Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Wbity w kamień? No, no. To pary musicie mieć w łapskach sporo - stwierdził mężczyzna i poszedł przygotować jedzenie. Taric zwalił się ciężko na ławę. Z jakiegoś powodu nie kwapił się do poinformowania o żywych trupach, a sprawa była najprawdopodobniej poważna. Czekały na coś, ale trudno było powiedzieć, na co i nie były znane ich zamiary (za wyjątkiem tego, że nie mogły być dobre). Osoba przy kominku odsunęła się kawałek i zsunęła długi szal, odsłaniając twarz. Była dziewczyną, na pewno cudzoziemką - we Freljordzie nie mieszkali w końcu ludzie z tak ciemną karnacją. Ciemne, krótkie włosy były bardzo rozczochrane, a na nich tkwiła ozdoba z kamienia i złota. Oczy miała równie ciemne, nos duży i gęste brwi. Ogółem rzecz biorąc nie była szczególnie ładna, ale nie była też brzydka, a raczej dysponowała potężnym urokiem osobistym. Nawet uśmiechnęła się do Gassota, wkazując miejsce przy ogniu.
  2. - Klątwa bogów, przeklęty smarkaczu - oburknął starzec. Najwidoczniej to nie był jego dzień i humor mu nie dopisywał. Prychnął, kichnął i splunął na podłogę, a potem wytarł sobie usta. - Nie nauczyli cię szacunku do starszyzny? Od pewnego czasu Fida, kiedy już odkrył, że ma właściwie same przywileje jako najstarszy, pozwalał sobie na bycie bezczelnym. Niektórzy złośliwi twierdzili, że to i jego złośliwość to reakcja obronna, która pozwoliła mu przeżyć nie tylko parędziesiąt lat małżeństwa, ale i w końcu swoją żonę. Tak więc staruszek chwycił odstawioną przez Hamzata butelkę, odkorkował i pociągnął łyk. - To tam, to jest coś co się zdarza i nie ma co truć. Słyszał o śniegu bliżej gór? Słyszał. A to jest śnieg dalej gór i starczy. No, zapracowany jestem. Coś jeszcze, szczylu? - zapytał.
  3. - Na ustaleniu autorytetów i psychicznych aspektów ataku naszych wrogów - odparła, brnąc przez rozgrzany piasek. Teraz w Zannah wstąpiły najwidoczniej nowe siły, bo całkiem raźno parła w stronę znanego już Katerowi grobowca, w którym - jakżeby inaczej - nic się nie zmieniło. Powitał ich znajomy chłód i poczucie osaczenia i obserwowania. Póki co jednak zjawa się nie ujawniła, najwyraźniej czekając na rozwój wydarzeń. A Zannah pomknęła wprost do sarkofagu i zatrzymała się na podwyższeniu, dwa kroki przed nim. - BANE - wykrzyknęła radośnie. - Wróciłam. Cieszysz się? Rozbrzmiało echo, nienaturalnie głośne pośród ponadtysiącletniej ciszy. Sith, niestrudzona brakiem odzewu, brnęła dalej w swój dziwny teatr, stojąc wyprostowana i z satysfakcją na twarzy. - Nie chcesz się przywitać? Niech będzie. Ja w takim razie przywitam się z tobą. I potężnym kopniakiem wzmocnionym pchnięciem Mocy zrzuciła pokrywę sarkofagu. Uniósł się pył, huk łamiącej się kamiennej płyty niemal poranił uszy. Kater zauważył, jak za Zannah tworzy się dymna postać. Energią jaką emanowała kryła w sobie nieskończone pokłady gniewu i wzmagała strach.
  4. Za niski. Przecież ledwie pół metra, może metr wystaje ponad nie. Chyba, że ktoś tu mocno przesadził w podaniach - stwierdził darkin. A lodowe zombie jak stały, tak stały. Nieruchome, jakby jakaś niewidzialna granica powstrzymywała je przed ruszeniem za Gassotem i Tariciem. Wkrótce zaczęło się ściemniać i wskutek tego trzeba było wracać, jako że droga była odcięta. - Jużeście wrócili? - zapytał zdumiony gospodarz, kiedy otwarł drzwi do których zapukali. Taric całą drogę nie wypowiedział słowa, najwyraźniej czymś mocno zawiedziony. - Wybacz, gospodarzu... Mamy wiele do opowiadania. Odcięto nam drogę - stwierdził, wtaczając się do środka. Gassot był wykończony i przemarznięty, więc ciepło ze środka domu było aż nadto zachęcające. W środku było pusto. Prawie pusto, bo przy kominku grzała się samotna, drobna postać opatulona w za duży płaszcz. Postać siedziała na podłodze i wyciągała dłonie do ognia. - Strawy chcecie? - zapytał gospodarz. Zachowywał się jakby swobodniej niż ostatnio. - Skąd taki oręż wytrzasnęliście, co, kolego? - zwrócił się do Gassota.
  5. - Krzyki spod podłogi mogłyby komuś uświadomić, że coś jest nie tak. Krzyki stąd już nie.Mamy czasem klientów o ciekawych zainteresowaniach - stwierdziła burdelmama, znacząco podnosząc brew. A potem usłyszała pytanie Pete i podniosła obie brwi w wyrazie lekkiego zdziwienia. - Nie pomyślałabym o tym nawet gdybym nie miała dziewcząt. To nic osobistego, po prostu nie jesteś szczególnie piękny. A teraz połóż się, zanim padniesz tam gdzie stoisz i trzeba będzie cię wnosić na to łóżko - dodała. - Masz zabezpieczenia? - zwróciła się do krasnala. - Towarzysz wampir przyniesie - odparł Torn. - Wspaniale. Coś jeszcze jest potrzebne?
  6. - Jest tylko most - odparł rycerz i zatrzymał się gwałtownie, jakby go wryło w ziemię. - Ależ... Gassocie! Stój! Nie możemy sprowadzić klęski na mieszkańców wioski, któzy udzielili nam gościny! - rzekł na samym progu do przedsionka z wejściem na most. Gdyby Gassot odwrócił się do tyłu, ujrzałby postać górującą nad trupami. Nie było widać jej sylwetki - wirujące płatki śniegu ją przesłoniły. Póki co jednak trupy nie poruszały się, jakby strzegąc niewidocznej granicy bądź czekając na rozkaz. Co ciekawe, nie było widać oczu postaci ponad zombie - albo ich nie miała, albo nie była jedną z nich. - Nie ruszają się. Nie idą za nami - stwierdził darkin i zmaterializował się obok Gassota.
  7. Namiot starego Fidy obecnie przepełniony był zatroskanymi członkami plemienia. Tylko dzieci najwyraźniej nie odebrały anomalii jako złowrogiego omenu, a nawet korzystały z niego, lepiąc kule ze śniegu i piachu i terroryzując się nimi nawzajem. Starzec siedział w centralnym punkcie, na prowizorycznym łóżku ze skór i tkanin, zaciągając się tytoniowym dymem. Wzrok miał utkwiony w przestrzeni przed sobą, zapełnionej ludźmi i nieco mętny - nawet bardziej niż zwykle. - Bogowie się... Gniewają - stwierdził. Po tłumie przeszedł niespokojny szmer, choć w części z pewnością był to szmer z czystej uprzejmości. Cokolwiek niepokojącego się działo, Fida zawsze twierdził, że jest to spowodowane gniewem bogów. Nawet jeśli sprawa tyczyła czegoś tak prozaicznego jak zatrucie pokarmowe. - Tak, tak. Zgrzeszyliście potężnie, to teraz się nie dziwcie. Alkohol! - tu wymierzył karcący palec w losową osobę, którą była jakaś pechowa trzylatka. -... główny wróg, bogom niemiły. Zimno minie, jak będziecie żyć jak trzeba, a teraz wynocha. I tłum zaczął powoli się rozchodzić, wyraźnie zawiedziony.
  8. Dwóch jegomości przy rozgadanym stole siedziało odwróconych plecami do Late'a i Sterlinga. Zaś opowiadający flisak, nim przeszedł dalej, spojrzał na samozwańczych odkrywców. To było jedno krótkie spojrzenie, jeden ruch oczami. Dopiero wówczas kontynuował, zachęcony przez towarzysza. -...Ano, powiedzmy... Różnego sortu panny tam są. Mówiąc "egzotyczne", mam na myśli PRAWDZIWIE egzotyczne. A i to nie wszystko. Są też różne... Miejsca. I różne ciekawe zdarzenia. Pochwalę się, chłopcy, że w jednym i owszem, mojej obecności zaznano. I czego tam nie było! Tu mężczyzna pochylił się konspiracyjnie nad stołem, rękami zagarniając do siebie powietrze - nakazując kompanom, żeby zrobili to samo. Na twarzy flisaka wykwitł diabelski uśmieszek. -... Ognie, kochani. Podziemia, magiczne zioła sprowadzające wizje... Najprawdziwszy wiedźmi sabat, jakim go sobie wyobrażacie! A wiedźmy jakie! Lica gładkie, piersi jędrne... Tak, tak, nago tańczyły, jak na sabacie! A co się potem działo... To tego wam już nie opowiem, bo wulgarny nie jestem, ot co. Chcecie chłopaki, to sami idźcie. Ja was tam polecę, o. Jakbyście tylko chcieli. Opowieść, choć niezbyt treściwa i bez większych szczegółów, najwyraźniej podziałała na towarzyszy flisaka, bo oboje kiwnęli głowami. Dziwnym tylko było, że choć ściszył głos, wciąż dobrze było go słychać. Sterling z silnie skupioną miną siedział sztywno na ławie, przejęty tym co słyszał. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie. Sterling został oficjalnie zachęcony i najprawdopodobniej tory jego myśli nieodwracalnie skierowane zostały na lokal Madame Desson. Chwilę później stanęły przed nimi zamówione kufle.
  9. Namiot znajdował się - oczywiście - na skraju obozowiska, ale niestety zupełnie po drugiej stronie od namiotu Hamzata. A w drodze do owego namiotu na nomada spadł z nieba biały płatek, który zaraz po zetknięciu się z ubraniem stopniał. Potem następny, kolejny i kolejny. Na pustyni rzadko zdarzał się śnieg i raczej nie w tym rejonie. Owszem, w pobliżu gór - ale działo się to raz na parędziesiąt lat. W takich wypadkach zwykło się pędzić co tchu do najstarszego członka plemienia, co też - jak mógł zauważyć Hamzat - parę osób postanowiło poczynić. Warto było wiedzieć, kiedy zacząć panikować. Obecnie najstarszym członkiem plemienia był Fida i wątpliwym było, czy pamiętał cokolwiek sensownego. Staruszek lubił sobie popić, a czasem i sięgał po opium, które ktoś załatwiał mu przy okazji pobytu w mieście. Nie zmieniało to jednak faktu, że tradycja nakazywała szacunek, a że słowa starca często miały brzmienie mistyczne (inna sprawa, czy sensowne) - ludzie go słuchali. Hamzat był o parę kroków od namiotu bimbrownika. Namiot ze względu na dyskrecję nigdy nie był otwarty, choć sam jego fakt był powszechnie znany. Śnieg sypał tymczasem coraz mocniej i zaczął nawet osiadać na piasku.
  10. - Dolecimy, dolecimy. Ale nie na Dagobah. Na Korriban, po lekcję. Twoje rzeczy poczekają - odparła. Na Korribanie nic się nie zmieniło. Nawet wylądowali w podobnym miejscu co ostatnim razem. Ale teraz piaszczysta planeta była znacznie bardziej przygnębiająca niż wcześniej. Kater odczuł dziwną, dobijającą samotność. - Krypta Bane'a. Stęskniłam się, a chcę zobaczyć w jakiej formie jest ten stary pryk. Tam też odbędzie się lekcja- stwierdziła Zannah, wychodząc na rozgrzany piach. Gwiazda z wolna chowała się za horyzont, ustępując nadchodzącej nocy.
  11. - O, to właśnie. Święte słowa - odparła i wstała zza biurka. Dźwięk kroków był całkowicie normalny, co upewniło Pete w przekonaniu, że jędza nie jest sukkubem. Ostatecznie mogłaby spiłować rogi, tak jak to robiła burdelmama z innego miejskiego przybytku, ale ta tutaj stąpała właściwie bezszelestnie. Zatrzymała się przed drzwiami, w momencie chwytania za klamkę. - Właściwie... Nie, piwnica to zbyt duże ryzyko. Ulokujemy cię gdzie indziej. I wyszła, dając znak, żeby podążali za nią. Gerr otwarła drzwi do jednego z pokoików. Okno z niego wychodziło na ten sam widok, który widzieli z dołu: zatoczkę, mieszające się dopływy rzeki z jej głównym nurtem, polami i lasami. Było tam spore łóżko z obowiązkowo czerwoną pościelą i baldachimem, komoda, szafka i krzesło, ana dodatek owcza skóra na podłodze. - Co ile ma przychodzić ten z jedzeniem? - zapytała burdelmama. - Codziennie. - Może przychodzić, ale w nocy. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
  12. Już paskudny śmiech uświadomił Gassota, że istotnie nie, tak się albo nie da, albo jest to sprzeczne z wolą Zallena. A nie przestawał się śmiać przez dłuższy czas, w trakcie którego Taric najwidoczniej bił się z myślami, a morze trupów stało nieruchomo. - Nie żartuj tak nawet. Mam siedzieć tu cały czas i jeszcze oddawać ci część moich umiejętności? Dobre. Dowcipniś z ciebie, Gassot. Nie doceniłem na początku, przyznaję - odparł. Taric natomiast postanowił wrócić po rozum do głowy i taktycznie się wycofał. - To napawa mnie wstydem, ale rzeczywiście, lepiej będzie... Zostawić je w spokoju - stwierdził, idąc w stronę mostu.
  13. - Niech będzie. Siadać - oznajmiła, wskazując krzesła przed biurkiem (obowiązkowo obite czerwonym atłasem). Złożyła dłonie w piramidkę i spojrzała nieszczególnie przychylnym wzrokiem na Pete. - Ja jestem Patricia Gerr i mam przyjemność, bądź - jak się wkrótce może okazać - nieprzyjemność goszczenia cię w moim... Przybytku. Zazwyczaj nie urządzamy domów pogrzebowych albo przechowalni półtrupów, ale jako że będąc szulerem Torn ma całe mnóstwo dłużników wszędzie, jestem zmuszona udzielić Ci azylu. W podziemiach. Krząta się tu zbyt wielu strażników miejskich, więc nie mogę ryzykować. Przez następny tydzień może być bardzo zabawnie. Jak ci na imię? - zapytała.
  14. - W takich momentach jak ten robi się taktyczny zwrot - odezwał się Zallen bez cienia strachu czy irytacji. - Widzisz, twój kumpel to wariat i on może co prawda chce umrzeć, ale ja nie zamierzam trafić ciała - stwierdził i... Wycofał się, oddając władzę Gassotowi. Wrócił jego ludzki wygląd, zniknęła szybkość i - W skrócie, nie lubię babrać się we flakach. Jest ich za dużo, a nie wiem na ile byłbyś odporny na trupi jad. Mogę ci pomóc, jasne, ale jeśli zawrócisz.
  15. - Gassot mówi, żebyś się nie przejmował. Kiedy będzie chciał, z powrotem przejmie kontrolę nad ciałem. Póki co... Pomoc nadeszła. To będzie formal... Nie dokończył, bo coś rąbnęło ich w głowę. Normalnie Gassot od takiego uderzenia z pewnością by umarł, ale że darkin przejął kontrolę, tylko lekko go zamroczyło. Kryształ lodu wylądował z powrotem na śniegu, podczas gdy nieumarła wojowniczka unosiła już rękę, żeby zaatakować ponownie. Zostało to jednak udaremnione przez zwinną akcję darkina. Zdekapitowany trup ostatecznie został trupem. A przez śnieżycę wyjrzały kolejne niebieskie punkciki. Z początku dwa, bez wyraźnych zarysów sylwetki. Potem kolejne i kolejne i kolejne, tworząc niemal morze świetlików. - A niech mnie, najprawdziwsza armia. No, ale przecież nie takie się pokonywało... - rzucił wesoło Taric. - To trupy. Niczego się nie boją - wtrącił darkin.
  16. Noxianina przeszły potężne dreszcze. Punkt widzenia znacznie się podniósł, kiedy urósł paręnaście centymetrów. Ręce odrobinę się wydłużyły i zakończyły szponami jak u darkina, a skóra poszarzała i pokryła się płytkami przypominającymi nieco połączenie skóry krokodyla i zbroi płytowej. Zmienił się także widok - darkin miał szersze pole widzenia, ale obraz ostry był tylko w centralnym punkcie. Dodatkowo Gassot poczuł, że został wepchnięty wgłąb własnej czaszki. Ciało rozpędziło się i w szybkich, długich susach znalazło przy Taricu. Miecz rozbłysł płomieniami i zagłębił się w potężnym karku dzika, kończąc jego szarżę. Cios był naprawdę potężny. Z tego wszystkiego trup wojowniczki spadł bezwładnie na śnieg. Oczy dzika zmętniały, zgasły i zapadły się, kiedy metalowe ostrze odrąbało łeb od korpusu i zapadła bardzo nienaturalna cisza. Taric spojrzał na Gassota z bezgranicznym zdziwieniem. - Tak to się robi, ty wymuskany cwaniaczku - wypowiedziały usta Gassota, ale głosem darkina. Pozostał już tylko ożywieniec na śniegu. - Wymuskany... Cwaniaczku? Co cię opętało, Gassocie? - zapytał Taric, nie opuszczając broni.
  17. - W każdej chwili możesz mi odebrać władzę. Haczyk jest tylko w tym, że przy ataku na wroga muszę pozyskać z czegoś energię. Magia nie bierze się z niczego, ja biorę ją z ciał. Jeśli nie zabiję ich, osłabię ciebie. Ot, cały haczyk. To co robimy? - zapytał. Dzik zaszarżował, ociężale biegnąc w stronę rycerza. Dzieliło ich już parędziesiąt metrów, a dystans z każdą chwilą się zmniejszał. Trup wojowniczki uniósł rękę, przygotowują się do zadania ciosu powłóczonym po ziemi kryształem lodu.
  18. Darkin strzelił palcami, nie zmieniając pozycji. Przyjrzał się swoim szponom. - Potrafię znacznie, znacznie więcej. Chciałbyś zobaczyć? Mogę ci pokazać. Ale musisz pozwolić mi przejąć kontrolę nad twoim ciałem. Jeśli będziesz chciał przestać, wystarczy powiedzieć. Nic nie stracisz, jeśli tylko ich zabijemy. To jak będzie? - zapytał, zwracając wzrok z pazurów na Gassota. Taric tymczasem coraz bardziej zbliżał się do dzika, wrzeszcząc niemiłosiernie.
  19. Rycerz patrzył na trupa, który z kolei patrzył prawdopodobnie nigdzie. - Z pewnością. Jeśli by ich odpowiednio uszkodzić, nie ma siły, żeby wstali. Do ataku! Za mną w sukurs! - zakrzyknął i ruszył biegiem w stronę trupa. Oręż Tarica rozbłysł białym światłem, a wokół niego pojawiły się kolorowe kryształy. W tym samym czasie trup poruszył ręką i przed dzikiem wylądowała bryła lodu przyczepiona do łańcucha. Za życia wojowniczka musiała używać tego jako broni i prawdopodobnie wiele się pod tym względem nie zmieniło. Dzik parsknął, wypluwając z pyska spienioną krew i ruszył w stronę Tarica. Poruszał się mechanicznie, jak marionetka, ale z każdym krokiem nabierał prędkości. - Ho, ho, ho. Wspaniały spektakl. Poczekajmy, aż rozpruje mu brzuch - stwierdził Zallen, beztrosko leżąc na śniegu. Skierował twarz na Gassota, a jego oczy niebezpiecznie pojaśniały. - Chyba, że chcesz coś zrobić.
  20. - Masz rację, dzielny Gassocie. Może to być jeden z tych nieumarłych sługusów... Albo przynajmniej coś opętanego - stwierdził. I postanowił podejść bliżej. Jeździec, kobieta, była zapewne martwa. Połowa jej twarzy wyglądała normalnie, jakby śmierć nastąpiła niedawno - spod kaptura widać było jasne włosy, ale druga polowa była rozszarpana. Nie mniej zmaltretowany był dzik - z boku wydzierały zebra, brakowało jednej racicy i połowy żuchwy. Nieumarli nie poruszali się - zupełnie jak posągi, albo otaczające ich skały.
  21. Krasnolud spojrzał na łowcę spode łba, po czym oparł go o poręcz schodów. - Widzisz, Pete, warto żebyśmy sobie przedyskutowali pewną rzecz. Ja nie muszę ci pomagać, druhu, ale robię to, ponieważ, prawda, jesteś moim druhem. I nie jestem w stosunku do ciebie ani trochę nieprzyjemny, więc odwdzięcz się tym samym i nie bądź dupkiem - przemówił, po czym wziął łowcę z powrotem i zaczął powoli prowadzić po schodach. Mimo że to nie Pete się wysilał, wędrówka była dla niego katorgą i na drugie piętro wlazł już ostatkiem sił. Na końcu korytarza faktycznie były drzwi wyglądające jakoś tak... Lepiej. Oczywiście wisiał przy nich obowiązkowy lampion, ale w kolorze białym, a nie czerwonym jak w pokojach. Kiedy już dotarli, z wnętrza dobiegło melodyjne "proszę". Wystrój był podobny do tego na dole, z tym, że stało tam biurko wyglądające na bardzo drogie - jak właścicielka. Kobieta w średnim wieku, ale wciąż w pełni okazałości. Wyglądała bardzo nieskromnie, miała spięte w gruby warkocz blond włosy i twarz okraszoną mocnym makijażem. - Czy to jest nasz mały wampir? - zapytała kobieta.
  22. - Nie. Byłem jednym z najwyższych magów darkinów i najprawdziwszym generałem! A potem... Potem tak wyszło, że ktoś mnie zamknął w mieczu. Zauważam, że twoja rasa ma zatrważające skłonności do zamykania innych w przedmiotach. Nie zastanawiałeś się, czy to normalne? Na końcu mostu znajdowało się wejście do komnaty bliźniaczej do tej pory drugiej stronie. A dalej było kolejne upiornie strome zejście. - Musimy się spieszyć - oznajmił Taric i ruszył przodem. Przez blisko dwie godziny nie było żadnych kłopotów. Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Wędrowali stromym, ośnieżonym stokiem. Każdy krok był walką z postępującym zmęczeniem. Noga Gassota odzywała się boleśnie przy każdym kroku, nie do końca najwyraźniej wyleczona. Pośród śnieżycy w pewnym momencie ujrzeli kształt. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak dziwaczny kształt z silnie rozbudowaną sylwetką i małą, wąską głową. Drugi, po przebyciu paru kroków, ujawniał upiorną prawdę. Istota była jeźdźcem na wielkim, polarnym dziku. Zarówno jeździec jak i zwierz mieli świecące oczy - zupełnie jak wcześniej sowa. Żadne z nich się nie ruszało i nie było jeszcze widać szczegółów. - Na mą duszę, wygląda jak ktoś z plemienia Mroźnych Szponów... Czy jakoś tak - stwierdził Taric, nie przejmując się zanadto odkryciem.
  23. - Możliwe. Z jakiegoś powodu mnie nie polubiła... Nie miała okazji widzieć mnie w pełni okazałości. Właściwie nie widziała mnie wcale - stwierdził, wyraźnie nabierając lepszego humoru. - Przestraszył się, chłopak. Może dlatego, że próbowałem go opanować. Albo dlatego, że wysysałem z niego życie. Cóż, kto wie. Niektórzy doprawdy mają pretensje o wszystko. Sowa wzbiła się do chwiejnego lotu - wybrakowane skrzydła na ostrym wietrze na pewno nie sprzyjały równowadze. Wkrótce upiorne ptaszysko zniknęło. Taric spojrzał pytająco na Gassota. - W takim razie musimy szybko się przeprawić i znaleźć dogodne miejsce na obronę - oświadczył i ruszył szybko przed siebie.
  24. Zallen zatrzymał się, dysząc ciężko. Przetarł twarz dłonią i spojrzał wściekle na Gassota. - Zdaje się, że chciała zabić poprzedniego właściciela twojego miecza, ale... Ubiegłem ją. I z tobą zrobię to samo, jeśli postanowisz się mnie wyrzec! - wyciągnął oskarżycielski palec w stronę Noxianina. - Wredne granatowe babsko, rzuca lodem, zmienia się w lód i zamraża. Plecie o lodowych olbrzymach, też mi coś. Głupota. Oszalała fanatyczka, ale z talentem. Potrafi rozkazywać trupom tych, których zabiła. - Hmm... Właściwie to nie jest ten główny most. Może siedzi na największym? Pytanie gdzie on jest... - głośno myślał rycerz.
  25. Samodzielne kroki nie były dobrym pomysłem. Ledwie oderwał się od kradnoludziej podpórki, doznał potwornych zawrotów głowy i byłby runął, gdyby brodaty sześcian nie wykorzystał refleksu i nie wsparł go w porę. - Innym razem, ty idioto. W którą stronę, piękna? - zapytał kurtyzanę z tacą, a ta ukrywając grymas zażenowania wskazała schody. - Drugie piętro, pokój na końcu korytarza. Życzę mnóstwa atrakcji - mrugnęła, po czym wróciła do pracy, ruszając wgłąb pomieszczenia. W środku znajdowały się stoły zastawione misami z owocami. Było też parę parawanów oddzielających konkretne stoliki, choć klienci mieli do dyspozycji pokoje, gdzie świadczono usługi. Było też mnóstwo drogich zasłon, lampionów i muzyka od grajków na malutkiej scenie w rogu pomieszczenia. Torn westchnął ciężko. - Drugie piętro, ta? - zapytał i ruszył w stronę schodów, taszcząc Pete ze sobą.
×
×
  • Utwórz nowe...