielać z siebie sygnały. Sygnały te nie były wyczuwalne dla ludzi, ani dla większości stworzeń, wystarczająca grupa jednak zdołała je usłyszeć. Gdy Zegarmistrz wymierzył w zwierzątko, pozwolił mu poznać swoją broń i znaleźć na nią "antidotum". Po wszystkim stworzonko poskłada się i znowu będzie żyć. Nie po raz pierwszy to przerabiało. Nad areną zaczęły krążyć cienie. Pojawiały się coraz liczniej. Obserwowały niczym wielkie sępy, wiedzące że ich obiad właśnie szykuje się do ostatniego nabrania powietrza w płuca. Różnica polegała jednak na tym, że sępy miały kształt. Istoty zaczęły przysiadać się na murach, a kilka z nich nawet na arenie. Zaklęcia czasowe na nie nie działały, bo istniały one poza czasem. Były strażnikami czasoprzestrzeni. Stworzeniami pozbawionymi formy, bezosobowymi czyścicielami. A teraz były głodne. Monstra zaczęły zbliżać się coraz bardziej do Zegarmistrza. Powodował chaos i zakłócał rzeczywistość, więc zasługiwał na zostanie posiłkiem. Pożywiły się już większością jego czarów. Twój czas powoli dobiega końca, człowieku. Słabniesz. Cienie wysysały energię Zegarmistrza, uniemożliwiając dokończenie zaklęcia. Były bezlitosne i pazerne. Miały świadomość tego, że następna okazja zabicia głodu może nadarzyć się za wiele, wiele lat. W pewnym momencie któryś z nich przywarł do ściany i po chwili zastanowienia rozerwał kilka cegieł swoimi widmowymi szczękami. Pod nimi nie było nic. Ani czerni, ani bieli, ani żadnego innego koloru - pustka. - Hejże, stop! Ty tam, przy ścianie, natychmiast wypluj to, co zjadłeś! Bezczelne, zachłanne szkodniki! Dać im palce to rękę zeżrą, jestem oburzona! Idźcie sobie stąd, ale to już! Przysięgam, że poskarżę się waszemu szefowi! - zwróciła się do cieni Nocturnal. Przez chwilę, gdy słyszały początek przemowy, zamierzały ją zignorować. Dopiero na wspomnienie o szefie jakby się spłoszyły i zamarły w bezruchu - nawet te w powietrzu. Jeden ze stworów był w trakcie pożerania jednej z ławek. Kilka innych eksperymentowało z piaskiem, jeszcze inne próbowały atakować chmury. Tylko nie jemu! - Zawył któryś z potworów i wszystkie wzniosły się w powietrze, pozostawiając prawie nienaruszoną rzeczywistość i słabszego niż przed ich wizytą Zegarmistrza.
×
×
  • Utwórz nowe...