Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. - Nie, na razie wystarczy. I tak mocno już nas wsparliście - odrzekłem na to. Rozpiąłem kufajkę, wyjrzała spod niej czarna jak węgiel sutanna. - Jeżeli ja albo my, mieszkańcy Małego Chutoru, będziemy mogli się odwdzięczyć, powiedzcie. Nie jesteśmy chciwcy ani złodzieje, wiele nie weźmiemy. POZ, wspomniałeś? A paczemu oni chcą nas wsich poniewolnie w to pozamieniać? Co myśmy im zrobili? Darek mówił, żeby nie ufać konikom, ale on jest polskim patriotą.

  2. Nie byłoby przesadą powiedzieć, że rozpromieniłem się na słowa sołdata z "FOL„, jak dobrze zrozumiałem. Mało ja baczył tak uczynnych ludzi. Podziękowałem, łapiąc jego dłoń w swoje i potrząsając lekko. Ihor już otwierał żuka, chłopy powoli wzięli się za pierwsze pudła.

    - Nie wiesz nawet, ile dobrego ty zdiełał. Diakuju tobi, ja budu mołytsia za tebe. Powiedz, proszę, wy też tym konikom pomagacie? - zapytałem, w moim głosie wciąż dało się słyszeć radość. Nie spodziewałem się. Jedzenia będzie co najmniej na tydzień, ubrania też bardzo się przydadzą. Wielu uciekało przed wojną nie wziąwszy więcej nad małą walizeczkę. Rzuciłem się bystro do przeładunku, nie byłem wszak tak niedołężny, na jakiego wyglądałem. Potem stanąłem zmachany koło ciężarówki, wciąż wspierając dobrym słowem. Postanowiłem, że jeszcze zapytam naszych o tę organizację. 
  3. Nagle do baru wpadł podekscytowany jak cholera Ihor. Jak on wiedział, gdzie mnie znaleźć? Przecież nikt nie wiedział, gdzie przebywam. Zaraz! Mało nie uderzyłem się w czoło. On kiedyś przemycał różne różności przez Bug, miał do dziś swoje konszachty. Od progu zelektryzował nas wieścią:

    - Ojcze Mykoło! Ludy, słuszajtes! Jakieś wojsko jedzenie darmo daje!

    - Kuda?!

    - Wot, za rogiem zaraz, żuka podstwiłem, może dla wsicoś dadzą.

     

    Nie czekając poszedłem tam z dwoma czy trzema rodakami. Ano faktyczie, stała ciężarówka. Do niej kolejka ludzi po pomoc materialną. Porządku pilnowali wojaki z białymi napisami na plecach. Miałem drobny kłopot, do dziś nie nauczyłem się za dobrze polskiego alfabetu. Podszedłem, by wyjaśnić sytuację wsi z uchodźcami i poprosić o wsparcie.

  4. Skończyłem śpiew pochwałą Pana. Choć tyle mogłem zrobić dla tych niewinnych stworzeń. Pomogłem załadować zwłoki, żegnając je przed tym. Bo w końcu co mi szkodziło? Postanowiłem pogawędzić z miejscowymi Ukraińcami, popytać ich troszkę. W mojej parafii byli ludzie jako tako poinformowani, ale wiadomo - w mieście wiedzą więcej. Poszliśmy w kilkanaście osób do jakiegoś baru. Ogólnie ujmując, zdania były podzielone. Dominowała niepewność jutra, skargi na słabnący rząd oraz strach o Ukrainę. Dwóch, Semen i Pawło, otwarcie mówili o potrzebie walki z wrogiem. Popierała ich Sonia, której syn dał się jakoś przemienić w tym całym biurze. Przeciw im stał doktor Piotr, on mówił, że te kucyki mogą dać nam leki na nieuleczalne choroby, chronić naturę. Ja tylko słuchałem, zamyślony. Za co zabito tamtę parę?

  5. [Nie żeby coś, ale w Polsce nikt nie przymykałby oczu ani raczej nie popierał nazizmu. Tak tylko pro forma napomykam. Ach, sory za doubleposta, ale piszę z PS3.] 

    Byłem wstrząśnięty brutalnością zbrodni. Pamiętałem, że to kuce sprowadziły barierę, lecz mimo to nie mogłem zrozumieć dlaczego tę dwójkę spotkał tak marny koniec. Nie namyślając się długo przeżegnałem się i rozpocząłem głośne modły. Wkrótce do mocnego głosu popa dołączyło kilka nieco słabszych spośród gapiów. Ukraiński śpiew niósł się daleko po polskiej ulicy.

  6. Kiedy zimowe słońce rozświetliło niebo zebrałem się do kupy obudzony charkotem telewizora. Znowu Darek z Gośką będą siedzieć przed nim do obiadu. Ech, przynajmniej ich dzieci nie są takie. Odkąd przyjechały, zaglądają wszędzie, pytają, pomagają. Widać, że służy im pobyt w naszej wiosce. Szybko, tak by nie siedzieć zbyt długo na plebanii zjadłem śniadanie, odprawiłem nabożeństwo poranne, a potem pojechałem do Przemyśla. Nie zmieniałem stroju, wzięliśmy tylko z Ihorem trochę pustych skrzynek na zapasy. Po drodze dowiedziałem się z radia o ataku jakiejś bojówki nazistowskiej na hotel. Sławyty Boha, nie poranili ludzi, tylko ich wystraszyli. Za to zginęła dwójka tych całych kucyków od bariery i wysiedleń. Podobno w akcji brał udział nawet helikopter. Odmówiłem krótką mołytwu za pomerłych. Miałem kilka spraw, a jeszcze Ihor musi naprawić żuka, patomu rozstaliśmy się do popołudnia. Wysłałem pieniądze do Tarnopola, odwiedziłem kilku chorych znajomych, później poszedłem zobaczyć miejsce zajścia. W sutannie i kufajce.

  7. Kolejny dzień mogłem spokojnie uznać za zakończony. Pomogłem Gośce zmywać naczynia i ułożyć dzieci spać. Jej mąż, Darek, jeżeli dobrze pamiętam imię, przyszedł i zgasił wreczcie to cholerne pudło. Odetchnąłem cicho z ulgą. Postanowiłem nieco z nim pogadać, mało bywał we wsi, często jeździł po miasteczkach i do Przemyśla oraz Rzeszowa, ale tylko napomykał o "patriotyzmie„. 

    - Dziękuję za pomoc przy drwach i stole. Jesteś stolarzem? - zapytałem.
    - Snycerzem. Ale teraz się z tego nie wyżywię. Czemu ojciec pyta?
    - Widziałem jak rzeźbiłeś coś, zostało na wierzchu, baczu, a to świątek.
    - Oh, wydało się. Robiłem swojego czasu w miasteczku galicyjskim w Nowym Sączu. Zanim zdecydowaliśmy się... przeprowadzić.
    - Patemu, szczo u nas spokojniej, niż w reszcie Polski?
    - Tak.
     
    Rozmowa urwała się, może dlatego, że oboje byliśmy już zmęczeni? Pewnie tak. Przed snem poszedłem jeszcze zamknąć cerkiew oraz przespacerować się po pobliskim lesie. Jutro miałem jechać do Przemyśla, by znów wysłać trochę pieniędzy do Tarnopola.
  8. Zmęczony odstawiłem kolejną skrzyneczkę z konserwami. Ciężarówka nie była jeszcze rozładowana do końca, ale nakazałem już co młodszym, prawie dzieciom, wrócić do domów. Kierowca spoglądał na mnie oraz jeszcze kilku z pewnym smutkiem, wypalał ostatniego papierosa. Jak mówił, jeszcze dziś ma być z powrotem w Przemyślu. Zapadł chłodny, gwiaździsty wieczór, który mógłby być całkiem miłym, gdyby nie to, co się działo. Nasza wieś miała teraz znacznie więcej mieszkańców, niż ktokolwiek by podejrzewał. Musieliśmy ich wszystkich ubrać, wykarmić, pocieszyć oraz dać im schronienie. Ta cała bariera, czy co to tam było, o której trąbią w radiu, ciągle się rozszerzała, chłonąc kolejne tereny, a uchodźcy szukali nowego domu. Także u mnie. Na plebanii miałem całą rodzinę, z dwójką dzieci. Pokazałem im wczoraj cerkiew. O, właśnie. Jeszcze gdzieś słyszałem, że wmieszały się Szwaby, i to pod tą samą flagą, o której słyszałem tyle złego.

     

    Nie udało się. Nie zdążyliśmy wypakować wszystkiego, ale Maciek obiecał, że przyjedzie jeszcze jutro. Wlokłem się powoli na plebanię. Już w drodze uderzył mnie zapach smakowitej kolacji. Gosia, matka dwójeczki, świetnie gotowała, więc przyspieszyłem kroku. Akurat wpadłem, by wyłowić ostatnie wieczorne wiadomości, jakie puścili w ich turystycznym telewizorze. Nie cierpię telewizorów.

  9. A, też się wtrącę.

     

    Imię i nazwisko: Mykoła Semenowycz Hrywieńko

    Wiek: 74 lata.

    Płeć: Mężczyzna

    Strona: Brak.

    Historia: Urodził się i wychowywał za Zbruczem, na terytorium Związku Radzieckiego. Pochodzi z religijnej, chłopskiej rodziny prawosławnej, ponadto o tradycjach niepodległościowych, dlatego do dzisiaj żywi głęboką niechęć w stosunku do Rosjan i komunizmu, oraz trochę mniejszą wobec Polaków i II Rzeczpospolitej. Z wojny nic nie pamięta, jako że był wtedy mały, ale nasłuchał się przerażających opowieści. Uczył się w szkole powszechnej, pracował w kołchozie. W wieku dwudziestu czterech lat wyjechał do RFSRR, gdzie pobierał nauki w seminarium. Mimo problemów, jakie na każdym kroku stawiały radzieckie władze, udało mu się zostać wyświęconym. Wrócił na Ukrainę, gdzie, zależnie od warunków pracował lub pełnił posługę duszpasterską. Tuż przed upadkiem ZSRR w 1991 przeniósł się do Polski, by tam pomagać prawosławnym ukraińskim na południowym wschodzie kraju. Po pojawieniu się Equestrii zorganizował pomoc dla tych, co stracili domy lub bliskich. Uważa, że powinien pomagać każdemu człowiekowi i obawia się kucyków.

    Wygląd: Chudy, starszy człowiek o pociągłej, pobrużdżonej zmarszczkami twarzy i dużych, chłopskich dłoniach. Ma szare oczy. Mimo wieku zachował krzepę i bardzo dużo potrafi zrobić koło siebie. Nosi długą, siwą brodę i takież włosy związane w kucyk. Najczęściej ubrany jest w sutannę i wysoką, czarną czapkę. "Po cywilnemu" chodzi w ciepłych spodniach i koszuli, na wierzch naciąga wełniany sweter. Na głowę zakłada kaszkiet. Nie nosi broni, lecz w domu ma podziadkową szaszkę oraz tetetkę pamiętającą walki pod Kijowem.

    Charakter: Raczej nieufny, mało kiedy z kimś rozmawia poza spowiedzią, ale jest bardzo pomocny wobec wszystkich, których uznaje za słabszych, i z gruntu dobry. Ot, taki sympatyczny, ciepły, czerstwy staruszek, jaki mógłby być wymarzonym dziadkiem. Zamknięty na nowe idee.

    Zdolności: Od czasu do czasu pomacha szaszką, jak mu plecy i ręka pozwolą, lecz jest to wydarzenie na miarę święta. Potrafi nieźle śpiewać, naprawiać różne maszyny oraz uprawiać ziemię, co wyniósł z kołchozu, wie, jak organizować jedzenie właściwie skądkolwiek bądź. Jeżeli się postara potrafi rozmową i obecnością uśmierzać na jakiś czas cudze cierpienia.

    Pochodzenie: Ukrainiec.

  10. Ukrainiec nie wykonał żadnego gestu, odwrócił się bokiem do obecnych. Przynajmniej teraz wraży sołdat przydał się na coś, bo niezwłocznie wziął się za przepytywanie. On sam zaś zapisał sobie w pamięci spostrzeżenia poczynione jak dotąd w budynku, w końcu w tym nieznanym świecie nawet okruch informacji jest cenniejszy od złota. Uważnie słuchał, co dzieje się przy stole, jednocześnie krzątając się po domu w kilku sprawach. Po pierwsze włożył koniec pogrzebacza do kominka, pilnując, by ogień zapłonął mocniej. W razie potrzeby dorzucił trochę drewna lub węgla. Następnie poszukał miejsca, gdzie ukryto jedzenie, to jest spiżarki, komory, albo czegoś podobnego. Gdy znalazł, lub nie, przerzucił się na dokładne poszukiwania książek. W wiejskiej chacie w jego ojczyźnie nie było o nie łatwo, lecz tutaj wszystko wyglądało czyściej i ładniej, bardziej bogato, dlatego może znajdą się jakieś inkunabuły, które będzie można przeczytać, by nieco zorientować się w sytuacji. W końcu rozejrzał się za lokalną walutą, ewentualnie kosztownościami, a także za ukrytą bronią. Po takich przygotowaniach wrócił do stołu w głównym pokoju. Stanął za Archaniołem, założył ręce za plecy i wwiercił się wzrokiem w ogiera. Na razie milczał.

  11. Enkawudzista przywitał Dragana skinieniem. Nie silił się na nic ponadto, bowiem zajmowała go zupełnie inna kwestia. Krewki SSowiec wyłożył ważną rzecz. Możliwe, że trafili po prostu na pożegnanie narzeczonych, lecz niebezpiecznie byłoby zakładać optymistyczny wariant. Jeśli jest tu w pobliżu jednostka macierzysta tej karykatury wojskowego, to konik po przesłuchaniu nie omieszkałby ostrzec swoich. Rozważywszy to wszystko mężczyzna podszedł bliżej Niemca i Jugosłowianina.

    - Nie możemy zostawić tej dwójki żywej. Jeśli konik ma przepustkę, to kropnięcie da nam więcej czasu, w końcu wpierw będą go szukali. A my mamy wolną rękę przy przesłuchiwaniu. Obu więźniów. Poza tym będzie trochę zapasów na wsiakij pażarnyj - powiedział zduszonym szeptem, w założeniu niesłyszalnym dla jeńców. Zimno patrzył na Archanioła.

  12. - Czysta improwizacja to głupota, której się po tobie nie spodziewałem, Niemcu - odrzekł na to Fokin. - Nie pamiętam twojego imienia. Co do pytania, może i masz trochę racji, ale jesteśmy tak czy owak na terenie wroga. Musimy bezwzględnie przesłuchać tę parkę, zdobyć informacje. O wszystkim, co może się przydać. Poza tym jedno z tych dziwadeł to żołnierz. Potencjalne zagrożenie. Poniał?

  13. Mężczyzna nieznacznie uśmiechnął się. Dom zdawał się być pusty, co tylko pomagało jego dalszym zamiarom. Opuścił nieco karabin, rozluźnił się trochę. Wciąż był gotów prędko poderwać broń i wystrzelić, ale teraz rozejrzał się jeszcze raz po domu. Podobał mu się, był schludny oraz całkiem ładny, ale za bogaty jak na wiejską chatę. Pewnie ten czworonożny żołnierzyk jest kułakiem, albo synem kułaka. Wasyl zajrzał jeszcze na zabrudzone naczynia, żeby zorientować się, co mniej więcej jedli nowi "znajomi". Spodziewał się jakiejś zieleniny, lecz teraz niczego nie można być pewnym. Potem wyszedł przed dom powolnym krokiem.

    - Nie będę się rozdrabniał. Żołnierza rozbroić i dokładnie obszukać, potem parkę wprowadzić do domu. Po co mają marznąć na zewnątrz? - powiedział spokojnie, pewnie, tonem nawykłym do zdumiewająco uprzejmego wydawania poleceń. - Porozmawiamy sobie z wami, w porządku? Skoro nas rozumiecie...

     

    Po tych słowach wrócił do środka, mając nadzieję, że jego nowi towarzysze zastosują się do rozkazu, wszak sami wiedzieli, co należy robić. Wewnątrz począł skrupulatnie szukać kilku rzeczy. Łyżki, widelca, młotka i gwoździ, pogrzebacza oraz, skoro jest to wiejski dom, imadła. Ot tak, żeby wiedzieć, gdzie to wszystko leży.

  14. Złapałem się za serce, kiedy Blazing wywołał jakiś dziwny efekt w swojej pustce. Niepokojące, bardzo niepokojące. Znowu musiałem przejść do szybkiego działania, rozładować przemyślnie skrytą wedle zasady "pod latarnią najciemniej" energię. Pierwszy strumień popłynął ku buntującej się magii. Została okryta całunem, który ją uspokoił na czas potrzebny do przepompowania. Drugi strumień wziąłem na siebie, by odciążyć się podczas kontynuowanej naprawy ciała. Serce zaczęło mi bić bardzo szybko, co znaczyło, że niedługo zostaną z niego paskudne, poprzebijane maleńkimi kryształkami ochłapy. Ale energia płynęła, przynosząc ukojenie. Dziura po mieczu, zarówno w ciele, jak i mundurze, wciąż była widoczna, kłułaby pewnie w oczy ludzi niezwyczanych takich widoków. Spichlerz odbudowywał się miarowo, kiedy pustka oddawała wszystko, co tam ukryłem. Wszystko moje, co tam ukryłem lub zostało tam zabrane. Nie potrzebowałem porywać niczego, co nie należało do mnie, ba, nie mogłem robić takich rzeczy.

     

    Temperatura wokół mnie rosła przez moment, zanim magia mnie otaczająca nie zwalczyła cudzego ciepła. Nim jednak to się stało klęknąłem w barierze. Serce przestało wreszcie bić i mnie denerwować. Drżałem lekko po kolejnej dawce bólu, ale stawałem na nogi, korzystając z rezerw, póki jeszcze były. Jeżeli przeciwnik w jakiś nieodgadniony sposób mógł poznawać moje myśli, z pewną radością przekonałby się o brakach w jego rozumowaniu, których nie wykorzystałem. Oraz z podobnym odczuciem zaobserowałby, że natrafiłem na mocny wyciek energii. Teraz wiedziałem, dlaczego z punktu nie wypełniła mnie potęga. Po prostu mnie okradziono. Korzystając z kolejnej dawki mocy zerwałem narzucone połączenie. Pustka jest jedna, dlatego zawiesiłem w niej ostatnie resztki pojmanej magii, by to uczynić.

     

    Pojawił na arenie czarną dziurę. Jak wcześniej. Teraz byłem całkiem nieźle przygotowany, w końcu miałem swoją klatkę, o której biedaczek najwyraźniej zapomniał. Przyciągała mnie tak jakiś czas razem z moją osłoną, aż wreszcie znalazłem się w centrum, pośród bram. Wypadły z nich jakieś ostrza. Atakowały zajadle barierę raz po raz, a ja widziałem, jak tworzacy ją lód wpier mętnieje, potem pokrywa się siateczką drobnych pęknięć. W końcu konstrukcja bezgłośnie eksplodowało, siejąc wokół ostrymi drzazgami. Po wszystkim. Nie zasłaniałem się nawet, to, co we mnie leciało, wbijało się i cięło mnie, miejscami nawet głęboko. Nie przeszkadzało mi to zbyt mocno. Gorzej, że ostatnie kilka ostrzy bez przeszkód przeszło przeze mnie, zmuszając mnie do zwinięcia się. Czułem, jak każde zabiera mi odrobinkę mocy. Cofnąłem się, gdy zaraz za ostrzami poleciała we mnie kula. Mrok i światło. Skonstatowawszy ładunek kuli, po prostu przyjąłem ją na siebie. Pozwoliłem energii rozproszyć się. Przyjmowanie podarunków od Blazinga to był zdecydowanie zły pomysł, nie zamierzam powtarzać tego błędu.

     

    Teraz przeszedłem do kontrataku. Miecze lecące z powietrza? Odpowiemy na to inaczej. Ponownie obniżyłem temperaturę wokół, skupiając się na tym, by przeciwnik miał w miarę komfortowe warunki. Gromadziłem mróz w otaczającym go powietrzu aż wilgoć zaczęła zamieniać się w kryształki lodu. Dookoła adwersarza wyrosła pokaźna liczba mocnych, wytrzymałych słupków. Ja puściłem zimno. Nie będę się silił na ataki materialne, które i tak go omijają. Bardziej przydadzą mi się gwałtowne zmiany temperatur. Przy odrobinie szczęścia dostanie hipotermii.

  15. Jeszcze parowałem, przybity do podłoża przez świetlisty miecz. To było... naprawdę intensywne doświadczenie. Żałowałem lekko ciężkiej pracy, jaką włożyłem w zamieć, lecz nie martwiłem się, kiedy pochłonęła ją pułapka Blazinga. Wręcz przeciwnie. Jednak na wykonywanie planów przyjdzie jeszcze czas, na razie miałem na głowie inne problemy. Na przykład własny stan. Światło samo w sobie nie krzywdziło mnie tak, jak ciepło z gwiazdowych błysków, raz po raz dziurawiących tuman, topiących wirujące w nim płatki śniegu. Płatki mnie. Osłabłem na tyle, że wróciłem do cielesnej formy. Miałem na ciele dużą ilość nacięć wszelkiego rodzaju, od płytkich ranek aż po głębokie szramy, uwidaczniające piękną mrożonkę, jaką stanowił cały mój organizm, niezależnie od tego, gdzie by nie zajrzeć. Wróg chciał podleczyć się wyciąganiem ze mnie krwi? Jaka szkoda, że kryształy przebijające żyły i tętnice nie dają się łatwo wyrwać. Sprawił mi ból, nie powiem, bo wszystko to się przesuwało, nawet udało mu się uszczknąć nieco mojej skromnej osoby, lecz dużo zdrowia tym nie uzyskał. Co najwyżej katarek.

     

    Leżałem tak chwilę, dla niepoznaki poruszając niemrawo kończynami. Chciałem dać sobie czas na odblokowanie rezerw, przechowywanych w najmniej chyba spodziewanym miejscu. Kiedy byłem już gotów, złapałem za miecz wbijający mi się w pierś. Zasyczało, kiedy podciągałem się powoli na ostrzu w groteskowej postaci motyla nabitego na szpilę. W przeciwieństwie jednak do takiego nieszczęsnego motyla, ja wyrywałem się z pułapki. Z niemiłym chrupnięciem zamarzniętego ciała pokonałem ostatnie centymetry i spadłem ciężko na ziemię. Dalej zimną zresztą. Tkwiłem długą, nieznośnie ciągnącą się chwilę w tej pozycji, z trudem łapiąc powietrze, świstające w przebitym płucu. W końcu wstałem, opierając się o miecz. Miałem już całkiem sporo ran i musiałem się czym prędzej o nie zatroszczyć.

     

    - Nie martwiłbym się tym. Wasza pustka tylko pomaga mi łatać dziury, jakie czynicie w moim ciele. Nie zrozumieliście tego? W pustce nie ma niczego, prawda? Zimno nie jest czymś. Jest brakiem ciepła. Nie ma atomów, które mogłyby przenosić energię, ciepło. Zgadnijcie, co to oznacza - powiedziałem zdławionym głosem, czując jak wraz z narastającym bólem fragmenty płuca powoli wracają na swoje miejsce. Prostowałem się coraz wyraźniej, a cięcia zarastały. Nie, nie przywoływałem sobie ciała znikąd, to przecież niemożliwe. Reperowałem je moimi własnymi kawałeczkami, rozsianymi po całej arenie w różnych postaciach. Rany zarosły, lecz nie całkowicie, zostały blizny. Musiałem poczekać jakiś czas. I najlepiej nie nadwerężać tych miejsc.

     

    Nie trwało to długo, miałem jeszcze czas na odwdzięczenie się Blazing Heartowi za zabawę nożami. Klęknąłem szybko, wiatr podniósł resztki płaszcza, które podleciały pod zachmurzony sufit i scaliły się z nim. Ja zacisnąłem dłoń na twardym gruncie. Z kilku miejsc, całkowicie losowych, ale znajdujących sięwokół mnie, wystrzeliły bardzo twarde, lodowe pręty, które rozrastały się też na boki, w szybkim tępie tworząc klatkę. To była moja ochronna bariera. Nie poprzestałem jednak na tym. Z dalszych kilku miejsc, bliżej nieprzyjaciela, wystrzeliło kilkadziesiąt zebranych w pęki giętkich, zakończonych krzywymi i najeżonymi łamliwymi kolcami wypustkami pnączy. Ruszyły błyskawicznie w jego stronę zwijając się, splatając ze sobą i na powrót rozplatając w karykaturze tańca. Sam wykorzystałem fakt, że w górze znajdował się wciąż mój szynel. Rozdarł się na wiele części, a następnie cisnął się na adwersarza, w locie rozdzielając się na jeszcze drobniejsze, ostre śnieżne krople zamarzniętego deszczu. To miało trafić go w oczy i oślepić. Wykorzystałem tym ogromne rezerwy energii zamkniętej w pustce, jednym, wielkim spichlerzu. Lecz upewniłem się, że nie zostaną zmarnowane.

  16. Nie martwił mnie kolejny atak przeciwnika, ani to, że rozbił w pył kwiaty. W końcu były kruche. Martwiło mnie coś zupełnie innego. Zbadałem spichlerz. Niestety, ale nie mogę już sobie pozwolić na naprawianie munduru, jednocześnie wyłączając receptory, przywołując broń oraz odpierając raz za razem wściekłe uderzenia. A więc muszę chodzić w podartym odzieniu, trudno. Ważnym jest teraz przetrwanie. Uderzył mnie pięścią wzmacnianą tymi jego płomieniami. Zasłoniłem się własną dłonią, opatrzoną lodową płytką, lecz pomimo tego cofnąłem się o krok czy dwa, zginając palce w nienaturalny sposób. Parzyło. Schłodziłem dłoń przejeżdżając po niej drugą, zanim zdążyłem wymyślić jakieś kontruderzenie wróg odskoczył na bezpieczniejszą odległość. Czując pismo nosem zablokowałem receptory, przemrażając je najumiejętniej, jak mogłem. W chwilę potem byłem już w powietrzu, bez względu na zabezpieczenia czując ostry, piekacy ból. Zaklął miecz ogniem, a jakże. Zanim jeszcze spadłem, poczułem uścisk Blazinga na kostce.

     

    Rzucił mną. Uśmiechnąłem się lekko, co, znowu ściana? Niespodzianka była... prędka. Spotkałem się z podłogą i właściwie od razu musiałem przygotować się do obrony przed pociskami z ręki. Eksplodowały, kiedy tylko znalazły się odpowiednio blisko. Tym razem znowu osłoniłem się zimną, lepką mgłą, przez co kule wybuchały wcześniej, niż powinny. Wciąż krzywdziły, ale nie tak. Potem przez tę mgłę przeleciały tradycyjne ciosy, gęsto spadające na moje, i tak już dość obolałe, ciało. Z ledwością zasłoniłem się przed pierwszymi dwoma, resztę mężnie przyjmując na siebie. Zostawiały nadpalone dziury w moim mundurze i kolejne fale bólu w ciele i umyśle. W końcu rzucił mną gdzieś daleko, aż zostawiłem ślad w śniegu jaki pokrywał arenę coraz grubszą warstwą. To mi trochę ulżyło.

     

    Nie miałem czasu na leżenie i lizanie ran, bowiem zaraz z zawiei wyleciał Blazing, by dalej mnie maltretować. Już odruchowo zablokowałem receptory, przerzucając na to większą część energii. Uderzył mnie krótkim, zdecydowanym ciosem, stawiając mnie na nogi. Podziękowałbym, ale... Od razu niemal znalazłem się z powrotem na przemarzniętym gruncie. Na koniec otoczył się krzyżem energetycznym. Przyjąłem go na siebie, zamykając jego część w spichlerzu i dla niepoznaki skrzywiłem sie, jakbym ponownie został poraniony.

     

    Nie wstawałem tym razem. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w wyjący jak potępieniec wicher. Czułem na sobie chłoszczące uderzenia śnieżnej kaszki. Widziałem pod powiekami wędrujące postaci. Po co miałem rzucać się jak nazbyt odważny żołnierz z głośnym "URA!"? Otoczenie było już gotowe. Tej burzy nie da się łatwo cofnąć i sam musiałbym poświęcić jej dobre kilkanaście minut uwagi. Wszędzie leżały urocze, krzywdzące na wszelaki sposób ciało oraz umysł kuleczki, dodatkowo ukryte przed wzrokiem. Każda z nich miała moją magię w sobie, więc przy wykrywaniu dawała sygnał zwrotny jakby była mną. Zniknąłem w tumanie, wzdychając głośno. Zlałem się w jedno z szalejącą nawałnicą. Teraz to ja wyłem, ja chłostałem lodem i powalałem wędrowców majaczących wśród wirujących płatków zimnego zła. A Blazing Heart siedział w swojej barierze. Niech mnie szuka i jednocześnie się nie uszkodzi.

  17. Grim uniósł brew, na jego twarzy zagościła umiarkowana dezaprobata. Magia. Znowu. Nie miał jednak specjalnego wyboru, wszak będzie się stykał z wrogami posługującymi się wszelkiej maści urokami, czy tego chce, czy nie. Więc jak nauczy się z nimi walczyć teraz, nie będzie go czekała smutna niespodzianka. Wyjął miecz i mocniej stanął na kopytach, wyciągając lekko ostrze ku górze. Postąpił krok, a potem drugi. Oba w przeciwną stronę, tak żeby przy utrzymaniu równowagi wyglądać na rozchwianego. Po tym uderzył krótko, oszczędnie, od górnej lewej strony, celując na podstawę szyi. 

  18. - To, za co walczysz w niczym nie ustępuje moim powodom - odpowiedział, odwzajemniając spojrzenie. Nie zdecydował się dalej drążyć tematu "prawie-przemiany" jej i jej towarzyszy. - Jeżeli jeszcze chcesz, możemy.

     

    Kiedy znaleźli się w głównej sali ogier pozwolił przestać pilnować podwładnych klaczy oraz rozkazał wrócić do ćwiczeń. Powiedział też, że dołączają do nich niedawni pojmani, będą ich uczyć. On sam stanął naprzeciw Visionary, przygotowując się. Nie było o czym rozmawiać, to przechodził do dzieła.

×
×
  • Utwórz nowe...