-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Wytłumacz, bo nie rozumiem. Wolisz jak jestem niewidoczny i nie wiesz gdzie jestem, ani - co gorsza - co robię, niż kiedy jestem widoczny?
-
- No dobra. To chwila na spakowanie się, a potem opuszczamy kryjówkę - zarządził Hammer. - W końcu. - Arrow wybiegł z komnaty i ruszył do swojej. To samo zrobił kuc ziemny, tylko z większym opanowaniem i spokojem.
-
- Może pojechać twój kot. A następnym razem o zgodę na uwolnienie czegoś prosisz mnie. To tyle. Kiedy już się spakujesz, wróć tutaj z bagażem - powiedziała.
-
- Tak, od Discorda. Jest teraz inny. Naprawdę się zmienił - powiedziała. Ścieżka tymczasem zwężyła się jeszcze bardziej i zarośla utrudniały przejście jej, co chwila drapiąc i czepiając się o futro i skrzydła. Po chwili wędrówki ukazał się obszar wolny od niskiej roślinności, jednak pogrążony w mroku z powodu wysokich drzew. Na środku polany stało wielkie drzewo o grubym korzeniu z niewielkimi oknami. Na gałęziach porozwieszane były różne amulety i niewielkie ozdoby. Drzwi domku były otwarte.
-
- No to co robimy? - zapytał Hammer. Arrow był coraz bardziej niecierpliwy. Po pytaniu kuca ziemnego zapadła cisza niezakłócona nawet przez oddech.
-
– Czemu... czemu pewni ludzie myśleli, że nie żyjesz? Markiz spojrzał na Richarda oczami, które widziały zbyt wiele i dotarły za daleko. – Bo mnie zabili – odparł.
-
- Tak, tak wiem. Nie z własnego doświadczenia, oczywiście. Ale słyszałam już czyjąś relację na ten temat. - Ruszyła przed siebie wąską, zarośniętą ścieżką prowadzącą wgłąb lasu.
-
Daerth w jednym momencie zniknął. Rozpłynął się w powietrzu w kłębie czarnej mgły. - A teraz? - zabrzmiał podwojony głos gdzieś z sufitu.
-
- Nie. Nie można. Po prostu ruszysz tam... I czeka cię pewnego rodzaju test.
-
Zabrzmiał dziwny, wibrujący dźwięk. Metal uderzający o czaszkę. - Ohydne. I jeszcze trzeba to wynosić... - Co będzie jak przyjdzie ich więcej? Jesteśmy na małej polance z odciętą drogą ucieczki! - Nie no, są jeszcze inne korytarze. - I inne zombie...
-
- Jasnowidz. Pieprzony jasnowidz - dobiegło z dołu, od Florence. - Jakim cudem tutaj wlazł? Rozstawiałam pułapki! - skarżyła się.
-
- Wracasz do Equestrii - powiedziała Mirage, po przekroczeniu przez Fiury'ego progu.
-
Znalazł się takowy dość szybko. Błekitny pegaz jednorożec, leżący bezwładnie i kaszlący. Z każdym kaszlnięciem z jego ust wypływała krwawa piana.
-
Daerth odsunął się pod przeciwległą ścianę. - Teraz lepiej?
-
Klacz zmierzała do lasu, do miejsca teoretycznie bezpiecznego. Kiedy dotarła na skraj, zatrzymała się i odetchnęła głęboko. - Jak już spotkamy Lunę... Musimy uwolnić Fluttershy, Applejack, Rarity, Rainbow Dash i Pinkie Pie...
-
- Wydaje mi się, że ktoś się zbliża. - Twilight nasłuchiwała przez chwilę. - Biegiem - wyszeptała i rzuciła się biegiem.
-
Chwilę później przyszła służąca i przekazała, że Królowa chce się widzieć z Fiurym.
-
- W nocy wkroczyli do miasteczka. Nikt się nie spodziewał czegoś takiego. Jeśli już miałyby atakować, wszyscy sądzili że zaatakują Canterlot, ale nie. Nie mogłam nic zrobić, bo zagrozili że skrzywdzą rodziny pozostałych Elementów Harmonii. Żadna z nas nie mogła nic zdziałać. Chodźmy - zarządziła i ruszyła w stronę lasu.
-
Lubię i Lunę i NMM. Luna jest ładniejsza, to prawda, ale mam wrażenie że Nightmare Moon potrafi w pełni wykorzytać swoje moce.
-
Tym razem Shila wstała z podłogi i zmierzywszy klacz szmaragdowymi oczami zdecydowała się ruszyć za Fiurym.
-
Kilka razy kule śmignęły koło niego, nie trafiając. Wbiegł do okopu i odetchnął. Rozejrzawszy się po bezpiecznej kryjówce można było stwierdzić, że żołnierzy którzy zginęli było mniej od tych ocalałych. Zobaczył klacz poznaną w obozie, która stała nad rannym pegazem i próbowała zatamować krwawienie, i zobaczył poznanego już wcześniej kuca z blizną na twarzy, któremu również udało się wrócić.
-
- Dziękuję. Chociaż i tak w większości czasu korzystam z nóg... Dobrze, czas ruszać. Pamiętasz gdzie dokładnie się rozstaliście? - zapytała.
-
Po dotknięciu kryształowej kuli obraz wewnątrz zadrżał. Przez chwilę widać było twarz Veritasa, zaraz potem ukazał się klif nad morzem, na którym stała czarna postać. Po wyostrzeniu się obrazu widać było granatową grzywę i rozłożone skrzydła. Ignis. Nie patrzał na Somadę. Nie zdawał sobie sprawy, że jest obserwowany.
-
- Co rozumiesz przez "dziwnie"? Coś nie tak? Mam wyjść?