-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Redwater Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że... Nie było lądu, a kołysanie nie wynikało z kaca ani stanu upojenia alkoholowego. Red był na pokładzie statku, który właśnie zafajdał. Zresztą dźwięk który temu towarzyszył zwabił niebieskiego pegaza, majtka, który akurat po nim szedł. - Ty... KAPITANIE! MAMY NADBAGAŻ W POSTACI RZYGAJĄCEGO JEDNOROGA! WYRZUCIĆ ZA BURTĘ? - wrzasnął. Uszy Reda zabolały jakby wbił mu w nie szpile. - Daj mu szmaty, wiadro i niech sprząta jak chce żreć. I nie drzyj się tak! - padła odpowiedź. Szum morza i kołysanie ponownie spowodowały mdłości. Na głowie Reda wylądowała z plaskiem mokra, szara szmata zgodnie z rozkazem. - Posprzątaj to, a potem pogadamy - powiedział ktoś, kogo jednorożec nie widział ze względu na spoczywającą na jego głowie ścierkę. Rose Hipotermia nie groziła klaczy, bo woda w Horseshoe Bay była bardzo ciepła ze względu na strefę niemal tropikalną. Od strony od której biegła nie było strażników, przynajmniej w tamtym momencie. Budynek z kolei był drewniany, wyglądał jakby się miał rozpaść i trzymał się w całości tylko z dobrej woli i cuchnął rybami. Kuce oczywiście ryb nie spożywały, ale wszelkie tego typu dary morza były na eksport, głównie dla gryfów. Rose dostała się więc do środka, gdzie znajdowały się...skrzynie. Najróżniejsze skrzynie i części statków, pozwijane żagle i sieci, wszystko w chaosie, aż nadto kryjówek.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Twarz Torna przedstawiała całą paletę emocji. Na początku zdziwienie przeszło w szok, prawdopodobnie nad humorem kumpla, bo jakby nie patrzeć Pete zachował się jakby spędził noc w oparach opium. Potem nagłe wylanie takiej ilości uczuć i to nie w ironicznym tonie jak to ludzki Pete miał w zwyczaju nieco przydusiło krasnoluda. Dobrze że był krasnoludem w pełnej zbroi, bo uścisk wampira był znacznie za mocny, a po odstawieniu krasnala na ziemię ten niemal się zatoczył i wyrzygał. Ręką powstrzymał Pete'ego przed następnym ruchem, parę razy głębiej odetchnął. - Jasne... Dobra. Czej, czej. Daj odetchnąć. Chłopie, ale ci przybyło pary w łapkach. Zamieniają może w wampiry krasnoludy? - zapytał, wciąż z trudem chwytając oddech. Nie było sensu uciszać Pete'ego gadającego o zataszczeniu do burdelu, bo i tak już to powiedział, a łowcy się zmyli do kwatery. - No ale to... No, jakby nie spodziewałbym się tego po nim. A Mistrz co? Zgodził się na to, żebyś dalej był łowcą? A trupa można sprzedać alchemikom, jakoś wykorzystają. Tak mi się zdaje. Podobno robią z tego mydło i jakieś farby, czy nie wiem... -
Była w małym pokoiku na prawo. To znaczy jej ciało było. Ubranie i skóra były poznaczone zwęglonymi plamami. Leżała pod oknem z ręką wyciągniętą w jego kierunku, twarzą do ziemi. Widok nie był szczególnie przyjemny. - Nie mieszkam tu. Gdy wychodziłam nocą, byłam zbyt zmęczona żeby wejść na pięterko. Musiała przyjść, choć nie wiem w jaki sposób - odezwała się Julia, która przyglądała się ciału. - Będę je musiała usunąć.
-
Kot miał kompletnie gdzieś, że Adam go głaszcze. Jak zwykle koty. Minął go i ruszył gdzieś wgłąb domu. - Cóż, każdy ma inny kanon piękna - padła odpowiedź. Julia ruszyła na górę. Pod jej nogami koszmarnie skrzypiały drewniane schody. - Adam... Znalazłam tą... Richardson - odezwała się niewesołym tonem chwilę później.
-
Horseshoe Bay. Rose To nie był dobry dzień dla Rose. Niby zaczęło się całkiem miło, słonecznie. Woda jak zwykle milutko pluskała, wiatr podwiewał, mewy się darły. Było całe mnóstwo kupców, przyjezdnych czy nawet zwiedzających, w skrócie: frajerów, których można obrobić. Ale Rose tym razem na frajera nie trafiła. Próbowała obrobić kupca z Canterlotu, wysokiego jednorożca który przybył po perły - jeden z towarów, z których Horseshoe Bay słynęło. Niestety, tym razem trafiła koza na kamień. Biegła ile sił w nogach, a za nią dwóch strażników jednorożca. Póki co miała przewagę - biegła zatłoczoną, wąską uliczką między domami przepełnioną tłumem kucyków. Biegła w stronę morza, mijając stragany, beczki z rybami i inne tego typu rzeczy. Przed nią wyrósł port - długie pomosty i doki ze statkami. Mogła skręcić na lewo, do plaży albo na prawo, gdzie również rozciągał się port - magazyny. Redwater Słońce świeciło raźno w twarz Reda. I byłoby to całkiem przyjemne, gdyby nie fakt, że nie zdążył do końca wytrzeźwieć, ale zdążył dostać kaca. Oj, działo się poprzedniej nocy... Rum lał się strumieniami i Red chętnie z tego korzystał. Teraz czuł się, jakby pod jego powieki ktoś wsypał grubo tłuczoną sól, następnie go skopał, wlał mu coś ohydnego do żołądka i zostawił na pastwę alkoholu. I jeszcze to kołysanie... Jednorożec poczuł, że robi się zielony. Żołądek ostrzegawczo zaburczał i oto nadszedł czas, by pozbyć się resztek alkoholu z organizmu. I resztek godności. Mdłości atakowały coraz mocniej...
-
- Nie chodzi o budynek. Chodzi o teren. To jest środek, miejsce gdzie kamienny krąg skupia moc. Ja byłam w jego centrum, ja ją zbierałam. Ktoś kto wówczas znalazłby się w niewielkiej odległości ode mnie byłby na linii kamienie - centrum. Od każdego z kamieni szła do mnie wiązka energii. Stanie przy jednym z kamieni byłoby szkodliwe, ale nie śmiertelne. Stanie przy mnie już prawdopodobnie tak - powiedziała, otwierając drzwi. Wewnątrz panowała cisza. Drzwi wychodziły na korytarz ze schodami prowadzącymi do góry i na trzy spore pokoje. O nogi Adama otarł się wielki, rudy i brzydki kocur bez ucha i z pyskiem poznaczonym bliznami. Na szyi miał obróżkę z dyndającą kulistą zawieszką. Wyglądała na srebrną. Julia zamknęła drzwi. - No, możesz iść szukać.
-
- Cenię sobie szybką śmierć. Dawanie jej to cenna umiejętność. Nie znoszę pastwienia się. Więc jeśli o to mnie pytasz... Powinieneś dowiedzieć się jak najwięcej. A potem zdecydować czy zabić, czy nie. Wiesz co, Adam? Ludzie nie powinni ściągać innych ludzi z zaświatów. A słyszałeś, co mówiło medium nim tu przyjechaliście? Kobieta przemawiała paroma głosami, w tym dziecka. To były duchy. Twoja sprawa, co postanowisz. Ale ufanie jej jest proszeniem się o niepowodzenie albo śmierć. A tak się składa, że jesteście po przeciwnych stronach. Julia ruszyła w stronę parkingu i ulicy. Ledwie dziesięć minut później byli już przy budynku. Dom był standardowym, kamiennym domem. W oknach miał nawet firanki i doniczki z kwiatami, nie różnił się kompletnie niczym od reszty. wa piętra, ładne drzwiczki, tabliczka z adresem. Julia wsunęła klucz do zamka.
-
- Prowadźcie. Zrobię co w mojej mocy - odparł Iriel, w głowie porządkując sobie nazwy i właściwości lecznicze ziół znajdujące się w tej strefie klimatycznej. Wiszący Zbawiciel... To już była jakaś podpowiedź. Teraz wypadało się dowiedzieć, gdzie konkretnie się znalazł. Sraczka zazwyczaj nie była trudna do wyleczenia, złamania wystarczyło odpowiednio nastawić, jeśli tylko nie były skomplikowane. Inaczej potrzeba było alkoholu, otwarcia rany i zabawy w puzzle. Na wszy też znał jakieś specyfiki, ale w tamtym momencie całkiem ciekawiło go, na co też chora była dwójka rozbójników.
-
Wąż spojrzał na kapłana, odwracając swój wielki łeb. Ów przez chwilę trwał w bezruchu jak pomnik, aż nie zdecydował się paść na twarz. Wyglądało to całkiem jak gdyby nagle zwiotczał. Kiedy już podniósł głowę z piachu, zaczął mówić w swoim dziwnym języku tak szybko i wylewając z siebie taki natłok słów, że wydawało się aż niemożliwym by ktoś potrafił tak intensywnie się porozumiewać. Kobra straciła zainteresowanie. Wróciła wzrokiem do Hamzata akurat wtedy, kiedy w ugryzionej kończynie zaczęły się paskudne skurcze. - Mogę zniwelować działanie jadu, ale musisz mnie do tego przekonać. Tak jak mówi tamten, lubię ofiary. Mógłbyś nią zostać. Czy jest powód, bym miał cię nie zjeść? - zapytał.
-
(xD. Dzięki, pomyłka) - W budynku, w którym wówczas byłam. Jest w samym centrum. Zadbałam o to, żeby ludzie nie podchodzili zbyt blisko i nie wiem, jakim cudem ktoś mógłby tam podejść. To zadziałałoby mniej-więcej jak zbyt duże napromieniowanie. Rozumiesz, zbyt dużo energii oddziałującej na ciało. Powoduje rozpad tkanek, tyle że szybszy niż przy chorobie popromiennej. Bo znajduje się na drodze energii, a ja ją wówczas pochłaniałam - wyjaśniła. - Możemy iść sprawdzić, ale wątpię. Musiałabym przecież wiedzieć o tym, że ktoś wszedł do tego domu.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Na dziedzińcu stało dwóch łowców, prowadząc przyjacielską pogawędkę względnie o niczym. Na widok Pete'ego pogawędka ucichła. Nie patrzeli na niego wrogo, ale też nie tak, jak wcześniej. po prostu zrobiło się niezręcznie, a ubabrany trup wielkiego oprycha ciągnięty przez eks-łowcę bynajmniej nie powodował, że atmosfera była lepsza. - Pete! - W stronę łowcy szedł jego najlepszy, krasnoludzki kumpel. Torn miał na twarzy wyraz skrajnej dezorientacji. - Co tu się, kurwa, dzieje? Wyjaśnij mi, bo paru rzeczy nie łapię. A wracając do trupa, dziedziniec też nie był dobrym miejscem na pochówek. -
Po chwili do stolika przyszła kelnerka, dziewczyna o rudych, skręconych włosach i bladej, piegowatej cerze. Całkiem ładna, jak kto lubi tego typu urodę. Po odebraniu zamówienia ruszyła na zaplecze, zachęcająco kręcąc biodrami. Stojąc przy stoliku uśmiechała się do Late'a. - Ja jestem z Koviru - odparł Sterling dumnie. - A ty się przypałętałeś. I ja ci dam zaraz potrąconego karła - zagroził, oczywiście niezbyt poważnie. Wystarczyło że tylko się odezwał, a cała uwaga skupiła się na nim. - A jakże! Po Skurwielu Seniorze, tyle, że tym razem uczeń przerósł mistrza, znaczy się syn ojca, znaczy no... No, wiecie co mam na myśli. Mówi się, że Alonso Willeya, czyli właśnie Skurwiela Seniora zamordował własny syn... I pewnie sporo w tym racji. - No, przyjemniaczkiem nie był - wtrącił kupiec. - Ani trochę. A jego syn był jeszcze gorszy i pewnie dlatego się w końcu doigrał. Kelnerka przyniosła piwo na tacy. Late pierwszy dostał swój kufel, a Sterling rzucił się niemal jakby nie pił od miesiąca.
-
- Mieszka dość daleko, Ruby - odezwał się ojciec, po wzięciu łyka kawy. - Ale możemy go zaprosić. Pewnie udałoby się, aby przyjechał za tydzień. - Nie przeziębisz się w taką pogodę? Jest dosyć chłodno, a ty jesteś akurat po grypie - wtrąciła matka surowym, niemal nauczycielskim tonem. - Święte słowa, prze pani! - odezwała się służąca idąc do kuchni.
-
Julia przewróciła oczami. - Cała twoja wiedza historyczna pochodzi z podręczników, co? - zapytała. - Co zamierzasz zrobić? Bo ja zaczęłabym się już zbierać, jeśli to wszystko co chciałeś - dodała, idąc z wolna za Adamem. Jedyną wskazówką było to, że - jak Hetman odkrył - kamienie pozostawały w stanie "wygaszania" - ktoś wykorzystywał ich energię i nie zdążyła ona jeszcze wygasnąć, ale to już przecież wiedział od Anny.
-
- Rzymianie to akurat jedni z najgorszych barbarzyńców. I wiesz co? Dobrze, że upadli. I z tego co pamiętam, Rzymianie palili, obdzierali ze skóry, topili i urządzali orgie. Tyle, że nie robili tego dla bóstw, a dla rozrywki. Kto jest lepszy? I przepraszam bardzo... Według ciebie to ty zachowałeś chłodny umysł? - spojrzała na niego kpiąco. - Nic nowego - odparł Hetman.
-
- No nie potrafisz, tym bardziej, że twoi legioniści bywali znacznie gorsi niż Egipcjanie. Egipcjanie byli w porządku. I żadne przelewanie krwi nie jest dobre, a Majowie też nie byli szczególnie źli - odpowiedziała. - Definitywnie strasznie go olałeś. Ja też bym się wkurzyła - dodała.
-
To też nie zadziałało dobrze. Nawet nie poczuł za bardzo bólu, a jedynie zamroczenie, kiedy już pięść Chrisa wylądowała na jego twarzy. Następne uderzenie pochodziło już od gruntu, na który upadł. Chris potrafił całkiem mocno przywalić. Stanął nad Adamem z zaciśniętymi pięściami. - Odejdź i nigdy już nie wracaj - wysyczał. - Nie nadajesz się. Jesteś lekkomyślny i nieodpowiedzialny. Jedyne co zrobisz, to zaszkodzisz nam i sobie - powiedział, po czym odwrócił się i odszedł z powrotem w stronę miasta. Julia podeszła, żeby pomóc Adamowi wstać.
-
Uspokajanie i bagatelizująca postawa zadziałały na Chrisa jeszcze gorzej. Jak płachta na byka, co zresztą zawsze dzieje się w takich sytuacjach. - Ale dobrym dyplomatą to ty nie będziesz - stwierdził Hetman. - Zaginęła przełożona. Moja i twoja. Twoim obowiązkiem jest zająć się odnalezieniem jej. Ty chyba nie do końca rozumiesz na czym polega działanie Stowarzyszenia, prawda? Nie, skoro umawiasz się z nią zamiast zająć się obowiązkami. Po co ją tu przeprowadziłeś? - zapytał.
-
- Nie mamy wytycznych? - zapytał. Wyglądał jakby Adam przyłożył mu w twarz. - Nie mamy wytycznych? Czy ty w ogóle słyszysz co mówisz? Richardson zniknęła. Jaka jest możliwość, że to wina tych, których szukamy? Jaka jest możliwość, że już jest martwa? Jest ogromna możliwość, Adam! A ty robisz z siebie kretyna i wydaje ci się, że wyjechałeś tu na wczasy!
-
Kiedy wreszcie przyszli do kręgu, Chris już tam czekał. Musiał być naprawdę potężnie wkurzony albo przerażony, że dotarł tam przed nimi. Od razu podszedł do Adama, kroki stawiał szybko i sztywno. - Adam! - zaczął już z oddali. - Gdzie ty łaziłeś? Kim ona jest i czemu zajmujesz się pierdołami na służbie? - zapytał.
-
- Nie dowiesz się. Przynajmniej nie teraz. Ale dla uspokojenia dodam, że nie zaklinałam śmierci. Zrobiłam coś... Na wszelki wypadek - stwierdziła. - Na wypadek wypadku. A kamienie mają energię, ale służą też do jej skupiania. Wykorzystałam ledwie odrobinę, nie chciałam więcej. Wystarczy zrobić z nimi coś jakby... Zaprogramowanie - wyjaśniła.
-
- Jakie anomalie? Jeśli już jakaś była, to wczoraj w nocy. Musiałam zrobić coś ważnego, a do tego potrzebowałam mnóstwo energii. Kamienie pomogły mi ją skupić. Pod nimi jest bardzo mocne źródło energii, ale nie można go nadużywać. Dlatego wykorzystałam też energię mieszkańców. Żeby wszyscy spali i nikt nie przeszkadzał. Dla kogoś kto byłby wówczas zbyt blisko mnie mogłoby to być śmiertelnie niebezpieczne - opowiedziała.
-
Chris przytaknął niepewnie. - No... Dobrze. Możemy iść do kręgu - powiedziała. I ruszyła w tamtą stronę. Bramę wciąż zagradzali konni Hetmana, więc Adam powinien dać im rozkaz odwrotu. Wilk się nie odezwał ponownie, zapewne nadąsany.
-
[Pawlex] Przepraszam, ale pańskie zęby tkwią w mojej szyi
temat napisał nowy post w Arcybiskup z Canterbury
Trup został co prawda osuszony, ale fontanna krwi swoje zrobiła. Ciągnięty trup zostawiał za sobą szeroką, czerwoną smugę. Ale co z tego, kiedy perspektywy wydawały się być coraz lepsze, a nastrój dopisywał. Na korytarzu póki co nie było nikogo, zresztą jedyne co mogłoby się wydarzyć to chwila zakłopotania. Problem polegał raczej na tym, co zrobić z tak wielkim trupem. Trzeba było go jakoś usunąć, ale kwatera łowców takich możliwości nie miała. -
- Puszczę, puszczę. Ale to już twój wybór, po której stronie murku - odparł strażnik, zbliżając twarz do twarzy Gassota. - Możesz mnie nie denerwować, a ja cię odstawię na most. Pójdziesz w tamtą stronę, w stronę wioski i już tu nie wrócisz. Ale możesz mnie wkurwić, a wtedy odstawię cię poza niego. Co robimy? - zapytał. - Nic złego nie zrobił! - odezwała się Taliyah. Nie mogła pomóc Gassotowi, bo na moście ogólnie bardziej mogła wszystkim zaszkodzić, niż pomóc.