Yato jak zwykle leżała plackiem na kanapie, czytając jakąś książkę. Na jej brzuchu wygodnie umiejscowił się czarny kocur, imieniem Lao, natomiast na nogach znajdował się kocurek biały, Leo. Oba długowłose mieszańce. Oba kochane.
Oczywiście w czytaniu nie przeszkadzała jej dudniąca z głośników muzyka. Właściwie to Yato nie lubiła ciszy, nawet czytać wolała w hałasie. Pod warunkiem, że jego źródłem nie były to przykładowo krzyczące dzieciaki.
W którymś momencie usłyszała ona swego rodzaju huk (a może trzask?) za oknem, więc wstała, by sprawdzić co się stało. Cóż, co prawda na zewnątrz nie było niczego, o co mogłaby się martwić, ale jakby ktoś przykładowo okładał kijem samochód sąsiada, to lepiej o tym wiedzieć, nie?
Na dole nie ujrzała jednak nikogo, ani niczego nadzwyczajnego. Petarda? Nie, za głośne. Otworzyła okno na oścież i wychyliła się tak, że mało brakowałoby do tego, by fiknęła na dół.
- Tam coś jest - skomentowała na głos, po czym zamknęła okno, narzuciła na siebie luźną bluzę z kapturem i wyszła na dwór. W owym miejscu zobaczyła coś zielonkawo-niebieskiego. Przyjrzała się temu bliżej. - Jajko? - Była naprawdę zdumiona. Rozejrzała się wokół, usłyszała gdzieś drącą się starszą babkę, że jacyś idioci zakłócają spokój. Bez większego namysłu dziewczyna zabrała owy jajopodobny przedmiot i wróciła do mieszkania. Tam postawiła je na środku podłogi i usiadła przed nim po turecku, przyglądając się mu uważnie. Oczy jej się zaświeciły.
- Wygląda jak smocze jajko. Rodem z powieści fantastycznej. Ale co to na prawdę może być? - Gapiła się na nie, zastanawiając się nad tym.