Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Dobre pytanie - odparł łowca, składając dłonie jak do modlitwy i wskazując nimi Pete'ego. Zeskoczył z biurka. Jego szalony, rozbiegany wzrok trochę się uspokoił i teraz był rzeczową, planującą wersją samego siebie. - Dotychczas działaliśmy jak każda gildia w mieście, z tym, że dostawaliśmy pieniądze. Tak jak się płaci szczurołapom. Siłą rzeczy zrywając traktat ten układ pójdzie w zapomnienie. Dlatego też zerwiemy go, ale jeszcze nie teraz. Jeśli dobrze prognozuję, rada w dużej części składa się z wampirów. I to tych gorszych, z którymi nie wiemy jak walczyć. Dlatego też musimy się dowiedzieć, a kiedy to zrobimy, zapanujemy nad całym tym burdelem. Są dwa wyjścia. Pierwsze będące pomyłką, czyli opuszczenie miasta i próba znalezienia innego patrona. Drugie to tajne działania. Przez tajne działania mam na myśli rozszerzenie drużyny o speców od alchemii. Czyli oficjalnie robimy to, co robiliśmy. Nieoficjalnie zbieramy informacje i zbroimy się. Musimy wiedzieć kto dokładnie w mieście jest krwiopijcą, ile ich jest, czego i kogo nie lubią. Od tego jest... Pozwolisz? - zapytał, patrząc na Pete'ego i wyciągając w jego stronę rękę.
  2. - Odpowiedziałem. Nie wiedziałem o ich istnieniu. Miejscem docelowym była wioska Avenbury. Szczęśliwie Adamowi udało się przespać większą część podróży, bo trwała ona dosyć długo - koło dziewięciu godzin. Większość czasu Richardson trajkotała, nadrabiając za pozostałą trójkę podróżujących. Zatrzymywali się dwa razy, żeby zatankować. Dojechali wczesnym świtem. Adama bolał kark - musiał krzywo się ułożyć. Trzasnęły drzwi od samochodu. Larsa nie było w pobliżu, zapewne przez nadejście dnia. Było ładnie. Zatrzymali się w niewielkiej uliczce (choć najprawdopodobniej wszystkie uliczki w Avenbury były małe) zabudowanej kamiennymi domkami. Wieś była mała i głównie otoczona lasami i polami uprawnymi. W chwilach przebudzeń Adam widział kamienne murki dzielące pola. Chris bez słowa stanął obok auta gapiąc się w ziemię, a Richardson się przeciągała. - No, chłopcy. Zapakujemy się do moteliku i urządzimy niezłą wycieczkę krajoznawczą. Lubisz bardzo stare zabytki, Adamie? - zapytała wesoło. Richardson bywała irytująca, ale dało się ją lubić. Jej twarz poznaczona lekkimi zmarszczkami zawsze miała radosny wyraz, a rude, krótkie i zazwyczaj w nieładzie włosy tylko ten efekt potęgowały.
  3. Tekstu było dużo, ale wynikało z niego, że stary sprzymierzył się ze społecznością wampirów w osobie radnego Harveya Fiodora. Wedle traktatu, czy też postanowienia łowcy mieli trzymać się konkretnych dzielnic miejskich, a cele którymi dotychczas się zajmowali były wystawiane przez wampiry i stanowiły w znacznej części osobniki młode, którym zwyczajnie odwalało. W zamian za działania w konkretnych dzielnicach wampiry finansowały bractwo. Co do samego napisu, tu pomocny był nowy węch Pete'ego. Nie musiał się nawet skupić, by poznać odpowiedź na swoje dylematy. Zarówno papier jak i podpisy na samym dole dokumentu były stare - nie wyczuwał już nawet samej krwi, a jedynie lekki, zwietrzały zapach żelaza pośród stęchłego, starego papieru. - Co to ma znaczyć, Jone? - zapytał łowca, który już przeczytał część dokumentu i któremu Pete wyrwał papier. - Cały ten czas byliśmy... - Cholernymi marionetkami, Abe. Tylko marionetkami i spójrz na datę! Od pięćdziesięciu sześciu cholernych lat. Bractwo istnieje od ponad trzystu, ale dopiero jakieś sto lat temu zostaliśmy stacjonarni. Czy ktoś może chciałby zmienić się z zabawki w prawdziwego łowcę? Nie być pod kapciem naszej zwierzyny? - zapytał. A Pete czuł pod skórą, jak nastroje wzrastają. Wyczuwał zapach złości pomieszanej z czymś w rodzaju nasuwających się ambicji.
  4. Książka czytana przez Chrisa nosiła tytuł "Obiekty astronomiczne" i wyglądała jak czyjaś praca naukowa. Chris kątem oka zauważył, że Adam się gapi, więc lekko, płochliwie niemal przymknął książkę. - To nie są już moje czasy, Adamie. Słyszałeś. Pod koniec XIX wieku ich zniszczono. Jeśli nawet istnieli kiedy istniałem ja, musieli żyć w tajemnicy. Poza tym, wyznawałem wiarę, że lepiej obawiać się żywych, niż martwych - odpowiedział Hetman.
  5. I niebawem byli znów w podróży. Zdecydowali się jechać samochodem kobiety, która przedstawiała się jako doktor Polly Richardson. Doktor Richardson uwielbiała mówić. Na samym początku już objaśniła, że mają parę godzin by dotrzeć do Anglii, ponieważ jak to odkrył Chris, wszystko miało dziać się parę kilometrów od jakiejś małej wsi w centrum Wielkiej Brytanii. Richardson była nieco irytująca ze swoją pewnością siebie i zachwalaniem Chrisa. Prowadziła samochód, Lars siedział obok, a Adamowi i Chrisowi miejsce przypadło na tylnych siedzeniach terenowej Toyoty. Chris milczał. Był chudy, miał zakręcone, brązowe włosy i okulary grube jak denka od butelek. Miał ze sobą książkę, którą namiętnie czytał. Nie odezwał się ani razu od początku podróży. Jeśli chodziło o ekwipunek Adama, to w plecaku miał dwie kanapki, butelkę napoju, łańcuch, nóż, jabłko, plastry, bandaże, ubrania na zmianę, telefon, latarkę i kompas.
  6. - Człowiek i człowiek. Skuteczni - odpowiedział zdawkowo. Łańcuch był dosyć ciężki i żeby kogoś tym skrępować pewnie trzeba było nabyć wprawę. Przynajmniej kogoś, kto nie został uprzednio znieczulony. - Ufam, że masz przy sobie posrebrzany nóż, który ci dałem. Lars zaczął kierować się z powrotem na górę, uprzednio zamknąwszy na klucz drzwi.
  7. - Powiedziałem, że nekromanci nie są zwykłymi zmorami, zleceniami na dwie godziny. Są... ludźmi - powiedział. Ostatnie słowo zabrzmiało tak, jakby ludzie byli najgorszymi z istot, z którymi można mieć do czynienia. - I nie, nie jest robotem. Ale jest przydatny w tropieniu celów i bez niego nie znaleźlibyśmy nekromanty i jego ucznia, zanim ci nie przywołaliby ożywieńców, co zapewne planują - uciął, jakby wcale nie chciał zajmować się tematem przyszłych współtowarzyszy. - Nekromanci to magowie trudniący się kontaktami ze zmarłymi. Jeśli duchy które wzywają wyrażą zgodę na współpracę, nie jest to nic złego. Ale są też ci którzy posługują się ciałami bądź postępują wbrew woli duchów. Pod koniec XIX wieku zniszczyliśmy bractwo nekromantów pochodzące z zachodniej Rumunii i wydawało się, że to już ostatnie z nich. Niestety okazać się może, że nie. Podążał w stronę schodów prowadzących do piwnic. Tam znajdowały się magazyny. Lars przekręcił kluczyk w pierwszych drzwiach w długim podziemnym korytarzu i wszedł do środka, by zaraz potem zapalić światło. W środku była cała masa... wszystkiego. Półki ze szklanymi słoikami z różną zawartością, fiolki, skrzynie. Otworzył jedną z nich, w której leżały zwinięte równo metalowe łańcuchy o drobnych ogniwach. - Weź jeden. Są pokryte srebrem, ja nie mogę ich dotknąć. Działają jak pęta na stworzenia posługujące się siłami mrocznej magii albo z niej pochodzące. Bardzo bolesne, potrafią oszołomić. Słabsze osobniki nawet zabić.
  8. - Poradzimy sobie, Hel. Zajmijcie się porządkowaniem swoich spraw - odezwał się Lars. Kobieta, Hel, przyjęła to z nieukrywaną ulgą. Jej pedantycznego wyglądu sekretarki dopełniał tik nerwowy w postaci wycierania sobie co i rusz rąk w chusteczki. Pokiwała głową i podeszła nerwowym krokiem do zemdlałej kobiety-medium. - Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz, kim jest nekromanta? Będąc poniekąd nekromantą? - zapytał mentor, kierując się z wolna w stronę wyjścia. Nie wyglądał na niezadowolonego. Nie brzmiał, jakby taki był. Ale on ogólnie nie okazywał emocji, a w przekazie kryło się głęboko zakamuflowane niezadowolenie.
  9. Pierwszą reakcją było spojrzenie po sobie. To nigdy tak nie wyglądało. Mistrz nigdy nie wzywał wszystkich, a jeśli już odbywały się jakieś szczególne spotkania, to raczej w salce audiencyjnej, nie u niego w biurze. Parę sekund potrwało, nim pierwsza osoba nie zdecydowała się wstać i pójść po schodach do biura. Niektórzy mijając Pete'ego próbując z jego twarzy wyczytać, co czeka ich za drzwiami, inni znów bardzo badawczo go oglądali. Byli też oczywiście tacy, którzy nawet na niego nie spojrzeli, aczkolwiek nie był on głównym aktorem na tej scenie. Główny aktor siedział na biurku, opierając łokcie o kolana, lekko pochylony. Dawny Mistrz leżał w reprezentacyjnym miejscu, na podłodze. Jone trzymał w rękach dokumenty. - Uprzedzam, że lubię sensowne pytania. Nim do nich dojdzie... Ja zastrzeliłem starego, a jak rzecze jedno z naszych praw, które wszyscy respektujemy, łowca może pokonać łowcę w pojedynku i wówczas zająć jego pozycję, jeśli jest uprzywilejowana. Stary był bardzo uprzywilejowany, nawet nie macie pojęcia jak bardzo. Tutaj, kochani... Tutaj są dokumenty które chciałbym, żebyście zobaczyli. Zwróćcie proszę uwagę na ten jeden podpisany krwią, jak się zdaje. Traktat pokojowy, tajny traktat pokojowy pomiędzy starym, a... członkiem rady miejskiej, w tym wypadku występującym jako przedstawiciel wampirów wyższych. Podał zwój pierwszej osobie z brzegu.
  10. Kobieta w przeciwwiatrowej z powrotem zaczęła robić coś na telefonie, niewzruszona. - Chris - odezwała się. - Gdyby nie uczeń, podejrzewać by można dawne bóstwo zaświatów bądź ogromnie potężnego ducha. Jak mniemam chodzi o magów, bowiem mowa była o wynaturzonej magii. Moja odpowiedź to: nekromanta - wyrecytował jak rasowy kujon. - Zuch chłopak. Pojedziemy, pojmiemy, wrócimy. Ktoś zgłasza jakieś protesty? - zapytała kobieta. - To nie zwyczajne zmory - odezwał się swoim śliskim jak jedwab głosem Lars. - Za godzinę na parkingu, dziękuję. Zbierz się, Chris - odparła kobieta, mając go w poważaniu. I oboje wyszli.
  11. Przez pierwsze pół godziny nie działo się nic. Chłopak towarzyszący kobiecie w kurtce wyraźnie się nudził, Lars siedział jak posąg konkurując z czarnym psem (Anubisa nie było widać), kobieta przysypiała, a założycielka siedziała na krześle, przysypiając. I nagle ciszę przeszył wrzask. Zasłona spadła przy nagłym podmuchu przeraźliwie zimnego wiatru. Za nią po turecku siedziała kobieta w średnim wieku, chuda i bardzo blada. Włosy miała rozpuszczone, wokół niej unosiły się malutkie, białe światełka. Miała półprzymknięte oczy i wyglądało na to, że jest w transie - nawet kiwała się jak w transie. - Setki! Tysiące! I wydało morze umarłych, którzy w nim się znajdowali, również śmierć i piekło wydały umarłych, którzy w nich się znajdowali... Otwarły się groby! Otwarły we wnętrzu wysp, a i następne się otworzą... - przemówiła niskim głosem. Potem zakaszlała i odezwała się znowu. - Mamo, wróciłam. Halo, Andres? Powiedz Myrnie, że niedługo przyjdę ją odwiedzić. Jesteśmy ich oczami i uszami. Magia to wynaturzona, magia to plugawa. Tylko jeden jest mistrz, tylko jeden jest uczeń... Teraz. Ale powstaną, powrócą... Jeśli ich nie powstrzymamy! - wycharczała. Teraz głos na zmianę był niski i wysoki. Co bardziej niepokojące, brzmiał jak całe mnóstwo głosów. Kobieta wzięła głęboki wdech i... upadła do tyłu. Nie umarła, po prostu skończył się kontakt. Zapadła cisza. - Lydia mówiła, że nie mogła spać. Chcieli z nią rozmawiać - wyjaśniła założycielka.
  12. Większość nie mająca nic do roboty, to znaczy na oko dziesięciu, może piętnastu łowców siedziało w holu, do którego wychodziło się z półpiętra na którym były drzwi do biura Mistrza. Słysząc otwierane drzwi, oni wszyscy skierowali wzrok na Pete'ego. O dziwo nie widział w tym wzroku nienawiści czy gniewu. Wszyscy byli raczej zdziwieni. Słyszał bicie serc. W większości spokojni, acz łowcy zawsze byli gotowi na ewentualne działanie. Mówiło się czasem, że nie mieli w zwyczaju sypiać. Oczywiście nie było to prawdą, ale sen łowcy zawsze był płytki, jeśli nie miał stać się snem wiecznym. - I co jest? - zapytała jedna z nich, krótkowłosa kobieta w raczej młodym wieku. Pete znał ją jedynie z widzenia, czasem witali się na korytarzu. Cóż, skoro wampir wyszedł z biura Mistrza żywy i nie w srebrnych kajdanach, to był to sygnał, że standardowa procedura eksterminacji nie wchodzi w grę.
  13. - Jakby to powiedzieć... Wyczuwam dużo niepokoju - odezwał się Hetman. - Ktoś tam siedzi i łączy się z drugim światem. - Naszym światem. - To miałem na myśli. - Wejść - rozległ się głos ze środka. Głos należał z całą pewnością do Ana. Wewnątrz panował półmrok. Odsunięto krzesła, tworząc okrąg wewnątrz sali. Podwyższenie na którym zazwyczaj odbywały się przemówienia bądź też wykłady było zasłonięte ciemną zasłoną, zza której widać było pojedynczy płomień świecy. Na lewo od zasłony siedział czarny pies, którego Adam miał już okazję wcześniej widzieć. Wewnątrz kręgu stała kobieta, zapewne jedna z trzech założycieli obok Anubisa i Benu. - Proszę usiąść - odezwała się szeptem. - To kolejna ze spraw. Uznaliśmy, że warto aby członkowie mający związek ze światem zmarłych usłyszeli pewne... Niepokojące doniesienia - dodała. Przyłożyła palec do ust i nakazała usiąść. Lars i dwójka nieznanych towarzyszy spełniła prośbę.
  14. - Niech i tak będzie - odparł, coraz bardziej niepokojąc się, że ostry przedmiot będący bronią może wylądować w jego plecach. Z jednej strony Iriel był niesamowicie ciekaw co stąłoby się, gdyby jego ludzkie ciało umarło, z drugiej wiedział, że szef nie jest bynajmniej durniem i to nie mogłoby być tak łatwe z powrotem do góry przez śmierć na dole. To sprawiało, że nie był aż tak ciekaw. Teraz z kolei niepokoił się krokiem, który miał poczynić. Zepchnął dumę i chęć uzyskania szacunku od faceta za sobą wgłąb umysłu i wysilił się, aby zrobić szybki ruch nogą. Szybki żeby nie stracić równowagi przez brak oparcia. Jak postanowił tak zrobił. Podobno pierwszy krok zawsze miał być najtrudniejszy.
  15. I tak przez najbliższy tydzień Adama dopadł zaskakujący spokój. Nie było żadnych zleceń dotyczących stworów grasujących w okolicy (prócz jednego drobnego goblina, który po ingerencji musiał uroczyście przeprosić za swoje występki w postaci gubienia ludzi i został zmuszony do wyprowadzki z miasta na równiny, gdzie przestał komukolwiek szkodzić). Owszem, inni członkowie Stowarzyszenia mieli dużo do zrobienia. Adam słyszał o całej grupie wysłanej do Szanghaju i drugiej wysłanej do Tanzanii, choć nie poznał szczegółów. Nie widywał się też zbyt często z Larsem. Ale w końcu spokój minął. Został wezwany o godzinie szóstej do sali konferencyjnej, która w rzeczywistości była dość mała. Przed nią zauważył czekającego już Larsa, który zlewał się z cieniem pod ścianą. Obok stał też chłopak, którego Adam widział na egzaminach wstępnych i jakaś kobieta w przeciwwiatrowej kurtce, przeglądająca coś na telefonie. Oboje musieli być członkami Stowarzyszenia i nikomu najwyraźniej nie pozwolono jeszcze wejść.
  16. Bibliotekarka wskazała książeczkę. - Tu cała historia. Co do reszty... Proszę za mną - powiedziała, wolno wstając od biurka i ruszając w stronę morza regałów. Czas w bibliotece zleciał bardzo szybko. Ani się Adam obejrzał, a już była piąta. Niebawem zatem mógł się zacząć kolejny jego "dzień".
  17. - Rusz leniwe dupsko. Nie trzymam cię tu ze względu na sympatię, Pete, tylko ze względu na relacje czysto zawodowe, co oznacza, że jeśli przestaniesz być przydatny, to cię odstrzelę. I nie odbierz tego jako jakiejś niesprawiedliwości. Zrobię tak z każdym. A teraz idź. Bez werdyktu Mistrza nie mają prawa nic ci zrobić, a mój werdykt jest taki, że zostajesz. Po prostu ich zawołaj, Pete. Robiłeś trudniejsze rzeczy w swoim krótkim życiu.
  18. Kobieta sięgnęła do szuflady biurka i podała Adamowi cienką książeczkę. - Nie musisz oddawać - poinformowała. - Bestiariusz jaki konkretnie? Mamy sporo. Uporządkowane regionami, gatunkami, do wyboru, do koloru. Co najbardziej interesuje? Mogę dać na początek podstawę, jeśli jesteś nowy, a daje głowę że jesteś bo nigdy cię tu nie widziałam. "Klasyfikacja bestyj wszelakich. Nadzwyczajnych rzeczy opisanie" autorstwa brata Hieronimusa. Do tego księga "O ludziach skorumpowanych magyi oddanych". Magowie i inni.
  19. W budynku znajdował się drogowskaz informacyjny wskazujący drogę między innymi do biblioteki. Drzwi do niej były wielkie, dwuskrzydłowe i uroczyste. W środku natomiast sala była równie imponująca. Była odpowiednikiem dwóch pięter. Drzwi wychodziły na balkon podtrzymywany drewnianymi filarami, od którego odchodziły zakręcone schody. Na obu piętrach rozciągały się regały z księgami, plikami czy nawet zwojami. Na dole widać było czytelniejsze - parę stolików z krzesłami i fotele pod półpiętrami. Przy wejściu było biurko, przy którym siedziała podstarzała bibliotekarka, wyglądająca jak chyba każda standardowa osoba w tym zawodzie - zakurzona, w granatowej marynarce kobieta po pięćdziesiątce w okularach i ciasno spiętym koku. Chuda. - Dobry - odezwała się.
  20. Święto lasu, narysowałam pucyka

     

  21. Twarz Jone'a rozjaśnił uśmiech triumfu. Puścił Pete'ego, podszedł do ciała i bez zbędnych ceregieli zrzucił je z krzesła. Truchło bezwładnie opadło na podłogę z nieprzyjemnym plasknięciem. Jone zasiadł z satysfakcją na krześle, rozparł się i położył nogi na blacie. - Idź i ich zawołaj - rozkazał, trochę za bardzo wczuwając się w nową rolę. Najgorsze, że to mogło się udać przez cholerny tupet Jone'a, jego pewność i autorytet. Tyle, że to nie będzie dobre.
  22. W lodówce był słoik z musztardą, ketchup, ser żółty, jogurt i mleko. W kuchni był też chleb i makaron i to było właściwie wszystko. Wkrótce będzie musiał pójść do sklepu. Zawsze mógł też skoczyć do Stowarzyszenia, ponieważ dostał dostęp do bogatej tamtejszej biblioteki.
  23. W drodze nie stało się nic nadzwyczajnego. Nic nadzwyczajnego nie stało się również w trakcie czasu od powrotu do domu do momentu zaśnięcia, który nadszedł niebywale szybko. Adam był tak wyczerpany i zmarznięty, że nawet nie pamiętał kiedy zasnął. Obudził się w tej samej pozycji w której zapadł w sen. Słońce przebijające się przez chmury świeciło już jasno. Było południe, ale nie musiał się spieszyć - Lars powiedział, że tryb życia odtąd będzie nocny. I że w razie czego może go szukać w kaplicy cmentarnej.
  24. Spirytus był, były też owe proszki. Pytanie tylko, czy owe proszki zadziałają w starciu z jadem węża. - Hamzat? Co mam zrobić? - zapytała Sigrid z ponadprzeciętnym niepokojem, który wkrótce szybko mógł zamienić się w przerażenie pod wpływem nieodpowiedniej odpowiedzi. Zatrzęsła się ziemia. Wąż, który ukąsił Hamzata z niesamowitą prędkością zwiał gdzieś za skały. W ciągu paru sekund na horyzoncie nie było już żadnej kobry, a lekkie wstrząsy trwały. Z ruin wybiegł łysy z pytającym wyrazem twarzy i podbiegł do Hamzata. - Co się stało? - zapytał, chociaż jego twarz pytała raczej "co żeście zrobili?".
×
×
  • Utwórz nowe...