Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Da się zrobić - odpowiedział i ruszył w ich stronę. Pomógł Gassotowi zataszczyć Taliy'ę do chaty i usadził ich na drewnianej ławie. Na drewnianej podłodze pojawiło się sporo śniegu. - Frig! Friiig! Szykuj coś ciepłego, mamy tu dwóch zmarzniętych gości! - krzyknął mężczyzna. Zaraz po wejściu Gassota uderzyło ciepło panujące w środku. Niemal od razu zachciało mu się spać, ale do błogości brakowało jeszcze tylko tego, żeby nos i palce przestały go boleć. Zallen chwilowo się nie odzywał i najprawdopodobniej siedział w mieczu, bo Noxianin go nie widział. - Znowu? I jeszcze mi syfu nanieśli, świetnie! - odezwała się kobieta, która wyjrzała z jednego z pomieszczeń. Chata nie była szczególnie duża, ale miała strych (prowadziły do niego wąskie schody) i miała palenisko, co całkowicie powinno wystarczać. - Ale już niech będzie, zaraz zrobię napar. - To ja pójdę po jarla - powiedział facet i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Taliyah siedziała na ławie, pion utrzymując tylko dzięki ścianie z bali za plecami. Tępo wpatrywała się w małe okienko.
  2. Błysk w oczach tamtego przekonał go, że odpowiedź była dobra. Łysy nabrał powietrza w płuca, a potem wykonał długi wydech. - Więc... Objawił ci się. Co powiedział? - zapytał z zawodem, który próbował nieumiejętnie ukryć przepełnionym goryczą uśmiechem. Sigrid podniosła dłonie w niedowierzaniu i prychnęła, po czym ruszyła w stronę ruin, chcąc się najwyraźniej po nich rozejrzeć. Wschodzące z wolna słońce topiło zwały śniegu, którego całkiem sporo nasypało.
  3. PODAJ LOSOWE ZWIERZĘ DRAPIEŻNE ŻYJĄCE NA PUSTYNI, A GWARANTUJĘ, ŻE UWIERZY. NIE ZAWRACAJ MI GŁOWY PIERDOŁAMI. Wzrok kapłana był tak przeszywający, jakby prawie cały krajobraz patrzył na Hamzata. Patrzyła też Sigrid, ze zwątpieniem kręcąc głową. Stała jednak za kapłanem, więc ten jej nie widział. Wydawało się, że Hamzata obserwuje te sokół siedzący na skale powyżej nich, ale ten zaraz sfrunął na ziemię i upolował jakieś małe zwierzątko, po czym zwiał z ofiarą.
  4. - Nie śpię, nieśję... Wcale nie śpię - wymamrotała Shurimianka, dając się wlec Gassotowi. Słaniała się na nogach, ale jakoś udawało się ją prowadzić. Gassota bolały dłonie od zaciskania ich na krawędzi skały. W dodatku chyba nabawił się odmrożeń przez ten dziki śnieżny rajd. Z najbliższej chaty wyszedł leniwie jakiś człowiek, drapiąc się po plecach i przeciągając. Musiał dopiero co wstać. Podszedł do płota najwyraźniej w celu załatwienia potrzeby i wówczas dopiero zobaczył dwójkę ludzi. - O matko! A wam co się stało? Turyści? Pomocy potrzebują? - krzyknął, ale nie był szczególnie zaniepokojony.
  5. - Masz na to czas teraz! Podróż nie była najlepszą podróżą w życiu Gassota. Owszem, dotarli do wioski w cztery godziny zamiast oczekiwanych dwa dni. Ale parę razy było blisko. Parę razy uskok czy przepaść zaskoczyły Taliy'ę. W takich momentach po prostu... Jechali w dół. To było najgorsze. W końcu jednak, już o poranku, zobaczyli przed sobą wioskę. I to była naprawdę spora wioska. Wyglądało to tak, jakby rozciągała się na całą dolinę. Z kominów sączył się leniwie ogień, ponad górami wschodziło słońce barwiąc niebo na żółto i różowo, z porastających łagodne stoki drzew od czasu do czasu spadała śnieżna czapa. Zostawili za sobą ślad w śniegu i lodzie. Wszystko wyglądało niemal sielankowo, gdyby nie fakt, że Gassot był wyczerpany. Taliyah chyba też, bo zsunęła się z kamienia i padła twarzą w śnieg.
  6. Było bardzo zimno i mokro, ale działało to otrzeźwiająco na nadmiar myśli. Działał też Isleen, choć nie było to działanie łagodzące. - Na górze są moje ubrania - odezwał się, pojawiając się za Ruby. Nie podszedł bliżej. - Będziesz mieć problem, jeśli je znajdą. Musisz otworzyć okno, wtedy je wezmę - powiedział spod drzewa, w postaci demonicznej. Zza krzewów nie było go widać od ulicy, ani od domu.
  7. Problem polegał tylko na tym, że otwarcie drzwi uświadomiło dziewczynę, że jest w samej koszuli nocnej, na boso, a powrót do pokoju nie grał roli. Bo tam było ciało Jane, a zapewne czekano na powrót ogrodnika z oficerami. Na zewnątrz natomiast siedziała wrona, wpatrując się w Ruby znacząco. Może i wyjście na miasto nie było dobrym pomysłem, ale był też ogród.
  8. - Trzymaj się - odpowiedziała i wyciągnęła dłonie odwrócone w dół na boki. Skała zadygotała, a potem z nieprzyjemnym chrzęstem uniosła się trochę wyżej, ale nie przestała dotykać gruntu i... ruszyła. Najpierw uderzył w Gassota pęd powietrza, potem upiorne zimno wynikające z tego pierwzego, a potem przesuwający się zbyt szybko krajobraz. Niepokojące w nim było też to, że schodził bardzo stromo w dół. Bardzo, bardzo stromo w dół. Więcej: najeżony był skalnymi ostańcami, pęknięciami w lodzie i innymi niespodziankami. - W porządku?!
  9. Zanim znalazła Irminię, wyszły dziewczyny z sąsiednich pokojów. Najpierw Mary z Ann, zbudzone piskiem i hałasem wywołanym upadkiem pani McKoy. Ann zatkała usta, Mary natomiast się wydarła. Irminia przyszła sama. - Co tu się...? O mój Boże. Musimy wezwać policję, natychmiast - powiedziała, jako jedyna trzeźwa wobec zaistniałej sytuacji. Pobiegła, ale zaraz potem wróciła żeby wypchnąć Ruby z pokoju, wytargać z niego panią McKoy, zasłonić okna i zamknąć drzwi na klucz. - Wszystkie na dół do jadalni, ale już! A potem poszła prawdopodobnie po ogrodnika. W jadalni czekało już śniadanie w postaci zupy mlecznej z grysikiem. Parę dziewcząt było już na dole i wszystkie były zainteresowane tym, co się dzieje. Poza Ann i Ruby, bo Mary postanowiła podzielić się tym ze światem, wzbudzając poruszenie. - Jane nie żyje! Widziałam! Całe mnóstwo krwi, ktoś ją zabił w łóżku! - pisnęła i zaczęła płakać. Rozległ się zaogniony szum wokół.
  10. Pani McKoy w swoim standardowym sceptycyzmie najpierw spojrzała na Ruby krytycznie, a potem dotknęła jej czoła, aby sprawdzić temperaturę. - Najadłaś się czegoś? - zapytała. - Kto miałby zabić Jane? Jeśli ta mała smarkula wyszła gdzieś nocą i nie wróciła, to jak Boga kocham, znajdę ją i za uszy wytargam - stwierdziła, niczym pocisk prąc do przodu przez schody i powoli zagłębiając się w pedagogicznym gniewie. Aż do momentu, w którym dotarła do pokoju. Nie powiedziała nic. Stanęła nad łóżkiem Jane. Usta kobiety, podobnie jak ręce, drgały. Wpatrywała się w ciało jakby nie wierzyła w to, co widzi, po czym... Zemdlała. I runęła na podłogę. Na parapecie wylądowała wrona i zastukała w okno, nerwowo je drapiąc.
  11. JANE nie mogła wstać, a to z bardzo prozaicznej przyczyny: była martwa. Pościel pod kołdrą miała ledwie kilka plam krwi, tak jak jej nocna koszula. Zaskakująco mało jak na to, że cios padł w serce - jej klatka piersiowa była przebita na wylot. Całe ramiona miała podrapane, a jej oczy były szeroko otwarte i zastygłe w wyrazie przerażenia. Na brodzie była krew, która po decydującym ciosie wypłynęła z ust. Widok był poruszający, żeby nie powiedzieć: przerażający. Wesoła Jane zamieniła się w coś bez ducha, w rzecz.
  12. - Tam go nie ma. To by było zbyt rzeczywiste, chociaż przyznaję, bardzo w stylu Sithów. Wszystkie te podniosłe przemowy... - schyliła głowę i weszła do krypty. Na piedestale stało tam coś, co wyglądało na holokron w kształcie piramidy. Zannah minęła go i weszła dalej. Coś zgrzytnęło, coś w ścianie się przesunęło i odpadł z niej kawałek kamienia, ukazując skrytkę. -...Mroczne wdzianka, tatuaże mające wzbudzać "lęk we wrogach" i inne bzdety. Jasne, każdy lubi być efektownym ale po latach stwierdzam, że to prowadzi donikąd. Wiesz co jest lepsze? Szybki atak z zaskoczenia i szybka śmierć potencjalnego wroga. Nigdy nie baw się w zwycięskie mowy. Ale może po prostu robię się stara - stwierdziła, ruszając w stronę skrytki.
  13. Aug pokiwała głową w zamyśleniu i dłonią zachęciła Pete'ego do wzięcia spraw w swoje ręce, przypatrując się biednym złoczyńcom, którzy jeszcze się w sytuacji nie odnaleźli. - Nie zabij. Niech zaboli, ale zabić ci nie wolno. Jeszcze nie - ostrzegła dziewczyna. - Przyjmujemy tylko w monetach. Czasem może klejnotach, jakichś rzeczach. No, czas najwyższy - odezwał się mały i wyjął zza pasa zakrzywiony, długi nóż, stając w pozycji gotowości. Wielki strzelił palcami i wyciągnął topór. Zaczął raźno iść w stronę Pete'ego. Zamachnął się, będąc metr od niego i celując w jego głowę - jakby chciał go zdzielić.
  14. - Jaki... Bóg? Przyszedł do ciebie? Ciebie? - zapytał wyraźnie zawiedziony łysy. Wyglądało na to, że nie do końca wierzył Hamzatowi. Wstał z miejsca i spojrzał na niego z góry. Bynajmniej nie wynikało to jedynie z perspektywy. - Jak wyglądał? Sigrid tymczasem odsunęła się nieco dalej, zerkając co chwila na ruiny, w których łysy wcześniej rezydował i odprawiał dziwny rytuał, który sprowadził Księżycowego. Najwyraźniej postanowiła to zbadać, bo ruszyła raźno w tamtą stronę.
  15. Noc przeszła spokojnie. Od dłuższego czasu nie pojawił się upiorny "szary człowiek" i tej nocy też to się nie stało. Rozległ się dzwonek na korytarzu. Najwyższy czas wstać. Dziwnym było tylko to, że Jane nie wstawała i nie zaczęła jęczeć, że nie chce jej się wstawać, jak to robiła zawsze. Była zakryta szczelnie kołdrą i odwrócona twarzą do ściany.
  16. - Więc chodźmy, nie ma co zwlekać - powiedziała i ruszyła pieszo w dół zbocza. Zatrzymała się dopiero po zniknięciu uchodźcom z wioski z oczu. Wówczas podeszła do skalnej półki i oderwała ją telekinetycznie od reszty struktury. Płaski kawałek skały wylądował na śniegu, a dziewczyna na niego weszła. - Wsiadaj. I trzymaj się mocno.
  17. On również poderwał się do góry, i zmierzył Ruby morderczym spojrzeniem, łamiąc wszelkie zasady przestrzeni osobistej. Isleen uśmiechnął się jadowicie i cicho prychnął. - Nie ważne czy to kwestia miesięcy czy lat. Uwolnię się, obiecuję. I wtedy nastaną ciężkie czasy, Ruby. Może nawet zastanowię się nad odpowiedzią na upokorzenie. Odwrócił się, wyszedł przez okno i zniknął. - Jej. Dzięki za obronę, ale chyba już wiem czemu nie zawiera się paktów z diabłami - stwierdziła Jane drżącym jeszcze głosem.
  18. ALEŻ MIAŁEŚ WYBÓR. ZAWSZE JEST JAKIŚ WYBÓR. BĘDĄC CZŁOWIEKIEM TRZEBA JEDNAK ZADAĆ SOBIE PYTANIE, W KTÓRĄ STRONĘ OPŁACA CI SIĘ IŚĆ. WYBRAŁEŚ KORZYSTNIE - odparł, rozkładając ręce. Następnie świetlisty awatar podszedł z wolna do Hamzata, stając ledwie pół metra od niego i składając dłonie w piramidkę, jakby nad czymś zastanawiał. Wyciągnął dłoń do czoła Hamzata. DROGA PROROKA TO EFEKTYWNA DROGA. USTAL ZASADY I NIECH TO BĘDZIE TEST. JEŚLI ZABRZMIĄ SŁUSZNIE, PROROKIEM POZOSTANIESZ. JEŚLI NIE... WYBIORĘ KOGOŚ INNEGO. NA PRZYKŁAD TEGO ŁYSEGO STAROŻYTNEGO KLECHĘ. JEST BARDZIEJ RELIGIJNY NIŻ TY, NIE SĄDZISZ? Dłoń dotknęła czoła Hamzata, a on zupełnie nic nie poczuł. WKRÓTCE DOSTANIESZ MAŁĄ POMOC. DO ODSZUKANIA BOŻKÓW POTRZEBUJESZ ŁYSEGO KLECHY, WKUP SIĘ W JEGO ŁASKI. KIEDY JUŻ BĘDZIESZ GOTOWY, NAKREŚL W POWIETRZU SYMBOL I WYMÓW JAKIEŚ MOŻE... WEDLE UZNANIA, NIEWAŻNE. I NIE NADUŻYWAJ TEGO, MAM CAŁKIEM SPORO DO ROBOTY. CO DO POZOSTAŁYCH PYTAŃ... CHYBA ŻARTUJESZ. Obraz rozmył się i mrugnięcie okiem później Hamzat poczuł uderzenie chłodu. Leżał na śniegu, który leżał na piasku i powoli zaczynał się topić. Nad sobą z kolei zobaczył twarz Sigrid i twarz łysego. Łysy miał oczy obrysowane czarnym barwnikiem. - Mówiłem, że żyje - oznajmił.
  19. Jane spojrzała na Ruby, kiwając lekko głową. Odłożyła wreszcie książkę na półkę i zdmuchnęła świecę przy swoim łóżku. - Dokładnie tak. Dyplomacja przede wszystkim. Natomiast Isleen wyglądał strasznie, tym bardziej kiedy zgasło światło i została tylko świeca przy łóżku Ruby. Otwarł szerzej oczy, zgrzytnął ze złości zębami i wykrzywił gniewnie twarz. Zupełnie jakby ktoś go spoliczkował. - Ty śmiesz doradzać... mnie? - zapytał cicho. Zrobiło się nie tyle ponuro, co w powietrzu nagle wzrosło napięcie. Jakby zaraz miało coś wybuchnąć. Jane odruchowo chwyciła krzyżyk.
  20. - Mam przypuszczenia, że jest demonem. Ale nie takim, jak ja. W swoich czasach ja nie byłem zwany demonem, a on jest czymś, co było nim od początku. Diabeł, tak to nazywacie wy, chrześcijanie. Wydaje mi się, że jest stary, ale nie wiem, czy starszy ode mnie. Na pewno nie jest stąd. Ja byłem tu przed czasami Keltoi. Widziałem jak rosną w siłę, potem jak biją się z Imperium Rzymskim, jak przegrywają. Byłem tu przed waszym obecnym bogiem, przed chrześcijanami. Nie wiem z jakiego on jest miejsca, ale jest obcy. Nie lubię demonów, a demony zdaje się nie lubią takich jak ja. Jeśli dobre mi się wydaje, jest nas bardzo mało, więc kto wie, może po prostu nie wiedzą jakie mamy możliwości? - odparł. - Sądzę, że nie skończy się na jednym spotkaniu. Jestem prawie pewien, że zobaczymy go znowu... wkrótce.
  21. - Ja mogę podróżować szybciej - oznajmiła Taliyah. - Tylko że... Łatwiej jest, kiedy skały nie są pokryte śniegiem i lodem. Ale jeśli to nasza jedyna szansa, mogę spróbować - dodała, nieszczególnie widocznie zadowolona z tej opcji. - Gassocie? - zapytał Taric, znacząco podnosząc brwi z zachęcającym uśmiechem. - Nie daj się prosić, panienka potrzebuje ochrony, a twój demoniczny miecz tu się nie przyda. Poza tym, jesteś ranny, a ja poradzę sobie z ochroną, jeśli tylko będziecie odpowiednio szybcy.
  22. Isleen przybył dopiero po zapadnięciu zmierzchu. Zapukał w szybę i w swojej na wpół pierzastej, demonicznej postaci, mokry od deszczu wszedł do środka. W rękach trzymał swoje ubrania złożone w idealną kostkę, które położył na wolnym krześle. Dał tam też buty i cylinder. Nie wyglądał na przygnębionego. Mimo podobnych rysów twarzy Ruby przyszło na myśl, że trudno byłoby Isleena zidentyfikować z uprzejmym lrdem Nicolasem Whittington. Jane w tym czasie siedziała na łóżku, ubrana - podobnie jak Ruby - w koszulę nocną, czytając jakiś tomik poezji romantycznej. Sama twierdziła, że oficjalnie nią gardzi, co oczywiście nie było prawdą, ale Jane miała dużo różnych dziwactw. Teraz na przykład postanowiła całą dobę nosić na szyi krzyżyk. - Kolejna rzecz - odezwał się, usadawiając się na łóżku Ruby - przypadkowe spotkanie blisko twojego domu. Żeby widzieli mnie twoi rodzice - stwierdził. Schował skrzydła, które były zwyczajnie za duże na to pomieszczenie. Problem z Isleenem był też taki, że czuł się prawie wszędzie swobodnie i nie miał żadnego oporu przed wpakowaniem się do łóżka komuś o statusie panny.
  23. - Tak, tak. Lord Nicolas Blackmore Whittington już sobie poszedł, także chyba możemy po prostu na niego zaczekać. Jesteś szczęściarą, ominiesz naukę francuskiego i modlitwę popołudniową - stwierdziła, sarkastycznie wypowiadając przybrane imię Isleena i westchnęła ciężko. - O co chodziło z tym służącym z karety? Nie padły żadne przykre słowa, a miałam wrażenie, że toczy się niewidzialna wojna.
  24. BĘDZIESZ MÓGŁ. WPIERW JEDNAK PRZEDSTAWIĘ SYTUACJĘ I MOJE WYMAGANIA. WIDZISZ HAMZACIE, ZACZNĘ OD TEGO, ŻE NIE JESTEŚ... NIE BYŁEŚ ŻADNYM WYBRAŃCEM. WŁAŚCIWIE NIKT Z WAS NIGDY NIE BYŁ SPECJALNY, TAK GWOLI JASNOŚCI. TO PO PROSTU PRZYPADEK ŻE BYŁEŚ W TAMTYM MIEJSCU W CZASIE, GDY TEN ŁYSY KRETYN ZACZĄŁ MACHAĆ RĘKAMI. - Tu awatar Księżycowego Boga zamachał teatralnie rękami z lekką dozą irytacji. - WZYWAŁ BOGA, WIĘC PRZYSZEDŁEM. TYLE, ŻE OCZEKIWAŁ KOGOŚ INNEGO, KTO NIE ŻYJE. BOŻKA LEDWIE. ALE WIESZ, JAKI JEST PROBLEM Z BOŻKAMI? CZASAMI ZDARZA IM SIĘ NIE ŻYĆ NIE TAK DO KOŃCA. MNIE ONI DNIA NIE ZEPSUJĄ, ALE WAM JAK NAJBARDZIEJ MOGĄ. NIE ZGADZAM SIĘ NA OBECNOŚĆ ŻADNYCH BOŻKÓW NA MOJEJ ZIEMI. DLATEGO TEŻ DAJĘ CI PEŁNE PRAWO ZNALEZIENIA ICH POD PRETEKSTEM POMOCY ŁYSEMU, A NASTĘPNIE SPROWADZENIA ICH DO MNIE. ALBO MNIE DO NICH, JAK CI TAM BĘDZIE WYGODNIEJ. ZROZUMIAŁEŚ? DOSTANIESZ OCZYWIŚCIE WSPARCIE.
  25. - Troszkę, no pewnie... I patrz, wygląda całkiem młodo, nie? Maksymalnie trzydzieści lat na moje oko, znam się na tym - szepnęła, odprowadzając Ruby do schodów. - No, ale najwyższy czas, co? Jesteś już i tak na wydaniu. Dojdziesz sama do pokoju? Już wracają ci kolory, ja w tym czasie przyrządzę ci gorącą czekoladę. Chociaż nie sądzę, żebyś miała zły humor - rzekła na odchodnym, nie czekając na odpowiedź dziewczyny. Na szczycie schodów stała już Jane, przekazując Ruby jakieś dziwaczne znaki. Pani McKoy kończyła rozmowę z Isleenem.
×
×
  • Utwórz nowe...