-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- A mnie to nie wygląda na smoka. Ja tam widzę połamaną łopatę. Albo łyżkę. - Dearme zachichotała i zbliżyła się do leżącego teraz Victo.
***
Nie możesz oddychać? Zgłoś się do Hiszpańskiej Inkwizycji. Nie dość, że nikt się ich nie spodziewa, to jeszcze leczą każdą możliwą chorobę. Na zawsze.
-
- Jak tylko złożymy namioty i zjemy śniadanie - powiedziała Twilight, i ruszyła składać namiot. Znaczy próbować, bo ze składaniem niewiele miało wspólnego.
-
Na ogródek padało światło, ale nie słoneczne. Najwyżej dwa dni dzieliły księżyc od pełni, co widać było po niemal okrągłej tarczy satelity. A więc jest środek nocy.
-
- Zaufani powiadasz... Nie znasz ich jeszcze, a już mają być zaufani. Ciekawy punkt widzenia. Miejmy nadzieję, że nie zakrzywia czasoprzestrzeni. - Wybuchła śmiechem. Dawno tego nie robiła.
-
- O. Spójrzcie. Owca odtąd będzie dobierać nam towarzyszy. Jakie standardy muszą spełniać żeby mogli zostać? Pomijając oczywiste. Nie mogą być Susan, Victo i wariatką. O, tak. Zdecydowanie. - powiedziała. Z jej głosu aż przebijała jadowita złośliwość.
-
Okiennice zakrywające niewielkie, wyrzeźbione w skale okienko nie przepuszczały żadnego z promieni słonecznych. A może promienie słoneczne jeszcze nie miały szansy zaistnieć? Zapewne nad Equestrią wciąż jeszcze panowała noc, warto byłoby jednak to sprawdzić.
-
Twirael uśmiechnęła się ciepło, po czym przepędziła wszystkie cienie. Zza pleców wyjęła nóż i zbliżyła się, żeby dźgnąć Somadę w klatkę piersiową. Przyjacielski, niegroźny uśmiech nie schodził z jej twarzy.
-
Dearme stwierdziła, że póki wszyscy gawędzą i nie starają obie obić nawzajem mord, jet dobrze i nie warto się wysilać. Położyła się więc na trawie i cieszyła jedną z niewielu spokojnych chwil.
-
Z tyłu zaś nadchodził drugi, w lepszej kondycji. Zdawało się, że wszystkie jego organy wewnętrzne są nie dość że w całości, to jeszcze na swoim miejscu. Zmętniałe, puste oczy wyrażały jedynie głód... I nic więcej. Zbliżał się szybko, choć utykał. Kiedyś zapewne futro klaczy było błękitne. Teraz stało się bordowo - brązowe od krwi. Zapewne własnej. Szwenda nie zdążyła się zbliżyć. Głuchy huk metalu o czaszkę rozbrzmiał, rozchodząc się falami w powietrzu. Trup, będący już teraz prawdziwym trupem, upadł. Nie podniósł się więcej.
-
W całym tym nieszczęściu znalazła się jednak odrobina szczęścia. Wysokie, choć pochyłe drzewo aż prosiło żeby na nie wejść. Mogło to sprawiać kłopoty, ale z pewnością ochraniało... Przynajmniej przed szwendaczami. I pod warunkiem, że nie zaatakują całą hordą.
-
Między nimi pojawiło się jednak światło - czerwone, wydobywające się z dala. Rozpraszało cienie i zdawało się być coraz bliżej. W końcu okazało się, że to jednorożec zmierza w stronę Somady. Po następnych krokach okazało się, że owym jednorożcem jest Twirael. Dziwne, zważając na to, że zwykle miała skrzydła.
-
- Świetnie, świetnie. A jak Tobie się spało? - zapytała Twilight Sparkle. Wszystkie towarzyszki wyglądały na zadowolone. Fluttershy siedziała skupiona, próbując nakarmić mlekiem w butelce małą panterę.
-
Żadnych szpiegów jednak nie było. Musieli dotrzeć do okopów, których używała armia. Tych na froncie. Zapach tymczasem nasilał się coraz bardziej i bardziej... Aż w końcu zobaczyli przed sobą niewielki kopczyk.
-
Dla szwendy każdy ruch był ciężki i następował niezwykle wolno. Trup mógł poruszać tylko przednimi nogami, a więc mógł tylko się czołgać. Musiał leżeć już długo, mimo to nie brakowało mu determinacji.
-
Zmęczenie dawało się we znaki. Las różnił się od okolic Canterlotu. Drzewa rosły gęściej, a szwendaczy nie było widać. Na razie. Darkness zaczął szukać miejsca do odpoczynku.
-
Woda w jeziorze była tak zimna, że wraz ze skokiem tysiące igieł wbiło się w ciało Ruffian. Do brzegu nie było daleko.
-
Łóżko przez czas nieobecności nie straciło na miękkości. Sen po wyczerpującej podróży nadszedł szybko, a wraz z nim niepokojące wizje. Somada otoczona była cieniami. Cienie te posiadały tylko kontury, a ich różnokolorowe ślepia jarzyły się rozproszonym światłem. Każdy z nich miał długie szpony, a w dłoniach trzymały sztylety.
-
Przez niewielkie, materiałowe okienko widać było polanę skąpaną w słońcu. Pinkie i Rainbow nie było już w namiocie.
-
- Och, nie wierzę... - Wyszeptała do siebie Dearme. Ze złością wsiadła do samochodu.
-
Jesteśmy rzekomo w piekle. Dalej nie ogarniam.
~~~~~~~~~~~~
Dearme wstała i przeciągnęła się.
- Cudownie. Kolejny członek wyprawy. Chodźmy już. Chciałabym zwiedzić to jakże ciekawe miejsce.
-
- Głupia, głupia, głupia owco. Zaszufladkowałaś mnie. Sądzisz że ci po drugiej stronie frontu, ci których zabijasz są źli? Jesteś równa terrorystom. Oni,podobnie jak ty zabijają w imię idei.
Zwróciła się do Socks.
- jesteś niesamowicie prymitywnym stworzeniem. O, tak. Dzielisz świat na czarne i białe, nie dostrzegając szarego. Kiedyś, może już niedługo? Doprowadzi cię to do zguby. A martwej mnie nie zabijesz.
-
- Ale widzisz... Ja będę miała przy kim zdychać. A co jeśli w starciu ze mną to ty odniesiesz porażkę? Będziesz zdychać samotnie. Patrioci... Ach, ci wasi romantyczni patrioci... Czy każde z was widzi tylko to, co chce widzieć? Wojna to nie tylko walka dobrych przeciwko złym. Bo ci po złej stronie też są dobrzy.
-
- Powiem ci więc jedno. Nie zabijałabym. O, nie. To głupie. Wszyscy którzy myślą w ten sposób, szlachetni bohaterowie walczący za ideę... Giną. Jak każdy. Nie stają się bogami. Umierają. O, tak. Umierają nadaremnie.
-
Roześmiała się. Znowu.
- Teraz nie ma tu Victa. Masz okazję. Nie wiadomo kiedy następna się nadarzy... A może już w ogóle takiej nie będzie? - Udała przerażenie, po czym... Wybuchnęła śmiechem.
Equestria: W poszukiwaniu azylu
w Archiwum RPG
Napisano
- A potrafisz? Bo widzisz... W niektórych sytuacjach dobra wola nie wystarcza... Umiejętności też się czasem przydają, okazuje się... - Twilight ze znużeniem pokręciła głową i wyplątała się z linek.