-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Rozkaz to rozkaz - odpowiedziała z uśmiechem. Spłukała krew w umywalce i po odbyciu koniecznych czynności związanych z higieną poszła do pokoju się przebrać. Z przyczyn całkiem naturalnych miała wrażenie, że do pokoju Aleksandra została wysłana bynajmniej nie dzięki swoim zdolnościom w kwestii sprzątania i doprawdy zastanawiało ją, o co może chodzić. W normalnych okolicznościach, to jest bez występu z dnia poprzedniego myślałaby, że chodzi o jakieś brudne myśli i inne możliwe nagłe zdarzenia, ale niemożliwe, żeby nie słyszał o tym co zrobiła. Więc o co innego chodziło? Poszła więc na śniadanie celem zjedzenia go i załatwienia naglącej sprawy.
-
Nie sposób było stwierdzić kto poruszał ustami kobiety, bo Moc wokół niej nie przybrała na sile ani na krótką chwilę. Nie było też jednak paskudnej pustki panującej czasem przy Izefecie. Pozostała więc medytacja. Od ziemi Korribanu emanowała energia. Czuć było mrok, mrok skryty głęboko pod piaskiem i między kamieniami. Mroczną, uśpioną siłę, która czekała pod powierzchnią na odpowiedni moment. Tu, wobec martwych twarzy posągów medytacja była zupełnie inna niż gdziekolwiek. Na Ruusan przychodziła harmonia. Na Korribanie pojawiał się gniew, bez żadnego konkretnego powodu. Starożytny gniew skłaniający do radykalnych kroków... Bo i na tym po części polegało bycie Sithem. Kater wpadł w medytację tak głęboką, że wytrącił go z niej dopiero promień wschodzącego słońca prześwitujący przez dziury w skałach.
-
- T... Tak! - Odpowiedziała głośno, powoli wybudzając się z porannego otumanienia. Co jest? Dlaczego nikt tego nie sprzątnął, jeśli sobie coś zrobił? Wystarczyło trochę wody... Saskia z początku myślała, że to kolejne krwawe morderstwo i nawet zaczynała szukać ofiary, kiedy... Właśnie, gdzie była Liandra? Czemu nie było jej w łóżku? Z jednej strony krwi było mało, ale z drugiej wystarczająco, aby poczuła się zaniepokojona. Wyszła z łazienki i otwarła drzwi, chcąc wyczytać jakiekolwiek informacje z twarzy Herona. - Coś się stało, Heronie? - zapytała, przyglądając mu się badawczo.
-
- Kto wie - odparł krótko Izefet, a jego słowa zabrzmiały dziwnie ponuro. Nie poszedł za nim, a pogrążyl się w głębszej medytacji. A jednak Kater usłyszał za sobą kroki na metalowym trapie położonym na piachu. Nim zdążył znaleźć jeszcze skalną półkę (a takowych nie było, jako że ściany kanionu były wygładzone. Były natomiast posągi i płaskorzeźby, a także tympanony nad wejściami, na tyle szerokie by móc na nich siąść). - To nie jest tak, że możesz go opuścić - odezwała się Sehtet. Jednocześnie był to jej głos i nie był. Zmieniło się coś w jej tonie, nastąpiła pewna wcześniej niewyczuwalna surowość. Stała na trapie, wyprostowana, kilka metrów od Katera. Postawa też była nieco inna. Nie znali się szczególnie dobrze, ale Sehtet zazwyczaj nie stała tak pewnie. - Przylatując na Korriban musisz znać tego konsekwencje. Korriban zmienia, choć w istocie to tylko kości tego, co kiedyś tu było. I... och, sześciu? Nie, nie ma sześciu. Bane jest martwy. Nihilus nigdy tak naprawdę nie był żywy. Wielu martwych ingeruje ostatnio w sprawy, które ich nie dotyczą. Zbyt wielu jak na mój gust. Co się tyczy pozostałej dwójki, ucznia ciągnie do światła jak ćmę, a mistrz to stary megaloman. To mają być Sithowie? Wspomnisz moje słowa. Żaden z was nie jest jeszcze Sithem, ale jeśli chcesz nim być ucząc się od starego trupa, marnie widzę twoje szanse. Nie potrzebujesz całego dnia, Kater. Potrzebujesz chwili. Sekundy. Tak, albo nie... Uch. Głos diametralnie się zmienił, a Sehtet zachwiała się i chwyciła poręczy po swojej lewej stronie, drugą ręką dotykając czoła. - Chyba... idę do TB po jakieś przeciwbólowe. To pewnie ta atmosfera - stwierdziła półprzytomnie i wolno zawróciła do wnętrza.
-
Wstała, czując że łóżko tak naprawdę wcale nie chce jej puścić. Prawdziwy przejaw obustronnego uczucia - tęsknota i miłość. To było właśnie to. Dawno nie czuła takiej chęci, żeby z powrotem zagłębić się w miękką pościel i mieć zupełnie gdzieś swoje obowiązki. A wczoraj było tak blisko... Mogła zrezygnować i wrócić na wieś, gdzie... Gdzie na dobrą sprawę wstawalaby jeszcze wcześniej. Dusząc w sobie przekleństwa Saskia wstała, żeby ruszyć do łazienki i się pozbierać. Chłodna woda wydawała się być dobrym pomysłem, a o sprawach związanych z głową wcale nie chciało jej się myśleć.
-
- Jest nas zbyt wielu - odpowiedział, wciąż patrząc przed siebie. Kilka kroków dalej stał holokron, zamknięty holokron. - Twierdzi, że zamiast dwóch, jest sześciu. Ja i on, mistrz i uczeń z Najwyższego Porządku, ty i Bane. Darth Bane jest Sith'ari. Tym, który zniszczył i odbudował Zakon. Już za życia Nihilus czuł, że wielu uczniów to za dużo. Musi być tylko jeden uczeń i jeden mistrz. A jednak... Idea zakonu jest dobrą ideą. Będzie, gdy pozbędziemy się tamtych dwóch. Ale wydaje mi się, Kater... Wydaje mi się, że któryś z nas prędzej czy później zginie, ustępując miejsca dla prawdziwego ucznia. Tak po prostu musi być - stwierdził. - Nihilus pamięta coraz więcej. Ciemna Strona narzuca myślenie i wyłoni najlepszego. Zapadła chwila ciszy. Kater czuł, że nie są w pokoju sami. Była też przejmująca pustka, a więc z pewnością jakaś cząstka Nihilusa. - Rozmawiałeś z nim. Negocjacje, jak widzę poszły dobrze. Żyjesz.
-
- Ale oczywiście, żadnych mordów na terenie zamku. Ale w ogrodzie już można? Macie jakieś lochy? Mam nadzieję, że tak. Każdy porządny zamek powinien mieć lochy - odpowiedziała poważnym tonem, a potem wstała od stołu. - Jak wraca to dobrze. Tak myślę. Niektórzy lubią wracać, inni nie... Niemniej, dobranoc wam. I do jutra - powiedziała, odwzajemniając porozumiewawcze spojrzenie Patricka. Pomachała dłonią, a potem oddaliła się celem powtórzenia cowieczornej rutyny: toaleta, przebranie się w ubiór nieformalny i do spania. Oby przynajmniej tym razem udało się przespać noc... Chociaż jeśli Aleksander miał wracać, to pewnie nie było takiej opcji, bo znowu sobie urządzą z Patrickiem walkę.
-
- Zdaje się, że u siebie. Mówił, że potrzebuje chwili dla siebie i żeby mu nie przeszkadzać - odpowiedziała Sehtet, prowadząc go pod ramię. - Wyglądasz jak trup. Słuchaj, ja rozumiem, że macie swoje ideały, dążenia i cele, ale czy ty się zastanawiałeś, czy warto? Nie zrozum mnie źle, wiem, że nie mam o tym pojęcia, ale mimo wszystko... Mimo wszystko wydaje mi się, że to co jest tu, na tej planecie, powinno tu zostać. A ona powinna zostać zapomniana. Nawet ja czuję, że tu wszystko jest nie tak. I to nie jest zwykłe odosobnienie. Izefet siedział w pokoju wspólnym, na podłodze, odwrócony plecami do wejścia. Nie poruszył się, kiedy Kater wstąpił do środka. - Mój mistrz się niepokoi - odezwał się. Głos był zwyczajnym głosem Izefeta, ale brzmiał poważniej, niż zwykle. - Niepokoi go chaos. Niepokoi go zbyt wielu użytkowników Ciemnej Strony. Niepokoi go, że nasze szkolenie jest tak wolne. Zbyt wolne.
-
- Może się da, może się nie da. A co jeśli tak wyglądam naprawdę? - zapytała i zwróciła oczy ku Patrickowi wchodzącemu do pomieszczenia. - O, tak, przeszkodziłeś. Właśnie knuliśmy diabolicznie zły plan mający na celu krwawe morderstwo i zamach stanu. O nie, chyba się wygadałam, jesteśmy zgubieni - odpowiedziała Saskia bez krzty zaangażowania emocjonalnego, szczerząc się do Patricka. - Ale nie wydaj nas, dobra?
-
- Idź - odpowiedział, straciwszy zainteresowanie Ruby. Stał przed regałem z książkami i wybierał kolejną pozycję. Po ubraniu się Ruby zeszła do jadalni, gdzie przy stole siedziała już matka i ojciec czytający gazetę. Toczyli lekki spór właśnie o czytanie gazet w trakcie posiłku. -...Poza tym, wiesz przecież kochana, że czytanie rozwija i... Witaj, Ruby - powiedział ojciec, widząc córkę wchodzącą do jadalni. Matka rzuciła jej słaby uśmiech. Twarz miała opuchniętą od płaczu z poprzedniego dnia, a pod oczami wory. Wstała od stołu (na talerzach były już jajka sadzone, a na stole stał jeszcze chleb, masło i parę innych składników do kanapek, w tym dżem) i ruszyła do Ruby z rozłożonymi ramionami. Czasem była dosyć mocno wylewna. - Och, kochanie - powiedziała, nim nie zamknęła Ruby w niedźwiedzim uścisku, gładząc ją po głowie. - Ja wiem, że dla ciebie to wszystko jest trudne, ja wiem. Wszystkim nam bardzo przykro, tęsknimy za Magnolią. Przepraszam, że nie przyszłam do ciebie wczoraj. I nie przejmuj się żadnymi klątwami, to głupota. Dziadkowie nie mają racji - stwierdziła. Alexandra nie wywodziła się ze szczególnie bogatej rodziny, dlatego też jeśli chodzi o emocje, znacznie różniło się to od zachowań w standardowych, bogatych, mieszczańskich domach. Ojciec był o wiele bardziej stonowany, dlatego w tamtym momencie przyglądał się z niepokojem scence. - Alexandro, nasza córka zdaje się nie oddychać.
-
Pierwszą przeszkodą był kamień wystający z ziemi przy wyjściu z małego grobowca, który stał na drodze oślepionego Katera. Przez to szybko wrócił na ziemię z której dopiero co wstał, a gasnące ogniska bólu odezwały się na nowo. Można było być silnym Mocą, ale urazy bolały tak samo użytkowników Mocy, jak i tych na nią niewrażliwych. Uszy Katera słyszały za to całkiem dobrze, więc wyłapał z otoczenia szybkie kroki na piasku. - Kater! - odezwała się Sehtet i już chwilę później Zabrak został z niebywałą siłą i dosyć niedelikatnie poddźwignięty z piachu za ramię. Stało się to trochę zbyt gwałtownie, bo nadeszła kolejna fala bólu, która pobudziła nawet odrobinę gdzieś głęboko ukrytej pod dezorientacją złości. - Żyjesz? Coś ty, ze skałami walczył? Zasypało cię tam, w środku? - zapytała, przy okazji dbając o odpowiednią prezentację Katera, to znaczy szybkimi ruchami strzepując mu z ramion piasek.
-
Patrzenie było nieco utrudnione, bo przez uraz wzrok jeszcze nie wrócił. Odpowiedziała cisza. Zmysły Katera szalały, pozbawione tego najważniejszego. Ból promieniował od szyi i od kręgosłupa, nieznośnie utrudniając funkcjonowanie. - Zgłębianie arkanów Mocy nie jest tygodniowym kursem dokształcającym. Mam wiele wiedzy, którą mogę ci przekazać, ale nie wiem jeszcze, czy jesteś jej wart. Musisz zrozumieć, na czym opiera się równowaga w Mocy. Aby być potężnym, musisz być większy niż inni. Równość jest kłamstwem. Jeśli chcesz się wznieść, musisz być ponad słabostki. Porzucić to, czego uczyłeś się u Jedi. Zapomnieć co słyszałeś od Kaana i zapomnieć o kompromisach. Nie będę uczył kogoś, kto nie chce być najlepszy. Zastanów się, czy tego właśnie chcesz. Daję ci... Dzień. Dzień na odrzucenie słabości, albo dzień na opuszczenie Korribanu. Zastanów się... Kater. Teraz wyjdź.
-
- To? Ja ci dam zaraz "to". Wyskoczyła przez okno, bo wykazała się brakiem kultury i chciała mnie zabić. A ja nie lubię takich epizodów - stwierdziła Saskia, krzyżując ręce na piersi. Zastanowiła się przez chwilę. -...Właściwie to był taki pierwszy. Nie nauczę cię tego, bo nie umiem. Obawiam się, że trzeba się takim urodzić - dodała z przepraszającym uśmiechem. - Ale niewiele tracisz, konkursów piękności się tym nie wygrywa.
-
- Nie powiem - odparła, opierając głowę o rękę, ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. - A to dlatego, że nie zmieniłam się w ptaka. Poprosiłam ptaki, żeby zaszczyciły mnie swoją obecnością. Nawet nie wiesz jak dobrze byłoby umieć zmieniać się w jednego z nich. Tego nie umiem, ale umiem zrobić coś innego. Zrobiła dokładnie to samo co wcześniej. Uruchomiła iluzję: gałki ocznej pokryły się czernią i brązem tak ciemnym, że nie sposób było je rozróżnić. We włosach pojawiły się długie pióra, skóra pobladła, a z przedramion i łokci wyrosły lotki. Saskia nie ominęła też oczywiście ptasich szponów. Cóż, skoro już złamała dane sobie samej słowo, mogła przynajmniej czerpać przyjemność z obserwowania reakcji innych. Parę sekund później zdjęła iluzję i spojrzała na Regusa pytającym wzrokiem.
-
Ledwie ułamek sekundy po wypowiedzeniu ostatniego słowa przestrzeń przed nim zawirowała. Coś bardzo mocno uderzyło go w brzuch, a potem nagle znalazł się na ścianie, zamroczony i ogłuszony. Przez dłuższą chwilę w oczach widział gwiazdy, ale zamiast jedynie w okulusie, gwiazdy były też na ścianach, sklepieniu i podłodze. Przez ciało przeszła fala tępego bólu i gdzieś jak przez watę słyszał huk, kiedy jego własne ciało zderzyło się ze skałą. Kolizja na parę sekund odebrała mi dech, a kiedy już oprzytomniał na tyle, żeby móc rozeznać się w czasoprzestrzeni, leżał na kupce piachu, na podłodze. Najbardziej bolał kręgosłup i potylica, a uderzenie potylicą skutkowało tym, że... Nie widział. Stracił wzrok, przynajmniej na chwilę. - Chcesz nauki? Oto pierwsza z twoich lekcji. Brak dyscypliny skutkuje bólem. Jesteś nikim, chłopcze. Nie jesteś Sithem, jeszcze nie. Możesz się nim stać, jeśli będziesz posłuszny. Czy chcesz się uczyć? Czy chcesz zgłębić tajniki Ciemnej Strony? Głos zabrzmiał tuż przy uchu Katera. Zabrzmiał gniewem, sykiem przechodzącym przez czaszkę jak igła.
-
Na początku chciała nawet zaproponować, że zaniesie posiłek Felicji, ale zważywszy na podejrzenia i w ogóle okoliczności, mogłaby to odebrać na różnorakie sposoby, więc Saskia wstrzymała się z tą propozycją. - Będzie dobrze. Wchodzisz, wrzucasz, a potem uciekasz - poinstruowała go z absolutnie poważną miną i rzeczowo kiwając głową. Uniosła kciuk do góry.
-
- Moc zachwiana jest już teraz! Jak możesz tego nie wyczuwać? Pośród tych czterech tylko dwóch jest Sithami. Uczeń i mistrz, to musi być uczeń i mistrz. Mistrz przekazuje wiedzę uczniowi, uczeń zabija mistrza i szuka nowego ucznia. Tak, to dobre rozwiązanie... Na pewien czas. Moc nie uznaje kompromisów. Przetrwasz, albo zginiesz. Któryś z was musi. To będziesz ty, czy on? Skoro tamci dwaj to mistrz i uczeń, którzy z was są prawdziwi? - Duch wciąż siedział nieruchomo na miejscu. - Pytasz o śmierć i holokron? Jak zginąłem? Pamiętam wspomnienia. Pamiętam ludzkie dziecko i pamiętam zawód. Jeśli Jedi istnieją, to znaczy, że zawód był uzasadniony. Że przegrała, choć tyle ją nauczyłem. Czy też mnie zawiedziesz? Głos stał się o wiele bardziej niepokojący, bo narastała w nim złość. Legendarny Sith'ari wpatrywał się w Katera, roztaczając wokół aurę bólu. Czy możliwym było, że ten sam ból go pożerał?
-
- Wydaje ci się, że nie wiem czym jest szkoła?- zapytał z nieukrywanym zażenowaniem. - Pytałem o to, czego cię tam uczą. I jak mam być koło ciebie niezauważony? - zapytał Isleen, podchodząc bliżej Ruby. Nie było szans wmówić, że jest uczniem, bo szkoła nie była koedukacyjna i chodziły tam tylko dziewczęta. Nie wyglądał też staro, ale na więcej niż siedemnaście lat. Ale od szalonych pomysłów Ruby miała współlokatorkę, Judy. A Judy zawsze umiała na coś wpaść.
-
Rozległ się dźwięk przypominający grzechotanie grzechotki. Mroczny Lord się śmiał. - Dobrze. Gdybyś uklęknął, urwałbym ci głowę. Wyczuwam w tobie potencjał i mam nadzieję, że jeśli przeżyjesz, nie okażesz się ... rozczarowaniem. Tym właśnie była Rain. Nie pamiętam jej z prawdziwego imienia, po śmierci sprawy nieistotne są nieistotne jeszcze bardziej. Ale nim odpowiem na twoje pytania, chcę wiedzieć co zrobisz z wiedzą, którą ci przekażę. Co zrobisz z tym na zewnątrz, który nie jest ci ani uczniem, ani nauczycielem? Bane czekał, przyczajony niczym drapieżny zwierz. To mógł być kolejny test.
-
- Jasne - odpowiedziała i zabrała talerze. Saskię rozbawiła reakcja Patricka na samo wspomnienie imienia Felicji. Co się zaś tyczyło Felicji... Przez całkiem szczęśliwe zakończenie prawie zapomniała o sprawie z usuniętą pamięcią i teraz, kiedy myślała o tym niosąc talerze, była niemal pewna, że było to za sprawą Felicji. A to z kolei oznaczało, że rodzina pana Lorena wcale nie jest taka święta. Nurtujące było tylko to, dlaczego usunięto jej pamiec i dlaczego Felicja była przestraszona w podobnym stopniu co Vala. Po wykonaniu prośby Patricka wróciła do kuchni.
-
- Zbieraj się prędko, śniadanie zaraz będzie, a nie możesz się spóźnić do szkoły! - powiedziała, rzuciła rozentuzjazmowany uśmiech i zamknęła drzwi. Słychać było jeszcze, jak oddała się korytarzem. Drzwi szafy otwarły się ze skrzypnięciem i wyszedł z nich właśnie Isleen, z trudem się przeciskając. - Szkoły? Jakiej szkoły? - zapytał niezbyt radośnie.
-
Noc minęłaby całkiem spokojnie, gdyby... Gdyby nie Magnolia. Magnolia siedziała na łóżku Ruby. Wyglądała zupełnie jak w dniu pogrzebu (owszem, pozostawiono na krótki czas otwartą trumnę), czyli była dosyć mocno wyniszczona przez chorobę - chuda, z przekrwionymi oczami i pergaminową skórą przez którą niemal widać było naczynia krwionośne. - Jeśli dotknie cię w czoło - zaczęła, unosząc palec i delikatnie, niemal pieszczotliwym gestem pukając w głowę Ruby. - To koniec. Nie możesz dać się dotknąć w czoło, bo w twojej głowie zalęgnie się nasionko. Tak jak w mojej - powiedziała. Dalsze sny były znacznie mniej istotne i surrealistyczne, jak to sny. Ruby obudziło pukanie do drzwi pokoj. - Godzina piątaaa! - rozległ się świergot Matyldy. Ruby była na łóżku sama.
-
Duch wydał z siebie coś pomiędzy sapnięciem, a długim westchnieniem. Dym składający się na postać zaczął rzednąć. Wybrzuszył się, jakby wewnątrz niego nastąpiła miniaturowa implozja i osiadł na płycie sarkofagu, gdzie na powrót zgęstniał. Nie sposób było wyczytać jakichkolwiek emocji z martwej, widmowej twarzy, pod warunkiem, że ktoś martwy od tylu lat znał jeszcze w ogóle pojęcie emocji. Czerwone punkty zawieszone w dymie nie miały źrenic, ale Kater mógł być pewien, że go przeglądają. Chciałem, byś przyszedł. Śnię i sprowadziły cię moje myśli. Zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć i widzę... Widzę, że jesteś słaby. Widzę stojącego przede mną Jedi. Nie... Nie jesteś Jedi, już nie. I nie jesteś Sithem. Kim jesteś? I czy w ogóle jesteś kimś? Może powinieneś mówić do mnie z kolan? W głosie słychać było nie tyle pogardę, co drwinę. Widać duchy, albo i ten konkretny duch były dosyć kapryśne.
-
- Przy twoim jedzeniu to nie wiem, czy nie chcę - odpowiedziała, zabierając ręcznik do wytarcia rąk. - I nie ma za co, Patricku. Potrzebujesz mnie do czegoś jeszcze? - zapytała, mając zdecydowanie lepszy humor niż wcześniej.
-
Przez dłuższą chwilę odpowiadało mu tylko własne echo odbijające się od ścian przestronnej krypty. Ale potem ciemność poruszyła się, jakby zasnuto ją dymem. I ów dym zbliżył się i przybrał postać. Nie do końca wyraźną,z grubsza tylko humanoidalną. Postać zaczęła przekształcać się, aż w końcu utworzyła szare widmo człowieka. Człowieka dobrze zakonserwowanego, ale zdecydowanie martwego. Na szarej skórze widać było tatuaże - linie odchodzące od jarzących się czerwonym światłem oczu. Przybyłeś sam - rozległ się głos, lekko tylko nawiązujący do tego, co wcześniej słyszał Kater na pustyni. Ten głos był jak wiatr przeczesujący ziarna piasku - bezdźwięczny i podobny szeptowi, ale jednocześnie bardzo niski i wręcz ciężki. Gdzie jest Rain?