Skocz do zawartości

psoras

Brony
  • Zawartość

    245
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez psoras

  1. psoras

    Tymczasowe /sb/

    Za dużo w Trójmieście zbiorkomu, żeby cały dzień siedzieć na meecie.
  2. psoras

    Tymczasowe /sb/

    Tymczasem na Twalotmeecie
  3. Zgadzam się, choć odmawiam podporządkowania się Właśnie, choć może dla coponiektórych fanfiki o kucykach są całym ich życiem (jeśli są tacy, to szczerze im współczuję), dla większości to... po prostu fanfiki. Literatura amatorska, od której siłą rzeczy nie wymaga się zbyt wiele i której głębsza analiza jest tylko stratą czasu. (Oczywiście, jak ktoś się w to wgłębi, to może dla siebie dużo wynieść, np. szczegółową analizę syndromu Mary Sue albo znajomość mechanizmu powstawania klisz fandomowych, ale mówię tu o potocznym postrzeganiu). W tym kontekście szantaże emocjonalne typu „kto przeczytał, a nie skomentował, jest dupkiem” wyglądają zwyczajnie śmiesznie. Nie zapominajmy o tym. Hm, ja to oglądam, bo mam nadzieję, że w fajny sposób sparodiują jakąś popkulturową kliszę. Moim ulubionym odcinkiem do tej pory jest „It's About Time”, gdzie nie tylko twórcy robią sobie jaja z motywu dystopijnej, postapokaliptycznej przyszłości, ale jeszcze dają morał typu „olej wszystko i nie martw się, bo co ma być, to i tak będzie”. Morał ten może być uznany za szkodliwy dla dzieci, zwłaszcza w kontekście szkoły i pracy domowej, i właśnie dlatego mi się podoba Zresztą, Irwin, o ile dla ciebie Prawdziwego Ducha Kucyków (w skrócie PDK) tworzy M6 i interakcje między nimi, o tyle dla kogoś innego PDK może być, dajmy na to, fakt, że twórcy nigdy nie wychodzą z baśniowej strefy komfortu i zawsze wiadomo, że wszystko się dobrze skończy (tak, są tacy ludzie), albo fakt, że choćby nie wiem jak się pożarły w trakcie odcinka, na koniec przyjaźń zwycięży wszystkie problemy, albo jeszcze coś innego. Nie zdziwiłbym się, gdyby dla kogoś PDK była cukierkowa, kiczowata stylistyka wszystkich przedmiotów. (Tak naprawdę PDK to sprzedaż zabawek, ale to inna para kaloszy ). Nie przeczę, ale, wracając do tego, czemu tak mało jest w fanfikach PDK według Irwina, czyli interakcji między M6, pozwolę sobie odwołać się do innego dzieła kinematografii, mianowicie Big Lebowskiego. To jedna z najlepszych i najbardziej znanych komedii charakterów, uważana już przez wielu za kultową. Jeśli jednak zagłębimy się w ten film i zanalizujemy go od strony fabularnej, bez trudu dojdziemy do wniosku, że to jeden wielki bajzel. Wiele wątków zmierza donikąd, wiele innych urywa się w najmniej spodziewanym momencie, całość właściwie nie ma punktu kulminacyjnego, a zakończenie bierze się znikąd. Co nie oznacza, że film jest kiepski - przeciwnie. Wychodzi z tego wszystkiego zdecydowanie obronną ręką dzięki wyraźnie zarysowanym postaciom i ciekawemu zawiązaniu akcji. Niemniej widać, że scenariusz powstał metodą „wymyślmy kilka zakręconych postaci, wrzućmy je w nietypową sytuację i zobaczmy co się stanie”. I jeśli to postacie są na pierwszym planie, a nie akcja, często właśnie coś takiego wychodzi. A mało kto z piszących na poziomie fanfikowym jest w stanie zdobyć się na to, żeby zrezygnować z oparcia swojego opowiadania na akcji, albo wręcz z akcji w ogóle. To na pierwszy rzut oka wydaje się nudne i faktycznie takie wychodzi, jeśli pisarzowi brak wprawy w kształtowaniu psychologii postaci. Poza tym, nie zapominajmy, że M6 to postacie oparte na sześciu stereotypach rodem z amerykańskich seriali młodzieżowych. A to oznacza, że niedoświadczonemu pisarzowi nie jest trudno ostrugać ich charakterów do samego pniaka i doprowadzić do sytuacji, w której, jak to zostało ujęte w pewnym filmiku (nie wiem czy go widziałeś, Irwin): „Ponka Pyah be of dumb comic relief, Applejack do great job of being best background pone, and Raroty is just heer so writers can shout at us: »SEEE, RARA LIKINGS FANSY AND PRETTY AND SHINY THINGS! WE DIDN FORGET DAT!!!«”. Reasumując, zrobienie fanfika opartego na postaciach jest po prostu trudne i wymaga wprawy, rzadkiej wśród autorów amatorskiej pisaniny, jaką w końcu są fanfiki.
  4. Wiesz co, dokładnie tak odczytuję żale coponiektórych autorów na brak komentarzy Mam jednak wrażenie, że Ylthin chodziło o coś innego niż próba wychowywania czytelników poprzez użalanie się nad sobą - o stworzenie czegoś w rodzaju poradnika komentowania. Z tego, co pamiętam gdzieś na FGE coś takiego się kiedyś ukazało i przeszło niezauważone przez Broniksów tego świata. Możliwe, że nie zostało odpowiednio rozpropagowane, albo zwyczajnie nie chciało im się tego czytać; wszak „tl;dr” to motto współczesnego internetu. Osobiście uważam, że choć poradnik może trochę pomóc, nasz przykładowy Bronix99_PL musi się po prostu samemu i, co najważniejsze, Z WŁASNEJ NIEPRZYMUSZONEJ WOLI nauczyć komentowania i samodzielnie przejść od „fajnie, 9/11, pisz dalej” do szczegółowego opisu poszczególnych aspektów dzieła („świat nie ma sensu, ale postacie fajnie stworzone”). Nie każdemu będzie się chciało, ale innej drogi nie ma. Bo mało komu chce się bawić w scenarzystę bajki dla dzieci. Większość woli inne klimaty i odpowiednio do nich dobiera świat przedstawiony. Ja lubię prześmiewczą satyrę i zderzenie Polski z Equestrią, ty lubisz absurd i groteskę, taki Ghatorr woli Biura Adaptacyjne, ktoś inny znowuż przepada za postapo albo nie wyobraża sobie pisania czegoś nie zawierającego absurdalnych ilości krwi, flaków i współczesnej broni. I wszyscy odchodzimy w swoje strony od klimatu kreskówki, która nas inspiruje. (A tak na marginesie, jeśli ktoś zna angola i ma ochotę poczytać coś w klimatach serialu, ale nieco inaczej, polecam Manehattanverse).
  5. Gombrowicz naśmiewał się w „Trans-Atlantyku” z tradycyjnego, martyrologicznego pojmowania polskiego patriotyzmu, pisząc, że Polska to taki potwór, który od tysiąca lat się rodzi i narodzić się nie może, od tysiąca lat kona i skonać nie może, a tylko ciągle wymaga kolejnych ofiar. Mam wrażenie, że podobnie jest z fandomem. Istnieje krócej i ofiary jakby nie tej skali, ale zasada ta sama.
  6. Bluzgi. Viewer discretion is advised. Nie wiem, o co chodzi, ale fajnie wygląda.
  7. Mieszasz. Zasada złotego środka to piękna zasada, która w połączeniu z praktycznie niedefiniowalnym zdrowym rozsądkiem (znanym w niektórych kręgach jako "rozum i godność człowieka", w skrócie RiGCz) sprawdza się zaskakująco często. W tym przypadku też. Osobiście uważam, że wszystko zależy od tego, jakie wnioski się z takiego porównania wyciągnie. Nawet jeśli komuś podoba się, dajmy na to, Pratchett, nie ma sensu stale porównywać się z nim i metodą ctrl+c ctrl+v przenosić wszystkich środków literackich i stylistycznych na swój tekst (okej, tu trochę upraszczam, bo mam na myśli kopiowanie rozwiązań, a nie zwykły plagiat). Wszelkie próby zostania Pratchettem 2.0 są skazane na niepowodzenie, bo kopia nigdy nie będzie oryginałem. Co innego, jeśli ktoś inspiruje się innymi pisarzami i na różnych przykładach rozgryza, co czyni daną postać, dany wątek albo dany styl zarąbistymi, czyli czemu na tobie jako czytelniku wywarło to tak wielkie wrażenie. Wzajemne podkradanie sobie motywów jest w literackim świecie na porządku dziennym, a jeśli chodzi o chwyty fabularne, to pisarze rżną od siebie nawzajem na potęgę, jeszcze bardziej niż inżynierowie. Największym problemem zaś byłoby dla mnie stwierdzenie, które dzieło (właśnie dzieło, nie pisarz - stay on issue, not on person) jest faktycznie najlepsze. Kryteria literackie, w przeciwieństwie do prodramistycznych, są skrajnie subiektywne i często to samo, co jednego przyciąga, innego odstrasza.
  8. The Wrong Place at the Right Time. W ogóle nie musisz do tego wiedzieć nic o serialu.
  9. Lubię mówić, że wszystko przejdzie, jeśli zrobione dobrze. A przez „zrobienie dobrze” mam na myśli nie tylko techniczną poprawność, ale również odpowiedni dobór motywów i odpowiednią zabawę nimi przy realizacji założonego tematu. Wszystkie rodzaje crossoverów spokojnie wyjdą, jeśli autor się postara i ma odrobinę talentu. Batman trafiający do Equestrii wskutek jakichś dziwnych machinacji dr Strange'a to owszem, niezgorszy pomysł na parodię, ale jeśli ktoś chciałbym w ten sposób zrobić poważniejsze opowiadanie, to... czemu nie? Gdyby, dajmy na to, przez przypadek jego przybycie do tego świata zabiło Twalota, a tym samym rozbiło moc Elementów Harmonii, przez co to on sam musiałby stanąć naprzeciwko jakiegoś złodupca... do tego przy zrozumiałej nieufności, a momentami wręcz wrogości miejscowych? (Tak, wymyśliłem to na poczekaniu i nie, nie roszczę sobie praw autorskich). Wiecznie powracają tu dwa wątki – jak zachęcić czytelników do komentowania i czy pisać dla siebie, czy dla innych. Nie znam odpowiedzi na pierwsze pytanie, znam natomiast dwa sposoby, które, jeśli trafią na mnie, są wręcz przeciwskuteczne: natarczywe żebranie („Komentujcie, komentujcie, komentujcie! Zapraszam do komentowania! Pamiętaj, żeby zostawić komentarz!” – jeśli podczas czytania całości fanfika czytelnik natyka się na coś takiego kilkakrotnie, całość zaczyna sprawiać wrażenie żałosnego błagania o atencję) i szantaż emocjonalny („Komentujcie, bo każdy, kto przeczytał, a nie skomentował, jest dupkiem” – a to zwyczajnie wnerwia kogoś, kto często nie czuje się na siłach skomentować przeczytanego opowiadania, zwłaszcza jeśli zakończył lekturę z ambiwalentnymi uczuciami. Jak np. ja). Co do pisania „dla siebie” czy „dla innych”... Tak, podzielam zdanie Wisławy Szymborskiej, że wszystko, co się kiedykolwiek opublikowało, od napisania na murze „Juzek jest głópi” po wysłanie do publikacji opowiadania „Józef i jego bracia”, powstało z przemożnej chęci narzucenia innym swojej myśli na ten czy inny temat. Ale to nie usprawiedliwia pisania „pod publiczkę”... ...okej, tu może doprecyzuję, bo mam wrażenie, że podobnie jak „liberalizm” czy „kapitalizm”, termin „pisanie pod publiczkę” ma tyle definicji, ilu wygłaszających. Uważam, że nie ma sensu zabieranie się za tematy popularne tylko dlatego, bo są popularne, żeby nabić sobie czytelników i może otrzymać trochę komentarzowej atencji. To prawie jak robienie parodii dla robienia parodii (co kończy się zwykle katastrofą w rodzaju Epic Movie) albo oryginalność dla oryginalności (co prowadzi do powstawania rzeczy, których w ogóle nie da się czytać, bo za bardzo „eksperymentują z formą”). Jeśli się nie ma do czegoś przekonania ani pomysłu na ciekawe wykorzystanie jakiegoś tematu, to lepiej sobie odpuścić i zamiast tego zabrać się za coś, o czym wie się na pewno, że nie będzie miało tylu czytelników, ale co przynajmniej się autentycznie ma ochotę pisać, choćby dla samej przyjemności kreacji świata, bohaterów i wydarzeń. Za to jak najbardziej wskazane jest wysłuchiwanie opinii publiczności, jako że często nie widzi się zarówno słabych stron, jak i zalet swego dzieła. Aczkolwiek trzeba zachować pełną świadomość subiektywności tych opinii i znaleźć złoty środek między tłumaczeniem kretynizmów fabuły „swoją wizją, od której wara” i służalczością wobec czytelników (chcą shippingu dwójki głównych bohaterów? Trudno, wprawdzie byłoby to zupełnie nie na miejscu, a autor nigdy nie miał dziewczyny, ale jak chcą, to będzie).
  10. Podwójne zmartwychwstanie, nieźle. Nawet Jezus ma na koncie tylko pojedyncze.
  11. psoras

    Daj swoje foto :P

    Down below the street, can you dig this steady beat? It's the subway. Subway! Moving right along, hear the rhytm loud and strong, It's the subway. Subway! 'Cause there isn't any room in this town, They put all the trains down under the ground, Buy a ticket now for the ride that's super-wow On the subway. Subway!
  12. Zapatrzeni w okno, zapatrzeni w bilet, zapatrzeni w tory, zapatrzeni w chwilę, wciąż niepewni tego, czy się nie spóźnimy, pytać wciąż będziemy, pytać, czy zdążymy!

  13. Z Wrocławia? Ja. Ale jeszcze nie jestem pewien, czy nie wybiorę się wcześniej (mam własny nocleg w Warszawie).
  14. Kto chciałby się przejechać pociągiem po Norwegii? Głupie pytanie. Oczywiście każdy, tylko nie każdego stać. Na szczęście norweska telewizja przyszła w sukurs wszystkim, którzy nie są w stanie wybrać się do tego nie najtańszego kraju, i udostępniła (za darmo, do dowolnego użytku niekomercyjnego) filmy z przejazdu po wielu norweskich liniach kolejowych. Oto jeden z nich. Prawie 10 godzin nieprzerwanej jazdy przez piękne norweskie krajobrazy.
  15. No cóż, trudno dyskutować z pożądaniem.
  16. >kopalnie są państwowe >tak działa kapitalizm EDIT: Dotyczy każdego, kto chciałby zmienić się w kuca
  17. psoras

    Daj swoje foto :P

    Z majówkowego wypadu na Śnieżkę z fandomem wałbrzyskim: Oryginał tutaj.
  18. Przeczytałem. No cóż, w przeciwieństwie do Johnny'ego nie wydaje mi się, aby Curtiss (plusik za to imię) sam popełnił ten samolot - wygląda to raczej tak, jakby jego wujek miał go od dawna i albo prowadził szkołę pilotażu, albo był rolnikiem i miał naprawdę duże pole (no bo musiał być jakiś powód, dla którego trzymał samolot w garażu - to cholerstwo żre kasę jak jasny pieron, a wujek nie wygląda na krezusa). Widziałem gorsze debiuty, ale ewidentnie musisz popracować nad dwiema rzeczami: opisami i psychologią postaci. Co do pierwszego, opowiadanie często cierpi na niefortunny dobór słów i wyrażeń (słup ognia spowijający silnik rozbitego samolotu sugerowałby, że trafił w jakiś gazociąg - płonący silnik robi raczej dużo dymu i niewiele ognia). A drugie... Po pierwsze, motywacje Curtissa. Zaznaczasz, że samoloty nie były w Equestrii popularne, co jest w zasadzie zgodne z kanonem, a wśród pilotów przeważały ziemniaki, co też jest logiczne. Ale czemu, na miłość Jamesa Smitha McDonella, naszego protagonistę tak bardzo kręcą samoloty, skoro jest pegazem i może sobie fruwać bez ich pomocy? Nie mówię, że musi to być od razu jakaś wada skrzydeł czy rozbudowana historia z przeszłości, ale powinieneś mu przynajmniej dać jakiś powód, choćby tak trywialny jak "od dziecka lubił maszyny, a odkąd w szkole zobaczył papierowy samolot, zastanawiał się, jak cięższy od powietrza przedmiot martwy może latać". A po drugie, zachowanie jego wujka. G wniarz pomimo wyraźnego zakazu wsiadł do samolotu bez instruktora, po czym mało się nie rozbił. O ile scena ochrzanu jest zrozumiała i logiczna, o tyle zdjęcie szlabanu zaraz po jego nałożeniu uważam za zdecydowanie nieuzasadnione, zwłaszcza że argumenty młodego brzmią jak wtórna racjonalizacja tego, że on po prostu bardzo chce fruwać. A jeśli są jakieś inne powody, to czytelnik powinien o nich wiedzieć w momencie czytania. Aha, jeszcze jedno. Jestem raczej miłośnikiem kolei niż lotnictwa i cała moja wiedza o samolotach pochodzi z serialu "Katastrofa w przestworzach", forum lotnictwo.net.pl, osobistych doświadczeń z perspektywy pasażera oraz tego, co sam sobie doczytałem na wikipedii... ale mam wrażenie, że wysokościomierze skaluje się raczej w stopach, a szybkościomierze w węzłach. (Tak, wiem, że to inny świat, ale jak się wprowadza zmiany przy implementacji rozwiązań z naszego świata, musi być dla nich jakieś uzasadnienie - a kanonicznie kuce używają stóp).
  19. Ludzie... Ten cały serial to cholerna BAJKA DLA DZIECI. Jest tam całe mnóstwo zapożyczeń z naszego świata. Padają nazwy dni tygodnia, przywoływane są miesiące jako miara czasu, a co do kwestii religijnych, przez kilka sekund widać kuca w koloratce, więc nawet gdyby ktoś chciał napisać fanfika, w którym kuce są chrześcijanami, może się bronić, że to jest kanoniczne. W ogóle świat jako całość jest dziwaczną mieszanką pseudośredniowiecznego niby-europejskiego fantasy, odrobiny steampunku i licznych amerykanizmów, przez co w wielu aspektach albo jest potężnie niedowyjaśniony, albo zwyczajnie nie bardzo trzyma się kupy, jeśli się w niego trochę bardziej zagłębić. I W TYM WŁAŚNIE TKWI GIGANTYCZNY POTENCJAŁ. Sporo elementów kanonicznego uniwersum, zwłaszcza tych odnoszących się do pomniejszych szczegółów, można spokojnie zignorować. Do innych można dorobić takie interpretacje, że gdyby scenarzyści serialu się o nich dowiedzieli, to ich szczęki przebiłyby podłogę, zwłaszcza że w amerykańskich drewnianych budynkach nie jest to zbyt trudne. Wreszcie liczne aspekty tego świata możemy sobie zwyczajnie dowymyślić - zwłaszcza te, które są zupełnie nieeksplorowane w serialu i nie zanosi się na to, żeby były. Zapewne nigdy, na przykład, nie poznamy dokładnej organizacji państwa equestriańskiego, szczegółowego sposobu działania manehattańskiego metra albo chociażby sposobu, w jaki z Cloudsdale odprowadzane są ścieki. A to sprawia, że czegokolwiek na ten temat byśmy nie wymyślili, z dużą dozą prawdopodobieństwa nigdy nie stanie się niekanoniczne. Co do kalendarza: rób jak chcesz. Możesz założyć, że kuce używają naszego. Możesz wymyślić kalendarz na bazie tego, który funkcjonował w rewolucyjnej Francji, gdzie mieli trzydziestodniowe miesiące, każdy podzielony na trzy dziesięciodniowe dekady (zamiast tygodni). Możesz nawet założyć, że kuce liczą w systemie czwórkowym (bo mają cztery kopyta - system dziesiętny ludzie wprowadzili dlatego, bo... mają dziesięć palców u rąk) i oprzeć kalendarz na tym. Możesz też zaszaleć i wymyślić jeszcze coś innego - na przykład, że Maud Pie rzuciła kiedyś kamieniem tak mocno, aż cofnęła się w czasie, po czym dorwała się do kalendarza na etapie projektu i pozmieniała poszczególne nazwy dni tygodnia na nazwy skał, przez co kuce od zawsze przeklinały nadejście Piaskowca i z utęsknieniem wyczekiwały Porfiru. I pamiętaj: w fanfiku wszystko przejdzie, jeśli zrobione dobrze.
  20. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  21. Zakres interpretacji Głównej Szóstki jest bardzo szeroki, ale ma granice. Jak się za nie wylezie, postać przestaje przypominać siebie. Oczywiście u każdego te granice przebiegają gdzie indziej, dlatego to w cholerę trudna rzecz - nie przegiąć, a jednocześnie nie zredukować ich osobowości do sześciu stereotypów, co, zważywszy na filary, na których opierają się ich osobowości, jest bardzo łatwe... I tak, mnie też wnerwia powtórzona po raz p dylionowy Lyra-ludziomaniaczka albo Derpy wpadająca na wszystko niczym George Prosto Z Drzewa. Ludzie to lubią? A co mnie to obchodzi? Nie powstrzyma mnie to przecież przed zamknięciem karty w przeglądarce czy też przed bardzo starannym nieużywaniem tych motywów u siebie. Pisanie fanfików pod publiczkę nie ma sensu. Jeśli będę chciał napisać fanfika o tym, że Vinyl didżejowaniem tyko sobie dorabia, a zasadniczo jest motorniczą w tramwaju, to napiszę i nikt nie będzie w stanie mnie powstrzymać, o. A co do wątku podniesionego przez Johnny'ego: jak dla mnie nie ma większej różnicy, czy wykreujemy od nowa jakąś postać, czy "pożyczymy" sobie z backgroundów np. Roseluck, Blossomforth, Raindrops, Minuette, Pipsqueaka czy Featherweighta. O tych postaciach wiemy jedną, góra dwie rzeczy, a cały charakter tak czy siak musimy wymyślić od zera. Owszem, nie możemy wtedy zrobić z nich alikornów w mrocznych kolorach, ale i tak alikorn taki zabija całe opowiadanie (chyba że to Cień Nocy, który działa na innych zasadach). Dla mnie to prawie to samo, zwłaszcza, że większości backgroundów nie kojarzę i jakby np. Johnny użył postaci Noi w którymś ze swoich fanfików, byłbym przekonany, że to OCek, a w dodatku ma niepotrzebnie udziwnione imię. U siebie przyjąłem zasadę: w Ponyville backgroundy, poza Ponyville OCeki (w większości ponazywane od amerykańskich pociągów). To jest jakiś sposób, aczkolwiek można np. przyjąć, że niektóre backgroundy mieszkają w, dajmy na to, Canterlot czy Manehattanie, albo zrobić z OCeka np. nowego kuca w Ponyville, choć ten akurat motyw jest tak straszliwie oklepany, że aby go użyć, musiałbym mieć jakiś naprawdę dobry pomysł na jego realizację. EDIT: Nie ma takiej rzeczy, która nie przejdzie, jeśli zrobiona dobrze. Nie musisz tu nam rzucać spojlerami, ale jeśli wymyśliłeś jakiś naprawdę dobry powód, dla którego mają mieć inne charaktery, to kto wie, może i fanfik będzie dobry.
×
×
  • Utwórz nowe...