Skocz do zawartości

psoras

Brony
  • Zawartość

    245
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez psoras

  1. Wiem, że to nieładnie pisać posta pod własnym postem... ...ale przeglądałem sobie derpibooru i natrafiłem na coś takiego: Nie wiem, co wy o tym sądzicie, ale mnie się bardzo podoba ten motyw.
  2. Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele radości tak niewielu słowom. Rozdział miodny. Jest dużo charakterystycznego dla tego fanfika humoru, który pokochałem od pierwszego kontaktu z tym dziełem. Już przy Lordzie Odkurzaczu zacząłem rechotać, a dalej było tylko lepiej. Liczba nawiązań do wszystkiego co istnieje, podobnie jak w poprzednich rozdziałach, jest po prostu obłędna i muszę przyznać, że niezwykle mi to odpowiada. No i wygląda na to, że zbliża się moment przesilenia w głównym wątku fabularnym. Aż szkoda, że nie będzie częstszych aktualizacji, no ale mówi się trudno.
  3. Najpierw ku przestrodze: gospodarka da sobie radę bez kolei. A już na pewno bez kolei pasażerskiej. A już zwłaszcza bez dalekobieżnej kolei pasażerskiej. Pojawią się przewoźnicy autobusowi, naród kupi trochę więcej passatów 1.9 TDI i jakoś będzie. W zasadzie żaden rząd po 1989 roku nie miał żadnego pomysłu na kolej. W pierwszych latach po tym, jak słusznie miniony ustrój trafił z dawna oczekiwany szlag (poziom subiektywizmu 100%, yay), sam fakt istnienia kolei jako najpopularniejszego środka komunikacji w kraju wydawał się czymś oczywistym. Tymczasem PKP, jako komunistyczne przedsiębiorstwo, wpadło w wolnorynkowe realia i do tej pory pamiętam, jak wszyscy byli zaskoczeni, że przynosi straty. A późniejsza restrukturyzacja niewiele pod tym względem zmieniła - oprócz, rzecz jasna, zwiększenia liczby obsadzanych z klucza partyjnego prezesów, no bo od tego nasza klasa polityczna się powstrzymać nie umiała. Choć trzeba przyznać, że przynajmniej ustalono sposób finansowania przewozów, zwłaszcza na szczeblu regionalnym. I od tego momentu stało się widoczne, w których regionach samorządowcom na kolei zależy (Dolny Śląsk, Wielkopolska, Mazowsze), a w których nie bardzo (Podkarpacie, Małopolska, Warmia i Mazury). Przewozy dalekobieżne są natomiast finansowane ze szczebla centralnego i z roku na rok pogarsza się ich ilość, jako że każdy powód jest dobry, żeby robić cięcia budżetowe. Najgorzej jest jednak z infrastrukturą. Finansowana jest w zasadzie wyłącznie z opłat za udostępnianie jej przewoźnikom, a chyba nie trzeba mówić, że im mniejsza prędkość, tym mniej chętnych do korzystania z niej, a tym samym mniejsze wpływy. A to oznacza mniej funduszy na prace rewitalizacyjne, a tym samym niższą prędkość... i koło się zamyka. Większe modernizacje bądź rewitalizacje zdarzają się wtedy, gdy sfinansuje je Unia, budżet centralny lub województwo (Wrocław - Jelenia Góra). Brakuje aż do tej pory pomysłu na mocną, systemową reformę PKP. Mam znajomego, który ogląda kolej poniekąd od drugiej strony - urzędu marszałkowskiego i przewoźników. Twierdzi on, że operator infrastruktury powinien działać na zasadzie podobnej, jak Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad, od której w końcu nikt nie oczekuje samofinansowania. Natomiast stawki za dostęp do torów winny być na tyle preferencyjne, żeby opłacało się po tych torach prowadzić przewozy na taką skalę, aby istotnie odciążyć sieć drogową. Ale przede wszystkim jest on zdania, że aby kolej przystosować do obecnych warunków, trzeba ustalić optymalny przebieg linii kolejowych na podstawie badań pożądanych kierunków podróży (badania takie były prowadzone wielokrotnie i są dostępne publicznie), a następnie zastanowić się, które odcinki dzisiejszej, odziedziczonej po zaborcach sieci do tego układu pasują. Tak zrobiono w międzywojniu - wtedy powstała magistrala węglowa i odcinek Kutno - Koło obecnej linii Warszawa - Poznań. I w ten właśnie sposób modernizuje się w tej chwili sieć drogową, wytyczając choćby drogę S8 z Wrocławia do Warszawy przez sosnowe lasy. Tymczasem jedyne projekty, jakie są przygotowane, to modernizacje istniejących linii kolejowych, których przebieg nierzadko pozostawia wiele do życzenia. Najkrótsze połączenie Wrocławia z Warszawą (przez Ostrów Wielkopolski, Kalisz, Łódź Kaliską) to sklejka pięciu(!) linii kolejowych, z których część projektowana była jako lokalne. Na razie nie zanosi się jednak na to, żeby do kogoś te potrzeby dotarły.
  4. Fanfik po prostu przecudny. Uwielbiam takie realistyczne (oczywiście w ramach świata przedstawionego) podejście do Equestrii. Zarówno Rainbow Dash, jak i Scootaloo mają moim zdaniem dobrze oddane charaktery... choć przez cały czas myślałem, że Scoots powinna być jednak mniej zaskoczona - to jest wojsko, do jasnej ciasnej, chamskie odzywki i wrzaski przełożonych na podwładnych są na porządku dziennym. No ale można uznać, że nie wiedziała i że w Equestrii można było faktycznie zachować dłużej postrzeganie żołnierzy jako dzielnych, nieskalanych obrońców ojczyzny... Fabuła - znakomita. Dobrze oddane walki powietrzne - od razu mi się Dywizjon 303 przypomniał. Podobnie jak realia wojny w Kryształowym, łącznie ze wszystkimi związanymi z tym niedogodnościami. No i zakończenie - mocny akcent, który niełatwo zapomnieć i który przynajmniej na jedną postać wywrze bardzo silny wpływ. Niemiecka technologia z okresu 2WŚ nie tylko mi nie przeszkadza, ale wręcz mi się podoba. Jestem wrocławianinem, niemieckość otacza mnie na co dzień i często fascynuje. Niemiecki jest na przykład mój ulubiony zabytkowy tramwaj Linke-Hofmann Standard, wyposażony w wiele nietypowych dla swojego okresu rozwiązań. I choć wątpię, aby niemieckie samoloty wyposażone były w przekładane oparcia siedzeń, trójstopniowe odsprężynowanie i kobaltowe szyby między przestrzenią pasażerską a kabiną motorniczego (na lotnictwie wojskowym znam się jak kura na pieprzu), to i tak wierzę, że jak na swój czas to były świetne maszyny Głosuję na Legendary. Ten fanfik zdecydowanie na to zasługuje.
  5. Ależ odkop, od listopada nikt tu nie pisał... W każdym razie przeczytałem to dzieło i jeśli miało ono za zadanie pokazać, że lansowany przez coponiektórych wizerunek broniaków jako kochających i tolerancyjnych dla wszystkich to bujda z chrzanem, to wywiązało się z tego zadania lepiej od dowolnego hejtera. Nie wiem czy osoby wcielające się w postaci z tego fanfika zachowują się tak też w prawdziwym życiu i, szczerze powiedziawszy, mało mnie to obchodzi, ale jeśli tak, to muszą tworzyć najbardziej kłótliwą zgraję, jaką w życiu widziałem :> No i to, wraz z pewnym rolplejem, w którym kiedyś brałem udział, upewniło mnie, że robienie fanfików opartych na rolpleju to zły pomysł, nie dlatego, bo wyjdzie gniot, ale dlatego, bo idzie się wykończyć psychicznie, a fabuła cały czas stoi, bo wszyscy się żrą o jakieś bzdety. Aha, i ze wszystkich postaci najbardziej polubiłem Michała. Sprawia wrażenie najbardziej racjonalnego
  6. Wszystko, co mi przeszkadzało, w spojlerze, z uwagi na... no, spojlery. Tl;dr: jest nieźle, choć do ideału daleko. Pisz dalej.
  7. Pora na mały przerywnik, choć nie do końca. Rozdział D7,5-CDPV po raz kolejny zaszczyciła swoją obecnością Księżniczka Luna. Dowiemy się też, co niektóre kucyki robią w nocy... ...przestańcie się ślinić, to nie to.
  8. Jochen, wiedz, że Twa hejterska postawa stała się dla mnie natchnieniem. Oficjalnie podejmuję się napisania spin-offu do tego fanfika - "Kucyk dwugłowego orła nie pokona", zgodnie z przedstawionym wcześniej pomysłem. Możesz być z siebie dumny
  9. Zdecydowanie za dużo jest w fandomie kiepskich shipów. Nie będę pierwszym, który to zauważył, ale, jak na ironię, fanfik, w którym Rainbow Dash zakochała się w zlewie, był lepiej napisany niż większość z tych, w których zapałała miłością do któregoś z żywych mieszkańców Ponyville. Za fantasy nie tęsknię, sci-fi mi nie przeszkadza, ale w fanfikach nie jest moim preferowanym gatunkiem. A co naprawdę lubię? Cóż, podobały mi się fanfiki z serii Manehattanverse, gdzie Twilight zamiast do Ponyville trafiła do Manehattanu (tiaa, moja mięta do tego miasta daje o sobie znać) i poznała pięć zupełnie innych przyjaciółek. Te fanfiki ukształtowane są na podobieństwo serialowych odcinków, a wiele z nich jest właśnie alternatywnymi wersjami odcinków. Da się to chyba podciągnąć pod SoL, ale z zastrzeżeniem alternatywnego uniwersum. Trochę brakuje mi rzeczy takich jak Czas i Harmonia, Si Deus nobiscum czy Kucyk orła nie pokona, które bawiłyby się różnymi motywami z kultury i z historii, składając je w nową całość albo wywracając na lewą stronę i ośmieszając. Tego rodzaju historie chyba nigdy mi się nie nudzą.
  10. Uśmiałem się. Ci dwoje są dla siebie po prostu stworzeni. Pinkie zachowała swój charakter, czyli przez cały czas jest zajęta bez reszty byciem Pinkie Pie. Bardzo mi się spodobały opisy geologicznych refleksji Maud i to, że fanfikowi udało się zachować klimat oraz specyficzny humor odcinka. Wiersz o skałach metamorficznych - klasa.
  11. Czemu mało jest fanfików sci-fi? Bo to trudniejsze niż po prostu shipnąć, dajmy na to, Rainbow Dash z Soarinem, Twilight, typowym-bronym-w-Equestrii, Krystyną z gazowni czy szczotką klozetową (zlew kuchenny już był). Trzeba zdobyć się na ten minimalny wysiłek i odpalić wikipedię, żeby poznać przynajmniej podstawy tego, o czym się pisze A serio, to mam wrażenie, że w znacznej części wynika to z charakteru sci-fi, która wbrew powierzchownemu postrzeganiu jest czymś więcej niż bajeczkami o kosmitach i dzidach laserowych (masz rację, aTOM, ten przykład jest super) i ze specyfiki materiału wyjściowego. Pomińmy na chwilę np. fanfiki wojenne z bronią palną i helikopterami, skupmy się na „twardej” SF. Science-fiction w założeniu miała już dziś dawać odpowiedzi na pytania, które pojawić się mogą dopiero jutro w związku z rozwojem nauki. Stąd też była literaturą z dość dużym ładunkiem filozofii, zwłaszcza w polskim wydaniu, np. u Zajdla i Lema. U Lema miewamy takiego rodzaju zamierzone niedorzeczności, jak np. czyszczenie protonów ściereczką, ale przyszłościowo-cybernetyczno-kosmiczna otoczka jest tu tylko pretekstem do rozważań na tematy takie, jak na przykład, czy dostatecznie dobrze odwzorowany model żywej istoty nie staje się czasem żywą istotą (jest opowiadanie, w którym wygnany na planetoidę tyran dostaje na pocieszenie od konstruktora Trurla model państwa, którym może sterować przy pomocy najróżniejszych parametrów, a kiedy po jakimś czasie konstruktor tam wraca, okazuje się, że tyran nie żyje, bo... model zrobił rewolucję). Zajdel natomiast nie tylko przeniósł w realia kosmitów i odległej przeszłości charakterystyczny dla peerelowskiego pisarza problem zniewolenia społeczeństwa przez zewnętrzną siłę (miał bardzo oryginalne pomysły na przebieg i skutki kosmicznej inwazji), ale także zastanawiał się nad tym, dokąd może zaprowadzić świat postępująca automatyzacja i globalizacja, a także jak państwowy aparat przymusu może wykorzystać powszechność elektronicznej waluty (w latach 70.!). Niewielu autorów fanfików zdaje się być zaniepokojonych o przyszłość Equestrii, która kanonicznie jawi się jako kraina może nie stuprocentowo idealna, ale rządzona przez wyjątkowo mądre, długowieczne władczynie - co poniekąd, jak kiedyś zauważyłem, jest dość typowe dla zabaw dziewcząt. A o co chodzi ze specyfiką materiału wyjściowego? Otóż kanonicznie rzecz się dzieje w ręcznie (kopytnie/rożnie) sterowanym wszechświecie, gdzie znacznie większą rolę od fizyki czy chemii odgrywa magia, a położenie słońca i księżyca zależy od woli władczyń (kolejny typowo dziewczęcy motyw - chłopcy, choć często bawią się w superbohaterów, na ogół prawa rządzące światem zostawiają w stanie niezmienionym). A to oznacza, że choć przy odpowiedniej interpretacji można napisać fanfik science-fiction, trzeba w swojej interpretacji dość daleko odejść od kanonicznej, na przykład, tak jak np. Zena92 w „Osobliwości”, uznając sterowanie ciałami niebieskimi przez Celestię i Lunę za państwową propagandę. Nie wspominając już o tym, że trzeba jakoś połączyć magię z fizyką oraz alchemię (eliksiry) z chemią i wymyślić jakieś zasady, na jakich będzie się to odbywało - a nie każdemu się chce. Czy lubię science-fiction w fanfikach? Sama w sobie mi nie przeszkadza. A jeśli, jak w Crisis:Equestria, autorowi uda się dobrze połączyć magię z technologią, to zdecydowanie warto coś takiego przeczytać. Nie lubię natomiast motywu Tyranlestii. I jeszcze taka uwaga odnośnie mojej tfu!rczości... „szaloną inżynierię” można podciągnąć pod sci-fi, choć nie w ścisłym sensie. Jej elementów używam tylko i wyłącznie w celach rozrywkowych i z pełną świadomością, że często są to rzeczy na poziomie wspomnianego już czyszczenia protonów ściereczką. Bliżej niezdefiniowane fale nazwane po dwóch specjalistach od transport miejskiego, wpinanie w rdzeń kręgowy opornika w celu zbocznikowania emocji, portal międzywymiarowy sterowany rozrusznikiem od tramwaju i stabilizatorem maszyny parowej czy też model ludzkiego mózgu zbudowany ze styczników elektropneumatycznych trudno traktować poważnie, ale one w zamierzeniu nie miały być traktowane poważnie
  12. Ach, sztampa, klisze, schematy... Z jednej strony pole do nieskrępowanego szaleństwa i robienia sobie jaj, z drugiej - spory problem, bo wymyślając jakąś historię, niejako odruchowo wpada się w utarte koleiny i trzeba uważać, żeby nie zapędzić się za daleko... Postaram się odpowiedzieć obszernie, bo i temat jest obszerny. Zacznę od tego, że sztampa nie musi niczego automatycznie dyskwalifikować. Czy był ktoś na Lego Przygodzie? Ja to widziałem i muszę powiedzieć, że fabuła tego filmu jest tak oklepana, że chyba bardziej się nie da. Spróbujmy policzyć... Zły dyktator (1), prezes gigantycznej, produkującej wszystko megakorporacji (2) mającej siedzibę w złowrogo wyglądającym budynku (3), chce doprowadzić do końca świata (4) za pomocą odnalezionej przezeń starożytnej, legendarnej superbroni (5). Jednak mądry czarodziej (6) ogłasza proroctwo (7) o Wybrańcu (8), który odnajdzie tajemniczy artefakt, będący jedynym, co może powstrzymać superbroń (9). Artefakt znajduje zupełnie zwyczajny gość (10), przy okazji spotykając piękną, tajemniczą nieznajomą (11), która jednak już ma chłopaka, z którym lepiej nie zadzierać (12), ale w końcu i tak się zakochuje w Wybrańcu (13). Jest chwila zwątpienia, kiedy się okazuje, że nasz Wybraniec to nikt szczególny (14) i kiedy on traci wiarę w siebie (15), ale w końcu wszystko i tak kończy się dobrze (16)... A jestem praktycznie pewien, że jest po drodze parę dodatkowych klisz, których na szybko sobie nie przypomnę. Gdybym wypijał kolejkę za każdym razem, kiedy napotkam coś totalnie oklepanego, od połowy filmu leżałbym na podłodze, wydając nieartykułowane dźwięki. Ale, co ciekawe, bawiłem się świetnie. Czemu? Ano dlatego, że, po pierwsze, klockowy świat filmu po prostu fajnie się ogląda, a po drugie, twórcy ewidentnie podchodzą do swojego dzieła z dystansem. Niektóre klisze są sparodiowane poprzez doprowadzenie do przesady (jest np. scena, kiedy rozsyłają za bohaterem list gończy, ale okazuje się, że jest on tak przeciętny, że jego rysopis zgadza się z każdą osobą na całym świecie), a widz jest prawie nieustannie bombardowany dowcipami, czy to związanymi z faktem, że wszystko jest zbudowane z klocków, czy też parodiującymi same zabawki Lego (kosmonauta ma hełm pęknięty w tym samym miejscu, w którym pękł on mnie i chyba wszystkim innym, którzy mieli jego figurkę), czy też odnoszącymi się do popkultury (naprawdę nieźle sparodiowany Batman). Co zaś najważniejsze, fakt, że fabuła jest totalnie oklepana, ma swoje fabularne uzasadnienie, którego nie zdradzę, bo to byłby już megaspojler. Dlatego nie należy się przesadnie lękać utartych schematów, choć warto wiedzieć, kiedy się w nie wpada. No dobra, ale co robić, żeby nasze dzieło było oryginalne? Cóż, nie wiem, jak inni sobie z tym radzą, ale powiem, co ja się staram robić - urozmaicać je mało znanymi szczegółami i drobnymi pierdółkami z życia codziennego. Wokół takich rzeczy można nakręcić całkiem grubą sprawę. Mam w planach fanfik w klimacie niby-TCB, w którym dużą rolę gra wewnętrzna magia sieci kolejowej, związana z rozkładem jazdy i porządkowaniem przezeń czasoprzestrzeni, wielkopolskie miasteczko Ostrzeszów okazuje się być ludzkim Ponyville, a pomimo obecności Equestrii na Ziemi i związanymi z tym zawirowaniami w światowej polityce najważniejszą różnicą między światem naszym i przedstawionym będzie fakt, że w przedstawionym tramwaje Konstal 105Na i 805Na nie robią „pam-ta-ta-tam” przed ruszeniem Weźmy też, przykładowo, rzecz tak banalną, jak dekle od studzienek kanalizacyjnych. W mojej okolicy, czyli na wrocławskim Ołbinie, w większości są to peerelowskie klapy z literami "K" lub "A" na środku, a czasem bez litery, ale za to z napisem 25TPN (25 ton Polskiej Normy). Są też zupełnie nowe klapy z oznaczeniem normy EN124. Ale na środku jednego ze skrzyżowań znajduje się stara, poniemiecka klapa z literą „S” na środku, z której wszelkie inne oznaczenia dawno się starły. Wrocław to miasto o bogatej historii (czytaj: dużo się o nie naparzali), a wokół nazistowskich konstrukcji z czasu drugiej wojny światowej do dziś krążą legendy. Co więc szkodzi, żeby w naszym fikcyjnym świecie ta właśnie klapa okazała się wejściem do starego, poniemieckiego bunkra? Albo może kanalarze specjalnie zostawili tę klapę, bo oznacza coś dla nich bardzo ważnego? Kto wie, może w MPWiK krąży legenda o tym, że właśnie koło tej klapy jest ukryte sekretne przejście w kanałach, którego nikt jeszcze nie odnalazł... Może ma to jakiś związek, że na wszystkich sąsiednich ulicach zawory wody są wpuszczone w chodnik i przykryte owalnymi klapami „HYDRANT - WĘGIERSKA GÓRKA”, a koło tej klapy bezwstydnie sterczy z ziemi żeliwny hydrant opatrzony napisem „Vereinigte ARMATUREN-GES.M.B.H. Mannheim”? Albo z innej beczki. Dajmy na to, że przy jakiejś ulicy stoi sobie nietypowy duet latarni (linka prowadzi do forum miłośników latarni). Wszystkie inne latarnie przy tej właśnie ulicy zostały już wymienione, a ta jedna nie. Dlaczego? I tu otwiera się pole popisu dla wyobraźni - możemy albo zrobić tę właśnie rzecz kluczem do rozwiązania jakiejś tajemnicy w fanfikowym świecie, albo też napompować tę bańkę tylko po to, żeby w odpowiednim momencie przekłuć ją stwierdzeniem, że, na przykład, latarnia została, bo skończyły się pieniądze. Gdy zaś wchodzimy do Equestrii, albo do innych zmyślonych światów, możliwości stają się praktycznie nieograniczone. Tym bardziej, że w samej kreskówce właściwie nie mamy nic o funkcjonowaniu equestriańskiego państwa. Na górze Celestia i Luna, na dole kucyki... ale co jest pomiędzy? Jak wygląda administracja, urzędy, instytucje państwowe? Czy wodociągi i kanalizacja są państwowe, czy prywatne? Jak działa służba zdrowia? Jak wyglądają właśnie takie rzeczy, jak włazy do kanałów czy latarnie? Czy kostka brukowa na ulicach Stalliongradu jest bardziej niebieska od tej w Manehattanie czy Fillydelfii? Na te wszystkie pytania możemy odpowiedzieć sobie sami. Ale to tylko świat przedstawiony. Co z bohaterami? Gdzieś czytałem, po czym poznać trójwymiarową postać - po tym, że pomimo iż znamy ją dobrze, wciąż istnieją sytuacje, w których nie wiemy, jaką podjęłaby decyzję, oraz po tym, że pomimo to po wszystkim uznamy, że ta właśnie decyzja była dla tej postaci właściwą. Osobiście natomiast lubię, jeśli postać mnie czymś zaskoczy. A to prosty chłop ze wsi błyśnie inteligencją, a to staruszek okaże się mistrzem komputera, a to największy roztrzepaniec w drużynie w chwili próby będzie jedyną racjonalnie myślącą osobą. Nie należy z tym oczywiście przesadzać i całkowicie zmieniać bohaterowi charakteru, ale tego rodzaju zabieg może dodać jego osobowości nowego wymiaru. Dobra, pora przejść do fabuły. I od razu mówię - fakt, że główna oś fabularna jest oklepana, nie musi oznaczać, że całe opowiadanie takie jest. Można ją tak obudować różnymi dodatkami, że tego oklepania nie będzie spod nich widać. Można poczytać, jak jakiś wątek rozwiązują inni autorzy wpadający w podobne koleiny co my (dla przykładu ty, Ylthin, pisząc „Bez przyszłości”, mogłabyś sprawdzić, jak którąś z kwestii międzygatunkowej miłości do stworzenia z innego wymiaru rozwiązano w takim, powiedzmy, „My Little Twinkie”), a następnie zrobić dokładnie na odwrót. Albo tak pod kątem czterdziestu pięciu stopni do oryginału. Albo w ogóle poprowadzić to tam, gdzie nikt się tego w ogóle nie spodziewa. Czasem jedna część składowa potrafi zamienić oklepane opowiadanie w coś oryginalnego. Już gdzieś o tym pisałem, ale się powtórzę: „Gwiezdne wojny: Nowa nadzieja”, gdyby nie działa się w kosmosie i w tych wszystkich fantastycznych światach z tymi niezwykłymi rasami, byłaby zupełnie banalną historyjką o księżniczce porwanej przez złego władcę i wybrańcu z sielskiej wioski na końcu świata, trenującym pod okiem emerytowanego mistrza. Oryginalny świat przedstawiony i robiąca do dziś wrażenie warstwa wizualna wystarczyły aż nadto do wielkiego sukcesu.
  13. Odlot. Czysty, totalny, kosmiczny odlot. Przed chwilą musiałem streścić ten fanfik siostrze, która spytała mnie, z czego tak rżę. W dwóch zdaniach zamknąłem fabułę połowy prologu, a resztę opisałem zdaniem "a potem autorzy odlatują". I dlatego właśnie tak mi się to dobrze czytało - podobnie jak w przypadku innego z moich ulubionych dzieł, czyli Archipelagu Kreacji, autorzy bez skrępowania używają swojej wyobraźni i sami świetnie się bawią, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. No i ten fanfik do tego miło łechce dumę narodową każdego Polaka. Gratulacje, jeśli uda wam się utrzymać ten poziom aż do satysfakcjonującego zakończenia, to macie jak w banku mój głos na [Legendary], bo [Epic] dostanie zapewne i bez mojej pomocy.
  14. O kurczę Muszę przyznać, że shipping między tramwajami jest... zaskakująco sympatycznym pomysłem. Podoba mi się zwłaszcza rysunek z kraksą Cleo i Solarisa Osobiście też swego czasu w „epoce przedfanfikowej” eksperymentowałem z opowiadaniami z ożywionymi lokomotywami w roli głównej. Był tam między innymi Eugeniusz (EU07 o dość pozytywnym nastawieniu do swojego maszynowego życia), Stonka (złośliwa, acz w ogólnym zarysie pozytywna żeńska SM42, która trafiła do lokomotywowni w tym samym roku do Eugeniusz, ale z racji odmiennej charakterystyki trakcyjnej kompletnie nie rozumiała, co on widzi w tym rozpędzaniu się i dlaczego nie lubi manewrów - to właśnie konflikt między nimi był główną osią całej historii), a także EN57 ze skłonnościami do błazenady, dwuczłonowa ET41 przedstawiona jako para bliźniaków, ET22 o wyjątkowo stoickim usposobieniu i zakompleksiony SA106, przekonany, że nikt go nie lubi. Nie zdecydowałem się jednak na wprowadzenie między tymi postaciami jakichkolwiek romantycznych powiązań, a to między innymi dlatego, bo w tym wieku, w którym wtedy byłem (18-20 lat) nie cierpiałem wciskanych na siłę wątków miłosnych i wyeksploatowanego w filmach do obrzydzenia wątku miłości do pierwszej postaci płci przeciwnej, jaką zobaczy główny bohater. Nie wiedziałem jeszcze, co mnie czeka, jak odkryję fanfiki Jako niepoprawny użytkownik zelektryfikowanych magistral od najmłodszych lat życia (mieszkam we Wrocławiu, a rodzinę mam w Warszawie i na Górnym Śląsku), wielkim sentymentem darzę lokomotywy serii EU07. Lubię też ET22, szczególnie w ruchu pasażerskim, w którym teraz w zasadzie nie występują. No i całkiem podobają mi się co bardziej udane z nowych wynalazków polskich producentów - szczególnie newagowskie Impulsy czy trzyczłonowe spalinowe zespoły trakcyjne od tegoż poducenta.
  15. O, szkoda, że dopiero teraz zauważyłem ten temat, zwłaszcza, że miłośnikiem kolei jestem prawie od zawsze. Tak to jest, jak się ma zarówno na komputerze, jak i na komórce skrót od razu do działu z fanfikami Zdarzyło mi się nawet popełnić artykuł na FGE o equestriańskich pociągach z perspektywy miłośnika kolei. Było to jeszcze zanim księżniczka Cadence zdecydowała się unowocześnić tabor Crystal Trains i wysłać nowy Crystal Express na jazdę demonstracyjną do Canterlot, z kilkugodzinnym postojem w Ponyville, kiedy to księżniczka, podróżująca w wagonie dla VIP-ów, złożyła wizytę księżniczce Twilight, udostępniając jednocześnie pociąg do zwiedzania. No, przynajmniej taką interpretację zawarłem w fanfiku EqueTrip O Kryształowym Ekspresie dodałbym tyle, że pomimo nowoczesnej formy zewnętrznej, bazuje on, sądząc po wydawanych przezeń dźwiękach, na sprawdzonych technologiach - parowym napędzie i starych dobrych hamulcach Westinghouse'a/Westing Horse'a z żeliwnymi klockami Chciałem jeszcze poruszyć kwestię podobieństwa miłośników kolei i miłośników kolorowych czworonogów. Jako stały i wierny czytelnik oraz okazjonalny uczestnik dyskusji na grupie pl.misc.kolej, a zarazem osoba już nieco bardziej zapoznana z życiem wewnętrznym fandomu, zauważyłem, że tak miłośnicy kolei, jak i bronies potrafią wdawać się w długie, zawzięte dyskusje. Emocje rozgrzewają się do czerwoności, dyskutanci bronią swoich pozycji z zawziętością godną Spartan pod Termopilami, czasem dochodzi do wycieczek osobistych i nierzadko ma się wrażenie, że gdyby ta dyskusja toczyła się w jakimś barze, właśnie zaczynałaby się bójka. A wiecie, co jest najlepsze? Że dyskusje te toczą się tak naprawdę o zupełne pierdoły. Miłośnicy kolei mają swój odwieczny konflikt miłośników PKP Intercity z miłośnikami Przewozów Regionalnych. Swego czasu był też silny podział na miłośników „rumunów” (ST43) i „gagarów” (ST44), obecnie przygasł on nieco w sposób poniekąd naturalny, jako że zarówno jednych, jak i drugich lokomotyw jest coraz mniej. Byli też Aron z Parczewa, trollujący grupę postami o busach i o tym, że pociągi „nie majom sensu ekonomicznego”, oraz temat „stare pociągi kontra nowe pociągi” (albo „klimat kontra nowoczesność”). Ten ostatni osiągnął apogeum przy sprawie niejakiego Mechanika z Ostrowca, który podniósł do rangi dogmatu stwierdzenie, że stare pociągi są bardziej klimatyczne od nowych, więc automatycznie wszystkie nowe pociągi realizują motyw vanitas. Przyznajcie, czyż to nie przypomina tych wszystkich niekończących się dyskusji typu „Nowa Republika Lunarna kontra Słoneczne Imperium” czy „POZ kontra FOL”? Istnieją też kolejowe fanarty na dA, a nawet kolejowe odpowiedniki fanfików. W zasadzie poważniejsze różnice między fandomem kucyków i „fandomem” miłośników kolei są w moim odczuciu dwie. Po pierwsze, mikole zdają się być pozbawieni tak charakterystycznej dla broniaków (i tak irytującej mnie często) skłonności do kombatanctwa. Jeszcze nie spotkałem miłośnika kolei, który twierdziłby, że cały świat uwziął się na niego. W większości zdają się oni doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że są dziwni i że większość ludzi nie rozumie ich pasji. I na ogół się od nich takiego zrozumienia nie domagają. Po drugie, mikole nie bawią się w shippingi. Zapewne dlatego, że trudno zshipować EU07 z SM42, bo kable od ukrotnienia nie pasują
  16. Adekwatna do poruszanego tematu piosenka Fanfilk krótki, w sam raz do poczytania w drodze na uczelnię, i świetny, można się nieźle porechotać. Szczególnie podobało mi się, jak No a co do tłumaczenia... co mogę powiedzieć, co nie zostało powiedziane? Gratuluję przetłumaczenia nieprzetłumaczalnego i wiernego oddania wszystkiego tego, co zabawne w oryginale.
  17. A oto przybywa w glorii Rozdział D7-DP. Tym razem wy, czytelnicy, dostaniecie autorską wizję Cloudsdale. Mam nadzieję, że ja, autor, nie dostanę z kolei łomotu od wkurzonych miłośników miasta w chmurach Dzięki wszystkim komentującym za słowa otuchy. Przyznam szczerze, że mnie nie przyszłoby do głowy określić tego dzieła mianem "wybitnego". Zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnio tempo wrzucania nowych rozdziałów nie powala... ...ale mam na swoje usprawiedliwienie sesję egzaminacyjną i awarię komputera. Ani jedno, ani drugie nie uniemożliwiło mi całkowicie pisania, ale oba te czynniki znacznie spowolniły proces twórczy.
  18. Ty dziadzie, jak śmiesz przerywać w TAKIM miejscu! A serio to rozdział przedni. A, no i bardzo podobają mi się użyte w tekście rozdziału rozbudowane porównania. Z oddaniem głosu na [EPIC] wstrzymałbym się do czasu ukończenia, a przynajmniej satysfakcjonującego zamknięcia wszystkich wątków, ale na razie wszystko zmierza w odpowiednim kierunku.
  19. Dobra, to zrobię większego posta i odpowiem na kilka pytań naraz. Dlaczego lubię czytać książki? Bo to, do jasnej ciasnej, kupa frajdy i tyle! Nie wiem jak inni, ale ja bardzo lubię odkrywać kolejne fikcyjne światy i poznawać ciekawych bohaterów. A jeśli bohaterowie są do bólu sztampowi, to przynajmniej można porobić sobie jaja z wytartych klisz i przewidywalności A dlaczego lubię czytać fanfiki? Bo to właściwie takie mniej profesjonalne, ale za to całkowicie darmowe książki. Przynajmniej takie jest moje podejście. A akurat fanfiki MLP oferują bardzo szeroki zakres możliwości - zajrzałem kiedyś do fandomów różnych animców, które oglądają moje siostry, i znalazłem tylko morza identycznych shipfików o fabule "(postać 1) zdecydował(a) się wreszcie wyznać (postać 2), co do niej/niego czuje". A tu mamy przygodowe, fantasy, komedie, parodie, crossovery, TCB (także w wersji nieortodoksyjnej, jak w Orle Białym), co kto lubi. Zanim zacząłem pisać fanfiki, wymyślałem siostrom bajki na dobranoc. Były to jednak krótkie, parodystyczne formy, prawie bez dialogów i z całym mnóstwem randomu. Raz tylko próbowałem napisać coś dłuższego. Miało to być opowiadanie o dziesięcioletnim chłopcu z Newport News, Virginia, USA, który przypadkiem (!) trafiłby do Wrocławia i wrócił do domu z pomocą swojej polskiej rówieśniczki. Pisałem to w roku 2010, zaraz po tym, jak sam wróciłem z wycieczki do USA i wciąż pod silnym wrażeniem tego kraju oraz sposobu funkcjonowania transportu lotniczego. Nie będę jednak tego publikować. A to dlatego, bo niedawno odkopałem to na dysku, przeczytałem i stwierdziłem: "łomatkobosko, co za grafomania...". Nawet nie z powodu fabuły przekraczającej masę krytyczną dziwnych zbiegów okoliczności, ale z racji maksymalnie drętwych dialogów, od których aż zęby bolały. Swoją drogą, gdyby nie to, w życiu nie przyszłoby mi do głowy, ze przez trzy i pół roku warsztat mi się aż tak poprawił.
  20. Och, kto z nas nie marzył o napisaniu Wielkiego Dzieła, Które Wstrząśnie Fandomem... Czegoś na miarę legendarnych fanfików, takich jak "Past Sins" albo "Antropologia", co będzie szeroko komentowane, cytowane, podawane jako przykład i tak dalej... A tymczasem doświadczenie nauczyło mnie, że tak jak Adam Małysz, ktory siedząc na ławeczce i patrząc na dwie wyjeżdżone w śniegu koleiny myślał tylko o tym, żeby oddać dobry skok, tak pisarz powinien przede wszystkim próbować napisać dobry rozdział. Czyli przede wszystkim taki, który jemu się spodoba. Bez zbędnego dzielenia włosa na czworo i zastanawiania się komu się spodoba, a komu nie. Powiem też, że jak opowiadanie zwyczajnie nie idzie, tylko stoi w miejscu, to lepiej zrobić sobie przerwę. Tak miałem z "Moja Mała Dashie: Reloaded". Gdy mialem gotową mniej więcej połowę treści, w tym zakończenie, musiałem wyjechać na trzy miesiące do Wielkiej Brytanii, gdzie miałem bardzo ograniczony dostęp do komputera. Ale fanfikowi wyszło to na dobre, bo jak wróciłem i spojrzałem świeżym okiem na wyterkotane z odmętów dysku opowiadanie, to stwierdziłem: "Wiem już, czego tu brakuje - zderzenia z Boeingiem 737!" A co do komentarzy pod fanfikami... cóż, reakcja na moje krótkie opowiadanko konkursowe przerosła moje najśmielsze oczekiwania (i to mniej więcej dziesięciokrotnie), a tymczasem od paru miesięcy nie wiedziałbym, że ktoś czyta mój większy projekt, EqueTripa, gdybym w dniu premiery nowych rozdziałów nie zaglądał do nich i nie widział ikonek na górnym pasku googledocsa. Nowe komentarze na FGE pojawiły się dopiero ostatnio, jak wrzuciłem dwa rozdziały naraz po dłuższej przerwie. Brak komentarzy nie zawsze oznacza, że nikt danego dzieła nie czyta. Jeśli mogę coś poradzić, żeby nie dać się zdemotywować komentarzową pustynią, to najlepiej chyba znaleźć sobie grupę znajomych, których będzie się bombardowało nowymi rozdziałami i pytało o opinie. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe i nie zawsze jest to łatwe, ale warto spróbować. Ja jestem w komfortowej sytuacji - trzech kolegów dostało role w fanfiku, więc oni są zainteresowani niejako z natury rzeczy, a poza tym mam dwie mlodsze siostry, które też mogę męczyć o opinie.Dzięki temu bez większych problemów przetrwałem okres komentarzowej posuchy. PS. Klawiatura ekranowa smyrofona jako narzędzie do pisania postów wieje sandałem (z masłem) i realizuje motyw vanitas, szczególnie w roztrzęsionym autobusie. Prawie dwie godziny to pisałem.
  21. Brawo, brawo, brawo. Gratuluję zebrania się do kupy ^^ Postanowiłem pomóc trochę autorowi w pisaniu, motywując go komentarzem. Teraz napiszę, co mi się tu spodobało. Jestem świeżo po lekturze opublikowanych rozdziałów (taaa, mam refleks) i muszę przyznać, że losy Flash Forward bardzo mnie wciągnęły. Duży wpływ na to mają postacie, które są bardzo sympatyczne, a zwłaszcza sama Flash, która aniołem nie jest, ale od pierwszej chwili chce się jej kibicować. Inne OCeki też są dobrze napisane - Silent Hoof, Rope, mieszkańcy Arcurion, Power Plant, a nawet bandyci. Udało się też wykreować niezły klimat, a zachowanie małomiasteczkowej społeczności sprawia wrażenie całkiem prawdopodobnego Kilka rzeczy mi przeszkadzało, ale ich rola w większości przypadków stopniowo zmniejsza się z czasem. Chodzi konkretnie o interpretacje Celestii i Twilight - rozumiem, że w przypadku tej pierwszej chciałeś przedstawić dylematy władczyni, która czasem musi poświęcić jednostkę dla większego dobra, a Twilight musiała się nieźle przełamać, aby pogodzić się z myślą o tym, że musi zabić innego kucyka, ale w moim przekonaniu wypadło to trochę za mało przekonująco. No i są jeszcze takie rzeczy, jak wrażenie, że wszyscy prowadzą dzienniki czy też niezbyt equestriańsko brzmiące nazwy miejscowości (Dalanis, Arcurion). Ale to niezbyt istotnie szczegóły - czepiam się bzdur z pełną świadomością czepiania się bzdur Poważnie przeważają zalety. Ode mnie mocne 8/10 i dobrze byłoby, gdyby losy Flash doczekały się satysfakcjonującego zakończenia.
  22. Wielkie dzięki za pozytywne komentarze. Będę szczery - nie spodziewałem się aż tak pozytywnego odbioru. You know what it calls for? A party! Przy okazji, nie wiem czy ktoś zauważył, ale opowiadanie zawiera pewne nawiązanie do „Przygód dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej” Drobna nagroda dla tego, kto odnajdzie: Czuję się też w obowiązku odnieść się do zastrzeżeń: Przede wszystkim nigdy nie przyszłoby mi do głowy zabronić komukolwiek lubienia czegokolwiek. Nie mam ani przekonania do wprowadzania podobnych zakazów, ani, przede wszystkim, środków, za pomocą których mógłbym taki ewentualny zakaz wyegzekwować Szczerze powiedziawszy podczas pisania nie zastanawiałem się zanadto nad przekazem. Chciałem po prostu odnieść się w parodystycznej formie do wszystkich najbardziej wyświechtanych klisz, jakie można znaleźć w fanfikach, a przede wszystkim - zapewnić czytelnikom dawkę zdrowego śmiechu. Co, jak widzę, udało się znakomicie Natomiast nie, nie jestem zwolennikiem „oryginalności dla oryginalności”. Naturalnie oryginalność jest dużym atutem, ale jest wiele powodów, dla których opowiadanie może być beznadziejne i sztampowa fabuła jest tylko jednym z nich. Ponadto, jeśli komuś uda się oklepaną historię opowiedzieć w nowy sposób, to czemu nie? „Gwiezdne wojny: Nowa nadzieja” to przecież stara jak świat historia o porwanej przez złego władcę księżniczce i o wybrańcu z wioski na końcu świata, trenującym pod okiem emerytowanego wojownika, aby ową księżniczkę uwolnić. Ale jak fajnie się ogląda...
  23. Łoł. Rany julek. Jasny Kurdwanów. Pierwszy mój udział w konkursie literackim i od razu drugie miejsce. Tego się nie spodziewałem. Pomysł na taki (lub podobny) fanfik chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu, a konkurs pomógł mu nabrać realnego kształtu i skierował niektóre z rozwiązań w określoną stronę. No i skłonił mnie do starannego zadbania o stronę techniczną, co, jak zauważyłem, zostało docenione. Dziękuję Gratuluję wszystkim pozostałym uczestnikom, zwłaszcza tym, którzy wraz ze mną zajęli podium, czyli niedoścignionemu (po raz kolejny) Hoffmanowi, autorowi dość niezwykłej teorii na temat powstania pewnego artefaktu, a także WładcyCiemnościIWszelkiegoZła i jego werterowskiemu (takie ja miałem skojarzenia) opowiadaniu w kucowej wersji. I dziękuję jurorom oraz wszystkim, którzy docenili moje skromne dziełko na tyle, żeby je skomentować Do następnego konkursu i następnego pomysłu.
  24. Fanfik konkursowy. Powstał na X edycję Konkursu Literackiego i zajął w niej, ku mojemu zdumieniu, II miejsce. Wersja (bardzo) nieznacznie rozszerzona i poprawiona. Najbardziej Sztampowy Fanfik na Świecie W lesie Everfree budzi się potężny alikorn sprzed tysięcy lat, dysponujący niewyobrażalną mocą. Co gorsza, postanawia on współpracować z kimś, kto może wiedzieć, jak doprowadzić go prosto do Powierniczek Elementów Harmonii. Kim są te dwa tajemnicze kuce, czy uda się ocalić przed nimi Equestrię, a jeśli tak, to kto może być w stanie to zrobić? Epic: 4/10 Legendary: 4/50
  25. Polityczny status Kryształowego faktycznie pozostaje nieznany. Moja interpretacja jest taka, że jest to państwo stowarzyszone z Equestrią (i jako słabsza strona tego partnerstwa częściowo od niej zależne - co nie znaczy, że będące wasalem). Musi mieć z nią umowę o otwartym ruchu przez granicę, ponieważ Mane6 jeździły pociągami w tę i we w tę, niczym miłośnicy kolei przez granicę czesko-niemiecką, a nikt nigdy ich nie pytał o papiery. I prawdopodobnie nie jest to jedyna umowa, jaką te dwa państwa zawarły między sobą - możliwe, że mają też unię celną i/lub umowę o wzajemnej ekstradycji. Oba państwa mają jednak, jak sądzę, własne, całkowicie rozdzielne administracje oraz własne instytucje państwowe - od władców, poprzez formacje strażnicze (które w tym świecie pełnią rolę zarówno wojska, jak i policji), prawodawstwo i sądownictwo, aż po np. pocztę - jeśli ktoś pamięta kryształową listonoszkę z odcinka Games Ponies Play, może zwrócił uwagę, że miała ona na sobie zupełnie inny mundur niż listonosze w Equestrii. Wiem, że nie ma pewności, iż doręczycielka wiadomości o wcześniejszym przyjeździe Ms. Harshwhinny pracuje dla poczty Kryształowego Królestwa, a nie jest np. królewskim kurierem, ale chwilowo mniejsza z tym. Daje to ciekawe możliwości. Można pobawić się w fanfiku prawniczymi nieścisłościami, jakie mogłyby się znaleźć w umowie stowarzyszeniowej, albo różnicami w sposobie funkcjonowania państwa. To się może wydawać nudne samo w sobie, ale odnoszę wrażenie, że sprawnie opisane i dobrze wkomponowane w akcję może znacznie urozmaicić opowiadanie. Bohaterowie mogą np. wpaść w tarapaty z powodu niewiedzy o różnicach w przepisach po obu stronach granicy. Mogą być zszokowani, znajdując na ulicznym straganie jakieś artykuły, które u nich w takim miejscu na pewno by się nie znalazły (niekoniecznie musi chodzić o narkotyki czy inne używki - mogą to być np. książki przeznaczone dla kuców pełnoletnich). Albo mogą przez dłuższy czas błądzić po mieście w poszukiwaniu jakiejś instytucji, jednocześnie mijając ją trzy razy i nie rozpoznając - bo w Kryształowym nazywa się ona zupełnie inaczej niż w Equestrii. Co do innych państw: Equestria to kraj, który ma granice - zarówno według oficjalnej mapy, jak i w większości interpretacji. I jakieś formy rozumnego życia poza tymi granicami istnieją. Powstrzymałbym się jednak od wymyślania własnych ras, skoro kanon oferuje nam smoki, minotaury, gryfy, zebry. Ewentualnie wprowadziłbym mówiące z rosyjskim akcentem kuce Przewalskiego
×
×
  • Utwórz nowe...