Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Godzina, z tego co widzę. Jestem zresztą ciekaw, co tam zastaniemy. Jako tacy ryboludzie musieliby dostać się tutaj aż z Amazonii... Co jest teoretycznie prawdopodobne, ale szczerze w to wątpię. - Tu zaczął składać mapę i przyciszył głos. - I... proszę, nie patrz tak niedyskretnie. Brak odbicia to prawdziwa zmora, spróbuj oporządzić się rano bez lustra. Całe szczęście, że stworzono aparaty fotograficzne. Jeśli pomyślałeś o tym co domniemywa większość, tak. To prawda. Dlatego podróżuję nocą - dodał, patrząc na składaną mapę. - A niech mnie, to ci ciekawostka. A przy okazji, mości Adamie... Mógłbyś postarać się o misję poza granicami Brytanii. Ten jegomość wygląda na wędrowca, a mówiąc szczerze dłuży mi się pobyt na emigracji i chętnie zobaczyłbym znów krajobrazy Rzeczpospolitej. Wiesz przecież, dawno moja stopa tam nie postała. Zapytaj przy pierwszej lepszej okazji! - odezwał się Hetman, darując sobie jednak materializację.
  2. Nie było żadnych pułapek, a kapłan po bezskutecznym czytaniu starożytnego pisma ucieszył się prawie jak dziecko, widząc ukryte przejście. - Powinno dać się pchnąć, albo... Albo... Podważyć? - zapytał ni to siebie, ni towarzyszy. A podczas gdy on próbował rozpracować wrota, Hamzat czuł, jak włosy stają mu na karku. Nie bez powodu koczownicze ludy pustyni omijały większość grobowców i innych ruin. Zawsze było w nich coś nie tak. Nie chodziło nawet o to, co można było tam znaleźć, a raczej o to, że to coś mogło znaleźć kogoś nierozsądnego, kto odważył się przekroczyć zapomniane mury. - Ha! Udało się! - poinformował kapłan, a zaraz potem kamienna płyta ze stłumionym hukiem uderzyła o piach. Sigrid, która do tego momentu beztrosko dłubała w nosie aż podskoczyła. - Twój bóg umie ratować przed trucizna? - zapytała dziewczyna cicho, w czasie gdy kapłan bez lęku tarabanił się do niewielkiego i zdecydowanie zbyt ciemnego otworu. - Nie obawiajcie się, kochani! Znam ten typ budowli, tu nie ma pułapek! Są dalej, ale wiem jak im zapobiec! Gwoli wyjaśnienia, to dawna świątynia Hertu, patrona pustyni i króla węży, jak wyczytałem. Bądźcie uprzejmi! - I ruszył dalej. - Można go tu zamknąć przez te drzwi i uciec - stwierdziła Sigrid, wskazując na kamienną płytę.
  3. - To będzie dziewięć - odparła leniwie kasjerka. Niedbale położyła na blacie paragon i ruszyła w stronę mikrofalówki, żeby podgrzać jedzenie dla Adama. Po chwili dzwonek przy drzwiach obwieścił przybycie Larsa, który już z portfelem w dłoni skierował się również do kasy. - Stanowisko... - ...Czwarte. Pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt. Kiedy już zapłacił, podszedł do stolika Adama. Niewiele później kasjerka przyniosła jedzenie chłopakowi i szklankę wody jego towarzyszowi. - Smacznego życzę. - Gdyby nie fakt, że życzenie brzmiało jakby kobieta życzyła mu ciężkiego kalectwa, zapewne wszystko byłoby w porządku. Nawet kotlet nie był szczególnie paskudny, a jedynie średni. W międzyczasie Adam odkrył, że w oknie przy którym siedzieli odbijało się wszystko poza Larsem. Jego w odbiciu po prostu nie było, podczas gdy siedział tam i jak gdyby nigdy nic studiował mapę.
  4. - Jeśli nie, zrobimy sobie przejście sami - zapowiedział groźnie Zallen. Aby dojść do samego mostu, trzeba było przejść przez wydrążony w skale tunel. Widać było, że sporą część odwaliła za ludzi natura, bo tunel przynajmniej w części był naturalny. Jeszcze przed nim natomiast stało dwóch strażników z tarczami przy drewnianej wieżyczce obserwacyjnej. Zagrodzili im drogę, ale po pokazaniu przez Gassota znaku przepuścili ich. Nawet Zallen postawił na dyskrecję i postanowił nie iść, by nie wzbudzać podejrzeń samotworzącymi się krokami. - Dosyć są... Spięci - stwierdziła Taliyah, kiedy jeszcze szli tunelem oświetlonym pochodniami. Rzeczywiście, nie wyglądali na spokojnych.
  5. Wyglądało jak w każdym barze przy stacji: było parę tanich siedzeń i stolików, całe mnóstwo reklam, w tym dominujące o hot-dogach i kawie, lada i znudzona kasjerka w czerwonym T-shircie. Poza tym Adam minął po drodze lodówki z piciem, półki z gazetami i różne inne ze słodyczami, przekąskami i zabawkami. - Dzienobrywieczór, w czym mogę pomóc? - odezwała się bez energii kasjerka.
  6. - Rada srada - odburknął Wilk i na tym jego chwilowa aktywność się skończyła. Radio przetrawiło składankę the Who i pokazowo się zacięło, powtarzając w kółko jeden fragment. Lars wyłączył je nienawistnym gestem i rozprostował dłonie na kierownicy. - W dyplomacji. Przynajmniej do czasu. Potrafię w pewnym stopniu manipulować emocjami. W przypadku naszych obiektów jest to nieco mniej wydajne niż w przypadku ludzi, ale wciąż działa. Zawsze na początku staramy się załatwić sprawę ugodowo, dopiero później bierzemy się za rozwiązania siłowe. Godzinę później samochód skręcił na stację benzynową z jakąś tanią knajpą. - Jeśli potrzebujesz, to idź coś zjedz. Dołączę jak zatankuję.
  7. Przed wyruszeniem otrzymali jeszcze mapę, ale też droga nie była szczególnie skomplikowana. To znaczy nie ta, którą obrała Taliyah. Czas był zbliżony do poprzedniej podróży. Wioska Avarosan, czy też może miasto (w każdym razie jak na standardy Freljordu) było położone u podnóży gór, w niewielkiej dolinie. Ostatnie kilometry były trudniejsze do pokonania przez porastający zbocza las drzew iglastych. Taliyah znów więc była zmęczona, a Gassot po zejściu z kamienia który posłużył im za transport odczuwał wciąż lekki stres. Wioska usytuowana była nad brzegiem morza, u stóp opadającego klifu. Zajmowała każdy odcinek powierzchni płaskiej i skośnej na tyle, by jeszcze móc tam budować. Stroma ścieżka odchodząca od wioski wiodła wgłąb lądu i do fortecy, która zbudowana została na przeciwnym zboczu klifu i połączona z lądem mostem. Wznosiła się dobre sto, może nawet trochę więcej metrów nad wodą. - Robi wrażenie - odezwała się Taliyah. - Tam mamy wejść? Do fortecy pozostało im zejść na dół i wspiąć się w górę ścieżki.
  8. Najwyraźniej "wymianie zdań" przysłuchiwało się parę osób spoza stolika, bo rozmowy były lekko przytłumione i było znacznie ciszej. Ale już po paru krokach Pete'ego nasilił się wymuszony szum losowych rozmów i wszyscy, a przynajmniej większość starała się nie zwracać uwagi. Aug dołączyła do Pete'ego chwilę później, doganiając go w drzwiach. Wyszła za nim.
  9. Taliyah wzruszyła ramionami, pochłaniając zupę. - Może nas nie lubią, tak jak nikogo z zewnątrz... Ani wewnątrz. Ale poszli, to dobrze. - Ponieważ nie ufają nikomu i starają się być groźni. Amatorzy. Chwilę później, jeszcze w trakcie posiłku podeszła ta sama gospodyni i położyła na stole kawałek skóry z paroma koślawymi runami i symbolem baranich rogów. Obok położyła dwa skórzane worki. - Wikt i symbol klanowy, żeby wam uwierzyli.
  10. - Brzmi dość przydatnie, ale i nieco jaskrawo. Mam nadzieję, że potrafisz korzystać z tego umiejętnie. Nie odpowiadaj; zobaczymy - odpowiedział. Cały czas sprawiał wrażenie osoby zupełnie pozbawionej emocji. Dopiero pytanie Adama spowodowało lekkie zdziwienie na twarzy Larsa. - Z... ptakami? Dlaczego akurat z ptakami? Nie posiadam nikogo takiego na usługach. Pracuję sam. - Dziwak. Nie ufałbym mu - odezwał się Wilk, który czasem przysłuchiwał się rozmowom chłopaka. Rada o braku zaufania była standardową radą zjawy żołnierza - nie ufał nigdy nikomu. Ot, nawyk.
  11. - To gdzie masz to roztopione srebro? - zapytał, po czym zaczął się rozglądać teatralnie po otoczeniu. Zrobił to w wybitnie irytujący sposób. - Wiesz jaki jest problem z łowcą, który został wampirem i nie chce się przystosować? Nie ma nikogo. Jest sam przeciwko wampirom i przeciwko swoim dawnym kompanom. Twoi łowcy już wiedzą, że cię nie ma i pewnie wiedzą, co się stało. Wiesz, co teraz zrobią? Zaczną szukać. I bez pomocy wampirów cię znajdą. Srebro wyląduje na twojej twarzy szybciej, niż zdołasz je znaleźć żeby zrobić to samo z moją. Zapadła cisza. Aug odchrząknęła. - Spokojnie, przystosuje się. Poza tym, tępienie tych co żrą ludzi to akurat całkiem niezły pomysł, i... - Skończ. Łowcy to ścierwo. Zaznałem waszego brudu zanim zostałem wampirem i będę wami gardził już zawsze. Może nawet bardziej niż ty gardzisz wampirami... Znaczy, powiedziałem "wami". Raczej tamtymi. Ty już łowcą nie jesteś.
  12. Na drodze ruch jak na tę godzinę był wyjątkowo mały. Największą część stanowiły ciężarówki, leniwie wlokące się lewym pasem. - Ze wsi, ale holenderskiej. Dzisiaj już, jak się zdaje, nie istnieje, ale istniała paręset lat temu. Jak się domyślasz, ja również jestem nieco... niedzisiejszy. Jak spora część Stowarzyszenia, aczkolwiek nie większość. Mając obrany cel musisz pamiętać, że niektórych bezecnych da się przekupić albo przekonać do bycia zacnymi. Poinformowano mnie, że masz dwóch zacnych na swoich usługach. Jakim są rodzajem? To duchy, upiory, demony? - zapytał.
  13. - Nie - odparł ten sam zaczepny kupiec z podłym uśmieszkiem na twarzy. - Nie sądzę, żebyś był w stanie zabić teraz jakiegokolwiek innego wampira. Bo wiesz co? Jesteś teraz słaby i zdany na łaskę innych, a twoja wampirza sprawność jest gówno warta. Możesz co najwyżej komuś dokuczyć i gwarantuję, że ten inny zatłucze cię jak szczura. Z litości - odparł. - Ciekawe spostrzeżenia, Pete - odezwał się z niesmakiem Gerf. - Zwłaszcza jak na kogoś w twojej obecnej sytuacji. I zgadzam się z kolegą, że twoja obecna sprawność jest gówno warta. - Ogólnie świetny ruch, brawo - tym razem była to Aug, raczej niewzruszona wywodem młodego wampira. - Nie wszyscy mają urok osobisty, co mogę poradzić. Jedyna szansa, że jeszcze zmądrzejesz. Albo padniesz w trakcie przemiany.
  14. Na chwilę zapadła kłopotliwa cisza, a wszystkie spojrzenia przy stole zostały skierowane na Pete'ego. Wszystkie prócz Aug, która ze spokojem sączyła trunek ze swojego kufla. Gerf zrobił pierwszy ruch, to znaczy szturchnął Pete'ego w ramię. - To takim byłeś wcześniej strażnikiem, ta? Możesz się przyznać, Pete, chłopie. Nie ma się czego wstydzić, każdy musiał z czego żyć - stwierdził ostrożnie, aczkolwiek nie tracąc uprzejmości. Flisak pokiwał głową. - No. Wiadomo. Czasem coś się w życiu zmienia i trzeba się w tym wszystkim odnaleźć. - A wiecie co? - odezwał się z kolei kupiec. - Miałem nawet kumpla łowcę, który został zmieniony. Szanowałem go bardzo, niestety postanowił osiągnąć przymierze z łowcami po zostaniu wampirem i ten, no... Wiecie, to jednak nie jest szczególnie wesoła historia, ale hej, nic nie szkodzi, mogłeś powiedzieć od razu. Łowca to zawód jak każdy inny, i... - Pierdolenie - zabrał głos drugi z kupców, wycierając usta o rękaw. Patrzył na Pete'ego spode łba bardzo nieprzyjaznym wzrokiem. Temu chyba się nie spodobało.
  15. - Może być po imieniu. Nie ma to znaczenia, byle z szacunkiem - odparł i zajął miejsce kierowcy. Znajdowało się ono po lewej stronie, w przeciwieństwie do samochodów na blachach z Wielkiej Brytanii. Stary Nissan zapalił, chociaż zdawało się, że z trudem. Następnie wyjechał z parkingu i skierował się w stronę drogi A9. W zużytym, skrzeczącym radiu leciało coś, co przypominało jakąś składankę the Who. - Jedziemy do Bettyhill. Mają tam klify, pływy i z tego co słyszałem ostatnio - ryboludzi. Mieszkańcy naczytali się najwidoczniej za dużo Lovecrafta, bo z tego co widzę nagminnie wiążą to właśnie z nim i rychłym przybyciem tego tam... Nieważne, potwora, czy starego boga. Oczywiście to niemożliwe, ale tych ich ryboludzi trzeba wysiedlić i to jest nasze zadanie. Obiekty interesujące Stowarzyszenie dzieli się na trzy kategorie: bezecne, zacne i nieświadome. Zacne to dawni bogowie bądź stworzenia, które zasymilowały się w nowym otoczeniu i nie szkodzą. Bezecne to te, które są niebezpieczne, nieświadome zaś nie pamiętają kim były, są oszalałe, uśpione albo martwe, co niekoniecznie oznacza, że są nieszkodliwe. Jesteś z Polski albo z Czech?
  16. - Chodzą co prawda słuchy o tym, że mają jakieś tam bogactwa, ale to... Jak chyba każdy większy burdel w Novigradzie i Oxenfurcie. Poza tym, tutaj ich siedziba jest maleńka. Jeśli już, to na kursie Novigrad. No, a teraz konkrety, chłopcy. Kupiec gestem nakazał Late'owi zbliżenie się i nachylił się do jego ucha, manifestacyjnie skrywając usta dłonią. Ot, na wszelki wypadek. - Stara locha urodziła cztery warchlaki. To hasło na ten tydzień. Pamiętaj co do słowa, bo inaczej nie wpuszczą. Przechodzicie obok zielarki, na ulicy głównej. Potem obok dawnej kryjówki szefa gangu, Skurwiela Juniora. Poznacie, to taki dom otoczony kamiennym murem z dużą bramą, potem skręcacie w bramę i pukacie do drzwi po lewej. W bramie. No. Także ten, chłopcy... - Odchrząknął. Resta towarzystwa przy stole zachichotała jak rasowe podlotki. - To co, pijemy? Następną kolejkę ja stawiam. A skąd to jesteście? Late kiwnął głową, drżąc z podekscytowania. Tym razem alkohol zdecydowanie nie zniszczy wieczoru.
  17. - Jarl kazał ruszyć do Avarosan - oznajmiła gospodyni na powitanie, kiedy już zeszli na dół. Akurat była w trakcie prania i podobnie jak chyba wszyscy Freljordczycy, nie była szczególnie wylewna. - Nad paleniskiem mają zupę, na stole jest chleb pod ścierką. Niech lepiej jedzą szybciej, bo nie ma co zwlekać, a jarl ostrzegł, że jeśli nie znajdzie po drodze mieszkańców i wioska istnieje, to was znajdzie. - Chyba dobrze się złożyło - szepnęła Taliyah, idąc w miejsce wskazane przez kobietę. Rzeczywiście, nad paleniskiem wisiał kociołek z wrzącą zupą, zapewne bardzo tłustą i bardzo mięsną, a na stole stała drewniana deska z wielkim bochenkiem chleba.
  18. Problem w pociągu póki co był rozwiązywany i to, bogom dzięki, nie tylko przez Mhinę. To oznaczało, że - póki szkielet był zajęty rozłupywaniem łbów kolegom, a co bardziej wojowniczy z pasażerów mu pomagali, mogła skupić uwagę na tym, co działo się wokół pociągu. I być może na tym, kto nimi kierował - to mogłoby być długodystansowe rozwiązanie. Wyjrzała zatem przez okno, nieco uspokojona faktem, że sęp wydostał się z ciasnego pomieszczenia. Raz jeszcze pogładziła kość wiszącą na rzemyku u szyi i próbowała lokalizować kogoś, kto kieruje trupami, albo przynajmniej określić ich ilość.
  19. Kiedy tylko zamknęły się drzwi do gabinetu Benu, Lars podał Adamowi rękę na powitanie. Miał dziwnie długie palce i równie dziwne paznokcie. - Benu już nas sobie przedstawił. Lubię szybko załatwiać zlecone działania, w związku z tym... Teraz jest siedemnasta... Za godzinę wyruszamy. Z naszego Iverness do Bettyhill na wybrzeżu jest... Około dziewięćdziesięciu pięciu mil. Musisz wiedzieć, że pracuję nocą i na czas stażu u mnie ty również będziesz pracował nocą. Na parkingu po drugiej stronie mam samochód. Jedyny terenowy, znajdziesz bez problemu. Nie zabieraj prowiantu, po drodze jest parę knajp. Nocować będziemy w schronisku na miejscu, lepiej, żebyś nie był wygodnicki. Omówimy wszystko po drodze. Ani minuty spóźnienia. I odszedł. Głos Larsa był lodowato zimny i miał akcent. Ale nie był to akcent ani austriacki, ani niemiecki. Godzinę później zapadł już zmrok. Na parkingu Adam dostrzegł starego Nissana Patrola z obdrapanym lakierem, przy którym stał już nowy mentor, wpasowując się idealnie niczym pomórnik w ciemność.
  20. - Proszę pamiętać, że to był test. W rzeczywistości często wygląda to mocno inaczej. No, to myślę że będzie można zacząć od wysłania cię na "kurs" w działania terenowe, z małą kompanią. Lokalne póki co, potem zaczną się wycieczki w bardziej egzotyczne miejsca. Opowiem ci o spektrum sprawy. Otóż celem naszego Stowarzyszenia jest odnajdywanie i niwelowanie zagrożeń płynących od istot ze starych kultur. Nie wszystkie są złe, z podziałem zaznajomi cię twój nowy opiekun, przydzielany każdemu z nowych członków. Stowarzyszenie trwa od końca osiemnastego wieku. Zostało założone przeze mnie, panią Jowigsson oraz pana Apraesisa wspólnie z naszymi ludzkimi przyjaciółmi. Ja oraz Apraesis pochodzimy z północnej Afryki, za naszych czasów ziemie te nazywały się Kemet. Dzisiaj to Egipt. Pani Jowigsson pochodzi natomiast ze Skandynawii. Ostatnimi czasy na północy Brytanii pojawiły się doniesienia o najróżniejszych monstrach, które to rzekomo wyszły z morza. Nie ma oczywiście ostrych fotografii jak zawsze w takich przypadkach, ale prawdopodobnie są to stworzenia z czasów, gdy na tych terenach panowali Celtowie. To w skrócie, zaraz powinien przyjść pan... Wtem drzwi otworzyły się i wszedł przez nie szpakowaty mężczyzna. Bardzo wysoki, bardzo ponury i w ubraniu będącym konsystencją czerni. Trudno było określić jego wiek - nie był stary, ale też coś w jego pociągłej, bladej twarzy sugerowało, że nie jest młody. Miał haczykowaty nos i czarne włosy ze śladami siwizny. Ukłonił się uprzejmie, odpinając płaszcz i przewieszając go sobie przez ramię. - Jak zwykle na czas. Adamie, to Lars van Dijk, twój towarzysz i mentor. Lars, oto Adam Zawadzki, twój podopieczny. Macie parę rzeczy do przedyskutowania. Nowy mentor ruchem dłoni zaprosił Adama do siebie.
  21. - Ta? No popatrz. A ten znajomek twierdził, że to jeden z nielicznych plusów płynących z tej roboty... No ale fakt faktem, że lubił sobie chłopaczyna popić. I to było z dwadzieścia lat temu jak on był na służbie, to pewnie się sporo od tego czasu zmieniło. Jak zwykle na gorsze. - Hej, a wiecie że w Allinge otwarli taką jakby jadłodajnię? - odezwał się flisak. - Niesamowita sprawa. Coś jakby burdel, że przychodzą sobie wtajemniczeni ludzie, oddają trochę krwi i dostają pieniądze! Nieźle, nie? - Ja tam wolę tradycyjne jednak - zabrała głos Aug. - No ale co kraj to obyczaj, w Allinge może tak lubią. - A słyszeliście o najnowszych ploteczkach z podzamcza? Podobno mają tam czarownice. Podobno czarownice na wzgórzach nieopodal urządzają sobie te swoje no, sabaty. Ciekawe, czy łowcy się tym zajmą...
  22. Obraz rozmył się po raz ostatni. Adam znalazł się w biurze Franka Benu, najwyraźniej kończąc test. Staruszek uśmiechnął się i wskazał mu krzesło naprzeciwko biurka. - Nieźle, nieźle. Pięć punktów na sześć. W pierwszej sytuacji dwa na dwa, w drugiej jeden, w trzeciej znów dwa. W drugim niestety pojawił się ranny, więc nie mogłem przyznać pełnej puli. Jeśli chodzi o trzecią, pochwalam oryginalność. Zazwyczaj egzaminowani tłumaczą to spotem reklamowym, ale to też było całkiem niezłe. Oczywiście w trakcie nauczysz się jak usuwać takie... Hm, zjawiska. I jak działać pod przykrywką. Niemniej jestem zadowolony, witamy w drużynie, tu parę papierków do podpisania - powiedział pogodnie, kładąc przed Adamem plik papierów i wieczne pióro. Był tam regulamin, zgoda na wpłatę za ubezpieczenie i papiery dotyczące samego stowarzyszenia.
  23. Kapłan zobaczywszy wielkie węże zadumał się poważnie. - Racja. To znaczy nie, tych nie jedzą. To kobry, największe kobry. Sokół jest za mały żeby ją upolować. Ale coś mi świta... To na pewno jakieś pomniejsze bóstwo. Nie ma większego boga ponad Necheny, Wielkiego Sokoła, Władcy Słońca, Księżyca i Firmamentu - wyjaśnił podniośle. - Ale jeśli Necheny mnie tu skierował, znaczy że ma plan. Zawsze ma plan. Wszyscy jesteśmy częścią planu - zapewnił i ruszył w stronę wejścia. Problem z wężami kapturowymi, czy też kobrami, jak je nazywał Harusepth, był nie w samym jadzie, a w jego ilości. Rzadko kiedy wielkie bestie kąsały sucho, a w większości przypadków jeśli już do ugryzienia doszło, medykamenty nie działały. Plus był taki, że nie gustowały w posiłkach z ludzi. Chyba, że były wygłodniałe. Kolejnym sygnałem zasługującym na miano kłopotu był fakt, że kątem oka Hamzat widział, jak co chwila coś porusza się między otaczającymi ich skałami. Parę razy zobaczył wręcz wielkie, wężowe cielsko leniwie sunące po płaskich powierzchniach skał. Kobry występowały na pustyni niezwykle wprost rzadko, ale to najwyraźniej nie tyczyło się tego obszaru. Wewnątrz czekała ich mała, zamknięta sala, której podłoga była w całości zakryta piachem. Na ścianach znajdowało się zatarte pismo starożytnych, a na wprost od portalu widniał bardzo prowizoryczny wizerunek węża z rozpostartym kapturem i otwartą paszczą. - Węże są złe - oznajmiła Sigrid. - I kłamią. My nie lubimy węży. A te węże większe niż u mnie. U mnie mało węży, nie lubią zimna i śnieg. - Cichaj, dziewczyno! Obrazisz boga, tego chcesz? - uciszył ją Harusepth, rozglądając się po ścianach. Przynajmniej tutaj póki co podłoga się nie poruszała. Hamzat natomiast zobaczył, że niektóre z symboli po lewej stronie tworzyły kwadratowy zarys w ścianie. Wyglądało jak ruchoma płyta.
  24. - Mhm, mhm. Pobiegła panienka. Oczywiście, jak inaczej... - Nie wierzył jej. Ruby to widziała, a on nawet nie starał się tego ukryć. - To wszystko póki co. Może panienka wyjść i zabrać swoje rzeczy. Zostały już przeszukane. Proszę jednak pozostać jeszcze w świetlicy. Nie było możliwości, żeby z całej tej sytuacji nie było kłopotów, tym bardziej, że Ruby po prostu źle to rozegrała.
  25. Zamrugała, nie do końca rozumiejąc przekaz. Potrzebowała chwili. - A, jasne. Stolica. No tak, powiadomienie innych. Nie ma co zwlekać, ruszajmy - orzekła Taliyah i wstała z łóżka. Pierwszym co zrobiła było nałożenie na głowę shurimiańskiej ozdoby, potem się przeciągnęła, a potem wyjrzała przez okno. - Aż dziwne, że wczoraj tyle się wydarzyło. - O, tak. Bezsprzecznie. Bierz miecz, Gassot. Mam ochotę coś zamordować.
×
×
  • Utwórz nowe...