Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Reżysera? Reżyser... Och. Niech mnie. Czyżbyś mówił o tych zdziwaczałych imbecylach zapisujących równie dziwaczne obrazy na długich taśmach za pomocą nowoczesnych camera obscura? Zdaje mi się, młody Adamie, iże w istocie będzie mi trzeba zasięgnąć wiedzy o nowoczesnym świecie na okoliczność takich przypadków... - rzekł niezadowolony Hetman i zniknął. - FILMOWY? Czy to film Spielberga?! - wrzasnął nastolatek i sam wyjął telefon, po czym zaczął trzaskać zdjęcia. Zaraz potem po schodach zszedł Hetman, który przyjął formę nikogo konkretnego - łysiejącego mężczyzny w średnim wieku w szortach, koszuli i drogich butach sportowych, z ciemnymi okularami na nosie i drogim zegarkiem na przegubie. W ręce trzymał mikrofon. - CIĘCIE. CIĘCIE POWIEDZIAŁEM. ROZKAZUJĘ WAM SIĘ ROZEJŚĆ - zagrzmiał Hetman. Ludzie byli coraz bardziej zaskoczeni, a Adam wiedział, że duch nie mógł powiedzieć zbyt wiele poza tym co już powiedział - o kinematografii nie miał pojęcia, podobnie jak o dzisiejszym świecie.
  2. - W sensie... strażnikiem? - zapytał jeden z nich. Reszta chwilowo słuchała z uprzejmym, acz nie natarczywym zainteresowaniem. Aug patrzyła spokojnie na Pete'ego z równym co reszta zainteresowaniem, chodź to jej tyczyło się raczej tego, jak on z tej sytuacji wybrnie. - A wiesz co, Pete? O, nie przedstawiłem się - zaczął niedźwiedziowaty. - Gerf, miło mi poznać. To wracając... Wiesz co? Miałem kumpla w straży miejskiej. Paskudna robota. Za dnia gorąco w zbroi, ale w miarę spokojnie. Gorzej nocki. Przeganianie pijaków, ćpunów, obszczymurków. Potem gonienie kanalii i innych żartownisiów... Podobno paskudna robota, trudna, niebezpieczna i jeszcze płacą żadnie. A jak towarzystwo?
  3. - Aha - odparła Taliyah, najwidoczniej nie przyjmując do wiadomości informacji, albo przetwarzając ją na swój sposób. Z wolna przechyliła się i z powrotem padła do pozycji horyzontalnej. Pauza trwała parę sekund. Zaraz potem zerwała się do ciężkiej walki z kołdrą, żeby następnie wypaść z łóżka, stanąć migiem na nogi i rozejrzeć się dzikim spojrzeniem po pokoju. - POMÓC. Pomóc trzeba, ludzie w górach, chodźmy! Gassot tymczasem czuł się nadzwyczaj dobrze jak na to, co wcześniej przeżył. Odmrożenia magicznie stały się ledwie zaczerwienione i niektóre co prawda lekko piekły, ale większość zanikła.
  4. - Co? - zapytał ten sam nastolatek. - Jakich niby ról? - Jego twarz nie wyglądała jakby złapał haczyk, a najwyraźniej to był ten człowiek, który swoją postawą zmienia nastawienie tłumu. Póki co byli dosyć sceptyczni. - Czego ode mnie żądasz, Adamie? - zapytał majestatyczny brodacz, pojawiając się póki co tylko dla Adama. Wilk stał pod ścianą, z przymrużonymi oczami patrząc na ludzi i ich smartfony.
  5. Nie był to najlepszy ruch, bo policjant ściągnął brwi i spojrzał na nią przez ułamek sekundy podejrzliwie. Zaraz potem ukrył ów wyraz, ale Ruby mogła być pewna, że z "ofiary" przeszła na podejrzaną. - Więc... Zupełnie nic pani nie słyszała? - zapytał.
  6. - Zapewne już dzisiaj. Obawiam się, że kiedy już wieść się rozniesie, szkoła nie zyska popularności - odparła. Pół godziny później policja przybyła. Pierwszą przesłuchiwaną była oczywiście Ruby. Zrobili pokój przesłuchań w kuchni, gdzie też Ruby udała się za podstarzałym, wąsatym, trochę grubym i zdecydowanie sympatycznym panem. - Podporucznik Johansson. Musiało być panience trudno, co? - zapytał. Był nieco zakłopotany.
  7. - O, tak. Ja przez tydzień rzygałem krwią - wypowiedział się jeden z nich, wielki, przypominający niedźwiedzia typ i wziął łyka cieczy z kufla. Podejrzanie przypominała piwo. - Nie wspomnę już o tym, że krwawiłem... Zewsząd. Nieźle było, dziękuję za coś takiego drugi raz. - No, ja sobie połamałem parę kości. Udało mi się spaść ze schodów, osłabienie, te sprawy... No, mniejsza. A co robiłeś wcześniej, kolego... Jak mamy cię nazywać? - zapytał flisak.
  8. Nie uważasz tego za romantyczne? - zapytał złośliwie. Zallen co prawda nie miał warg, więc wyszczerz był u niego permanentny, ale dało się rozróżnić poszczególne jego rodzaje. Ten był prześmiewczy. Taliyah przewróciła się w łóżku, po czym podniosła do pozycji siedzącej i rozejrzała na boki nieprzytomnym spojrzeniem. Gassot raczej nie widział wcześniej kogoś tak bardzo nastroszonego. - Gozina... Któa? - wymamrotała. Na zewnątrz było jasno, to wszystko co Gassot wiedział.
  9. - No - rzucił jeden z widzów, najprawdopodobniej jakiś ośmielony nastolatek w zbyt dużej bluzie. Pojawiło się parę niepokojących rzeczy, mianowicie smartfony w dłoniach. Czyli całe zajście było nagrane, trzeba je było jakoś sensownie wytłumaczyć i wykluczyć działanie sił metafizycznych oraz nadnaturalnych. W XXI wieku było sporo opcji, więc Adam musiał wybrnąć z twarzą z sytuacji.
  10. Obraz znowu się rozmył. Tym razem stał na stacji metra - względnie moskiewskiego, o czym świadczyła bogata mozaika na ścianie. Z jednego końca tunelu wystawał łeb. Wielkie cielsko czegoś pośredniego między rybą, a wężem. Było definitywnie martwe i zatykało sobą cały wylot. A Adam stał tuż obok, z ostrzem w ręce. Wokół niego zszokowany tłum ludzi, na wprost od łba wagon metra.
  11. - Przynajmniej jeśli chcesz żyć - odparła i podeszła do stolika, po czym usiadła na ławie. Rozległy się powitania, wszyscy - przynajmniej póki co - patrzyli na Pete'ego uprzejmie. Póki co. Ktoś go nawet lekko klepnąl w ramię. - No, to jak przemiana? Dało się jakoś? - zapytał flisak. - I jakie plany na najbliższą przyszłość?
  12. - Pff. Po prostu w dół, do stolicy. Chyba mają tu stolicę, nie? No to tam - stwierdziła. - Nie znam się na ziemiografii. Nudy. Ale mniej więcej wiesz o co chodzi, pewnie ktoś powie gdzie macie iść. Albo jechać na kamieniu, to ciekawe. I Gassot się obudził, powitany przez jeden z najmniej przyjemnych widoków - Zallena siedzącego na pościeli i wgapiającego się w Noxianina. Taliyah dalej spala, za oknem było jasno.
  13. Nie więcej niż pół dnia drogi dalej znalazły się wspomniane ruiny. Nie wyglądały szczególnie okazale - z początku widać było tylko dwa spękane pylony prowadzące do ciemnego wnętrza rzeczonej świątyni. Mimo że upał zaczął już mocno doskwierać, kapłan parł naprzód jakby napędzała go jakaś niebiańska siła. Znacznie gorzej upał znosiła Sigrid, Hamzat był do niego przyzwyczajony, a wielbłąda nikt nie pytał o zdanie. W pewnym momencie spod nóg kapłana czmychnął wąż, po rozmiarze można było stwierdzić, że zapewne kapturowy wielki. Tylko element zaskoczenia zdawał się działać na korzyść kapłana, bo zazwyczaj dorastające do ośmiu metrów gady nie były tak ugodowe. Zastanawiający był fragment rzeźby wyrastającej z piachu. Rzeźba nie przypominała sokoła, tylko właśnie węża.
  14. - Rozkaz! - odparło widmo żołnierza, które zmaterializowało się zaraz za facetem. - HEJ - odezwał się. Facet z bronią od razu się odwrócił, przez tłum przeszły głosy zaskoczenia. Zanim Wilk dał mu w pysk, ów odbezpieczył broń i zaczął strzelać. Cios w twarz zmienił trajektorię lotu kul, ale ostatecznie napastnik upadł na ziemię, powalony siłą ciosu. Ktoś z tłumu parędziesiąt metrów dalej upadł, zapewne zraniony zbłąkaną kulą. - NIE RUSZAĆ SIĘ - zawołał policjant do Wilka, ale ów zniknął. To bynajmniej nie uspokoiło tłumu, który wpatrywał się teraz to w leżącego napastnika, to znów w Adama i nastroje z wolna zmierzały w stronę paniki.
  15. - Jesteś tam dalej. A tu jesteś, bo śnisz. Słuchaj, spodobało mi się, że pomagasz tym ludziom o, tam. Uważam, że to bardzo miłe, chociaż nie należysz do szczególnie zabawnych, no wiesz. To zawsze na minus, hehe. Ale nie szkodzi. Bo patrz, bo ja myślę, co nie, że to jest bez sensu żebyście tam wracali do góry. Byłam, widziałam, ten mężczyzna, rycerz znaczy się... Czy facet może być piękny? No to on chyba sobie z nimi poradzi, a ja myślę, że lepiej jakbyście wy, znaczy ty i tamta druga jak jej tam pojechali w dół. Ostrzec tych na dole - powiedziała zaaferowana, teraz lewitując w powietrzu na siedząco, ze skrzyżowanymi nogami.
  16. - Czemu nie. Jeśli zdecydujesz się zostać w mieście, musisz sobie znaleźć jakieś nowe zajęcie - odpowiedziała, wzrokiem omiatając salę karczmy. Nie zwróciła uwagi na ostatnie słowa wypowiedziane przez Pete'ego. - Jest parę miejsc, gdzie łowcy się nie zapuszczają. Zawsze mi to przypominało niepisaną umowę. "Nie lubimy się, jak gangi, ale póki nie wejdziecie na ten teren, nie zrobimy wam krzywdy". Coś w tym guście. Może i brzmi głupio, ale sporo z nas zajmuje się takimi zwykłymi rzeczami - odpowiedziała, po czym dostała od barmana mały kieliszek wypełniony krwią. - Potem można już przyjmować inne pokarmy niż krew i się od nich nie zatruć. Ale to dużo później. Ja tak jeszcze nie mogę.
  17. Za nim znajdował się budynek, zapewne budynek banku. Przed nim pojawili się policjanci, z czego jeden z megafonem. Były też furgonetki pełne jednostki podobnej do antyterrorystów, którzy wysypali się z nich i przepychali przed niechcianą "publiczność", odsuwając ją od miejsca akcji. - TEREN JEST OTOCZONY - oznajmił policjant z megafonem. - No, wiem kurwa - mruknął porywacz pod nosem, coraz bardziej najwyraźniej zestresowany. Obok zmaterializowali się Wilk i Hetman. - Potrzebujesz pomocy - stwierdził spokojnie ten drugi. Nawet jeden z nich, póki co niewidoczny dla każdego prócz Adama mógł bez problemu poradzić sobie z napastnikiem, ale wówczas musieliby się pojawić.
  18. Odpoczynek zajął nieco więcej, niż trzy godziny. Ulokowano ich w domu samego jarla, który był po prostu nieco większą i bardziej bogatą chatą, ale też bez zbytnich wygód. Ludzie z Freljordu lubili być zahartowani. Gassota i Taliy'ę wzięto za parę, ale omyłki nikt nie starał się poprawić - byli zbyt wycieńczeni, a dwa łóżka w pokoju gościnnym wyglądały zbyt zachęcająco. Opatrzono odmrożenia Gassota, Taliyah ich nie miała i zapadli w sen. Zjawiła się oczywiście ta sama dziwna dziewucha, jakby nie mogła dać mu spokoju. - Cześć! - pisnęła, mając przynajmniej na tyle instynktu samozachowawczego, aby nie przerywać mu snu. Akurat Gassot stal sobie na samym szczycie Targonu, na kamiennej platformie lśniącej księżycowym światłem w geometrycznych szczelinach. Dziewczyna unosiła się w powietrzu tuż przed Gassotem, w pozycji leżącej.
  19. Sigrid zamrugała oczami, przyjmując wyraz skrajnego skupienia i wysiłku myślowego. - Tobie kazał bóg szukać bożków? Innych bogów? On w ich wierzy i ty w ich wierzysz? Dziwne - stwierdziła. Tymczasem ziemia lekko się zatrzęsła - prawdopodobnie przez działania łysego - i błyskawica przecięła niebo. Ten aż podskoczył z radości. - Droga! Droga! Wskazał nam drogę, widzieliście?! - zapytał rozradowany. Faktycznie, na burzę się nie zabierało, a na drodze stały... Skały, które trzeba było ominąć. - Tędy, przyjaciele! Tędy! - I kapłan ruszył w lewo, w stronę, z której Hamzat i Sigrid przyszli.
  20. - Ale śladów po cholerze też nie ma. Może jesteś trochę blady, to wszystko - stwierdziła kobieta. - Dobra, wyłaź... I ledwie to powiedziała, ledwie podała mu dłoń, obraz rozmył się i znów Adam był w innym miejscu. Był na jakimś placu wielkiej metropolii. Wokół wyrastały wieżowce, rozlegał się standardowy miejski szum i policyjne syreny. Dużo syren. Teraz dopiero zauważył, że zewsząd otacza go tłum. Tłum ludzi o przerażonych, zszokowanych albo i obojętnych twarzach. Niektórzy unosili telefony, wszystkie skierowane na Adama. Poczuł na karku coś ciepłego i twardego. Metal. Lufa pistoletu. Gdzieś na górze krążył helikopter. - Powtórzę jeszcze raz, ale ostatni - rozległ się męski głos za nim, tuż obok ucha. Ten ktoś był zdenerwowany i dość mocno uderzył Adama w kark. - Ruszysz się, automatycznie zdechniesz. Zrozumiałeś, czy jesteś głuchy?!
  21. - Dwóch nie znam, pewnie podróżni. Dwóch to znajomi. Możemy się dosiąść, jeśli tylko chcesz - odpowiedziała szeptem. Barman tymczasem podszedł nieco bliżej Pete'ego. - Pan czegoś sobie życzy? - zapytał uprzejmie. W tym samym momencie otwarły się drzwi od zaplecza i weszła przez nie prawdopodobnie jego żona. Urody była rzeczywiście bardzo interesującej, ale już rogów nie było widać. Tak samo nie było słychać dźwięku kopyt.
  22. - Potrafię poruszać kamieniami - wyjaśniła bełkotliwie Taliyah. - Zje... Zjechaliśmy. - Więc może moglibyście nas wyprzedzić i zanieść rzeczy takie jak koce czy jedzenie,co? - zapytał jarl, bez zdziwienia przyjmując informację o talencie Shurimianki. Taliyah na chwilę przybrała wyraz skrajnej rozpaczy. - Ale musimy iść odpocząć. Godzinę albo i dwie. Gassot?
  23. Bardzo dziękuję! Tymczasem kolejna praca - nieudana próba narysowania czegoś, co nie jest martwe.
  24. Oczy Irminii powędrowały w stronę Isleena, żeby zaraz potem zatrzymać się na Ruby. - Będą. Ale cokolwiek się stanie, konsekwencje będą się tyczyć ciebie. Nie mnie. Nawet nie jego. To ty tu jesteś człowiekiem, Ruby. A to ludzie zawsze lądują na samym dnie - odpowiedziała i na koniec w głosie zabrzmiała autentyczna troska. Kimkolwiek Irminia naprawdę była, raczej nie była wrogo nastawiona. Cały wywód miał charakter niemalże moralizatorski, ale nie było w nim groźby. Przynajmniej nie z jej strony.
×
×
  • Utwórz nowe...