Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Grim na słowa jednorożca schował miecz do pochwy, po czym gestem nakazał swoim to samo. Stracił wątpliwości z punktu. Gdy wszyscy już się jako tako uspokoili i napięcie opadło, odwrócił się i począł iść obok Visionary z powrotem ku głównej jaskini. Panowała w niej cisza. Zapewne dzielni współtowarzysze wywiązywali się z zadania, jakie przed nimi postawił i pilnowali kolegów klaczy. Usłyszał pytanie i spojrzał przelotnie na rozmówczynię.

    - Ucisk. Rekwizycje. I wojenna przeszłość. Walczyłem na barykadach w Stalliongradzie. Chciałem bronić domu i okolicy. Dopiero potem poczułem i zobaczyłem na własne oczy, że niedola nie jest tylko udziałem moim i mieszkańców Trotford, tylko wszystkich kucyków. Wtedy zrozumiałem, że byłem bardzo samolubny i poczułem się prawdziwym powstańcem.

  2. Wbrew swojemu ogólnemu zachowaniu Grim nie lubił przemocy. Stosował ją tylko w ostateczności. Kiedy ktoś targał się na jego dom, życie czy cześć. Wiele rzeczy jednak traktował jako targanie się na jego cześć. Klacz wyzwała go do pojedynku, a on wyzwanie uczciwie przyjął, choć nie w zgodzie z sumieniem. Teraz okazywało się, że aranżowanie całej walki nie jest potrzebne. Visionary przysięgnie i tak. Był na tyle prostolinijny, że nawet nie przypuszczał, iż tak ważka przysięga może zostać złamana. Z tymi myślami opuścił broń, dotąd będącą w pogotowiu.

    - Skoro możesz przysiąc bez walki, ja nie mam po co się bić. Przyrzeknij więc i wrócimy - powiedział, lekko się rozluźniając. W dalszym ciągu niewiele dawał po sobie poznać, ale w duszy odetchnął z ulgą. Nie chciał rozwiązywać tego siłowo, to byłoby marnowanie sił przeznaczonych do bitwy.

  3. - Twoje warunki są podstępne jak i ty sama. Nie zgadzam się - odparł krótko, patrząc klaczy prosto w oczy. - Jeżeli przegram, przysięgniesz mi na duchy twoich rodziców, że jesteś po naszej stronie, a ja cię puszczę. Ale nie będę wykonywał twoich rozkazów. Z kolei jeśli ja wygram, pójdziesz do Shadow, a później rozejdziemy się w pokoju jakby nic się nie stało. Skoro ja mam wybrać miejsce dla tej twojej fanfaronady, to niech to będzie główna jaskinia. Tam są twoi i moi towarzysze, więc będzie sprawiedliwie. Przyjmujesz?

     

    Wiedział, że dał się sprowokować. Wiedział o tym po swoich pierwszych słowach. Teraz jednak nie mógł się już wycofać, straciłby twarz. A jeżeli zginie, był pewien, że eskorta rozprawi się z zuchwałą jednorożec. Dlaczego zaproponował jej przysięgę na duchy rodziców? Dla niego zmarła matka to największa możliwa świętość, coś, co wiązało go z życiem i ziemią silniej niż przynależność państwowa i zdecydowanie mocniej, niż władza księżniczek, którą wszak z trudem uznawał. Pokręcił głową z niechęcią do siebie samego i Visionary, patrząc na tę ostatnią złowrogo.

  4. Wiedziała, gdzie uderzyć. Grim spojrzał na nią złym wzrokiem, zaciskając szczęki. Nie może dać się sprowokować, przecież jeżeli ta klacz jest tutaj w charakterze nieprzyjacielskiego wywiadowcy to wiadomo, że rozłoży go na obie łopatki. Wtedy jej będzie niby to na wierzchu. Tym bardziej, że ogier nie wierzył w jakieś "boskie pojedynki" i inne dziwne zjawiska. Jeżeli takowe go spotykały, tłumaczył je działaniem złośliwej magii, której przez to nie cierpiał tym bardziej. Zaraz, chwila. Miał jeszcze swoje kuce, które były tutaj jako eskorta. One odeskortują tę pannicę do Shadow tak czy inaczej.

    - Niech ci będzie - wydusił z siebie. - Ale do dowódczyni i tak trafisz, nawet jak będę pocięty bardziej niż słoma w sieczkarni. Gdzie?

  5. Nikołaju, powiedziałbym ci wszystkie dane wywiadowcze, o jakie byś zapytał. Śledczy z taką twarzą...

     

    WilkU, faktycznie pasujecie do siebie ze swoim OCkiem. Dobrze dobierasz kolory stroju, pochwalam.

  6. Nie słyszałem o tym zwyczaju. Nie sądzę, bym mógł z tobą walczyć. To wystawienie się na atak, tak łatwo mnie nie nabierzesz - powiedział twardo Grim, zmuszając klacz do przyspieszenia marszu. Skrzywił się. Teraz musiał zachować ostrożność za wszelką cenę, lecz ponownie przyszło mu do głowy, że jeżeli ona faktycznie jest dobra, będzie musiał ją przeprosić. Za pojmanie, nie za cios.

  7. - Jakim sposobem czułaś to, co jest w środku mnie? - warknął ogier nieprzyjemnie, znów kłując mieczem klacz. Podejrzewał, że znowu zastosowała jakąś sztuczkę magiczną, czego wciąż nie lubił. Pół biedy, jak ktoś korzysta sobie z czarów, już się przyzwyczaił. Ale jak magii używano bezpośrednio na nim, wzbierał w nim gniew. - Nie rób tego, co zrobiłaś nigdy więcej.

     

    Po czym skupił wzrok na drodze przed sobą. Nie patrzył nawet na Visionary i zdawało się, że jest nieczuły na jej słowa. Jednak, jak wcześniej, słuchał jej, nie przerywając. I tak w czasie jej opowieści przeanalizował jeszcze raz swoje stanowisko wobec niej. Wciąż nie zamierzał jej przepraszać, do tego ostrożność nakazywała zaprowadzić ją do Shadow na przesłuchanie. Lecz w duchu miał dużą nadzieję, iż jej słowa są prawdziwe. Zyskałaby nieco w jego oczach. W każdym razie nie pozwolił sobie na okazanie jakichś emocji.

    - Mówisz, że Dakelin też jest... człowiekiem? Znaczy tym, co Rebon? I że ona teraz stała się wampirzycą? - zapytał chłodno. Potem ściszył głos dość mocno tak, że tylko ktoś o bystrym słuchu mógł go usłyszeć. - O kołki łatwo.

  8. - Przeprosisz później - kucyk był nieustępliwy. Wyraz twarzy mu się zmienił. Stał się zdecydowanie bardziej zacięty, niż na początku. - Każdy czuje się za coś winny. Każdy cierpi.

     

    Nad odpowiedzią na drugie pytanie trzeba się było poważnie zastanowić. Co czuł, kiedy całowała go ta klacz? Kilka uczuć przychodziło mu do głowy niemal od razu. Strach przed atakiem. Niechęć do obcych. Obrzydzenie, widział pół jej twarzy. I zaskoczenie. Nigdy by nie przypuszczał, że ktoś go pocałuje. Kiedykolwiek. Gotów był założyć, że najbliżej byłaby Animal, ale ona stała się jego przybraną córką. Przyjemności jednak teraz nie znalazł.

    - Nie, nie czułem nic takiego - odparł szorstko. - a i dziwię się, że ty poczułaś. Nikogo nie miałaś? To czemu sobie nie znalazłaś? I co to za Dakelin, nie pamiętam jej?

  9. Nie zdziwił mnie tym, że pojawił się po Drugiej Stronie, lecz spodziewałem się, że zabezpieczyłem Furtkę, czy też raczej jedną z Furtek, na tyle dobrze, iż czysto teoretycznie była nie do sforsowania przez obcą energię. Tylko, że pustka to brak energii, to brak czegokolwiek. Tego nie przewidziałem. Staliśmy teraz po środku bezkresnego, lodowego pustkowia, płaskiego jak blat stołu. Wiatr smagał powierzchnię połyskującej w świetle małego, czerwonego słońca tafli i przesuwał po niej kłębuszki śniegu. Blazing wbił w podłoże włócznię, zapewne oczekując, iż zacznę zwijać się z bólu lub stanie się coś równie niedorzecznego. Lód, jak to z reguły bywa z nim w takich sytuacjach, pękł z suchym trzaskiem. Wkrótce pole lodowe zamieniło się w rzekę kry, dążącej ku jakiemuś odległemu celowi. Gdy go osiągała, kra znikała w niebycie, jaki przeniósł tu nieprzyjaciel. Chciałem sam pokazać mu kilka rzeczy, ale trudno. Wysłuchałem tylko bez słowa jego przemowy, wpatrując się niewidzącymi oczyma w jego... oblicze, lub jego namiastkę. Był silny psychicznie, skoro zdołał przetrwać nawet niewielką część uczuć żywionych przez istoty pożarte przez Syberię. Pojawiliśmy się z powrotem na arenie, on w wyczekującej pozie. Odetchnąłem, otworzyłem usta.

     

    Potrzeba było długiej chwili, żeby zorientować się, co ja właściwie robię. A ja, siedząc po turecku złożyłem dłonie na kolanach i śmiałem się. Najpierw cichy, potem powoli narastający, przebijający się przez świst wciąż trwającej dookoła wichury śmiech wbijał się jak sople w uszy tych, którzy mogli go usłyszeć. Brzmiało to okropnie nie tylko dlatego, że nie śmiałem się od bardzo dawna. W tym, co robiłem nie było najmniejszego śladu radości. Nie było tam śladu niczego poza ruchem mięśni i powietrza przepływającego przez struny głosowe. Nagle zamarłem, pusty śmiech przebrzmiał i powstałem jednym płynnym ruchem, uważając na swoją broń. 

    - Skoro byliście sami z siebie po Drugiej Stronie, korzystając z mojej Furtki, zdjęliście mi z głowy dużo problemów. Aż wam podziękuję - tutaj wykonałem ukłon. A raczej jego sarkastyczną parodię. - Za pozwoleniem, wrócimy tam.

     

    Zawinąłem płaszczem, kiedy arena łatwo pokryła się lodem. Nad nami rozkwitło klarowne niebo, bladobłękitne, przyozdobione rubinem małego słońca. Dookoła nas przez chwilę utrzymywał się sympatyczny, miniaturowy wir śniegu, który zaraz rozproszył się. Wyglądało na to, że niewiele się zmieniło. Poza jednym. Zerwanie wierzchniej warstwy lodu ukazało coś, co dotąd było ukryte przed wzrokiem tych, którzy nie znali Drogi. Pod sunącym na niebie słonecznym rubinem ciągnęły się rzędy wgłębień. Setki rzędów, wiele setek. Ciągnęły się aż po horyzont, wszystkie wydawały się powstać w sposób naturalny. W każdym zagłębieniu, niby w trumnie albo łożu leżał człowiek. Mężczyzna, kobieta, lub dziecko. Każdy inny. Jeden miał waciak i futrzaną czapkę. Jeden znów samodziałową kapotę i ciężkie kajdany na rękach i nogach. Drugi mundur z rozlaną na piersi ściętą w fantazyjny kwiat karminową krwią. Kolejny futro, skośne oczy i łuk. Jeszcze inny czarną, długą szatę i krzyż z poprzeczną belką. Kobieta w chuście na głowie. Kobieta w gumiakach, opasce i z pistoletem. Obdarty dzieciak. I tak dalej, wszyscy sini, wszyscy nieruchomi. Każde wgłębienie było zajęte.

     

    Roztoczyłem ręką, pokazując Blazing Heartowi to wszystko. Ludzie leżeli spokojni, na żadnej twarzy nie było widać cierpienia. Zakreśliłem szaszką łuk, gdy to robiłem, za orężem ciągnął się delikatny welon. Nie martwiłem się czasem, choć widziałem pustkę napierającą na błękit nieba. Welon stał się szeroki jak płachta i przykrył pierwsze "trumny". Potem zaczął w szybkim tempie rozszerzać się dalej. Gdy osiągał jakieś zagłębienie w lodzie, łagodnie układał się na nim i rozrastał w miękki, biały śnieg. Nie kaszkę, którą miotałem w adwersarza, ale śnieg okrywający rośliny zimą, by nie zmarzły. Taki, w jakim kopie się jamki, jak zaskoczy cię zamieć.

    - Nie powinniście byli zakłócać ich spokoju w tak brutalny sposób. Nie lubią tego, dość już wycierpieli. Teraz...

     

    Machnąłem ostro. Stolik rozdzielił się gładko na dwie części, a wicher, jaki zerwał się jak na rozkaz porwał krzesło i rozniósł je na cztery strony świata. Machnąłem dwukrotnie przez spojenia stojącej pośrodku pustkowia futryny, lekko dmuchnąłem. Ta bezdźwięcznie rozpadła się. Pustka zbliżała się już do małego słońca. Uśmiechnąłem się smutno.

    - Przeceniłeś swój kontakt z Duchem - powiedziałem cicho. Odwróciłem się do Blazinga twarzą, składając szaszkę na ramionach i wyciągając je ku niemu. Dmuchnąłem. Wszystko zniknęło w czerni.

     

    Otworzyłem oczy. Uchodziła z nich lekka mgiełka. Mój oddech parował. Naprzeciwko wróg stał w ludzkiej postaci, otoczony barierami. Wycieczka, jaką mu zafundowałem była wycieczką Duchów. Tylko w taki sposób dało się przejść. Dlatego nie zniszczyła żadnych jego czarów. Ruszyłem na niego, materializując szaszkę. Była bardzo uszkodzona, jakby wyżarły ją fragmenty czegoś, czego nie ma. Spełniła więc swoje zadanie. Po kilku krokach jednak poczułem coś pod sobą. Coś nienazwanego. Było za późno.

     

    Pułapka została aktywowana. Wyrwało z niej jakąś nieznaną energią, a ja nie miałem jak się osłonić. Otworzyła się pode mną otchłań cierpienia. Wiatr zawył mocniej, jakby w odpowiedzi na mój ból. Skręciłem się, szeroko otwierając oczy, kierując wzrok ku zakrytemu ołowiem obłoków sufitowi, jakby to miało przynieść mi ulgę. Nie przyniosło. Leżałem na ziemi, kiedy impuls wreszcie minął. Wstałem. Złapałem się za serce. W końcu ile impulsów może przetrzymać, nawet z zamarzniętymi nerwami?

     

    Zamrugałem i postawiłem krok. Potem od razu zerwałem się do biegu. Nie chciałem dać mu szansy, nie chciałem po raz kolejny wystawić się na jakiś pokrętny atak. Na chwilę przed zetknięciem się z barierą rozbryznąłem się w... śniegowe kule. Wiele śniegowych kul. A każda robiła inną krzywdę. Na umysł, na ciało, na magię. Jedna z tych kul, jak matrioszka wypuściła z siebie mniejsze. Część eksplodowała na barierach, zamrażając je jak ciekły azot i przejmując tym samym ich energię. Część aktywowała poprzednie i dzięki reakcji łańcuchowej wszystkie razem wybuchły, rozrastając się w wielkie, kolczaste lodowe kwiaty. Każdy z kolców zdolny był przebić pancerz czołgu. Jeżeli Blazing nie wylazł ze swoich barier, to powinien być teraz mięsnym serem.

     

    Jednak wiedziałem, byłem pewien, że jakoś się stamtąd wydostanie. Albo światłem, albo prądem, albo pustką, albo cegłą. Dlatego po rematerializacji klęknąłem na ziemi i przejechałem po niej rękami. Powoli, dokładnie odciskając w śniegu żądany kształt. Tak, znowu miałem tarczę. Ale nie miałem szaszki. Zastąpiłem ją długim, cienkim ale wytrzymalszym od stalowej liny batem. I czekałem.

  10. - Nie pozwolę. Wojna jest jednak ważniejsza od sentymentów. Później najwyżej z nim porozmawiam. Jeżeli u Shadow wszystko rozwiąże się pomyślnie, może udamy się tam razem - powiedział ogier, cofając miecz tak, by nie dotykał już Visionary. Mimo tego ruchu, mającego w domyśle ulżyć pojmanej, trzymał miecz w pogotowiu. - Nie zamierzam przepraszać cię za cios. Nie wiem, co przyszło ci do głowy. Nie jesteś moją matką, żeby mnie całować.

     

    Dalej maszerował w ciszy, na jakiś czas pogrążając się w myślach. Zastanawiał się, dlaczego zareagował tak ostro. Szybko doszedł do wniosku, że wie doskonale, czemu tak się stało, ale tej myśli nie pozwolił teraz uformować się do końca. Miał inne sprawy na głowie. Kilka stukających po kamiennym podłożu kroków później przerwał ciszę.

    - O jakiego wampira ci chodziło?

  11. Grim z wolna zaczął dochodzić do siebie. Wszystko to wydało mu się karykaturalne, przecież niemożliwe było żeby jakaś obca klacz od tak, bez powodu pocałowała go sobie. I to nie w policzek, jak ojca, ani nie w czoło, jak brata. Prosto w twarz. Natłok myśli przestał dokuczać tak bardzo, kiedy kucyk ustalił sobie cel. Odeskortować do Shadow i przesłuchać. Zamrugał jeszcze kilka razy, po czym ostatecznie odzyskał równowagę, przywołany do porządku słowami Wiktora. Ten zatroszczył się, przyszedł by zobaczyć co się stało. Wściekły, opuścił pomieszczenie machając jak dureń skrzydłami. Ogier wciąż miał wobec pegaza podejrzenia, bardzo lekkie i głęboko skryte, jednak pomału zaczynał się z nim zżywać i myślał, czyby go nie zatrzymać. Wolał nie. Miał już bardzo dużo wrażeń.

    - Twoi podwładni muszą tu zostać. Koledzy! - krzyknął do współtowarzyszy ćwiczących walkę i tych przypatrujących się teraźniejszemu zajściu. Ci, którzy machali mieczami przerwali i skupili na nim spojrzenia - Macie zadanie bojowe! Ja z trzema z was odprowadzę tę tu do Shadow. A wy będziecie w tym czasie pilnować, by nikt z nich nie uciekł. To bardzo ważne!

     

    Po czym wybrał trzy ogiery wyglądające na najbardziej obyte z bronią i ruszył w kierunku korytarza, nakazując Visionary wejść pomiędzy nich. Uformowali wokół niej coś, co przy odrobinie dobrej woli możnaby nazwać diamentem. Grim zajął pozycję za klaczą, lekko tykając ją końcem miecza.

    - Naprzód! - rozkazał ostro, po czym dodał po chwili, ciszej. - Nie odzywaj się tak do Wiktora.

  12. Uśmiechnąłem się nieznacznie, kiedy wróg nie obronił się przed ani jednym moim cięciem. Dziwne, byłem przekonany, że jak jest tak potężny i tak lubi się chwalić swoimi umiejętnościami to znajdzie sposób aby zasłonić się przed, lekko tylko wzmocnionym, cięciem zwykłej szaszki. Widać przeliczyłem się. Jednak nauczyłem się wcześniej, że tej istoty nie można było nie doceniać. Odstąpiłem kilka kroków, osłaniając się tarczą i wyczekując na atak. Okazało się, że na razie nie ma na co czekać, bowiem mój oponent padł, krwawiąc obficie. Nie dobijałem go, tylko odsunąłem się na bezpieczną odległość, kiedy zobaczyłem, iż jego krew układa się w krąg. 

     

    I słusznie postąpiłem. On się tylko przemieniał. Przemieniał się w coś dziwacznego. Też niby ludzka forma, lecz czułem, jak traci pewne subtelne elementy siebie samego i jak zastępuje je... pustka? Tak. To było dokładnie to, nicość, brak. Jakby nie miał duszy. Czułem to, bo lód jest bliski pustce. Poza tym Blazing znowu wchłonął trochę mojej energii, co pozwoliło mi jako tako zorientować się w tym, co w sobie zmienił. Chciał złączyć dwie magie. Hmmm, z lodem nie pójdzie mu raczej trudno, magia pustki jest potężna. Tym bardziej, że nieprzyjaciel nie próżnował. Tak jak ja wcześniej powietrze, tak on począł zasysać w coraz szybszym tempie magię unoszącą się na arenie. Ja nie korzystałem z takich umiejętności. 

     

    Kiedy zaatakował pierwszy raz, znowu plazmą, próbowałem osłonić się tarczą, gotując się na przyjęcie mocnych ciosów. Jednak nagle ostrza wzmocniły się jakoś, albo coś w ten deseń, bowiem mimo tego oberwałem, i to solidnie. Szczęściem tarcza przyjęła na siebie część uderzenia, lecz mimo tego mój płaszcz i ciało zdobiło kilka głębokich nacięć. Nie krwawiłem, bo niby jak? Cofnąłem się tylko o krok. Następne ataki popsuły mi szyki. Były to swojego rodzaju szkodniki, bowiem wyrywały mi duże ilości energii, niemal do cna opróżniając spichlerz. Nie wiem, czemu moja obrona nie działała tym razem. Nie miałem szans nawet osłonić się czymś lekkim poza tarczą, która rozproszyła tylko część uderzeń. Nagle zaczęło robić się niesamowicie ciasno. Paraliżujący pocisk zaabsorbowała tarcza, dając mi odrobinę cennej energii. Salwa włóczni? O nie, nie dam się tak łatwo. Zmieniłem się w tuman i włócznie wbiły się w ścianę za mną, nie robiąc mi krzywdy. Musiałem działać szybko. Laser minął mnie, lekko podgrzewając, co sprawiło mi psychiczny ból.

     

    Zostało działko. Pojawiłem się w taki sposób, by nie mogło mnie od razu rozstrzelać, by musiało wykręcić. Przeniosłem część energii na szaszkę i uderzyłem od góry. Urządzenie powoli zamarzło. 

     

    I wtedy ostatnia rzecz, laser, wpadła i eksplodowała sobie radośnie na działku, ponownie odrzucając mnie na ścianę. Jeszcze trochę i dostanę odznakę Dywizji Powietrzno-Desantowej. Ciśnięty o ścianę odbiłem się od niej bezboleśnie, ale znów zmarnotrawiłem odrobinę energii. Wstałem i otrzepałem się z piasku areny tylko po to, by dostrzec zasuwające w moją stronę promienie. Odbiłem pierwszy tarczą, czując, jak ręka mi drętwieje. Drugi bardziej zapobiegawczo rozciąłem szaszką, która rozproszyła go na dwie mniejsze wiązki. Biedna ściana za mną będzie wymagała ciężkiego remontu.

     

    Przede mną pojawiła się sfera, całkiem ładna, wyglądająca jak unoszące się w powietrzu oko. Piękno jej było jednak zabójcze. Ledwo nadążałem z przyjmowaniem na tarczę następujących prędko po sobie ataków. Ostatniego moja wierna osłona już nie przetrzymała. Pękła jak lodowa tafla, z metalicznym, przeciągłym jękiem, na kilka sporych odłamków. Odrzuciłem niepotrzebne pasy mocujące. Potem, widząc tornado, wyłączyłem ból. Oddałem się przyjemnej chwili relaksu, podczas gdy wir miotał mną wewnątrz siebie. Gdy wreszcie mnie wyrzucił, spojrzałem na cel lotu. Ściana. Na mojej twarzy zagościł wyraz chłodnej rezygnacji.

     

    Kiedy wstawałem po kolejnej wycieczce powietrznej postanowiłem wygładzić przód płaszcza. Odwróciłem się twarzą do Blazinga, który nabrał już moresu. Magia czyni cuda. Zwłaszcza moja i pustki. Przejechałem ręką po materiale po raz ostatni. Nietrudno było dostrzec order, jaki zdążył pojawić się na lewej piersi.

    - Doceniliście magię pochodzącą z Ducha, ale nie będziecie mogli jej użyć bardziej niż do lodowych sztuczek. Nie znacie Furtek, nie stworzyliście Nici i nie byliście po Drugiej Stronie. Ale może was tam zabiorę.

     

    Widziałem, jak nieprzyjaciel wbija swoją broń w ziemię i przemienia się w brzydkie jak noc dziwadło. Postanowiłem nie pozostać mu dłużny. Wyciągnąłem szaszkę w górę. Pod sufitem poczęły zbierać się ołowianosiwe chmury, z których natychmiast posypał się drobny, twardy śnieg. Gdy opuściłem ją, jakbym dawał komendę "ognia", zerwał się porywisty wiatr, który wypełnił arenę wyciem i zimnem. Temperatura znów spadła, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Ponownie porzuciłem cielesną formę, gdy rozpętała się prawdziwa, dzika syberyjska śnieżna burza. Nie była ona zwyczajna. Dało się w niej widzieć błądzące po omacku, zamazane postaci, mamiące postrzeganie. Słychać było nawoływania, czasem głuche wystrzały. Ryki niedźwiedzi.

     

    Ja odczekałem aż widoczność spadnie niemal do zera, po czym znalazłem adwersarza. Był cieniem, ataki cielesne nie zrobią mu nic. Dlatego sięgnąłem przez jaźń i pokazałem mu ból i lęk przed śmiercią od wiatru i lodu. Pokazałem mu grozę skradania się od drzewa do drzewa, gdy gdzieś tam czai się silniejszy wróg. Odczucie bycia rozrywanym przez szatuna, szalonego niedźwiedzia, i odchodzenia w niebyt. Niepokój ściskający serce starszej kobiety, której mąż wyszedł w las. Nienawiść zakutego w kajdany zesłańca. Wszystko to skumulowane, powielone przez każde istnienie, jakie zgasło dzięki Syberii posłałem wiązką na umysł cienia, wtórując wiatrowi.

    • +1 1
  13. Grim się tego nie spodziewał. Ba, to jest duże niedopowiedzenie. Ogier był tym impulsywnym zachowaniem zaskoczony o wiele bardziej niż księżniczki atakiem na państwo. Aż z wrażenia upuścił miecz, który brzęknął słyszalnie o podłoże. Cofnął się o krok, zrywając kontakt i zjeżył się. Nikt poza jego matką nie był tak blisko, nawet Animal. Nie mógł być. Nie wolno mu było. Ciemnordzawy kuc mrugał, niepewny tego, co się właśnie stało. Powoli podniósł kopyto, błądząc niewidzącymi oczyma po postaci Visionary. Dotknął twarzy. Powoli opuścił kopyto. Był niesamowicie spięty, ale czuł coś głęboko w sobie. Czuł... złość, powoli budującą się w nim. Jeżeli była szpiegiem, i do tego Podmieńcem, zaatakowała go. W końcu gniew eksplodował i przejął kontrolę nad kucykiem. Zanim Grim Cognizance zdołał się powstrzymać jego kopyto wystrzeliło w stronę klaczy. Uderzył ją. Uderzył ją w twarz. Mocno. Boleśnie.

    - Nie. Wolno. Ci. Obca - wyszeptał, ledwo ruszając wargami. Zaczynało kręcić mu się w głowie, nie był pewien dalszego ruchu. Dopiero po długiej, ciągnącej się nieprzyjemnie chwili podniósł miecz, bardzo, bardzo powoli, i wymierzył go. - Pójdziesz ze mną. Sama albo na powrozie.

  14. Argumenty brzmiały logicznie. Tylko, że szpiedzy są specjalnie szkoleni, by kłamać do perfekcji. Dlatego ogier nie dał wiary słowom jednorożco-czegoś i nie opuścił broni. Uspokoił jednak wszystkich, którzy zainteresowali się jego głośnym rozkazem. Lekko skinął, dając wszystkim do zrozumienia, że jakoś sobie poradzi, zresztą wiedział o tym, iż w razie czego pomogą mu wyeliminować zagrożenie.

    - To może pójdziemy do Shadow i zapytamy, co ty na to? A twoi towarzysze poczekają na nas. Sprawa się wyjaśni, wrócimy, a wtedy kto wie, może nawet i cię przeproszę, bo staram się łatać krzywdy. Jak nie... - poruszył lekko mieczem.

  15. (Masz fajnie, Plague, teraz. Moja postać jest mało tolerancyjna i bardzo nieufna.)

    Grim, kiedy tylko zobaczył, co też ciekawego kryje się pod maską klaczy aż odskoczył lekko, wyraz twarzy z chłodu szybko przeszedł w niewąskie zaskoczenie. Jednakże szybko doprowadził się do jako takiego porządku, wyszarpnął z pochwy miecz i wycofał odrobinę, przybierając pozycję obronną.

    - Szpieg! Podmieńczy szpieg! Łapać! Trzymać! - krzyknął donośnie swoim zdartym głosem.

  16. Blazing w pewnym momencie zwyczajnie rozwalił moją klatkę. Ale tym razem spodziewałem się tego. Obserwowałem go, zmieniając tylko miejsce, spokojnym krokiem okrążając centrum, czyli moją klatkę. Nie chciałem myśleć o tym, jak mi się podobała, uznałem to za nudne samochwalstwo. Szkoda mi jej było. Na szczęście nie siał wokół odłamkami, bo implodował. Pokazał mi się w nowym, zdecydowanie bardziej cieplejszym stroju, który wyglądał... gustownie, musiałem powiedzieć. Wreszcie odział się w coś porządnego. Wypowiedział zaklęcie. Osłoniłem się tarczą, rozwijając przed nią delikatną mgiełkę, która ma pewne paskudne właściwości. Jeżeli we mnie czymś strzeli, to się srodze zdziwi.

     

    Ale przeciwnik nie próbował mnie teraz zaatakować. Zniszczył moje misterne dzieło, zasysając je do siebie i robiąc sobie skorupę. Skonstatowałem, że zaczynam wyczuwać go jako drugi poza mną lodowaty punkt. Czułem jego serce i jego umysł, stonowane i chłodne jak moje. I w duchu uformowały się myśli obdarzające oponenta czymś, na co nie zasłużył wcześniej i wątpię, żeby zasłużył później. Zaczął chłonąć moją energię. Przyjął do siebie Dar Drugiej Strony. Niewiele osób przed nim decydowało się na to z własnej woli. Inni, którym to przynosiłem, traktowali Drugą Stronę jako coś złego, a Dar jako klątwę. Potrafiłem teraz zestroić się z jego myślami, choć tylko na moment. Wtedy mój szacunek rozwiał się, bowiem walczył z Darem, widocznie nie za bardzo rozumiejąc, co na siebie wziął.

     

    Odepchnął od siebie odłamki czymś niby eksplozją. Zasłoniłem się tarczą, która przyjęła do siebie odłamki i cisnęła nimi w Blazing Hearta. Ja przyjąłem na siebie trochę zimna. Wspaniałe uczucie, kiedy wróg zestrajając się ze mną tylko mnie zasila. Wypełnia spichlerz. Energia przepłynęła przeze mnie, manifestując się w tym, że szaszka się oszroniła, a płaszcz zesztywniał. Nerwy przemarzły, ponownie dając mi możliwość wyłączenia bólu. Przecież już nie działały.

     

    Oponent wypowiedział drugie zaklęcie. Przygotowałem się na nie skrupulatnie, powlekając ostrze broni cienką warstwą parującego niemal niewidocznie lodu i poszerzając tarczę oraz pokrywając ją od frontu siecią żłobień, mających przewodzić energię. W samą porę. Eksplozja, która nastąpiła w chwilę potem była jedną z najpotężniejszych, jakie dotąd przetoczyły się przez tę nieszczęsną arenę. Zgarbiłem się, ugiąłem nogi i osłoniłem się tarczą w oczekiwaniu na uderzenie. Gdy przyszło, dziękowałem sobie w duchu za wyżłobienia na tarczy. gdyby nie one, ta pękłaby już wpół. Aż mną cofnęło, zostawiłem po sobie drogę hamowania wydrapaną podeszwami oficerek.

     

    Kiedy było po wszystkim opuściłem tarczę. Przestałem czuć Blazinga. Rozerwał się? Nie, wręcz przeciwnie, znowu pojawił się za mną i uderzył mnie w plecy. Tchórz. Poleciałem na ścianę, teraz mając tarczę. Przez plecy przeszło mi rozmrażające kilka nerwów, denerwujące wyładowanie. Jeszcze w locie zniwelowałem jego efekty. Kiedy odbiłem się od ściany, byłem już ustabilizowany i spokojny.

    - I to właśnie jest piękne w magii pochodzącej z Ducha, z Drugiej Strony. Jest spokojna, skrupulatna i zrównoważona. I działa jak okład.

     

    Na ostatnie słowa w powietrzu wokół adwersarza pojawiły się cztery poduszki śnieżne, które poleciały prosto w niego z dużą prędkością. To nie wszystko. Malowałem w powietrzu szaszką ogromne płatki śniegu, jak w przyrodzie każdy inny, ale wszystkie o wielu paskudnie wyglądających kolcach. Wirowały coraz prędzej i prędzej, nabierając pędu i kierując się znowu każdy od innej strony. Ja osobiście ruszyłem do ataku, stawiając kroki coraz szybciej, aż przeszedłem w bieg. Nie krzyczałem w furii. To było zbyt... dziecinne, chaotyczne.

     

    Dobiegając do Blazing Hearta rozplanowałem atak. Dwa płaskie cięcia krzyżem w pierś. Przeskok w lewo. Cięcie ukośne w bok. Pchnięcie za siebie, półobrót, krok w prawo, pchnięcie w pachę, płaskie cięcie w szyję. Pomyślałem, że wróg będzie musiał teraz potrenować bardzo szybkie uniki.

  17. Grim Cognizance spojrzał na rozmówczynię z delikatnym, niemal niewidocznym rozbawieniem. Nie spodobał mu się jej ton, ale w sumie wyglądała na sporo młodszą od niego (moja postać wygląda na starszą, niż jest w rzeczywistości, aktualnie ma 40 lat), a bajdurzyła o walce z Podmieńcami, gdy on sam pił jeszcze mleczko. Zaraz jednak rozbawienie zajął ostry chłód. Może magia potrafiła działać i w taki sposób, by fizycznie kogoś odmłodzić. Myślał chwilę, zanim odpowiedział.

    - W jaki sposób zamierzasz zdobyć zaufanie tych stworzeń? One nawet nie myślą tak jak my. A jeżeli chcesz potrenować, to proszę, znajdź sobie partnera. Niech każdy z twoich kucyków zrobi to samo. Pokażcie, proszę, moim jakieś ciekawe, a pomocne sztuczki.

  18. - Tak już od razu, w tej chwili? To nie jest raczej zgodne z planem, możecie coś spartolić, dać się jednak zobaczyć, a moja w tym głowa, żeby do tego nie doszło. Więc możecie iść, ale tylko pół godziny przed wszystkimi. Pomoglibyście mi teraz w ćwiczeniu towarzyszy? - mówił Grim, zatrzymując się co jakiś czas, by poobserwować. Nie patrzył na towarzyszącą mu klacz, ale było widać, że jej słucha.

  19. N: Estelle. Stella to gwiazda, gwiazdy kojarzą mi się zdecydowanie z nocą (pomimo faktu, iż Słońce też taką jest) więc Luna.

    A: Księżniczka Celestia, tylko, że mała taka. Nie wiem, pierwszy raz słońce wznosi czy coś.

    S: Pinkie Pie, jakżeby inaczej.

    Styl pisania: Nie widuję jej specjalnie często, może to dlatego, że sam rzadko wchodzę Więc tutaj punkt zostaje pusty.

    Charakter: Nie znam, nie oceniam. W profilu mało jest i tak.

     

    Werdykt ostateczny wydaję na podstawie właściwie szczątkowych informacji. Reklamacji nie uwzględnia się. Zatem ostatecznie otrzymujesz Tak wesołą Księżniczkę, jak to tylko możliwe.

×
×
  • Utwórz nowe...