-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Zareagowałam... Emocjonalnie - wycedziła, myśląc nad kolejnymi częściami wypowiedzi. - Tak się czasem dzieje, czasem tak wyglądam. Jeśli coś mnie wyprowadzi z równowagi. Co się tyczy ptaków, poprosiłam żeby przybyły. Przyznam, że nie spodziewałam się nietoperzy, ale na to też wpływają emocje. Żadnego z tych zwierząt nie zmusiłam i naprawdę nie sądzę, żeby mogły rzeczywiście zrobić Valii krzywdę. Chyba, że ona próbowałaby zrobić krzywdę mnie, wtedy mogłyby zareagować równie agresywnie. Z tego miejsca chcę zaznaczyć, że jest mi przykro, jeśli pańscy goście uznali to za... Ekhm. NIEGRZECZNE i za to mogę przeprosić, ale nie żałuję tego, co stało się z Valą. Jeśli uzna pan, że nasza współpraca powinna się zakończyć, zaakceptuję to w pełni i więcej mnie pan nie zobaczy. Mogę też obiecać, że to co wiem o panu i pańskiej rodzinie zachowam dla siebie, ale nie pozwolę sobie na traktowanie jakiego dopuściła się Vala - wypowiedziała niemal jednym tchem, mówiąc - ku własnemu zdziwieniu - bardzo spokojnie i z całkowitym opanowaniem.
-
Nie spuszczała wzroku, kiedy mijała gapiów. Odwzajemniała spojrzenia, nie przekazując w nich absolutnie żadnych emocji. - Domyślam się - odpowiedziała z zakłopotanym uśmiechem. Zamknęła drzwi i usiadła na krześle zgodnie ze wskazaniem, zastanawiając się co u licha robiła tam ta dziewczyna. I czy powinna się jej obawiać, skoro jako jedyna miała w głębokim poważaniu jej pokaz. Saskia odchrząknęła, czekając na potencjalne pytania.
-
- Nie więcej niż pięćset metrów - rzekł i rozluźnił uścisk. Klapnął na piach. Ani on, ani Sehtet nie powiedzieli już nic więcej, tylko w milczeniu obserwowali odchodzącego Zabraka. A nieruchoma postać czekała na nadejście Katera, rozwiewana przez wiatr. Mężczyzna nie był szczególnie wysoki, a jego twarz zasłaniał kaptur. - Spójrz w górę. Widzisz trzy gwiazdy? Jeśli uniesiesz głowę jeszcze wyżej, zobaczysz jedną, jasno świecącą gwiazdę. Maat. Wskazuje zawsze wschód. Idź za Maat, a dotrzesz do miejsca, gdzie będę na ciebie czekał. Przyjdź sam. Oni mogą być w okolicy, ale nie mogą wejść do mojego miejsca. Ten drugi mi się nie podoba, choć w istocie wyczuwam w nim więcej Mocy, niż w tobie. Nie zawiedź mnie - powiedział nieznajomy, a pod kapturem zaświeciły się dwa czerwone punkty. Kolejny powiew wiatru i tajemniczego mężczyzny już nie było.
-
Czarne oczy zwróciły się z powrotem na Ruby, odrywając się od zielonych fal. Na twarzy demona widać było ponownie zdziwienie. - Czym jest zegarmistrz? I który jest rok? Daleko od roku wyjącego wilka? Zamknij oczy, ale nie odmawiaj sobie mówienia - rzekł demon i kucnął przed Ruby, zabierając jej dłoń. Poczuła na przedramieniu lekkie ukłucie, ale nic poza tym. Zaskakująco mało bólu.
-
- Ostatnio nie było tu morza. Było dalej i zasłaniał je las. Nie było widać wody, ale można było ją usłyszeć - odpowiedział. Podszedł na krawędź jednego ze stopni i rozprostował skrzydła, których, jak się okazało, miał cztery. Dwa na grzbiecie i dwa przekształcone z rąk. - Tak, potrzebuję krwi. Skąd wiedziałaś, że tu jestem? Jeśli dobrze pamiętam, zadbano o to, żeby nikt mnie nie znalazł. Kim ty jesteś? Wiedźmą? Kapłanką?
-
- Chyba tak. Tak, tak mi się wydaje - odpowiedział. - Ale jestem słaby, więc... Więc muszę coś zjeść - dodał niechętnie, wymijając Ruby i idąc w stronę tunelu. Mimo że był większy, przez ciasny tunel przechodził nawet zgrabniej niż ona i poczekał na końcu, w grocie wychodzącej na morze. Stał tam, wgapiając się w fale w bezgranicznym zdumieniu. Jakby widział je po raz pierwszy w życiu.
-
Najpierw demon zabrał z podłogi pewien przedmiot, potem chwycił dłoń Ruby. Przedmiotem okazał się być kamienny nóż, wyglądający na bardzo stary. Długie palce z zaskakującą delikatnością zacisnęły się na niej, podczas gdy druga ręka zaopatrzona w narzędzie rozcięła skórę na wnętrzu dłoni. Najpierw Ruby, potem swojej. Ręce się złączyły, a on uprzednio stanął na tylnych nogach, lekko wygiętych w tył, jak u wielu zwierząt. Demon był dosyć wysoki, by musiał stać w grocie przygarbiony. I teraz Ruby widziała dodatkowy szczegół - miał ogon zakończony grzebieniem z piór. W momencie kiedy dłonie się zetknęły poczuła ból na łopatce. Jakby ktoś przypalał jej skórę ogniem. - Jako świadek, kontrakt uważam za zawiązany. Za dobre sprawowanie, demonie, będziesz wolny po śmierci kontrahenta. Jeśli śmierć nastąpi z przyczyn naturalnych. Oto nóż, kielich, brosza. Tego strzegłem i to strzegło ciebie. Teraz odejdźcie stąd oboje. I niebieski człowiek zniknął, a razem z nim runiczne światło. Ruby poczuła ruch powietrza spowodowany uderzeniem skrzydeł. Była niemal pewna, że pada na nią spojrzenie oczu istoty.
-
- Kater, Moc na Korribanie to ta Ciemna Strona. I ja nie mam nic przeciwko, ale z historii wiadomo, że nasi poprzednicy przez większość czasu radośnie się wyżynali nawzajem. Wiesz co jest tutaj, na Korribanie? Wielkie, zmutowane rancory, latające świństwa i stada wielkich psów z Ciemnej Strony Mocy. Są też duchy. Wiesz jakie są duchy Sithów? Wredne. A wiesz czego tu na pewno nie znajdziesz? Nie znajdziesz tu kumpli. Bo to cholerna, odosobniona, nawiedzona pustynia - stwierdził. - Też tak sądzę - odezwała się Sehtet. - A jeśli postanowi cię zabić, to możemy nie zdążyć. - Nie będę czekał wieczności, chłopcze - odezwał się ponownie głos.
-
Wstała szybko z krzesła i odruchowo poprawiła fartuch. Dopiero teraz zdjęła rękawiczki i odłożyła je na stół. - Dzięki, Patricku - odpowiedziała z uśmiechem i ruszyła dziarsko ku gabinetowi, uważając, żeby minęły dokładnie dwie, regulaminowe minuty. Starała się nie zaprzątać myśli mrocznymi scenariuszami, choć bardziej czuła ciekawość. Pan Loren nie wyglądał na zezłoszczonego z okazji jej występu. Stanęła przed drzwiami i zapukała, gotowa wejść w razie usłyszenia zaproszenia.
-
ROZDZIAŁ I: PRAWDZIWE ZMARTWIENIE Do pewnego momentu to było całkiem spokojne uniwersum. Owszem, miało w swojej historii parę poważnych plag i wojen, miało nawet przypadki kryzysu na skalę światową, ale zawsze znajdował się wybraniec gotów w ostatniej sekundzie uratować sytuację i oficjalnie stać się bohaterem. Co jakiś czas prorocy zatruci oparami rtęci i innych alchemicznych substancji przewidywali koniec świata, wróżąc go z ciał niebieskich (bądź wcale nie niebieskich), czasem gdzieś wybuchł pożar, czasem pradawne zło wydostawało się z głębin oceanów bądź dziur cuchnących siarką, ale nic ponad to. Takie rzeczy zdarzały się przecież wszędzie. Łatwo jest walczyć z czymś, co ma rogi i zionie ogniem - wystarczy ostry miecz z odpowiednio długą nazwą i dureń o mężnym i czystym jak łza sercu. Prawdziwy kłopot zaczyna się w momencie, kiedy problem jest - przykładowo - kłopotliwym staruszkiem z sąsiedztwa. Albo hordą nieumarłych powstałych z grobów. Co gorsza, całkiem uprzejmych nieumarłych. Jak zwykle w takich przypadkach pojawiła się zapowiedź, tym razem w postaci komety, która pewnej letniej nocy przecięła niebo. Kometę widziano w Mglistych Górach na wschodzie kontynentu, nad pustyniami południa, Wielkim Morzem Wschodnim i Zachodnim i właściwie... No, wszędzie. Niektórzy nawet mieli okazję odczuć to na własnej skórze, ale do tego jeszcze wrócimy. Rufus McGrub Cały dzień minął na paru standardowych procedurach. Jako przedstawiciel inteligencji, na Rufusa spadły obowiązki na myśl o których większość krasnoludów przechodziły dreszcze. Mimo że mieli dryg do finansów, sprawy papierkowe nie były popularnym hobby wśród krasnoludów. Miasto klanu McGrub zbudowane było na zboczu dwóch gór. Nie było szczególnie wielkie, ale miało grube mury, a domostwa zbudowane były solidnie, aby przetrwać warunki chłodnej północy. W przeciwieństwie do miast równin, tu budynki były niskie i przysadziste, nierzadko wbudowane w skały. W jednym z takich domostw, w kamiennej chacie siedział właśnie Rufus. Dorobił się całkiem przyjemnego domu z czterema pomieszczeniami, zaopatrzonego nawet w biblioteczkę. Przez niewielkie okna wpadało światło zachodzącego słońca. Kiedy zamykał księgę z rachunkami, coś huknęło. Należy tu zaznaczyć, że huk w mieście krasnoludów musi być naprawdę potężny, żeby przebić się między standardowe huki dnia codziennego. Ten huk był na tyle okazały, że spowodował nawet drobne, trwające ledwie pięć sekund trzęsienie ziemi. To również nie należało do krasnoludzkiej codzienności - kopalniane tąpnięcia zdarzały się ludziom, ale krasnoludy tworzyły kopalnie na tyle profesjonalnie, że tego typu kłopotów nie miały. Zaraz potem do uszu krasnoluda dobiegły kolejne hałasy, w tym gwar mieszkańców zza okna. To tyle jeśli chodzi o spokojny wieczór. Na ulicy gromadziły się tłumy ciągnące w stronę kopalni srebra. Razem z nimi nadchodziły kłopoty. Claudio Helms Późne popołudnie. Stojący u podnóża gór dworek coraz bardziej popadał w ruinę, podobnie jak jego właściciel, choć ten drugi raczej w znaczeniu metaforycznym. Ukryty między drzewami, pałac obrósł pajęczyną i kurzem. Zapomniany przez wszystkich, oddalony od najbliższych zabudowań o parę kilometrów, stał się miejscową legendą. Czasem przychodziły tu co prawda dzieci, ale zniechęcone ilością pająków i pajęczyn szybko zawracały z powrotem do wioski. A przecież właściciel dworu wciąż żył. Nie był co prawda człowiekiem, ale nie był też duchem, upiorem ani innym przejawem złych mocy. Gdyby interesował się tym, co dzieje się na zewnątrz, widziałby ciało niebieskie zmierzające dosyć prędko w stronę dworu. Ale okiennice były zamknięte, a pajęczyny tłumiły dźwięki spoza pałacu. Claudio siedział więc na fotelu w swoim przestronnym salonie. Kominek od dawna nie zaznał ognia, a wszystko pokrywały pajęczyny. Mieszkanie z pająkami niesie za sobą pewne wyrzeczenia, z drugiej strony okazywało się, że potrafią być całkiem miłymi towarzyszami. Na podłokietniku pojawił się Harper, przedstawiciel rodziny omatnikowatych, wielki i wiekowy pająk o czarnym odwłoku i bystrych oczach. Szanowany przez wszystkich, często służył radą i dobrym słowem, nie pomijając w tym względzie Claudio Helmsa. - Claudio, chłopcze - odezwał się. Zaskakujące, jak potrafiła zmienić się perspektywa - kiedyś byłoby to tylko chitynowe chrobotanie, a teraz... Teraz wampir nie dość że rozumiał język pająków, to jeszcze potrafił się nim posługiwać. - Rozmawiałem z chłopakami i... martwimy się o ciebie. Nie zrozum mnie źle, jesteśmy wdzięczni za twoją gościnę i dobrze nam się z tobą żyje, ale uważamy... Ja uważam, że powinieneś się przejść na spacer. Może poznać paru ludzi, zawrzeć przyjaźnie. Zobacz tylko jaki ty jesteś chudy, jaki wynędzniały. Idź, zacznij żyć. Przewietrz się, poznaj świat. Opowiadałeś przecież o swoich dawnych przyjęciach. Nie brakuje ci tego wszystkiego?
-
- Wspaniale. Kontrahent-demon przysięga służyć wiernie kontrahentowi-człowiekowi, chronić go od śmierci i ciężkich uszkodzeń ciała. Jeśli nie podoła, kontrakt zostaje zerwany. Zmuszony jest także wykonać wszelki rozkaz kontrahenta-człowieka, inaczej kontrakt zostaje zerwany. Człowiek zgadzając się na warunki kontraktu zobowiązuje się oddawać dziesiątą część swojej krwi kontrahentowi-demonowi, chyba że ten uzna inaczej. Czy obie strony zgadzają się na warunki? - zapytał truposz. - Należy przypieczętować kontrakt krwią. Demon spojrzał na Ruby pytająco.
-
- Cóż, w takim razie wracamy do punktu wyjścia. No już, demonie. Wracaj na miejsce, siadaj i... - Nie, nie, nie, nie! Błagam, nie! - dobiegło spod ściany. W kontraście do tego, co było przed chwilą, demon zbliżył się z paniką wymalowaną na twarzy, prawie pełznąc po ziemi i chwycił Ruby za kostki - starając się o delikatność, choć nie mogło to być łatwe z tego typu pazurami. - Kontrakt! Będę ci służył, weź mnie stąd, proszę, proszę, proszę, weź! Nie chcę być znowu martwy! Zmumifikowany, niebieski człowiek spojrzał pytająco na Ruby, o ile możliwe było spojrzenie z wyrazem, nie posiadając mięśni mimicznych.
-
Dopiero po zaakcentowaniu swojej obecności stwór podniósł głowę, ujawniając swój wizerunek. Twarz była zdecydowanie ludzka - miała wystający podbródek, orli nos, mocno zarysowane kości policzkowe, i... oczy, które ludzkie wcale nie były. Były zupełnie czarne, bez białek i bez źrenic. Co gorsza, patrzyły na Ruby z głodem. Istota bez ostrzeżenia rzuciła się na Ruby, powalając ją na zimną i mokrą skałę. Cóż, bolało dosyć mocno, zwłaszcza że uderzenie poszło głównie na żebra i kręgosłup. Pierzasty chwycił jej dłonie, przyszpilając je do ziemi i nachylił się, prezentując dwa rzędy ostrych zębów z imponującymi kłami i zbliżając twarz do jej szyi. - A, a, a - rozległ się protest. Pierzasty zamarł z otwartymi ustami, o kilka cali od twarzy Ruby. - Tak nie wolno. Przysługuje ci prawo do krwi, ale nie bez zgody kontrahenta. - Kontra... co? - Cóż, przynajmniej umiał mówić. A głos był śliski jak jedwab, trochę ochrypły. Pod ścianą stała wspomniana wcześniej kupka kości, która teraz przybrała postać wysokiego i zakonserwowanego człowieka świecącego w ciemnościach. Przypominał postać z rysunków o owych barbarzyńcach - poznaczony niebieskimi tatuażami i skąpo odziany, trzymał w ręce potężną księgę. - Kontrahenta. To może być kontrahent, którego zabić ci nie wolno. Rzecz ma się tak: wychodzisz stąd jako sługa, albo zostajesz jako trup. Co panienka na to? Pierzasty wyprostował się i jak oparzony odskoczył od leżącej Ruby pod przeciwległą ścianę.
-
Ziemia lekko się zatrzęsła, kiedy fioletowy płomień świecy zgasł. I dopiero wówczas pojawił się wosk. Świeca dosłownie zaczęła się roztapiać i spływać po skale w stronę mumii. Na nieregularnych ścianach komnaty pojawiły się znaki - pismo skonstruowane z prostych linii i spirali. Ruby widziała kiedyś takie na wykładzie o barbarzyńskich ludach zamieszkujących w zamierzchłych czasach tereny Imperium Brytyjskiego. Znaki świeciły tak jasno, że rozświetlały każdy makabryczny szczegół komnaty. Czarny płaszcz na grzbiecie zwłok nie był w rzeczywistości płaszczem, ale wielkimi, czarnymi skrzydłami. Obok tego trupa leżała marna kupka kości w łachmanach, która ku przerażeniu dziewczyny zaczęła się ruszać. Ale najdziwniejsze było to, co zaczęło dziać się z ową nadnaturalną mumią. Wosk ze świecy (którego było zaskakująco dużo) zaczął zlewać się z ciałem i wypełniać obumarłe tkanki. Zwłoki zaczęły się ruszać, najpewniej przestając być zwłokami. Wkrótce po tym kajdany pękły, a przed Ruby klęczał... stwór. Tak jak wcześniej, pokryty był piórami. Ruby widziała dłonie o długich palcach, zakończone szponami. Nie widziała twarzy, bo twarz skierowana była na ziemię i skryta pod czarnymi włosami. Póki co widziała więc, że ręce humanoidalnej istoty przekształcone były w wielkie skrzydła i że najprawdopodobniej miała ludzką twarz. Póki co jednak zajęta była nie Ruby, a próbami złapania oddechu. I nic jej nie krępowało - kajdany uległy zniszczeniu.
-
Echo dźwięku Ruby rozeszło się po komnacie i po tunelu. Jest, est, est... Halo, lo, lo... Co zaś się tyczy trupa klęczącego przed dziewczyną, zrobił to, co zrobiłby każdy porządny trup na jego miejscu. W skrócie: nic. Dalej trwał w swojej wiecznej pozycji, skrępowany kajdanami i wgapiający się spod opuszczonych, wyschniętych powiek w płomień. Wosk ze świecy nie topniał. Wyglądała, jakby nie spaliła się ani trochę, a przecież już po pierwszych minutach na świecach widać, że spływa z nich wosk. Z bliska mumia była jeszcze bardziej makabryczna. Najgorsze były szeroko rozwarte usta i zapadnięty nos, bo na szczęście oczodołów nie było widać. Gdyby ktoś był badaczem, określiłby stan mumii jako "wyśmienity", bo rzeczywiście, zakonserwowana była fenomenalnie. Tak fenomenalnie, że jej ciało pokrywało nie ubranie, ale wciąż trzymające się skóry pióra, które pokrywały całą mumię poza twarzą.
-
Zanim się oddalił, został mocno chwycony za ramię przez Izefeta. - CZEGO nie widzimy? - zapytał, nie szczędząc Katerowi podejrzliwego spojrzenia. Uścisk miał mocny, choć w tym przypadku chodziło bardziej o ostrzeżenie niż o faktyczną chęć powstrzymania Katera. - Albo tu zostaniesz, albo pójdę z tobą. To jedyne opcje, jakie masz. - Nie. Musisz przyjść sam. Chcę ciebie, nie jego. Nie chcę też jej. Przyjdź do mnie - powtórzył głos. Szorstki i niski, brzmiący jak głos nauczyciela strofującego ucznia. Brak reakcji ze strony kompanów utwierdził Zabraka w przekonaniu, że rzeczywiście go nie słyszeli. - Kater, masz aktualne badania pod kątem chorób... No, psychicznych? - zapytała Sehtet. W przeciwieństwie do Izefeta, Sehtet wyglądała na bardzo zaniepokojoną.
-
- No tak, jasne - odparła. - To musi być dla nich ciężka próba. Życie pełnie wyrzeczeń i takie tam... Z drugiej strony, to tylko jedzenie. Mam na myśli, że da się żyć ograniczając się - odparła. Coraz bardziej się niecierpliwiła, bo miała nadzieję mieć już rozmowę z panem Lorenem za sobą. Poza tym, póki co Saskia nie chciała za bardzo pojawiać się w jadalni, skoro i tak już o niej mówili. Niby czuła odrobinę dumy z tego powodu, ale chyba gościom wystarczało na pewien czas. Spojrzała jeszcze na zegar, jeśli takowy znajdował się w kuchni i westchnęła ciężko.
-
Tunel ciągnął się coraz niżej i niżej, aż w końcu Ruby musiała iść na kolanach, żeby jakkolwiek się przedostać dalej. Skutkowało to tym, że była dosyć mocno przemoczona, a że wewnątrz groty było zimniej niż na zewnątrz... Cóż, wizja przeziębienia była bardzo realna. Tunel prowadził do nieco mniejszej komnaty, w której... W której na niewielkiej świeczce płonął fioletowy ogień. Świeczka znajdowała się pośrodku pomieszczenia i już to wpędziło rozsądek Ruby na dziwne tory. Gorsze było to, co znajdowało się za świecą. Tym czymś była mumia o strasznym obliczu zastygłym w wyrazie przerażenia albo bólu. Na jej przegubach znajdowały się kajdany, a trup klęczał, pochylony mocno do przodu. Tyle, że mumii było za dużo jak na człowieka. Wyglądało to trochę, jakby miała zarzucony na plecy czarny płaszcz, ale niewystarczająca ilość światła nie pozwalała na dokładne rozpoznanie. Na czoło opadały długie, czarne włosy i kolejny problem pojawiał się w zębach. Zęby nie były ludzkie. Były ostre i trójkątne, w dodatku było ich dwa rzędy. Pytanie tylko kto zapalił świecę i jak długo już płonęła?
-
Rzeczywiście było szare, ale to wszystko co zobaczyła Ruby nim kreatura zniknęła. Rozwiała się w powietrzu. Po prostu jej nie było. Kształt jaki zarejestrowały oczy przypominał coś z grubsza bliskiego człowiekowi, ale tylko z grubsza. Tak więc Ruby została w niewygodnych ubraniach, w jaskini i z dziwnymi zwidami. Był jeszcze niepoznany tunel.
-
Raz tylko poślizgnęła jej się noga. Zaraz potem weszła do bezpiecznej jaskini, a stopa Ruby natrafiła na zimne kałuże zielonkawej wody brudnej od porostów i glonów. W środku słychać było fale uderzające o skały, ale od groty szerokiej może na półtora metra odchodził dalej tunel. Ale nawet przez szum morza i wiatru Ruby słyszała... no właśnie, co? Kroki? Nie, było zbyt nieregularne. Jakby ktoś kto ma problem z chodzeniem próbował zsunąć się po schodkach.
-
Schody przylegały do wyższego z klifów i opasały go. Ze swojego miejsca Ruby widziała więc przepaść na zacienioną przez wysokie skały plażę w kształcie półksiężyca i czuła zapach glonów. I nagle, spośród wielu dziur i rozpadlin w ścianie skalnej coś błysnęło, a zaraz potem, gdzieś kątem oka zauważyła ruch. Coś wokół niej chodziło, a ona nie miała wielu opcji do ucieczki. Po schodach by nie zdążyła, a istniała opcja, że zginie gdy się poślizgnie. Jedynym co było możliwe były groty w skale, ale do tego musiała zejść kawałek niżej. Ledwie kilka stopni.
-
Właściwie od momentu w którym wyszła z domu czuła uporczywe uczucie bycia obserwowaną. Po minięciu bramy i ruszeniu w stronę klifu tylko wzrosło. Ale wokół nie było wiele drzew i niewiele było też kryjówek za którymi coś mogłoby się skryć. Na zewnątrz była zimna mżawka, a wiatr niósł od morza jego zapach, niezbyt zachęcający i słone krople wody. Klif był dosyć wysoki, bo miał z dwadzieścia metrów. Dalsze klify wznosiły się lekko wyżej, a na dole widać było wąski pas maleńkiej plaży. Dało się do niej zejść kamiennymi schodkami, ale w takiej pogodzie było to zwyczajnie głupie. Stopnie wykute w skale były strome, śliskie i nie miały poręczy, a upadek z trzydziestu metrów kończył się śmiercią.
-
- Przeciwnie, jest bardzo rozwinięta! Ale nie wszystko da się wyleczyć. Wycięcie czegoś z mózgu? Moja droga, przecież wówczas trzeba byłoby otwierać całą czaszkę! A wycinanie z mózgu to jego uszkodzenie. No cóż, zrobisz jak zechcesz, ale nie narażaj się nazbyt. I pamiętaj, od jutra szkoła - powiedział ojciec i wstał z łóżka. - Wiesz gdzie mnie szukać. Muszę iść, bo zleceń nie ubywa. Wpadnij potem do matki, dobrze? I wyszedł.
-
- Co też pleciesz, Ruby? Wiemy, czym to jest. Nie ma żadnej klątwy. Magnolia bredziła o jakimś szarym upiorze, bo nasłuchała się wcześniej, że inni chorzy to widzieli. Nakręciła to wszystko babcia twoja niebiszczka świętej pamięci, niech jej ziemia lekką będzie i to jest kwestia autosugestii. Rozumiesz? A te guzy to... Cóż, to choroba przekazywana przez krew. Możesz oczywiście próbować to rozwikłać, ale tu trzeba lat badań medycznych - odparł. Podobnie jak Ruby, Stephen Who również pewnie stąpał po ziemi i wszelkie zjawiska nadprzyrodzone były dla niego bredniami.
-
Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie. No tak, ojciec nie miał w zwyczaju pukać. - Jak nastrój? Mama poszła się położyć, wiesz jaka jest emocjonalna. Śmierć Magnolii ją okrutnie ubodła. No, to o czym to my mieliśmy dyskutować? I na Boga, zamknij że to okno! Zaraz będzie padać, Ruby. Przeziębisz się i żaden guz w mózgu nie będzie ci straszny,jak już dostaniesz zapalenia płuc - ostrzegł, siadając ciężko na łóżku.