Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Blazing wyzwolił falę magicznej energii, która z łatwością skruszyła moje słupki. Ciężko byłoby powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. Wręcz przeciwnie, byłem pewien, iż każda rozumna istota pozbyłaby się takiej dekoracji. Dostrzegłem jednak coś jeszcze. Oponent wychodził obronną ręką z objęć mrozu tak skoncentrowanego, że niemal namacalnie atakującego każdą odsłoniętą powierzchnię jego ciała. Widząc brak efektów zasłoniłem się ręką w taki sposób, jakbym miał tarczę. Istotnie, przedramię oplotły mi pasy, a z całej areny zaczęły zlatywać ku mnie różnych rozmiarów kryształki, odłamki, drzazgi. Każda z nich wskakiwała na swoje dawne miejsce, powoli formując przedmiot zniszczony wcześniej przez wrogiego maga. W pewnym momencie jednak dookoła mnie nagle wyrosła kryształowa wieża. Zdziwiłem się lekko, widząc lśniące, półprzezroczyste ściany. Stworzyła je magia mojego przeciwnika, to prawda, lecz przyszło mi do głowy, iż wieża jest naprawdę piękna. Kojarzyła mi się z milionami maleńkich drobinek, jakie osadzają się na drzewach - szadzią, ale też i z oblodzoną wyspą, wynurzającą się z zeszklonej tafli jeziora.

     

    Wiedziałem, że uwięzienie mnie w tym miejscu nie służyło bynajmniej tylko mojemu poczuciu estetyki. Blazing Heart miał jakiś swój plan. Wolałem nie być wystawiony na działanie kryształów z wieży przez zbyt długi czas, dlatego przerzuciłem energię z przywracania tarczy na stworzenie innego rodzaju osłony. Pasy spadły mi z przedramienia, a każdy kawałek lodu, jaki przywołałem do siebie zaczął się wydłużać, giąć i stawać się coraz cieńszy. Wkrótce wokół mnie wirowały delikatne jak pajęcza przędza nici. Owijały się miękko wokoło mnie, oddzielając mnie od kryształów, od świata zewnętrznego. Czułem, jak moje więzienie ładuje się energią. Temperatura powoli wzrastała. Udało mi się zdążyć na czas. Kiedy w środku wzrastało natężenie czerwonego światła, ja byłem odcięty od świata poza otulającym mnie miękkim, przytulnym na swój zimny sposób kokonem z lodowych nici. Zamknąłem niewidzące oczy, pogrążając się w półletargu.

     

    Wybudził mnie ruch i uderzenie o coś. Kokon wytrzymał, wewnątrz niego krążyły smużki pary. Ja czułem jednak, że coś jest nie tak. Nie potrafiłem zlokalizować energii teoretycznie zamkniętej w kryształach. Zamoiast tego coś było... pode mną. Lód zaczął szybko topnieć, mundur nasiąkał mi chłodną wodą. W końcu kokon rozerwał się i wypadłem z niego jak pisklę z jaja. Mokry, zdezorientowany. Leżałem w prawdziwej studni ognia. Wyschłem prędko, właściwie od razu odczuwając także lekki ból. Zacząłem się trząść. Krąg jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Usiadłem niepewnie. Zamiast studni otaczały mnie krążące swobodnie po całej arenie sfery oraz pierścienie, każdy zrobiony ze znienawidzonego ognia i siejący wokół zabójczym ciepłem. Nałożyłem na siebie niewielką ochroną, to znaczy zmroziłem resztki wilgoci w głębi mojego szarego munduru. Mimo tego towarzyszył mi dyskomfort, przypominający ból głowy. Przeszkadzał mi w skupieniu się, przez co nie mogłem zareagować odpowiednio na kolejny czar adwersarza. Na Bramę Piekła. Na suficie areny znajdował się ognisty krąg, który w tej chwili zmienił się w rozżarzone, ziejące złem wrota. Prawie wszędzie się paliło. Wolne od szalejącej ognistej burzy pozostały tylko miejsca, w których mogłem najsilniej wyczuć swoją magię. jednym z tych miejsc pozycja, jaką zajmowałem w czasie wizyty po Drugiej Stronie. Dobiegłem tam, wlokąc za sobą dym z wielu małych, wypalonych dziurek. Syczałem cicho.

     

    Zająłem swoje miejsce, klęknąłem, kiedy z dźwiękiem przypominającym złośliwy chichot przeleciał nade mną kolejny kamulec. Zaraz, sierp? Oczywiście... Myślałem krótką chwilę, zanim w głowę uderzył mnie zasysany do wężowatej bestii jęzor ognia, strącając czapkę. Zabolało, ale nie martwiłem się. Kiedy przywołaniec na mnie szarżował, wykonałem pięć szerokich, półkolistych ruchów całymi rękami. jakby się przypatrzeć, każdy z nich mógłby od biedy przypominać sierp, a razem formowały pięcioramienną gwiazdę. Łeb węża wleciał w środek mojego niewidzialnego dzieła, pragnąc się do mnie dobrać. Wtedy razem złączyłem ręce. Ślady po dłoniach, cienkie, ale bardzo ostre, zmaterializowały się w ruchu, jakby odcinając łeb stwora. I stało się coś zdumiewającego.

     

    Ogień, z którego wykonany był wąż zamarzł. Nie mniej i nie więcej. Po prostu obrócił się w groteskowo powyginany lód, najeżony małymi kolcami. Nie ruszał się. Ja sam parowałem całą powierzchnią ciała, drżąc z boleści, w końcu przez pewien czas znajdowałem się bardzo blisko płomienia zaklętego w tę istotę. Ale wyszedłem żywy. Przez węża przeszedł dreszcz. Lód zajazgotał, kiedy przywołaniec zwinął się w kłębek, a potem skierował głowę w stronę niegdysiejszego pana. Wspiąłem się na jego grzbiet, czując grające "mięśnie", lecz także i topnienie, objawiające się drganiami. Zaiste, temperatura wokół węża była jeszcze znośna, lecz poza nim stopiłoby się wszystko, co znałem. Rozkazałem ruszyć mojemu tymczasowemu pupilowi na Blazinga, sam zaś zeskoczyłem z niego, ściągając od razu minimalną część mocy, potrzebną mi na schłodzenie samego siebie. Temperaturę areny pochłaniał bowiem niknący w oczach wąż. 

     

    Zanim jeszcze oponent dokończył robotę z przywołaną istotą, zmaterializowałem cztery śnieżki. Jedną rzuciłem wprost w Blazinga. Najeżyła się wijącymi się pnączami sporządzonymi oczywiście z lodu. Gdy trafi w niego, pnącza owiną się wokół ciała mężczyzny, unieruchamiając go, a przy okazji ściskając, dusząc. Jeżeli trafi. By upewnić się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem cisnąłem kolejny pocisk w powietrze. Rozleciał się na wiele fragmentów, które przylgnęły do przeciwnika, niemal wżerając się w skórę. Teraz moje ataki dystansowe powinny same kierować się na niego. Trzecią śnieżkę rozbiłem sobie pod nogami. Stygnąca, ale wciąż ciepła ziemia sprawiła, iż wokół mnie podniosła się mgła, skrywająca mnie przed wrogimi oczyma. Ostatnią rzuciłem w sufit, gdzie została, po czym ukryłem ją, wtapiając w szeliny w kamieniu. Przyda się później.

     

    By być gotowym na ewentualną odpowiedź, wróciłem do przerwanego przywracania tarczy. Po chwili była gotowa. Szaszka także pojawiła się w prawej dłoni, wyszczerbiona w kilku miejscach, lecz wciąż zdatna do użytku.

  2. Wyszedłem spomiędzy demonstrantów, niosąc przed sobą najdziwniejszy zestaw jaki sołdaty mogli ujrzeć w swojej karierze. W lewej ręce miałem grubą świecę, w prawej natomiast krzepko dzierżyłem krzyż z ukośną belką. Ludzie za mną skupili się w szarą masę, najeżoną wątłymi płomykami. Młodzież obu bratnich narodów zareagowała na obecność Rosjan kilkoma niewybrednymi komentarzami. Poza tym nikt nic nie zrobił, wolontariusze oraz autorytet Cerkwii stanowili skuteczną zaporę. Na razie. Tymczasem przeżegnałem czerwonych, migocąc ozdobami krzyża. Kilkoro uczestników pochodu zostawiło świeczki poświęcone ludziom zabitym w walce bojówek wszystkich tych organizacji. Ktoś zaczął śpiewać "Boże, coś Polskę...„. Męskie głosy ochoczo podchwyciły pieśń.

  3. [bu. To znowu ja i moi nawiedzeńcy.]

    Niedaleko przemyskiej siedziby POZ procesja wysunęła się na czoło demonstracji. Pod biurem adaptacyjnym na szczęście udało mi się wyperswadować ludziom, z wydatną pomocą konfratrów, dokonanie natychmiastowej zemsty za tych, których zabiły lub okaleczyły robako-kuce. Skończyło się na kilku ostrych słowach pod adresem "kucolubów„. Wśród maszerujących krążyli wolontariusze, dobrowolnie studzący nazbyt gorące głowy. Ustawiliśmy na chodniku kilkadziesiąt zniczy oraz, jak ktoś miał, zdjęcia ofiar. Odśpiewałem głębokim, ponurym głosem Upokoj, Hospody, a potem kilka minut wszyscy stali w ciszy. Zaczął padać śnieg, coraz gęściej w miarę dalszego marszu. Najbardzej cieszył mnie pewien widok. Dwie flagi: polska i ukraińska powiewające obok siebie tuż za procesją. Kiedy dotarliśmy pod siedzibę RFL, cały pochód jaśniał światłem świec. Ikona pobłyskiwała, cienie sprawiały, że napisana twarz wyglądała jak żywa. Transparenty po polsku i cyrylicą głosiły: Boże, daj nam wolność.

  4. Mężczyzna zdecydował się na zmianę niewzruszonej dotąd pozycji i począł chodzić tam i nazad przed stołem, naprzeciw zatrzymanego kucyka. Teraz on zamierzał zadać niecodziennemu aresztantowi kilka pytań. Nabrał z wyuczonym, złowieszczym świstem powietrza. Pogładził się po czarnej jak węgiel brodzie.

    - Moja kolej. Gdzie stacjonuje twoja jednostka macierzysta? Czy to daleko? W jakim kraju leży ten Stalliongrad, który mamy rok, czy słyszeliście o czymś takim jak Niemcy, Polska, Ameryka, ZSRR? Albo czy kiedyś widziałeś kogoś takiego jak my? - wyrzekł powoli.

     

    Każde pytanie ciężko zawisało w pokoju, lecz on sam zatrzymał się dopiero, gdy przebrzmiał ostatni dźwięk. Stanął w miejscu, założył ręce za plecy, po czym wpatrzył się ponownie w pojmanego zimnym, choć jeszcze nie wrogim, spojrzeniem swoich szarych oczu. Myślał o kilku rzeczach. Jak rozstrzygnąć kwestię dalszego losu konika. Jak wrócić do domu, jeśli to w ogóle możliwe. Jeśli nie, jak żyć tutaj. Wreszcie cieszył się w duchu, choć nie było po nim widać absolutnie niczego, ze znalezionych przedmiotów i jedzenia. Po przesłuchaniu zapakuje trochę jedzenia i jakieś dwie książki, jeszcze się zastanowi. Na razie czekał na odpowiedź, skupiając się ponownie na przesłuchiwanym.

  5. Po kilku nieudanych próbach oraz sporej dozie samozaparcia zorganizowano, przy wsparciu biskupa prawosławnego oraz jego katolickiego konfratra, prawdziwą masową manifestację. Głoszono głównie hasła związane z życiem codziennym, jak potrzebę zwiększenia zaopatrzenia dla ludności miast i wsi, wstrzymania rekwizycji przeprowadzanych przez obce wojska (no skądś to zaopatrzenie muszą brać, nie?), wyprowadzenia tychże wojsk z Polski. Dodatkowo co radykalniejsze osoby, mimo moich gorących prób powstrzymania ich, głosiły hasła zemsty za najazd robako-kucyków. Pochód szedł z flagami, śpiewem, młodzi oczywiście w kominiarach. Ja przewodziłem prawosławnej procesji, która z ikoną raźno maszerowała pod lokalne biuro adaptacyjne z prośbą o pojednanie. Następnym celem była siedziba RFL, jeżeli istnieje.

  6. Zbierałem się powoli do kupy. Chęci do życia wracały mi w dość niespodziewany sposób, bowiem kiedy tylko mogłem coś robić, pracować, pomagać przy czymś, od razu czułem się nieco lepiej. Poza tym tutaj, w Przemyślu, było zdecydowanie łatwiej poradzić sobie z przeszkodami stawianymi przez los. Co nie zmienia faktu, że znacznie więcej czasu niż dawniej spędzałem w samotności. W nocy czasami budziłem się z krzykiem. Dantejskie sceny z Chutoru stawały mi przed oczami jak żywe. Ale byłem potrzebny. W cerkwi i poza nią. Zmiany jakie w przeciągu kilku dni odbywały się w mieście były zatrważająco prędkie. Rozniosła się informacja, że ten cały RFL odpowiedzialny za ataki gazowe jest psem na niemieckiej i rosyjskiej smyczy. Ludności się to nie spodobało, zarówno Polakom, jak i mniejszości ukraińskiej, z którą byłem w stałym kontakcie. Z własnej inicjatywy zorganizowałem niewielką, bo miałem małe możliwości działania, akcję solidarnościową, w czasie której ukraińscy demonstranci śpiewali polskie piosenki patriotyczne oraz wzywali obce wojska do opuszczenia terytorium RP. Choć raz, w tak trudnych warunkach, przezwyciężyliśmy niechęć między naszymi narodami. Grupa została rozpędzona, choć próbowałem powstrzymać RFLowskich bojówkarzy. Później odwodziłem młodzież od używania przemocy, lecz nie obeszło się bez kilku bijatyk.

  7. I ja się dołączę do tego wszystkiego. Naprawdę cieszę się, że miałem i mam dalej możność uczestniczyć jakoś w rozwijaniu opowieści, jaką stanowią prowadzone przez ciebie sesje. Jestem ci wdzięczny, Kapi.

  8. Chciałbym zawrzeć wdzięczność w czymś więcej, niż w zwykłym "dziękuję", lecz nie za bardzo potrafię. Nie jestem mistrzem w wyrażaniu emocji.

     

    Nie mogę nie wspomnieć o czymś ważnym. Wielu ludzi, którzy wyrazili się pozytywnie, owa wdzięczność się należy bezsprzecznie, jednak chciałbym skupić się najbardziej na tych, którzy postanowili w konstruktywny sposób skrytykować moje opowiadanie. Wiedzcie, iż zachowałem w pamięci wasze porady, które osobiście uważam za cenne. Proszę o komentarze podobnie pouczające mnie w przyszłości, w razie jakiejś wpadki. No i przepraszam za bardzo skromną formę tej notki.

  9. Wyszedłem, choć lepiej byłoby rzec: wypełzłem ze swojej celi wychudzony, zmęczony i poszarzały, lecz iskra życia poczynała znów rozpalać się w moich oczach. Narzuciłem sobie twardą pokutę oraz pogrążyłem się na całą swoją nieobecność w żarliwej modlitwie. Biłem pokłony, aby wybłagać przebaczenie. Iskrę ową wznieciło jednak coś innego. Zawalił mi się cały świat, jak i wielu ludziom. Przed depresją uratowało mnie przekonanie o tym, iż wszyscy mogą oraz niejednokrotnie potrafią pomagać sobie nawzajem, kiedy się im to uświadomi. Tylko co, jeśli potrzebujących przewodnika jest cała rzesza?

  10. Jestem. Dojechaliśmy jakoś, dziękując Bogu za to, że drogę oczyścił nam jeden z wielu transportów wojskowych. Znałem śpiewny język, w jakim się do nas zwracali, gdy zatrzymali nas z sobie tylko znanych powodów na rogatkach miasta. To byli Rosjanie. Zachowywali się nawet przyjacielsko, dali chleba, wody, sera, czekolady dla maluchów. Ja im jednak jakoś nie do końca ufałem. Co robią w Polsce?

    Biskup był bardziej niż chętny, by ze mną porozmawiać. A ja, który pocieszałem i starałem się podnosić na duchu, sam potrzebowałem choćby dobrego słowa. Udało się zapewnić ocalałym z tego okropnego polowania miejsce w przytułku. Wydatnie pomogła w tym niemal zupełnie opustoszała kiesa mojego zwierzchnika. Pojawiły się nieśmiałe głosy wdzięczności, lecz w mojej opinii nie zasłużyłem na nie. Biskup zaś z miejsca odrzucił moją prośbę o wysłanie do monastyru. Powiedział mi przy tym tylko jedną rzecz.
    - Mykoło, przyjacielu. Przed decyzją wsłuchaj się w siebie.
    Zrobiłem, jak mi kazał. Tydzień walczyłem ze sobą, zamknięty w celi.
  11. Płakałem. Po prostu klęczałem w splądrowanej, pokrytej wypalonymi dziurami niby dziobami po ospie cerkiewce wstrząsany spazmem. Zwierałem i rozwierałem dłonie, bezmyślnie orząc paznokciami po posadzce. Nie hamowałem się, choć towarzyszyła mi Nadia, jedna z uratowanych. Z wolna, zwalczając wewnętrzny opór, podniosłem głowę i spojrzałem na niemał zniszczony ikonostas. I leżące tu i ówdzie truchła robako-kucyków, które obróciły wniwecz chwiejną równowagę wsi. Jak to dobrze, że odkąd żuk wtoczył się między opłotki dzieci miały zasłonięte oczy, już Katia o to zadbała. Ihora znalazłem na progu szkoły. Dalej ojciec Iwaszki z żoną, stara Tatiana, Miron, Wasyl bez nóg. Wszyscy, którzy nie mieli jak uciec. Cały Chutor, cały...

     - Ojcze, nie możecie tu klęczeć cały czas. Noc idzie, kto wie, czy nie wrócą.
    Czułem się, jakby gniótł mnie zimny polny głaz. Musiałem wstać, dojechać do Przemyśla. Zostawić ocalonych pod opieką kogoś lepszego niż dotąd. Ja ich bowiem zawiodłem. Powlokłem się do samochodu. 
  12. (Nie żeby coś, ale bariera obejmie jedne z najludniejszych regionów Ziemi, prawdziwe bomby demograficzne. Już sobie wyobrażam setki tysięcy głodnych i wynędzniałych uchodźców, a dodać do tego rasistowskie akcje czy kłopoty z zimą... uch, koktajl nie gorszy niż Mołotowa. Kurdę, tylko co ja mam teraz zrobić z inwazją Podmieńców pod moją nieobecność? Uratować siebie i kilku Ukraińców w żuku Ihora, który oddał życie, by dzieci chamskiego kłamcy się uratowały. Tylko to jest opisane tak oględnie i ubogo, bo jest po wszystkim...)

  13. Gazeta drżała w moich spracowanych dłoniach, kiedy czytałem artykuł o ataku gazowym na Poznań. Nie musiałem nawet kupować polskich tytułów, "Hołos Ukrajiny„ także szeroko się rozpisał na ten temat. Stała za tym potężna organizacja wspierana przez światowe mocarstwa oraz nazistów z Niemiec. RFL. Włos się jeżył człowiekowi na hołowie. Jeszcze jakby na przekór moim kazaniom o braterstwie i solidarności ktoś, nie wiem dotąd kto, rozpowiada, jakoby Ihor, moj drug, podkradał jedzenie, by zanieść je jakimś partyzantom. Znów próbowali włamać się do cerkwi. Łysy Pawło i Nikita przeszkadzają w modlitwie za każdym razem, kiedy wymieniam kucyka - Iwaszkę. Opał jest na wyczerpaniu, nawet z wsparciem biskupa. Któregoś dnia za listownym pozwoleniem patriarchy Swiatosława i poparciem biskupa przemyskiego zredagowałem wespół z kilkoma kapłanami nieco dramatyczny apel Cerkwi o zaniechanie bratobójczych walk i roztoczenie opieki nad ludnością niezaangażowaną. Rozesłano go do redakcji "Hołosu„ oraz kilku polskich gazet.

  14. [sporo tego. Przyjmijmy, że próbowałem przez cały ten czas przetrwać z gromadką uchodźców i mieszkańcami wioski. Trawią mnie wątpliwości bo chcę pomagać, to modlitwa oraz dobre słowo. Nie wiem, kto jest kim, a w osadzie powoli rysują się podziały. Dzieje się coś pod Przemyślem?]

  15. Pojechałem z Ihorem do Przemyśla, wróciłem jednak tylko z kilkoma paczuszkami ciepłych ubrań, opału nie byłem w stanie wytrzasnąć znikąd. Nawet kontakty z przemytniczych lat mojego "szofera„ w niczym nie pomogły. Wszyscy pytani mówili tylko, że ta zima to klęska. Nikt nie był przygotowany, śnieg zawalił drogi. Te bardziej znaczące odśnieżono, ale reszta... Pekaes nie kursował, żuk pojechał cudem. Zaczynały się kłopoty z zaopatrzeniem, jeszcze poważniejsze. Niektórzy prywaciarze wprowadzili nawet reglamentację. Zdobyłem jednak garść informacji. Absolutnie wszyscy trąbili o wojnie na Śląsku. Biły się jakieś obce wojska pod Wrocławiem. Da Bóg, żeby tu nie doszli. Mało tego, miejscowi Ukraińcy martwią się zachowaniem Polaków. Po przemowie jakiegoś gościa niektórzy zrobili się napastliwi. Krzyczą o wypędzaniu obcych. Wysłuchanie tych wieści nie pomogło mi się uspokoić. Z ciężkim sercem i pustymi rękami wróciłem do wsi. Wieczorem poprowadziłem po mszy modlitwę za Darka, Semena, Jurę, za młodego Iwaszkę. Za nas.

  16. Nie było łatwo uspokoić Gosię ani w jeden wieczór, ani w trzy. Nie mogłem też poświęcać jej tyle czasu, ile chciałem. Udało się nam, to jest mi, Ihorowi, Julianowi, Ołehowi oraz jeszcze paru ludziom sprawnie rozdać otrzymane od FOLu dobra. Nikt się o nie nie kłócił, zwyciężyła prosta solidarność w niedoli. Pomogły kazania, jakie dwukrotnie wygłosiłem po polsku. Jednoczyliśmy się, nieważne, czy miejscowy, czy uchodźca. Były jednak także zdarzenia niepokojące, a nawet haniebne. Raz Jura, wnuk Ihora, uciekł do wojska, czort wie, którego. Pobił przed tym młodego Iwaszkę. Iwaszko na następny dzień pojechał do Przemyśla, by zostać konikiem. Jak mogłem pocieszałem jego matkę. Albo przejezdny, który ukradł torbę kaszy i próbował włamać się do cerkwi. Najgorsze było jednak to, że żyliśmy w pewnym ścisku oraz kończył się opał. Skąd nagle taka zima? I co będzie dalej? Wysłałem list do biskupa z prośbą o modlitwę i wsparcie. Nie spodziewałem się wiele, w końcu tylu ludzi miało jeszcze gorzej. Nie miałem czasu na myśli. 

  17. Siedziałem w zadymionym barze, ciężko pokasłując od czasu do czasu. Telewizor grał głośno, nastawiony na wiadomości, mroźny wicher huczał za oknem. Odetchnąłem. Dawno nie widziałem takiej zimy, w Polsce przecież zawsze było zbyt ciepło, a tu taka niespodzianka. Kilka dni temu wyjąłem już kufajkę i futrzaną czapę, jednak jeszcze kilka dni takiego oszałamiającego spadku temperatury i będę musiał wdziać kożuch. W telewizji jedno: Wrocław. Mieszkał tam sporo moich rodaków. Teraz ma się tam odbyć debata z tymi konikami. Przyjedzie jakaś szycha, by rozjaśnić nieco atmosferę. A taka potrzeba faktycznie istniała. Niedawno miałem w rękach zatłuszczony, wielokrotnie czytany egzemplarz tego brukowca "Faktu". Osobiście czytywałem tylko jedną gazetę, mniejszościowy "Hołos Ukrajiny", a i to nieczęsto. Jednak była tam informacja o poszerzaniu się bariery, co w moim rozumieniu oznaczało kolejne dramaty, nowych uchodźców błądzących po świecie. Nowych ludzi, którzy potrzebują miłosierdzia i pomocy. Naraz ktoś podkręcił głośność w telewizorze, aż huczało. W Hali Stulecia, gdzie przygotowano wszystko, zaczynała się sieczka. Do ataku rzucili się nawet Rosjanie. Skąd tutaj, do jasnej cholery, Rosjanie?! Wkrótce budynek został zdobyty, spiker aż się krztusił, w jego głosie dało się wyczuć... coś jak mściwą satysfakcję. Wtórowało mu kilku mniej lub bardziej podpitych gości. Jeden wyrażał nadzieję, że "rozwalili wystarczająco dużo tych je****** zdrajców". Uszy więdły od wiązanek, jakie zaczynały latać w powietrzu. Wstałem, po czym szparko opuściłem pomieszczenie, bojąc się, żeby nic mi się nie stało. Na samym wyjściu jakiś łysol próbował zastąpić mi drogę, jednak z niewyjaśnionych przyczyn zrezygnował z tego zamiaru.

     

    Wyszedłem, zapinając możliwie szybko kufajkę, lecz i tak wiatr dostał się pod spód, sprawiając, że zadrżałem. Siedziałem w Przemyślu za długo, musiałem wrócić do wioski i zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. A potem do biskupa. Spróbuję wyprosić u niego kogoś do pomocy, miałem bowiem plan. Zaraz pewnie wybuchnie wojna, a trzeba będzie pomagać każdemu, kto potrzebuje. Ile bezdomnych zdążyło już zamarznąć?

     

    Zabrałem się pekaesem, wysiadłem w Małym Chutorze. Byłem w domu. Po powrocie na plebanię skonstatowałem jednak, że coś się zmieniło. Gośka miała napuchnięte oczy, dzieci były jakieś takie przygaszone, smutne. Czuć było w powietrzu jakiś ciężar.

    - Co się stało? Gosiu, gdzie jest Darek? - zapytałem niespokojnie, pochylając się nad dziewczyną.

     

    Łza pociekła jej po policzku.

    - Poszedł... zostawił nas i poszedł do wojska. Chciał walczyć - odparła ta, ledwo wstrzymując szloch.

    - Ale jak to? On z uma saszoł? Zapomniał, że was ma?

    - Nie, ale namówił go do tego ten cały Kryszko, co razem czasem pili.

     

    Zamilkłem.

  18. IV Rzesza? Wolałem się wten temat nie zagłębiać. Powiedzmy, nie moja parafia. Ale ci tu nie wyglądali na Niemców, nie mieli swastyk nigdzie. I pomagali, czego naziści, jak bat'ko skazaw, też nie zwykli robić. Powiedziałem więc, że będę pamiętał, a potem dałem znak Ihorowi, iż może jechać, ja złapię pekaes. Odpocząłem chwilę, następnie wracają do dobrowolnego wsparcia w dystrybucji darów dla potrzebujących. Został ze mną Semen i podczas gdy ja robiłem swoje, od czasu do czasu powiadając kilka krzepiących słów, on zapisywał się do tej organizacji. Późnym wieczorem, po zwinięciu interesu, udałem się na spacer oraz pogawędkę z rodziną Semena - rekruta. Jego ojciec był nawet dumny. Ja cały czas trawiłem wydarzenia dzisiejszego dnia.

×
×
  • Utwórz nowe...