Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Na brzuchu znajdowały się metalowe szwy, zaskakująco solidnie zrobione. Sama rana pobolewała, ale mimo lekkiego osłabienia Zabrak czuł się znacznie lepiej. Przy każdym wyjściu z sali stali strażnicy. Stali także prywatne wyjściu z budynku, gdzie Katera wypuszczono zgodnie z pogniecioną karteczką informacyjną, która leżała przy jego łóżku. Wzdłuż drogi nie było strażników, ale były kamery przemysłowe, a zasięg blasterów z wieżyczek z pewnością starczał dla kogoś, kto próbowałby kombinować. Okazało się, że jest godzina dwudziesta pod wieczór (gwiazda z wolna chowała się za postrzępiony kanionami horyzont), a więc więźniowie wrócili już do kwater. Wróciła też Sehtet, której - jak się okazało - nic nie było. Nic poza tym, że była chudsza i miała parę siniaków i zadrapań. Kiedy Kater wszedł do środka, siedziała pod ścianą i zaciekle notowała coś na kawałku papieru. Miała na sobie kombinezon podobny do tego Zabraka, tylko że na niej znacznie bardziej wisiał. Zobaczywszy Katera Sehtet najpierw zrobiła minę jakby zobaczyła ducha, a zaraz potem zerwała się z miejsca i jednym susem doskoczyła do niego, żeby go uściskać. - Byłam pewna, że nie żyjesz - stwierdziła z ulgą.
  2. Chyba tylko wampir byłby w stanie ją podejść na tyle, żeby dała się wystraszyć. Cholera, spadanie z drabinek to nie było to, co lubiła najbardziej. Zamierzała odwrócić się i porządnie zbrukać agresora, ale w porę się powstrzymała. Zeszła z drabinki i wytarła dłonie o szmatkę. Rzuciła nawet dziewczynie przyjazny uśmiech, zupełnie nie czując wobec niej strachu. - Zaskoczyła mnie pani - przyznała. Nie znając jej wieku wolała zwracać się w ten sposób. Poza tym, buntownicze nastolatki nie lubiły zazwyczaj 'panienek', a 'panie' brzmiały znacznie poważniej. - Wcześniej nie miałam okazji ich oglądać. To dość... Kontrowersyjne, wieszać wszędzie swoje wizerunki, przyznaję, ale ostatecznie to nie moja sprawa - wzruszyła ramionami. - co by pani powiesiła zamiast nich?
  3. - Mają tu codziennie do czynienia ze złamaniami, urazami wewnętrznymi, nawet wyrwanymi łapskami. Będzie dobrze - odparł i mrugnął pokrzepiająco. Wzięli Katera na stół operacyjny jeszcze tego samego dnia, pod wieczór. Ku miłemu zaskoczeniu, medycy byli uzbrojeni w środki umożliwiające narkozę, więc całą operację przespał. Jak się wkrótce okazało, przespał następne kilka dni. Obudził się pod wpływem droida medycznego, który bezlitośnie dźgnął go igłą w stopę. - Proszę wstać, sir. Pan jest dzisiaj zwolniony i winien wrócić do pracy nazajutrz - wyjasnił. Mechaniczne ramiona położyły u stóp łóżka szpitalnego szary kombinezon złożony w pedantyczną kostkę i droid oddalił się, sypiąc za sobą iskrami. On też był zdezelowany. W łóżku obok nie było już chłopaka, który rozmawiał z Katerem przy operacji. Było chwilowo puste, a on sam nie był przypięty do żadnej aparatury, a więc mógł spokojnie wrócić do sektora mieszkalnego.
  4. - Jasne. Lecę do pracy. Do obiadu i jeszcze raz dziękuję, Patrick. Trasa przebiegała standardowo do schowka ze środkami czystości i szmatkami, aż do wspomnianego przez Herona korytarza z obrazami. Saskia miała nadzieję, że znajdzie w schowku jakiś stołek, którym mogłaby się wspomóc przy czyszczeniu. A jeśli go już znalazła, to starała się jak najszybciej odkurzyć ramy, żeby zdążyć na obiad.
  5. - To i tak nieźle, że żyjesz. Winszuję - odpowiedział. - A ile się tu siedzi, pytasz? Aż zdechniesz, albo wyzdrowiejesz. Dla ciebie to chyba kwestia dzisiejszego dnia, bo jak widzę, będziesz miał operację. - Przez twarz mężczyzny przemknęło współczucie, albo coś na jego kształt. Cóż, wygląd skrzydła szpitalnego nie sugerował wybitnych sukcesów w kwestii medycyny, a rana była poważna. - Najwyżej nie będziesz już musiał pracować... Nigdy - dodał rozmówca, siląc się na słaby uśmiech i udowadniając koszmarnie słaby gust jeśli chodzi o pocieszanie.
  6. - Noszę go na wszelki wypadek. Nie spodziewasz się, jakie zastosowania może mieć kawałek metalu. Srebro chroni od sił ciemności, co może być sugestią, że do takich wbrew pozorom nie należę - odparła, chowając go do kieszeni. Kiedy Patrick wszedł, Saskia rzuciła mu promienny uśmiech. - Co takiego mielibyśmy kombinować? - zapytała, domyślając się co mężczyzna ma na myśli. Cóż, chyba spudłował w takim razie. - I... Patrick, dziękuję za krzyżyk - dodała jeszcze.
  7. Sektor medyczny był niskim kompleksem przyczajonym między skałami. Kater musiał chwilę poczekać i wraz z pięcioma innymi więźniami został odprowadzony do pomieszczenia z niskim stropem, będącego pierwszym punktem wycieczki. Przed wejściem wszyscy mieli się rozebrać i zostali spłukani wodą. Ostatecznie po otrzymaniu długiego, szarego kawałka tkaniny który w zamiarze miał być tuniką Kater wylądował w pomieszczeniu zastawionym ośmioma łóżkami, znacznie bardziej przypominającymi łóżka niż te w budynkach mieszkalnych. Opatrunek został zdjęty. Na brzuch Katera droid medyczny (z wyłączonym głośnikiem) nałożył gęstą, zimną, brązową maź i wszystko to zabandażował. Wkrótce później opuścił salę, upewniwszy się, że z innymi więźniami wszystko w porządku. Sala szpitalna była niewielka i duszna, cuchnąca chorobą. Spośród ostrego zapachu środków do czyszczenia przebijał się smród krwi. Leżący obok na łóżku człowiek, na oko w wieku podobnym do Katera zwrócił ku niemu głowę. Twarz miał pospolitą, ale całkiem sympatyczną. Leżał z nogą w gipsie. - Co ci się przytrafiło, przyjacielu?
  8. Kiedy napar był już gotowy, Saskia usiadła na krześle przy stole, dając sobie parę minut nim wróci Heron z zadaniami. - Dzięki - odpowiedziała, trzymając w ręce krzyżyk. Następnym razem chyba trzeba będzie bardziej na to uważać, jako że mógł być całkiem pomocny. Skoro Patrick kazał to przekazać, znaczy że odnowienie kawałka metalu musiało być jego zasługą. Zamierzała mu za to podziękować jak tylko wróci.
  9. Olbrzym nie odpowiedział, mając widocznie w poważaniu zarówno Katera jak i jego broń. Kiedy obecnie badany więzień wyszedł, Kater był następny w kolejce. Gabinet był w rzeczywistości równie obskurny co poczekalnia. W środku znajdowała się leżanka przypominająca nieco jeden ze starożytnych ołtarzy ofiarnych różnych barbarzyńskich ras. Był tam też zdezelowany droid starej generacji i towarzyszący mu medyk, niebieskoskóry Twi'lek. Medyk rzucił brzuchowi Katera podejrzliwe spojrzenie. Zaraz za nim do gabinetu weszło dwóch strażników z blasterami, gotowych podziurawić go jeszcze bardziej niż już był. - Położyć się - padł rozkaz i wkrótce Twi'lek podszedł żeby obejrzeć bliżej ranę i usunąć opatrunek żelowy od TB. - To... Kwalifikuje się do pobytu w sektorze medycznym, inaczej więzień zginie w ciagu... Cóż, widzę tu zalążki gangreny. Przekażcie dowódcy, zrobię wypis - oznajmił, siadając przy malutkim biurku. Jeden ze strażników kiwnął głową i chwycił Katera za ramię, aby wyprowadzić go na zewnątrz. Trandoshanin rzucił mu niepochlebne spojrzenie.
  10. - Jeśli gorące źródła miałyby oznaczać na przykład obiad, to całkiem prawdopodobne. Zamiast łamania rąk zajmij się lepiej zdrowiem, dobra? Na statku było całkiem blisko - stwierdziła, ale posłała Katerowi słaby uśmiech. Niedługo pozniej, to znaczy całe dwie godziny które Kater częściowo przespał rozległy się syreny oznaczające zbiórkę. Kiedy oboje wyszli z budynku, większość ludzi (czy też może cieni ludzi) stała już w rzędzie. - Nowi, wystąp - odezwał się dowódca, inny niż poprzednio. Ten stał wyprostowany jak struna i nawet jego pancerz wyglądał nieco lepiej niż pozostałych. Strażnicy po jego obu stronach czekali z przygotowaną bronią. Poza tym, wokół terenu stał mur z wieżami strażniczymi i na nich również stali ludzie - pozornie znudzeni, w rzeczywistości gotowi do strzału. Jeśli ktoś nie chciał wystąpić, to starsi stażem więźniowie i tak go wypychali. Ostatecznie wyszło przed szereg kilkudziesięciu. - Pójdziecie do skrzydła szpitalnego na badania - wyrzucił z siebie dowodzący. Wszyscy na prawo. Skrzydło było dosyć niedaleko od części mieszkalnej, a przejście zajęło raptem dziesięć minut. Kater i Sehtet zostali rozdzieleni i teraz Zabrak siedział w 'poczekalni', to znaczy durabetonowym pomieszczeniu, czekając na badania. Obok siedział poznany w transporcie Trandoshanin.
  11. - Dzięki - odpowiedziała, wybierając sobie jedną z herbat owocowych. Wsypała trochę do kubka i poszła po garnek do zaparzenia herbaty. - Galopujące konie... Niech jej będzie. Nawet jeśli rzeczywiście nie urwie rąk, lepiej będzie uniknąć gadania jakie może nastąpić. Albo wyłania z pracy - dodała Saskia, skupiając się na czynności. Dopiero chwilę później sobie przypomniała o pewnym istotnym fakcie. - Gdzie Patrick, Regusie?
  12. - Masz tą swoją Moc czy inne sztuczki, a ja zdobędę jakiś blaster i ostatecznie będziemy musieli tylko znaleźć jakiś statek - stwierdziła, kucając obok krzesła i kładąc dłonie na kolanach Katera. - Izefet jest wredny, więc da sobie radę. Może nawet jeśli mu się poszczęści, jakoś nam pomoże? Nieważne, zobaczymy. Mam nadzieję, że nie wezmą cię w tym stanie do kopalni. Nie powinni - dodała i rozejrzała się po pokoju, żeby zaraz potem wstać i pociągnąć Katera za ramię. - Chodź, połóż się. Zegar za oknem twierdzi, że mamy jeszcze dwie godziny. Pewnie zanim wyślą nas do pracy, będzie jakaś kontrola na wypadek chorób.
  13. - Cześć, Regus - odparła, przyglądając się wyciągniętym rękom z podniesioną brwią i znaczącym uśmiechem. W zamierzeniu Regus miał wiedzieć, że to nie do końca odpowiednie, ale że - oczywiście - nic się nie stało i oboje mogą o tym zapomnieć. Skoro już się ujawniła jako czarownica, to musiała też zadbać o kwestię szacunku, bo przecież w rodzimej wiosce nikt by się na takie coś nie pokusił. - Jeszcze nie po pracy, co słychać to zależy od tego gdzie przyłożysz ucho i rzeczywiście, nie przyszłam tu po obiad, tylko po herbatę. Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie bym ją sobie zrobiła.
  14. W środku były już dwie osoby, to znaczy dwóch mężczyzn - jeden z nich był stary i wyglądał, jakby był w stanie terminalnym. Siedział na krześle i gapił się jedynie w sufit. Drugi z nich był znacznie młodszy i mógł być synem starszego - ten z kolei patrzył na dwójkę nowych całkiem bystrym spojrzeniem spod ściany, pod którą siedział. - Na górę - odezwał się zachrypniętym głosem. Rzeczywiście, na górne piętro prowadziły metalowe schodki przypominające ptasią grzędę. Pomieszczenia były ciemne ze względu na maleńkie okienka i nikt nie sprawił sobie trudu oświetlenia ich. Górna kwatera składała się z dwóch pomieszczeń. W jednym stały dwie półki, które przy odrobinie dobrej woli można było nazwać łóżkami. Miały na sobie po jednym kocu. Prócz tego w środku stały dwa krzesła i stół. Nie było szaf i niczego innego. - Mogło być... Gorzej - odezwała się Sehtet, odpowiadając jednocześnie na poprzednie pytanie. - Mam nadzieję. Jak się czujesz?
  15. Sehtet kiwnęła głową i szła dalej obok Katera, rozglądając się, ale unikając wzroku strażników. Szli wzdłuż chodnika ogrodzonego zdezelowaną siatką aż dotarli do wspomnianych "mieszkanek". Nie były to baraki wbrew temu, co mówił dowodzący, ale murowane, małe budynki szeregowe, zbudowane ciągiem w rzędach. Wszystkie były brudne, a dachy były z blachy falistej, co gwarantowało zerową izolację. Gdzieniegdzie wisiały sznury z praniem, to znaczy szarymi szmatami służącymi za ubrania. Nowo przybyłych witały równie szare, wychudłe twarze pozbawione blasku w oczach. Wszyscy oni, niezależnie od rasy przypominali upiory. Był nawet jeden Wookie, w trzech czwartych niemal pozbawiony sierści, który siedział oparty o budynek mieszkalny i grzebał bez przekonania w błocie. Strażnicy z wolna zaczęli rozsyłać nowych więźniów do wolnych kwater. Aż dziw brał, że mieli jeszcze wolne kwatery, choć jeśli słowa dowódcy były prawdziwe, owe kwatery musiały szybko zmieniać lokatorów. - Wy dwójka, gołąbeczki - krzyknął gdzieś za Katerem i Sehtet strażnik, po czym szarpnął ją i nakierował na budynek oznaczony '4A'. - Zbiórka o piątej. Ci co się nie stawią, zostaną wywleczeni - zapowiedział młody człowiek i zostawił ich przed dwupoziomowym budynkiem.
  16. - W takim razie widzimy się... Za chwilę - odpowiedziała z uśmiechem i ruszyła do kuchni, czując gdzieś w głębi gwałtowny atak nieuzasadnionej wesołości. Cóż, w tym przypadku nie był nieuzasadniony, ale przecież przed nikim by się nie przyznała. Saskia weszła do pomieszczenia dziarsko, ciekawa który z dwóch najczęstszych bywalców kuchni nuci. Jeśli to był Regus, to całkiem nieźle, że tak szybko otrząsnął się po śmierci Klary.
  17. Trandoshanin nie był szczególnie kontaktowy, bo nie odpowiedział na podziękowanie Katera. A jednak dzięki jego interwencji, do końca lotu, czyli przez następne pół dnia nikt nie odważył się nawet krzywo na nikogo spojrzeć. Niedoszły agresor przebudził się dwie godziny po ciosie w twarz, ale nie miał już ochoty na wyskoki. Kanonierka wylądowała nieszczególnie delikatnie na (jak się potem okazało) nierównej płycie lądowiska. Do luku wraz z otwarciem się klapy wpadło całe mnóstwo pyłu i światła słonecznego, nie omijając gorącego powietrza. To ostatnie akurat w pierwszym momencie było zbawienne, bo półnagiemu Katerowi chłód ładowni zaczynał doskwierać. Zostali wyprowadzeni przez strażników w hełmach i niekompletnych pancerzach pokrytych częściowo rdzą. Wkrótce okazało się, że na Kessel wszystko było w takim stanie, jak owe pancerze. Krajobraz nawet najbardziej pozytywnych wprawiłby w ponury nastrój. Składały się na niego kaniony i wysokie, czerwone skały podziurawione tunelami. Słychać było dzialajace w oddali maszyny, przy czym masywne sylwetki niektórych nawet było widać. Na siostrzanych płytach stały gdzieniegdzie statki najemników albo kanonierki z kolejnymi więźniami. Teren lądowiska otoczony był ogrodzeniami z wiązkami magnetycznymi, a nad nim, niby milczący strażnicy stały wielkie reflektory i głośniki, z których co i rusz płynęły niewyraźne polecenia. - Zbiórka, zbióóóórka w szeregu - zawołał jeden ze strażników z kanonierki, wysoki mężczyzna w wytartym mundurze, jeszcze z czasów Imperium. Chcąc nie chcąc, wszyscy ustawili się w równym szeregu. Sehtet stanęła obok Katera, na wszelki wypadek trzymając go pod ramię. Rana w brzuchu nie dawała spokoju i przypominała o sobie co chwila. Bądź co bądź, był bliski śmierci. - Za chwilę zostaniecie zapoznani z waszymi nowymi mieszkankami. Jesli ktoś będzie niegrzeczny, dostanie serię w potylicę. Musicie wiedzieć kochani, że trafiając tutaj automatycznie stajecie się nikim. Jesteście tanią siłą roboczą i naprawdę, naprawdę nikogo nie obchodzi wasz los. Dbajcie o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi. Pracując w kopalni przeżyjecie najwyżej pięć lat. Zeżrą was pająki, których gówno będziecie zbierać. Przygniecie was skała. Któryś z kumpli się wkurzy i was rozszarpie - to się zdarza. Ale musicie wiedzieć, że wasza ciężka praca służy szczytnemu celowi. Dzięki wam bogate szychy będą mogły do woli ćpać naszą cenną przyprawę. Z tą myślą odsyłam was do baraków i bawcie się dobrze - powiedział mężczyzna, nie wkładając w swoje słowa nawet krzty emocji. Widać mówił to już tyle razy, że zwyczajnie nie chciało mu się angażować. Strażnicy z blasterami popędzili więźniów w stronę wyjścia.
  18. - Jeśli jest coś do zrobienia, mogę to zrobić - odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem. - Jestem tu od sprzątania, nie od odpoczywania. Tylko się czegoś napiję i mogę działać dalej. Z pewnym odczuciem ulgi usłyszała, że szybko się uwinęła. Szczęście, że wszyscy tam mieli wystarczająco pracy... Saskia zastanawiała się, zepchnąwszy w tył głowy wspomnienia sprzed kilku chwil, czy Patrick nie będzie miał niczego przeciwko wtargnięciu na jego teren, ale akurat herbata byłaby tym, co by jej się przydało.
  19. - Opcjonalnie ty możesz przyjść do mnie. Dla ciebie to będzie łatwiejsze - odpowiedziała, odstawiając kieliszek. - Dziękuję i do wieczora. A potem wyszła, starając się zmyć z twarzy rumieniec i wyglądać poważnie i skierowała się do pokoju służby.
  20. Facet niby to zaklął pod nosem, niby wykrzywił twarz w złości, ale Kater wyczuł, że to było dokładnie to, co chciał usłyszeć i dzięki czemu agresor będzie miał dobry powód do podjęcia ataku. Sehtet ścisnęła jego ramię, a pośród więźniów zapanowała cisza. Patrzeli to na Katera, to na bezimiennego faceta, który odważył się wstać i zakasać rękawy. - Nauczę cię kultury, gno... Nie zdołał dokończyć, bo łuskowata łapa niemal wbiła go w ścianę. - Żadnych burd - zarządził olbrzymi Trandoshanin basem i usiadł z powrotem. Mężczyzna obok nieprzytomnego agresora zaczął go zbierać.
  21. Wzięła wino od Aleksandra raczej niepewnie. Takich wahań to od dawna już nie miała. - Chodzi o to - zaczęła - że muszę się jakos wytłumaczyć. I chyba wolę już iść... - stwierdziła, idąc w stronę drzwi. Wychyliła trochę trunku, a potem zatrzymała się jeszcze na chwilę. - Ale możemy się jeszcze spotkać... Później - stwierdziła znacząco, mają na myśli wieczór.
  22. - Może lepiej nie wyciągaj nas teraz - szepnęła Sehtet. A morale grupy widać opadły, ale zamiast się smucić, niektórzy postanowili wyżyć swoje frustracje. W tym człowiek, na oko czterdziestolatek z zarośniętą twarzą, szczupły i muskularny. - Te, żółty - odezwał się do Katera. Ton głosu i otaczająca go aura nie sugerowały niczego dobrego. - Ta, do ciebie mówię. Masz pysk jak pisanka. Zrobili ci to siłą, czy sam chciałeś? - zapytał, mając widocznie na myśli tatuaże.
  23. Wyglądało to tak, że przy próbie złapania Sehtet Kater dostał kolejną dawkę bólu i ostatecznie to ona pomogła mu usiąść, podpierając go. Statek ruszył, o czym upewniło ich lekkie szarpnięcie w tył. Trandoshanin warknął gniewnie pod nosem, odzywając się chyba jako jedyny z całej grupy. Głośniki nad ławkami zagrzechotały, światła z góry się wyłączyły i od tej pory świeciły tylko słabe panele na ścianach. - Szanowni państwo! Witamy na pokładzie statku SS Jesteście-Głęboko-w-Dupie. Mamy nadzieję, że miło spędzicie lot i nie czekają was w jego trakcie żadne niedogodności. Celem naszej podróży jest słoneczna i sławna na całą Galaktykę planeta Kessel, na której czeka was niewolnicza praca do końca życia. Miłego dnia! Ironiczny do bólu komentarz został okraszony szalonym śmiechem Twi'leka, który nie wyglądał na zdrowego psychicznie. Kalamarianka jęknęła, jeden z ludzi pobladł i to samo zrobiła Sehtet siedząca tuż obok Katera. Kessel w znacznej większości przypadków oznaczała śmierć.
  24. Dopiero kiedy już wylądowali w biurze, Saskia na powrót założyła pantofle i wyprostowała się z godnością, a przynajmniej w próbie pozbierania owej godności. Uścisnęła Aleksandra i odwróciła się do wyjścia, czerwieniejąc lekko na twarzy. - Muszę...chyba... Ile czasu minęło? - zapytała, nie do końca wiedząc jak zabrać się za powrót do pracy. Musieli już zauważyć jej zniknięcie. - Nie wiem jak to zrobić. Muszę zrobić chyba jakiś zwiad taktyczny, bo inaczej... Inaczej... Napić się? Tak jak zwykle nie pije to teraz chyba potrzebuję całej butelki czegoś mocnego.
  25. Hełm jednego z żołnierzy przechylił się, a głośnik zabrzęczał, kiedy szturmowiec nabierał tchu by odpowiedzieć. Szczęśliwie bądź nie, przerwał mu dowodzący w mundurze i z furażerką. - Nie rozmawiać z więźniem - fuknął mechanicznie, nawet na Katera nie spojrzawszy. Przy każdym szarpnięciu Zabrak miał wrażenie, że rana na brzuchu od nowa się rozrywa. Ciągnęli go jeszcze dłuższą chwilę przez białe, monotonne korytarze Niszczyciela, aż do metalowej bramy prowadzącej do - jak się okazało - hangaru. Hangar był oczywiście ogromny, choć jego strop był dosyć niski. Stacjonowały w nim głównie myśliwce, to znaczy w przeważającej większości TIE i ich kombinacje, poustawiane z przesadną pedanterią. Było też parę kanonierek, w tym z jednej z nich akurat wysiadał oddział szturmowców z dowódcą w srebrnym pancerzu. - Jednostki TIE Interceptor w liczbie trzech wlecą na stanowiska 9A, 9B, 9D. Powtarzam, stanowiska 9A, 9B, 9D. Zwolnić sektor jedenasty - zarządził damski głos z głośnika. To i kanonada innych dźwięków bombardowały uszy. Były też rozmowy oficerów, szum silników i inne im podobne. Szturmowcy prowadzili Sehtet i Katera do podstarzałej koreliańskiej kanonierki, o której stan nikt od dawna się nie troszczył. Wzdłuż luku załadunkowego stały ławki, na których siedziało już paru więźniów, czyli typów spod ciemnej gwiazdy. Było trzeba ludzi, jeden Twi'lek, Trandoshanin i Kalamarianka. Zabrak został niemal popchnięty na środek kratowanej, metalowej podłogi, a nim to nastąpiło, szturmowcy rozpięli jego kajdany. To samo stało się z Sehtet i wówczas mały oddział wycofał się, a klapa załadunkowa zaczęła się podnosić. Rozległ się szum rozkręcanych silników.
×
×
  • Utwórz nowe...