Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Nie! - odezwał się szybko Wilk. - Ma prawo się dowiedzieć - dodał Hetman, oczywiście jak zwykle sprzecznie z Wilkiem. - Znaczy... Może czasem? Z rzadka. Ale nie umiem tych sytuacji jakoś że sobą połączyć. Do czego zmierzają te pytania? Robi się dziwnie - stwierdziła z wyraźnym niepokojem na twarzy.
  2. - Eee... Znaczy... Nie jestem albinosem. To jest brak pigmentu we włosach konkretnie, ale moja skóra jest normalna. Nie mam problemu z rówieśnikami, zresztą wydaje mi się że jesteś jednym z nich. Znowu to usłyszałam przed chwilą.
  3. - To jest nas dwoje - odpowiedziała. - Ale wolałabym wiedzieć co powoduje te głosy... Chyba, że jesteś psychiatrą i powiesz mi, że jestem chora. Wilk zamilkł. Hetman objawił się, nieco zdezorientowany. - Coś mnie ominęło?
  4. - Ciekawe, w co może się zmienić - snuł dalej Wilk, który najpewniej nie załapał tego, co się działo. Julia odsunęła się trochę, wzrokiem wodząc po Adamie. - Co ma się zmienić? Masz tu jakieś walkie-talkie? Tak to trochę brzmiało.
  5. - A pamiętam jeszcze tekst po tym, jak udało ci się przeżyć to wodne babsko - stwierdzil złośliwie Wilk. Julia uśmiechnęła się lekko, ale zaraz potem uśmiech ustąpił miejsca zdziwieniu. - Co? - zapytała. - Słyszałeś? Coś jakby... Ktoś mówił przez radio. Coś o przeżyciu. Słyszałeś?
  6. Wszędzie było brudno. Brudni ludzie, brudna ziemia, wszystko skalane organicznością. Z perspektywy niebiańskiej było to znacznie łatwiejsze i przyjemniejsze do przetrawienia. Zwierzęta i ludzie (czyli poniekąd też zwierzęta) wyglądali znacznie lepiej, kiedy nie trzeba było ich wąchać. Z drugiej strony jedzenie było tym, co pachniało całkiem dobrze. A przynajmniej ciało tak to odbierało. Cóż, po wszystkich tych latach nauki i rozwijania wiedzy o świecie Iriel zrozumiał, dlaczego ludzie tak uciekali przed naturą i starali się od niej odgrodzić właściwie od początku dziejów. Natura cuchnęła. Ale w tym wszystkim znalazł się plus. Iriel widział i słyszał o brutalnych zbrodniach ludzi na ludziach, a ci tutaj mimo bycia bandytami... No cóż, właściwie nie mieli go z czego obrobić, ale potencjalnie mogli zabić. Nie żeby zaraz widział w nich uosobienia dobroci, ale jednak poczęstowali jedzeniem, nawet jeśli w zamian za usługi. - Największym z największych. Bardziej chciwym być się nie da - odparł anioł na wspomnienie o chciwcu, który go obrobił. Fakt, czuł się nieco oszukany. Przecież wszystko co robił miało służyć celom wyższym, Ojcu. A tu taka niemiła niespodzianka i tylko dlatego, że zrobił coś więcej niż reszta. Zapchleni pierzaści... Wgryzł się w mięso, a potem poprawił kawałkiem chleba. Doznania były jeszcze lepsze niż te węchowe.
  7. - Nie zaprzeczę - odparła, widocznie trochę się rozluźniając. Wysiliła się na krok w postaci zeskoczenia z murka i podała Adamowi rękę. - Jesteś przejazdem? Większość ludzi którzy się tu zatrzymują robi to, bo przykładowo brakło im paliwa. Twój pobyt tutaj to też przypadek?
  8. - Oczywista sprawa. Wątpię, czy okularnik który poszedł na mury jest w stanie coś wskórać. - W Avenbury nie ma was w takim razie zbyt wielu. Ale tu nic nie ma poza paroma zagubionymi turystami od czasu do czasu. Jestem Julia. Cameron. Pochodzę z Europy Zachodniej, znaczy pewnie z plemion Celtyckich, znaczy Angielka z babki prababki. W tej części kraju też jest nas całkiem sporo.
  9. Pokiwała głową, wciąż nieufnie i ze zmarszczonym i brwiami patrząc na Adama. Swoją drogą, brwi też były białe, więc musiała być czymś w rodzaju albinosa albo po prostu kimś o bardzo jasnej karnacji. Z bliska było widać też dosyć bladą skórę i lekko podkrążone oczy, ale nie ponad normę. - No dobra. Niech będzie - odparła, ale przekonana nie była. Nie usiadła z powrotem na murku. - Skąd jesteś? Masz dziwny akcent. - Raczej człowiek. Informuję, ponieważ wyczuwam w tobie wahanie. Nie wyczuwam żadnych zakłóceń jak się zdaje, ale przyznam, nie jestem w tym dobry - poinformował Hetman.
  10. - Nie, jest wciąż twoja - odparł Abe. Reszta łowców zaczęła się z wolna rozchodzić do swoich codziennych spraw. - Jakbyś coś potrzebował to mów - krzyknęła kobieta. - Chyba że krwi to może niekoniecznie, hehe! He. Hee... - zażartował Abe z głupkowatym wyrazem twarzy, starając się zluzować atmosferę. Że dwie osoby odpowiedziały niezręcznym, uprzejmym rechotem. To nie był szczególnie dobry żart, ale przynajmniej się starał. Odchrząknął. - A to co z tą krwią? Skąd ją weźmiesz?
  11. - Po co niby miałabym cię atakować? Siedzę tu i rysuję! I jak niby? Widzisz tu nóż? Pistolet? Cokolwiek? Nie, bo ich nie mam! - powiedziała, najwyraźniej coraz bardziej zbulwersowana. Odetchnęła głębiej. Przejechała dłonią po czole, przymknęła oczy i złożyła dłonie w piramidkę, starając się zachować spokój. - Dobrze, dobrze, czekaj. Zaraz. Jesteś jednym z tych ludzi o których mówią w telewizji? Uzależnionych od gier? Słuchaj, ja też lubię sobie od czasu do czasu pograć, ale to nie jest prawdziwe, albo... Zaraz, stop. Powiedziałeś "na spokojnie"? Co na spokojnie? Co ty chcesz niby zrobić? - zapytała, spinając mięśnie. Rzeczywiście, zabrzmiało to dość dwuznacznie.
  12. - To - odpowiedziała, manifestacyjnie pokazując długopis. - Jest długopis. A to - tu pokazała zeszyt. Były w nim nabazgrane fragmenty murów. - To jest szkicownik. Jedno plus drugie oznacza, że ktoś kto je trzyma pisze albo rysuje. To się z nimi robi. Ale już to... To jest nóż - wskazała na rękę Adama. Wcale nie brzmiała na zadowoloną. Wstała na murek, najprawdopodobniej po to, żeby mieć większą kontrolę nad sytuacją i móc zwiać w razie czego. Tyle, że dróg ucieczki zbyt wiele nie było - zeskoczenie na drugą stronę spowodowałoby znalezienie się w zamkniętym murkiem pomieszczeniu, a po stronie Adama... musiałaby ominąć Adama. - W celach rekreacyjnych wyprowadzasz nóż na spacer, czy może cele rekreacyjne to na przykład morderstwo przypadkowo spotkanego obywatela?
  13. - Jasne, jasne. Cała reszta też może wyjść. Plan na teraz: zachowujcie się normalnie, niech każdy wraca do swoich zajęć. Aha, Pete...? Jeszcze nie wracaj do wampirów. Najbliższe dwa dni zostań tutaj i informuj na bieżąco o potencjalnych zmianach sytuacji. I wszyscy wyszli. - Ej, Pete - odezwał się jeden z łowców. Tego już wampir znał nieco lepiej, a raz miał nawet okazję być z nim na misji. Nazywał się Abe i miał wygląd szczura, ale kompan był z niego całkiem dobry. Za Abe'em stała cała reszta łowców, wbijając w wampira wzrok. - Jakby co... to wszystko w porządku. Wiesz. Jesteś jednym z nas, nie?
  14. - Się robi. I tak w ręce Adama był nóż, a w drugiej rewolwer... tak na wszelki wypadek. Dziewczyna odwróciła się, kiedy ten był już całkiem blisko i zmarszczyła brwi. Twarz miała - podobnie jak całą sylwetkę - dosyć drobną i łasicowatą, albo nasuwającą na myśl złośliwego skrzata, przy czym nie można jej było odmówić uroku. Tyle, że to był normalny, ludzki urok. Nie taki jaki roztaczała wokół siebie boginka, której niewiele brakowało do zabicia Adama. Słowem, dziewczyna była całkiem przeciętna. I pewnie była w wieku Adama, chociaż wyglądała na odrobinę młodszą. - Co ty robisz? - zapytała, patrząc na niego dosyć znacząco. W jednej ręce trzymała zeszyt w czarnej oprawie będący zapewne szkicownikiem, w drugiej długopis.
  15. - Jak chcesz - stwierdził, wciąż zakłopotany. Po chwili się zreflektował, uznawszy najwyraźniej, że warto wyjść z inicjatywą. - Ja... ja może pójdę na mury. Zobaczyć ten, no. Widok - stwierdził i po paru nerwowych gestach mających na celu wskazanie murów, tam właśnie ruszył. - Jakby coś, to... eee... krzycz! - zawołał jeszcze niezbyt pewnie. Brama prezentowała się całkiem okazale, to znaczy łuk który po niej pozostał. Wewnątrz był dawny dziedziniec obrośnięty trawą. Jedno wejście prowadziło do wieży, w której właściwie nic nie było - kończyła się ona zresztą parę metrów nad ziemią. Z zamku poza murami naprawdę niewiele zostało. I było coś jeszcze. Czyjaś obecność. Na jednej z grubych, kamiennych ścian siedziała dziewczyna odwrócona do Adama plecami. Była w szarej bluzie, czarnych jeansach i ubabranych błotem trampkach. Włosy miała prawie zupełnie białe, rozczochrane i sięgające ramion. Jedna noga zwisała ze ściany. Była czymś najwyraźniej zajęta, bo nad czymś się pochylała.
  16. - Nie. Jeszcze nie. Najłatwiej byłoby dźgnąć cię srebrnym nożem, ale od tego pewnie mógłbyś umrzeć, więc lepiej nie. Zastanawiam się nad tym, żebyś po prostu wyszedł i wmówił, że zwiałeś. Albo że będziesz regularnie zwiewał i wracał, żeby nie wzbudzać podejrzeń, bo to miałoby najwięcej sensu. Tak jakbyś był podwójnym szpiegiem, Pete - odparł, zastanawiając się. - I od tej pory zarządzam zmianę! Teraz wszelkie decyzje podejmowane będą wspólnie, podczas cotygodniowych spotkań. Ostateczne decyzje pozwolę sobie zostawić dla siebie, ale wysłucham każdego zdania, każdej propozycji, każdej skargi i do każdej z nich się odniosę. Czy wszystkim ten układ pasuje? - zapytał. Reakcja była raczej entuzjastyczna.
  17. - Eee... Właściwie to... No... - spojrzał ukradkiem na Richardson, która zachęciła go, żeby poszedł razem z Adamem. - No... No zgoda - zdecydował, wypuszczając z płuc dużo powietrza i powlókł się za chłopakiem. Do zamku prowadziła ścieżka spacerowa. Jezioro było całkiem spore, otoczone malowniczymi wzgórzami. Na jednym z nich znajdowały się owe ruiny widoczne już z daleka. Zbocze wokół zrujnowanej wieży i pozostałości murów porastały drzewa, a tabliczka informacyjna głosiła, że ów zamek został wybudowany w okolicach dziesiątego wieku. Miał zresztą dosyć burzliwą historię. Przez resztki bramy można było wejść na zamkowy dziedziniec. Ruiny zresztą wyglądały na pełne zakamarków, a na mury można było wspiąć się od środka i podziwiać z nich jezioro leżące poniżej.
  18. Nie trzeba było iść daleko, żeby znaleźć kamienie. Stały ustawione w równych kręgach, wielkie, nieregularne. Na niektórych znajdowały się resztki symboli z dawnych czasów, głównie okręgów i spiral. - Zawsze cholerstwa mają w sobie jeszcze jakieś echa przeszłości - stwierdziła pod nosem Richardson, studiując turystyczną mapę. - No nic. Obejrzeliśmy sobie kamienie, teraz macie aż do wieczora czas wolny. Na wprost, kilometr stąd jest stary, zabytkowy cmentarz. Podobno niezły, idzie się przez las. Na lewo tą ścieżką idzie się koło jeziora i tam są zdaje się ruiny zamku. Spożywczak i bankomat na rynku, nie ma nawet co tego szukać, dwie ulice dalej. Adam, masz tu mój numer - powiedziała, dając mu karteczkę wyciągniętą z kieszeni.
  19. Kobra zbliżyła ogromny łeb do Hamzata. Metr, pół metra... Wielki, rozdwojony język wysunął się i posmakował powietrze. Wąż odsunął się, wydając niski dźwięk brzmiący jak westchnienie. Przesunął się między dwoma ludźmi i Hamzatem i usadowił się naprzeciwko niego, pozostawiając za sobą długi rów na piasku. - Co zrobiłeś, że ukąsił cię wąż? Nie gryzą bez powodu. Nie tutaj. Co się stało? - zabrzmiało pytanie. Zabrzmiało wewnątrz czaszki Hamzata, przypominając dźwięk wydawany przez szorstkie trawy albo wiatr niosący piasek.
  20. - Właśnie, Pete! Zabrałem cię tutaj siłą! A mogłem cię wtedy zabić i ciężko zranić ją! Albo być może zabić i ją. Szczerze mówiąc, wątpię czy jest rzeczywiście wampirem wyższym. Było nas trzech poza tobą, a nie postarała się nas zeżreć. Mniejsza z tym. Byłeś bardzo miły, Pete. Pamiętasz, co wtedy zrobiłeś? Nie chciałeś, żeby zginęła i to było bardzo dobre posunięcie! Podstawiłem cię pod ścianą, a ty zdecydowałeś że pójdziesz, jeśli pozwolę jej odejść! - rzekł z entuzjazmem Jone. Pod wpływem czytania traktatu coraz więcej osób zaczęło szemrać. Czuli się oszukani, ale teraz Pete wyczuwał coś jeszcze. Światełko nadziei rozbłysło w umysłach łowców i z wolna zaczęli być gotowi do nowego działania. - Tu macie jeszcze zlecenia na wampiry od wampirów, jak chcecie. Na dowód prawdy - powiedział nowy Mistrz, przesuwając gruby stos pergaminu na krawędź biurka. - Musimy jakoś ukartować twoje cudowne pojawienie się z powrotem.
  21. - Eee... Chris. Chris Bonguei - odpowiedział, wyciągając rękę do Adama. Uścisk był jak od anemika. - Tego, no. Początkujący... Łowca i... Lubię naukę, tego - dodał, prawie się jąkając. Wzrok wrócił na podłogę. Kłopotliwą chwilę przerwało energiczne pukanie do drzwi. - Zbierać się, chłopcy! Weźcie ze sobą sprzęt. Dam wam czas wolny, który wierzę że wykorzystacie na ćwiczenia - odezwała się Richardson. Pogoda była raczej wietrzna, panowało zachmurzenie. Co zabierze Adam?
  22. - Większość tych domków jest wiekowa - odpowiedziała, biorąc z bagażnika niewielką torbę podróżną. Chris zabrał plecak. - Ale to, co jest stare jest nawet dalej niż z poprzedniego stulecia. Jest sprzed, powiedzmy... Na oko czterdziestu stuleci. Krąg kamienny z neolitu - poinformowała. - Otacza wioskę razem z rowem i dwoma niskimi wałami. I ruszyła do motelu, który bardziej stanowił pokoje gościnne do wynajęcia. Adamowi przypadł pokój z Chrisem. Były dwa łóżka i mała łazienka z grzybem pod prysznicem. Chris usiadł na łóżku, przetarł okulary i położył książkę na szafkę nocną. Atmosfera była trochę niezręczna.
  23. Nic nie powiedział, starając się przejść przez obozowisko z godnością. To znaczy jej resztkami. Właściwie z nadgniłym trupem swojej godności. Nie było łatwo dopasować się do takich warunków, zwłaszcza jeśli jeszcze rano było się świetlistym duchem, a nie zwykłym duchem zamkniętym w kawałku mięsa. Najgorzej było z narządami rozrodczymi. Był niemal pewien, że to jest główne źródło braku godności. Jaskinię przywitał niemal z ulgą. Szukał ubrań w miarę ciemnych, wzorując się na tym, co zobaczył u ludzi przy ognisku. Kiedy już znalazł coś, co go zainteresowało (nie pamiętał czy idea odzienia spodniego, to jest bielizny, wciąż była w użyciu, ale wykorzystał dostępne elementy) i wyglądał jak człowiek, ruszył z powrotem do ogniska. Nigdy nie czuł się tak głupio.
  24. Matka i ojciec jak zwykle patrzyli na nią z troską przy zastawionym stole. Ojciec czytał gazetę, matka robiła na drutach. - Jak się czujesz, Ruby? - zapytała. Co do śniadania, na stole stała miska z jajkami na twardo, świeży chleb, kompot jabłkowy, szynka, masło i sporo innych składników, z których spokojnie można było urządzić sobie posiłek.
  25. Hamzat czuł powoli rozchodzącą się po ciele niemoc. Jego dłonie zaczęły drżeć jakby zatrzymał się po długim, wyczerpującym biegu, a obraz lekko zamazywał się na brzegach. Nie wyglądało to dobrze. - Jesteś głupi, to się stało - syknęła Sigrid, wstając z kolan i z nieskończoną furią na twarzy kopnęła kapłana w łydkę. - Jak Hamzat umrze, to ty zostaniesz ofiarą! Dla swojego głupiego wielkiego węża! - krzyknęła i zwieńczyła wypowiedź splunięciem na kapłana. Trafiła w policzek. Kapłanowi ruch się nie spodobał i z zadziwiającą prędkością złapał młodą za włosy i zapewne zamierzał udzielić lekcji, ale nie zdążył. Świątynia runęła w dół. W jednej chwili po prostu zniknęła, piach zaczął się osypywać i na krótką chwilę po tym zdarzeniu zapadła głucha cisza. A potem na piachu pojawił się wąż. Ale nie był taki, jak reszta. Przede wszystkim był wielki. Najpierw wychynął ogromny łeb, a potem z wolna cała reszta. Był znacznie większy niż człowiek. Sama głowa miała wielkość połowy pojedynczego namiotu z obozowiska nomadów. Łuski gada były miedzianozłote i lśnił w słońcu niczym skarby wydobywane z ruin. Mimo rozmiaru poruszał się bezszelestnie i z niewysłowioną gracją. Majestatu nie było mu można odmówić. Im bliżej był, tym bardziej nie pasował tylko jeden szczegół - oczy. Były szarobiałe, wyglądały jak w zaawansowanej zaćmie. Gad zatrzymał się przy znieruchomiałych ludziach i zaczął węszyć. Z pewnością był ślepy.
×
×
  • Utwórz nowe...