-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Dwójkę ludzi zjadły wilkołaki. Podążyliśmy ich tropem, ale niestety okazało się, że ktoś był szybszy. Jacyś łowcy, zdaje się. Mieli maga, który odkrył kim jestem i rzucił zaklęcie, przez które nie mogłam się prawie ruszyć. Aleksandra spętali siatką ze srebrnymi nićmi. Udało mi się przyzwać żmiję, która go ugryzła, czar puścił i uciekli. Potem poleciałam do domu i dalej już wiesz, co się działo - streściła. - Dobrze, że już mu lepiej.
-
Przez twarz Lei Organy nie przebiegło nawet drgnięcie. Teraz jednak wzrok był jakby mniej pogodny i nie odwzajemniła próby nawiązania kontaktu wzrokowego Luke'a. - Sprawiedliwość, panie Kater, proszę zostawić w spokoju. Są inni, którzy mogą zająć się tą sprawą, a ja nie będę tolerować samotnych strzelców. Nie wyrusza się obalać dyktatury uzbrojonym jedynie w miecz świetlny i magiczne sztuczki. Pańscy przeciwnicy również to potrafią. Mogę zaproponować panu współpracę pod warunkiem, że zaakceptuje pan działania rebelii i zwierzchnictwo naszych dowodzących - powiedziała chłodno. Mistrz podniósł brew, patrząc na Katera. - Korriban?
-
- Na jakiej planecie i przez jaki wypadek zostałeś ranny? - zapytała. Głos i spojrzenie starszej kobiety były jak najbardziej uprzejme, wręcz troskliwe, ale w słowach był pewien rodzaj nacisku, a i nie można było odmówić jej przenikliwości. Mistrz tymczasem obserwował Katera uważnie, jakby chciał wyczytać z jego twarzy najwięcej jak tylko się da. - Chciałabym także wiedzieć co teraz zamierzasz.
-
- Dobranoc, Liandro - odparła. Cóż, Saskia nie podzielała romantycznego zdania Liandry na temat zwierząt. Owszem, lubiła je, ale mieszkając na wsi ma się na ich temat inne zdanie. Zwłaszcza na temat królików. - Tak, chyba już pójdę. Dzięki za herbatę i dobrej nocy - odpowiedziała mu z niewinnym wyrazem twarzy. Odniosła kubek i ruszyła w stronę swojego pokoju, czując narastające zmęczenie. Jeszcze tylko sprawy higieniczne i można było pójść spać...
-
- Liczę na zaufanie. Nasza rozmowa jest rejestrowana, wolę ostrzec już teraz - odpowiedziała, uśmiechając się pogodnie i przerzucając papiery, które leżały na stole. - Wiem o tobie to i owo. Wiem, że byłeś w Zakonie. Moje pytanie brzmi więc: dlaczego z niego odszedłeś i jak trafiłeś na Kessel?
-
- To dobrze - odpowiedziała, kończąc rozmowę z Regusem. Potem zwróciła twarz ku Liandrze. - Nie wszystkie. Jeśli któreś nie chce przybyć, to nie przybędzie. Z tego też względu bardzo rzadko przychodzących koty. Kot do byle czego nie przyjdzie, trzeba go poważnie zainteresować. A szkoda, bo koty dużo potrafią. Królików nigdy nie przyzywałam, bo króliki interesują tylko dwie rzeczy: jedzenie i prokreacja, z czego to drugie nawet bardziej. Króliki są... Niemądre - odpowiedziała.
-
Dopiero cztery godziny później drzwi do pokoju otwarły się. Stało tam dwóch rebelianckich żołnierzy. Blastery mieli u boków, względnie zabezpieczone, ale Kater wyczuwał, że stan ten bardzo szybko mógł się zmienić. - Generał Organa zaprasza - powiedział jeden z nich i gdy Kater się zbliżył, poprowadzili go przed oblicze komisji. Nie było to szumne spotkanie. Przede wszystkim komisja składała się z całych dwóch osób, wbrew wyobrażeniom Zabraka. Z Generał Organy, dawnej księżniczki i kobiety o zmęczonym, choć istotnie pogodnym spojrzeniu i z mistrza Skywalkera w postaci chmury gradowej. Siedzieli oboje za stołem, naprzeciwko stało krzesło i stolik dla Katera. Generalnie wskazała, by usiadł. - Dzień dobry, panie Kater.
-
Regus, jak się zdawało, zupełnie nie pojmował pojęcia dyskrecji. Saskia dołożyła starań, żeby się nie skrzywić i zamienić wyraz oburzenia na ujmujący uśmiech skrywający bardzo sugestywny jad. - Owszem, Regusie. Byliśmy. Okazuje się, że odkrycie moich umiejętności znalazło zastosowanie w pracach terenowych - odparła, a uśmiech przybrał bardzo znaczący wyraz "wetknij jeszcze raz nos w nieswoje sprawy, skonsultuj z kimkolwiek, a naślę na ciebie stado krwiożerczych, wielkich jak koty szczurów". - Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze?
-
- Tak. Wezwał go pan Aleksander, nic takiego się nie dzieje. Potrzebował pomocy, bo się zranił. Patrick jak się zdaje jest człowiekiem wielu talentów - odpowiedziała przekonująco, zajmując miejsce na ławie przy stole. Sytuacja wyglądała na opanowaną, więc Saskia pozwoliła sobie na dobry humor. - Pomóc ci, Regus? Powinien co prawda za chwilę wrócić, ale nie wiem ile mi to zajmie. Nie znam się za grosz na medycynie.
-
- Szybko. - I to, jak się okazało, była jedyna odpowiedź, a może i nawet temat nieco zbyt drażliwy, bo Luke już się nie odezwał. Nie był rozdrażniony, ale spokojny jak zawsze i z tego względu Kater czuł rosnącą wewnątrz niego złość. Bo takie zachowanie było aż nienaturalne. Stary mistrz zaprowadził go na poziom wyzej, w którym znajdowały się średniej klasy kwatery mieszkalne. Został mu przydzielony niewielki pokój z łóżkiem i i było wszystko co można było powiedzieć o kwaterze. - Zostań tu, Kater. A ty chodź ze mną. Twój pokój jest nieco dalej - powiedział do kobiety, a ta kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko do Katera.
-
- Oczywiście, Liandro. Wszystko w jak najlepszym porządku. Zdaje się, że pan Aleksander skaleczył się w trakcie swojej wyprawy, czy czym tam się zajmował. Poważnie się skaleczył - dodała, znacząco podnosząc brwi. - Na szczęście Patrick jest człowiekiem wielu talentów i właśnie mi pomaga. Lepiej tam teraz nie wchodzić - stwierdziła, mrugając do Liandry. - Chodźmy zorganizować herbatę.
-
- Nikogo nie będziesz znikąd wyciągał - wtrącił mistrz Skywalker. - Masz tendencje do zapominania o osobach w otoczeniu, Kater. A komisja nie jest do twojej dyspozycji. Dostaniesz się przed komisję, kiedy się zbierze. Wierzcie lub nie, ale nie jesteście głównym punktem programu i mają tu też inne sprawy na głowie, poza waszą zabawą w potężnych władców Galaktyki i Mocy. Jedyne co w obecnej sytuacji możecie zrobić, to odpowiadać szczerze na pytania które wam zadadzą. To wszystko. Koniec widzenia - oznajmił. Izefet uprzejmie pokiwał głową i wycofał się na półkę, nie patrząc już na Katera. Luke wyszedł z sali.
-
- Nie dramatyzuj, widziałam gorsze przypadki. Jestem z tych, co zawsze widzieli gorszy przypadek, cokolwiek by się nie działo. Nie lekceważ szczegółów mojej biografii - rzuciła, oddając krzyżyk Patrickowi. - Myślałam, że będzie gorzej. Spodziewałam się konieczności egzorcyzmów, a tu proszę, jaka miła niespodzianka. Panie Loren, Patricku? Mogę czymś jeszcze służyć? Przynieść coś? - zapytała Saskia, w duchu odczuwając niesamowitą ulgę. Naprawdę spodziewała się czegoś o wiele gorszego.
-
Kage zwlókł się z półki i podszedł do szyby. Ukłonił głowę w kierunku milczącego Jedi i zwrócił żółte oczy na Katera. - Dzień dobry, panie Skywalker. To, mój drogi, niedomyślny przyjacielu, że gdybym się nie oddał naszym drogim towarzyszom-rebeliantom, zgniłbyś na Kessel. Cześć, Sehtet. Ty też byś zgniła. - Cześć Izefet, ty dupku - odpowiedziała kobieta, ale ton jej głosu nie był pretensjonalny. - Wracając. Nikogo tutaj nie interesowało Kessel, ale już drugi, czy tam trzeci, czwarty Sith owszem. Dodatkowo przekonałem tych, którzy chcieli ze mną rozmawiać, że więźniowie chętnie przystaną na propozycję pracy i jako że pan Skywalker, bez żadnego stopnia wojskowego ale ze znaczącym głosem się zgodził, a generał Organa go poparła, jesteś tu i cieszysz się życiem - odpowiedział, dumny z siebie.
-
- Jesteś zdziwiony? Po zniszczeniu całego układu planetarnego nie spodziewają się niczego innego prócz ataku - odparł. - Zaprowadzę cię do tego Kage, ale nie licz na rozmowę w odosobnieniu. Mimo wszystko, Kater, zaufanie jest tu cenniejsze niż kredyty - ostrzegł Luke. Zabrak wzbudzał niemałe zainteresowanie, zarówno na lotnisku jak i na zamkniętej przestrzeni. Prócz żołnierzy, pilotów i pracowników kompleksu widać też było dyplomatów i parę person z wyższych sfer. Luke skierował się do pierwszej z wind, na które trafili. Kabina była okrągła i nie należała do wielkich. Ruszyli w dół. Niżej korytarze były znacznie ciemniejsze niż te na powierzchni. Panele rzucały blade światło na ciemne, metalowe ściany, strop i podłogę. Szli długo, nim wreszcie nie trafili na okrągłą śluzę prowadzącą do cel. Izefet znajdował się za szybą, w niewielkim pomieszczeniu zaraz za śluzą. Siedział na ławie i rzucał w ścianę gumową piłką, którą łapał i wznawiał operację. Nie dostał firmowego, rebelianckiego wdzianka jak Kater. Wciąż miał na sobie swoje ubranie, tyleż że czyste. Zwrócił głowę w stronę szyby i wyszczerzył się radośnie.
-
Oczywiście, jak mogło być inaczej? Wyciągnęła przed siebie srebrny krzyżyk od Patricka, prostując się i rzucając Aleksandrowi mordercze spojrzenie. Odsunęła się nawet od ściany, żeby wyglądać nieco pewniej i mniej jak obiad. - Odsuń się - zażądała. - Nie chcę zrobić ci krzywdy. Jakkolwiek wiedziała, że głupio to brzmi, miała nadzieję że przypomni sobie jak bardzo boleć potrafi jej głos. Ostatecznie był w tym momencie jedyną tarczą.
-
Lot trwał kolejne dwa dni. Przed samym przylotem Luke poprosił Katera o założenie na oczy gogli, które nie przepuszczały światła. To samo stało się z Sehtet i Tese. Rebelia nie mogła pozwolić sobie na żadne potknięcie, dlatego też nie ujawniono im nazwy planety, ani jej współrzędnych. Kater nie został skrępowany przed wyjściem z pokładu. Kiedy trap opadł, powitało go ciepłe, wilgotne powietrze. Dopiero wtedy pozwolono im zdjąć gogle. Stali na obszernym lotnisku. Wszędzie przemykały osoby w pomarańczowych kombinezonach i białych hełmach pilotów. Największą część statków na płycie stanowiły - jakżeby inaczej - X-wingi i najróżniejsze transportowce, sugerujące nieregularność floty lotniczej rebeliantów. Poza płytą widać było zieleń lasu tropikalnego i wstające z niej kamienne budowle w kształcie piramid. Niestety, nie stanowiło to żadnej podpowiedzi odnośnie położenia. W Galaktyce było całe mnóstwo słabo skolonizowanych systemów, a co drugi posiadał planetę z tego typu reliktami. - Większość bazy kryje się pod ziemią - wyjaśnił dawny Mistrz. - Zaprowadzę was do środka.
-
Spojrzała na krzyżyk, jakby właśnie dostała coś, czego w życiu nie widziała. Zapowiadało się sporo rozrywek jak na jeden dzień... - No nieźle - odezwała się cicho Saskia. - A ja myślałam, że to koniec zabawy na dziś. No, dobrze - stwierdziła, wzdychając ciężko. Była gotowa na krzyknięcie, bo to w końcu studziło zamiary każdego. Odsunęła się pod ścianę.
-
Dziewczyna objęła Katera w pasie i oparła głowę o jego klatkę piersiową, wzdychając ciężko. - Mam nadzieję, że tym razem to są ci dobrzy. Izefetowi podobno jest całkiem dobrze tam, gdzie jest. Swoją drogą, Kater, ufasz mu? - zapytała, podnosząc głowę i nakierowując spojrzenie na oczy Zabraka.
-
- Dobrze, proszę pana - odpowiedziała, otwarła okno kiedy już orzeł dostał rekompensatę i wypuściła go na zewnątrz. Zostawiła okno otwarte. Odwzajemniła dyskretnie uśmiech Aleksandra i zgodnie z wolą pracodawcy poszła po Patricka, żeby ten przygotował lekarstwo. Cóż, wypowiedź mężczyzny całkiem sporo wyjaśniała. Łowcy. Ciekawe, czy trudnili się też polowaniem na czarownice, to byłoby całkiem interesujące przeżycie. Ale jednocześnie wszystko to zwiastowało kłopoty.
-
Kiedy kontakt się urwał, prawdziwa Sehtet pobladła i zieleniała na twarzy. Zerwała się z kanapy i pobiegła w stronę korytarza, a tym samym do łazienki. Wróciła parę minut później, równie zielona i trzymała się za brzuch. Trudno byłoby powiedzieć, że jest zadowolona. Ciężko opadła na kanapę. - Wykończycie mnie. Ty i ten twój zombie. Co kontakt, to jest gorzej. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo.
-
Kiwnęła głową i ruszyła z powrotem do pokoju Aleksandra, żeby zrobić rzeczone miejsce. Zabrała otumanionego orła z pokoju, żeby nie robił problemów i mógł dojść do siebie po wydarzeniach z ostatnich minut, a potem wyszła z pomieszczenia, żeby wrócić do kuchni i nagrodzić ptaka za niewygody, które my zaserwowała.
-
Sehtet zarechotała. Śmiech był całkiem dźwięczny, ale krył w sobie sugestię niewysłowionej, rozbawionej grozy. Zamilkła równie gwałtownie i niespodziewanie, co zaczęła się śmiać - dźwięk po prostu się urwał, a mina stężała. - A ja mam nadzieję, że za tą butą kryje się potencjał. W przeciwnym wypadku będę bardzo, bardzo zawiedziona. Muszę cię ostrzec, żebyś zabrał ze sobą coś bądź kogoś na nasze pierwsze spotkanie. Kiedy duch połączy się z ciałem, ona będą bardzo głodne. Wyschnięty trup nie może żyć, więc będę potrzebować budulca, który zaabsorbuję od kogoś żywego. Możesz zbliżyć się do mnie, ale nie kiedy będę ożywać, bo wtedy zginiesz - ostrzegła Sehtet.
-
Była zaskoczona faktem, że wszystko odbyło się tak szybko. Cóż, widocznie nie doceniła umiejętności jednego albo drugiego. Teraz, zamiast rzucić się do pomocy i porozmawiać z Aleksandrem, musiała najprawdopodobniej udawać, że jest zszokowana jego stanem. Z drugiej strony trudno było stwierdzić, ile pan Loren się na temat ich relacji, więc lepiej nie robić z siebie niedoinformowanej. - Ojej - stwierdziła, widząc ich w drzwiach. Podeszła bliżej. - Mogę jakoś pomóc?
-
- To nie Benem powinieneś się przejmować - odparła Sehtet, na chwilę przestając być Sehtet. Za drugim razem było to jeszcze bardziej widoczne - zmiana mimiki twarzy, sposobu patrzenia, wyprostowana postawa. - Powinieneś przejmować się jego uczniem. Tak, staniesz przed komisją. Nie, nie wojskową, jestem niemal pewna. I współpracuj, mój drogi! Im szybciej wrócicie na Nal Hutta, tym lepiej. Może to zabrzmi dla twoich uszu jak paplanie szaleńca pragnącego powrotu do życia, ale niepokoi mnie stan mojego ciała. Ktoś wszedł do pomieszczenia w którym leżę. Nie odkryto mnie, o nie, ale zmienił się skład atmosfery na bardziej wilgotny i teraz lękam się, że ciało się psuje. To z kolei może znacząco skomplikować nasze plany, bo - jak się okazuje - nie można ufać nikomu i balsamista spartaczył proces mumifikacji. Brzmi głupio, rzecz jasna, ale jeśli mam wrócić do życia i ci pomóc, będę potrzebować ciała. Dlatego też chcę, żebyś był grzeczny i słuchał całej tej waszej śmiesznej rebelii.