-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Bez sensu, będzie tylko obciążeniem. Poza tym, nie jest w najlepszym stanie. Ja bym to zostawiła. I ograbiacie mnie z mojej własności, więc zostawcie mi chociaż to - zażartowała. Wkrótce więc wylądowali we frachtowcu. Wylot z planety odbył się bez zakłóceń i tak mogli zostawić błotniste Nal Hutta za sobą. Izefet poszedł do pokoju dla załogi. Kucał na kanapie, opierając się o oparcie i uważnie przyglądał holokronowi, próbując nim manipulować. Na jego powierzchni znajdowały się małe kółka i trójkąty, ale nie było żadnego pisma. Autopilot póki co trzymał kurs statku, więc i Kater miał chwilę dla siebie.
-
- O rany, przepraszam. Już się zbieram, dzięki Heron - odparla. - Dwie minuty i będę gotowa! Nie odchodź! Zabrała od Herona sukienkę i zamknęła drzwi. Dobrze, to był odpowiedni powód żeby obudzić ją w środku nocy. Jak to możliwe, że zaspała? Przez nocne wojaże? Zrzucila koszulę nocną, założyła nową bieliznę i szybko włożyła na siebie otrzymaną od mężczyzny sukienkę. Wypadła z pokoju z lekką zadyszką, przygładzając włosy stojące na wszystkie strony do głowy. - Już, gotowa. Co mam robić?
-
- Wiesz ile kosztuje zbroja z beskaru? - zapytał Izefet niemal z oburzeniem. Brwi miał podniesione, jakby Kater zadał skrajnie głupie pytanie. Dwie sekundy później opuścił brwi, przyjmując zupełnie neutralny wyraz twarzy. Wzruszył ramionami. - Ja też nie. Ale w przybliżeniu w cholerę dużo i wytwarza się ją tylko na Mandalorze. Sehtet, twoi przodkowie byli bogaci? Sehtet stała dwa kroki dalej, z rękami splecionymi na piersi i z bardzo wymownym spojrzeniem. - Rzygali kredytami - odparła. - Dlatego mam tę willę z basenem, niewolnikami ubranymi w złoto i ogrody wokół mojego pałacu ze zwierzętami z różnych planet, a Huttowie dla mnie pracują. - To im powiedz może, żeby znieśli niewolnictwo. Irytuje mnie - odpowiedział. - Dobra, powiem. W każdym razie to nie jest zbroja z beskaru.
-
Zeskoczyła z łóżka tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Zastanawiała się, jakim cudem Liandra tego nie słyszy i zazdrościła twardego snu. Dwoma susami dobiegła do drzwi i otworzyła je prędko, z walącym sercem i pretensjami cisnącymi się na usta. Jeśli to żart, zamierzała tego kogoś zabić. Nad snem nawet nie zaczęła myśleć.
-
Przeczytanie listów nie było trudne, bo nie były w sithiańskim. Wszystkie bez wyjątku były listami miłosnymi od niejakiego A. F. Do Jeanne i były wręcz przerysowanie kiczowate. Nie dało się nie odczuć pewnego dyskomfortu czytając ich. - Więc... To jest kryształ - stwierdził, przyglądając mu się z każdej możliwej strony. Kryształ nie świecił, w odróżnieniu od odłamków. - Nie, nie, nie, czekaj - Sehtet zaczęła zabierać Katerowi z rąk listy. - To moich dziadków, a że kiedyś to przeczytałam, wolę nie narażać was na te treści. Są straszne.
-
- Dobrej nocy, Patrick - powiedziała Saskia, kiedy już było po wszystkim. Tak jej się w każdym razie wydawało. Oddała mu płaszcz, uśmiechnęła się przyjacielsko i ruszyła z powrotem do pokoju, starając się nie myśleć o tym, że właśnie pogrzebali jakiegoś dzieciaka. Dzikiego i niebezpiecznego, ale dzieciaka. Miała nadzieję jak najszybciej znaleźć się w łóżku i zasnąć.
-
Platforma znajdowała się za herbaciarnią i była otoczona budynkami. Przyprowadzenie statku nie trwało długo i wkrótce można było skupić się na bardziej interesującym zajęciu - zwiedzaniu domu Sehtet. To oczywiście wydarzyło się po spakowaniu jej bagaży. Jej dom był w rzeczywistości niewielkim mieszkankiem z trzema pokojami, łazienką i kuchnią. Nie były technologicznie zaawansowane, ale też nie można było im zbyt wiele zarzucić. Główny cel Katera i Izefeta znajdował się w jednym z pokoi, dokładnie w dwóch, dużych, metalowych skrzyniach. W środku znajdował się zepsuty, spalony miecz świetlny bez kryształu, dwa odłamki Pontytu, odłamek Jenruaxu, parę części przestarzałej zbroi pokrytej śniedzią i szkicownik z pożółkłymi stronami i wizerunkami zwierząt różnych planet. Był też niezidentyfikowany, niebieski kryształ leżący na dnie drugiej skrzyni i parę niepotrzebnych, papierowych listów.
-
- Jasne - odparła i ruszyła w stronę lasu. Czuła się trochę jak współpartner zbrodni, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli nie ten dzieciak, to prawdopodobnie oni byliby właśnie martwi. Zastanawiała się, jak to jest z wampirami - musieli być odporni na światło słoneczne, wbrew powszechnym przekazom. Musieli być odporni na sporo rzeczy. Ciekawe, czy oczy świeciły zawsze w ciemności... Znalazła odpowiednie patyki i ruszyła z powrotem do Patricka.
-
- Dobra - przytaknęła. - Ale reszta jest u mnie w domu, więc najpierw będzie się trzeba spakować. Słuchaj, Kater, tu jest obok platforma. Może przestawisz statek, co? Będzie łatwiej to zapakować i mieszkam niedaleko, więc zaraz potem też będziemy mieć krótszą drogę, jak się spieszycie. - Mogę pójść - zaproponował Izefet. Tylko daj mi klucz, Kater.
-
- Pewnie. To chodź, pomogę ci go zakopać - zaproponowała. - Byle szybko, dobrze byłoby mieć jeszcze coś z tej nocy. No i zanim obudzi się Liandra, bo będzie zdziwiona, że mnie nie ma. I dziękuję za propozycję, ale wolę mieć sny. Może to mi jakoś pomoże dojść do zapełnienia tej dziwacznej luki - stwierdziła Saskia, działając trochę jak w transie. Całkiem łatwo przyszło jej się pogodzić z tym, czym byli jej pracodawcy. Rzecz w tym, że wciąż nie była do końca pewna, czy przekonuje ją ich niewinność.
-
Wystarczyła godzina, aby pięć pokaźnych kartonów z jedzeniem wylądowało w pierwszej ładowni frachtowca. Znalazł się też ogromny zapas wody. Znaczną większość żywności stanowiła żywność suszona i opakowana w plastikową folię. Dużo było mięsa, odrobinę grzybów i trochę produktów roślinnych, których, jak się okazało, Izefet nie trawił. Lokal Sehtet był już pusty, kiedy wrócili, a ona pakowała potrzebne rzeczy. Było tego całkiem sporo - dwie pokaźne walizy, wielka teczka ze sztucznego tworzywa i jeszcze kufer z jedzeniem. - Nie patrzcie tak. Muszę być gotowa na wszystko - wyjaśniła z zakłopotaniem. - Tam żyją Tuk'ata. I Terentateki. Nie chcemy ich spotkać.
-
- To... miło z ich strony - odparła, kiwając wolno głową i starając się poukładać w głowie informacje. - Sądziłam, że wszyscy są raczej mało ugodowi. Że jedzą ludzi i korzystają ze swojego statusu społecznego. Cóż, to chyba świadczy o ich szlachetności - stwierdziła, ostrożnie starając się dobierać słowa. Spojrzała na smętną kupkę popiołów w wiadrze. - Wyrzucisz go, czy pogrzebiesz? I co teraz? Mam wrócić do łóżka i przespać się z tą myślą?
-
- Tak. Właśnie jego - potwierdził. Płaszcz się znalazł, owszem, w cenie pięćdziesięciu kredytów. Materiał wyglądał na całkiem wytrzymały. - Kater. Mój drogi towarzyszu niedoli. Mamy w rękach źródło ogromnej wiedzy, mamy współrzędne i kto wie co jeszcze znajduje się u Sehtet. Mając to wszystko, chcesz marnować nasz cenny czas, kto wie ile go jeszcze zostało na oglądanie obrzydliwych, glutowatych istot znanych jako Huttowie, na pochody niewolników, albo na ich kretyńskie imprezy? - zapytał, brzmiąc cały czas bardzo uprzejmie.
-
- Od dzisiaj, z rana. Tak jakby coś stało się w nocy. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale mnie to męczy - odpowiedziała. - Kto jeszcze stąd jest wampirem? Wolę wiedzieć. Tak na wszelki wypadek - odpowiedziała, biorąc wiadro i miotłę. Ułożyła wiadro na ziemi i ostrożnie zaczęła zamiatać popiół do środka, za wszelką cenę starając się go nie tknąć.
-
- To holokron mistrza. Nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się go odnaleźć. On sam nie sądził. To jest... Jedyna wartość tego paskudnego globu. Jeśli jest tu tego więcej, warto się temu przyjrzeć. Temu i dziwnym przedmiotom ze spadku Sehtet - dodał. Jeśli chodziło o odpowiedni ubiór, wybór był lepszy niż na Coruscant. Uliczki Nal Hutta obfitowały w najróżniejsze tkaniny, od jaskrawych przez zgaszone aż po czerń i biel. Podobnie nietrudno było kupić jedzenie, choć po wychudzonych dzieciakach i żebrakach widać było, że nie wszystkich na nie stać. Nieopodal rozbrzmiewały dźwięki trąb i ogólny rumor, najprawdopodobniej dwie ulice dalej. Brzmiało to jakby mieszkańcy wiwatowali, albo jakby odbywała się tam większa impreza.
-
- Obiecuję, a ty obiecasz, że nic nikomu nie powiesz o mojej tajemnicy. Byłam dzisiaj w kostnicy, podałam fałszywe nazwisko. Ciało było zupełnie wyschnięte, na szyi były dziury i nie gniła. Pewnie przez brak płynów do rozkładu dochodziło wolniej. I nie było oznak pobicia - odpowiedziała, siadając. Ale zaraz potem wstała z miejsca i wzrokiem poszukała czegoś, co mogło pomóc w posprzątaniu smutnej kupki popiołu. - Mam dziwne przeczucie, Patricku. W mojej pamięci jest luka. To jest powiązane z Klarą i z panią Felicją - wspomniała jeszcze.
-
- Tak, tak, jasne - odparł Izefet, w całości już zaaferowany znaleziskiem. Sehtet przyglądała się jednemu i drugiemu z rozbawieniem. Uniosła lekko ręce w obronnym geście. - No dobrze, więc to bardzo ważna zabawka... Zamykam za cztery godziny, więc się pospiesz. A ja idę obsłużyć klientów. Nie grzebcie mi tu w niczym, robiłam porządek! - ostrzegła jeszcze i wyszła. - Pójdę z tobą - stwierdził Kage i schował holokron. - Ona sobie poradzi, a tego i tak teraz nie rozszyfruję.
-
Saskia postanowiła się ujawnić, postępując krok w przód. Była rozdarta. Z jednej strony Patrick właśnie zabił wampira, ale z drugiej... Z drugiej to było dziecko. Najpierw wypadało się czegoś dowiedzieć, najlepiej od sprawcy zamieszania. - To ja, Saskia - szepnęła, podchodząc bliżej. - Wszystko widziałam. Wiem o wampirach. Wiem, że Klara nie została zabita przed bandytów, ale na Boga, Patrick, błagam wyjaśnij mi, co tutaj się dzieje. -Saskia wyszła z lekko uniesionymi rękami, w obronnym geście.
-
- Spodziewałam się was wczoraj, więc jestem spakowana. Teraz tylko poczekam na zamknięcie lokalu, a wy idźcie uzupełnić zapasy. Jeszcze coś, ciekawostka - rozporządziła. A potem chwyciła torbę stojącą nieopodal i sięgnęła do niej, po czym wyciągnęła ostrosłup czworokątny utworzony z zaśniedziałej miedzi. Zanim Kater zdążył cokolwiek zrobić, dłoń Sehtet była pusta. Izefet stał tuż obok, zszokowany i wpatrywał się w urządzenie z niedowierzaniem, obracając je w palcach z nabożną czcią. Przycisnął urządzenie do piersi i wyprostował się z oczami wbitymi w kobietę. - Wiesz co to jest? - zapytał, a jego głos zabrzmiał niemal groźnie. - Metalowa piramida. Pewnie jakiś zabawny dynks, który trzeba postawić na jakimś wykreślonym, okultystycznym okręgu, machać rękami i szeptać zaklęcia, koniecznie o północy i w świetle naturalnego satelity. Mam rację? - zapytała. Chyba nie miała pojęcia, że nosiła w torbie holokron.
-
Nie poruszyła się w dalszym ciągu, odruchowo szukając w kieszeni srebrnego krzyżyka. To dzieciak, tylko dzieciak... Ale dzieciom oczy nie świecą jaskrawą czerwienią. Ludzie nie bronią się przed normalnymi dziećmi drewnianym krzyżem, co oznaczało, że najprawdopodobniej ów mały drań był potwierdzeniem słów chłopów. Oto po raz pierwszy Saskia spotkała na swojej drodze wampira. Wciąż była cicho, zastanawiając się jak wybrnąć z sytuacji. Nie chciała odwracać uwagi Patricka, na wypadek gdyby mały drapieżca był nieludzko szybki i miał zaatakować go z zaskoczenia. Czekała więc, co zrobi czerwonooki.
-
- Masz na myśli przodków? Nie, nie sądzę. Znając ich byli raczej szmuglerami i żaden z nich nie zginął w widowiskowy sposób z mieczem świetlnym w ręku. Mój ojciec był przemytnikiem, moja mama była gospodynią domową, a moi dziadkowie nie nosili czarnych płaszczy i mrocznych masek. Jeden z nich co prawda był trochę nawiedzony, ale czego się spodziewać po czterdziestu pięciu latach bycia księgowym? Zaplecze było nieco zagracone. Na metalowych półkach stały pudła, zapewne z herbatą albo innymi tego typu używkami. Sehtet podeszła do ściany, w której było niewielkie zagłębienie. Stamtąd wyjęła niewielką, metalową kasetkę i podała ją Katerowi. W kasetce wyłożonej materiałem znajdował się urywek papieru z brakującymi współrzędnymi "6991.44".
-
W przeciwieństwie do poprzedniej wizyty tym razem postanowiła zachować dyskrecję i nie manifestować swojej obecności. Obserwowała rozwój wydarzeń, starając się nawet oddychać ciszej. Patrick czegoś szukał? Z nożem w ręce? Czyżby bał się, że ktoś może go zaatakować? Saskia nie poruszyła się, ale upewniła, czy aby na pewno nie widać jej zza drzwi.
-
Opatuliła się szczelnie kołdrą, chwilowo przybierając kształt larwy. I mogło być całkiem miło. Mogła wrócić do spania w cieple, ale jak zwykle ktoś miał inne plany. Czy w zamku w ogóle nie sypiali? Jak to jest, że za każdym razem jak kładła się spać ktoś zaczynał stepować, tańczyć, albo przestawiać meble? Saskia warknęła gniewnie i wstała z łóżka. Zastanawiała się, jakim cudem Liandra tego nie słyszy. Jeśli to byłby Patrick i Aleksander, zamierzała uprzejmie, ale z wyrzutem poprosić, żeby przestali. Nocne schadzki nocnymi schadzkami, ale bez przesady. Z drugiej strony to nie mógł być Aleksander, bo przecież był na wyjeździe. A może wrócił wcześniej? To sugerowałby koń przyczepiony do wozu poprzedniego dnia.
-
- Nawet jeśli mówisz w innym języku, słyszę cię - zauważyła Sehtet, stojąc już za ladą herbaciarni. Zatrzymała się nim weszła na zaplecze. - W posiadanie części mapy też weszłam przez spadek. Zgarnęłam sporo rzeczy z tego spadku, niektórych do teraz nie rozumiem. Jeśli chodzi o opuszczenie planety, to nie wyjeżdżam na zawsze. Nal Hutta jak mówiłeś nie jest najlepszym miejscem żeby się zestarzeć, ale nie żyje mi się tu źle. A wyjechać chcę, bo jestem amatorskim odkrywcą - odpowiedziała, szczerząc się z zadowoleniem. - I chcę odkryć pewne związki między moją rodziną a Korribanem. Nie nastawiam się na szczególnie chlubną historię, ale dobrze będzie się dowiedzieć paru rzeczy - wyjaśniła. Izefet pokiwał z wolna głową. - Jeśli okaże się, że kombinuje, po prostu ją zabijemy - stwierdził i to wcale nie w sithiańskim. - O, właśnie - odparła Sehtet z uznaniem na twarzy. - Właśnie.
-
Zaczęła się czuć doprawdy dziwnie. Mało było powiedzieć, że krew jej nie pociągała. Jasne, kolor był całkiem ładny, ale żeby od razu jeść? Saskia zaczęła się bać. Po raz pierwszy zaczęła się bać naprawdę, bo w wizji sennej przypomniała sobie wszystko z czym borykała się ostatnimi dniami. Martwa Klara, krew, chłopi. A odpowiedź była tak blisko... To ona ich wszystkich zabiła. Z tymi słowami w głowie obudziła się, ciężko oddychając. Chwyciła się za głowę i rozejrzała po pomieszczeniu. Spokój, cisza. To nie ona zabijała ludzi dla krwi. Nie miała ochoty na krew. Co za ulga...