Skocz do zawartości

psoras

Brony
  • Zawartość

    245
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez psoras

  1. Nieszczególnie lubię komentować same prologi, bo najczęściej jeszcze nie bardzo da się cokolwiek powiedzieć o postaciach i fabule... Ale już kilka problemów widać. Powtórzę za Kervakiem - naszemu protagoniście trochę za łatwo idzie. Niech się otoczy zaklęciem termoizolacyjnym czy inną magiczną pierdołą, niech się męczy, odnawiając co jakiś czas zaklęcie i niech na końcu z trudem pokona wilka. Możesz to też poprowadzić jakoś inaczej, ale pamiętaj starą mądrość twórców gier komputerowych - najlepsza walka to wyrównana walka. Niekoniecznie z samym wilkiem, może być z nieprzyjaznymi siłami natury... Poza tym nieco kuleje styl. Od cholery powtorzeń, często nie do końca trafione synonimy i porównania. To się da wyrobić, ale trzeba ćwiczyć. Mam wizję bariery wypełnionej "maszerującymi mrówkami" z Photoshopa... choć w sumie nie do końca wiem, po co tam te mrówki. Jeśli chodziło o jakieś czarne drobiny, to chyba lepiej było napisać "czarne drobiny" - czytelnik nie byłby tak zdziwiony. Jest taka zasada literacka: "zamiast mówić, pokaż". Trochę niezręcznie wygląda to wstawione tak po prostu w tekst, nie mówiąc już o tym, że nie jest to szczególnie oryginalna historia postaci. Lepiej byłoby to pokazać w sposobie czarowania naszego maga, jakoś wpleść w dialogi, pokazać zaskoczenie equestriańskich jednorożców czy coś w tym rodzaju. Tylko nie zapędź się i nie zrób z Blendera Gary'ego Stu Podsumowując, widać zarówno potencjał, jak i braki w warsztacie. Pisz dalej, ale uważaj na te pułapki. I zapoznaj się z poradnikiem pisarskim - niejednemu już pomógł. PS. Blender jako nazwisko może być. Ale pod warunkiem, że to świadomy zabieg, a inni magowie też noszą nazwiska od sprzętu AGD (np. jego przeciwnik to Janusz Zmywarka).
  2. Jako że zasadniczego fanfika po wystawieniu poprzedniego komentarza w temacie nie czytałem (obiecując sobie kiedyś wrócić do tego tekstu, ale jakoś nie mogąc się do tego zabrać), odniosę się tylko do "części świątecznej", ponieważ jako osoba, która na Wrocławskim pozwoliła sobie na panelu stwierdzić, że jej zdaniem świat Biur Adaptacyjnych dojrzał do gruntownej reinterpretacji, czuję się do tego poniekąd zobowiązany. I powtórzę za Kredke: wincyj, k...wa, wincyj. Doskonale pokazaleś, jak wielkie możliwości zabawy światem przedstawionym tkwią w pomyśle, by kucyki po prostu żyły obok ludzi, a nie otumanione ideologią kryły się za barierą, jednocześnie piorąc ludziom mózgi (interpretacja "Not Alone") bądź niosły ludzkiemu, składającemu się wyłącznie z drani gatunkowi wyzwolenie od biologicznie wrodzonych przywar (interpretacja klasyczna). Chciałbym, aby ten tekst zapoczątkował falę fanfików osadzonych w podobnym uniwersum (i nie, niekoniecznie musi tam być Equetrip na półce - swoją drogą, niezły motyw z tymi fanfikowymi książkami i filmami), co się pewnie nie stanie, ale w końcu święta to czas nadziei, nie? Przepięknie ukazałeś zgorzknienie Maksa (scena rozmowy ze sprzętem AGD była genialna), a także przypomnialeś mi, dlaczego od dziecka nie cierpiałem domów towarowych tuż przed Świętami. Te starannie zaaranżowane choinki, ozdoby, światełka i wszechobecni na reklamach gwiazdorzy (w wielkopolskim tego słowa znaczeniu) w połączeniu ze sztucznymi uśmiechami zmęczonych sprzedawców i skopiowaną z angielskiego frazą "w czym mogę pomóc?" pachniały mi po prostu, jak to ujął jeden z polskich zespołów, "podróbką szczęścia z fabryki na Tajwanie". Nie dziwię się nastrojowi naszego bohatera. A jednak z całości opowiadania przebija taki charakterystyczny świąteczny optymizm. Wszystko się ułoży. Spokojnie mogłaby to powiedzieć moja babcia, która naprawdę niejedno już widziała i która mimo to nigdy nie straciła pozytywnego stosunku do życia. Gratuluję znakomitego opowiadania.
  3. Do listy Cahan dodałbym jeszcze "Relikt" Bafflinga (akcja obraca się wokół pewnego artefaktu) oraz "Kroniki Equestrii: Nadejscie Ognia" Nicza, gdzie mamy do czynienia z pewnym zapomnianym bóstwem i gdzie trzeba ratować Księżniczki (fanfik z początku fandomu - wiele motywów stamtąd, które mogą się wydać nieco oklepane, wtedy jeszcze takie nie było). Jeszcze odnosząc się do słów Markiza: Przeczytałem do połowy, ale coś mi przerwało, a potem nie miałem okazji wrócić. Ale spokojnie, nadrobię zaległości.
  4. Z wielorozdziałowców wspomniany już "Kanclerz" i "Progressio ex machina" - dopiero zaczęty, niestety, a intryga ledwo się zdążyła zawiązać, ale już widać, że będzie ciekawie. Z krótkich polecam "Zawód: Diamentowy Pies" - bardzo fajny fanfik akcji ulokowany w uniwersum, w którym Imperium Solarne i Nowa Republika Lunarna toczą walkę w kosmosie.
  5. Prawdziwi mężczyźni nie wstydzą się płakać. Szczególnie podczas tarcia chrzanu.

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [5 więcej]
    2. psoras

      psoras

      Talar, za głupie skojarzenia odbiorców redakcja nie odpowiada.

    3. Talar

      Talar

      Nazwałbym to raczej przypomnieniem pewnej śmiesznej rzeczny, a właściwie listy.

    4. Cahan

      Cahan

      Niklas, podczas palenia rosiczek się nie płacze, tylko chwyta za miecz i pali się byłego palacza. Na stosie. Po uprzednich torturach.

  6. psoras

    VII Wrocławski Ponymeet

    Będzie to wręcz pożądane ^.^
  7. Czytałem tego fanfika już jakiś czas temu, ale byłem wtedy ciućka i nie skomentowałem, bo nie. Pora to nadrobić. Świat przedstawiony jest znakomicie rozwinięty. Jako osoba uwielbiająca się czepiać nielogiczności w tymże nie znajduję nic, co zwróciłoby na siebie niewłaściwy rodzaj mojej uwagi. Mamy Equestrię przeżywającą swoją własną rewolucję przemysłową (skądinąd też lubię ten motyw, bo pięknie wyjaśnia, czemu w serialu najpierw pojawiły się pociągi konne, a potem parowe), mamy wynikły z tego konflikt burżuazji z arystokracją i wreszcie mamy najlepsze kreacje Księżniczek w historii fanfików, w których nie pojawiły się one osobiście. Tak, jak na kogoś w zasadzie nieobecnego są one znakomicie zarysowane, a ich role w rządzeniu państwem i różnice poglądów - dogłębnie wyjaśnione. No i zachowują się jak na władczynie przystało - podobał mi się zwłaszcza motyw z Celestią przymykającą oko na czyjeś nie do końca legalne działania, jeśli uznała je za korzystne dla kraju. No i postacie... Wprawdzie po kimś, kto ma Margaret Thatcher w awatarze można się było spodziewać stworzenia postaci "dobrego kapitalisty", ale Iron Smoke to klasa sama w sobie, o czymś świadczy chociażby fakt, że załamał się dokładnie w tym momencie, w którym zacząłem się zastanawiać, czy nie zamienia się za bardzo w Gary'ego Stu (masz cholera wyczucie czasu). Trochę kojarzył mi się z George'em Westinghouse'em (zwłaszcza jeśli chodzi o sposób robienia interesów), a do tego ma bardzo amerykańskie podejście do stosunków przełożony-podwładny (przypomina mi się work and travel 2010, najlepsze wakacje w życiu ). Inne postacie też zasługują na pochwałę, zwłaszcza Grey Thorn i Firestorm (który może mieć bardzo ciekawą rolę w przyszłości) i pewna klacz pegaza, która przypomina mi twoje słowa o tym, do czego służą postacie. Ty draniu ^^ Tak czy siak, na pewno będę dalej niecierpliwie czekał na dalsze losy uczestników Spisku Manehattańskiego.
  8. Walnąłbym taga [Alternate Universe]. Bardzo sugestywna ta wizja Equestrii Pewnie jakiś historyk by się czepnął, że wzmożony terror i kartki na wszystko występowały w innych okresach czasowych, ale to [AU], więc co tam. Postacie w porządku, rozwinięte na tyle, na ile to możliwe w tak krótkiej formie, Muszę przyznać, że nawet spodobał mi się sposób kreacji dziadka jako osoby nie potrafiącej sobie poradzić z otaczającą go rzeczywistością i szukającej ucieczki w alkoholu, ale bez robienia z niego Typowego Alkoholika, Co To Tylko Pije I Bije. No i plus za kreację wnuczka z tą charakterystyczną naiwnością. Natomiast jest pewna kwestia, która mnie trochę zastanawia. Kurde, czego ja się czepiam jakiejś kwestii, która nawet tu nie jest za bardzo poruszona?! Pewnie dlatego, bo jest piąta rano... Tak czy siak, opowiadanie jest całkiem niczego sobie i na pewno potrafi wzbudzić u czytelnika emocje. Choć dla mnie mimo wszystko trochę traci na tym, że
  9. 35 stron?! Łeeee, a ja sobie całą noc na czytanie zarezerwowałem... A na serio - dobrze widzieć kolejną aktualizację jednego z najbardziej szalonych fanfików polskiego fandomu. I o ile Vezanderfel już mnie nieco zmęczyło, tak niekończąca się, komputerowa (kto przeczytał, ten wie, o co chodzi) wojna changelingów ze sobą nawzajem była niezłym odprężeniem. Nie było wnerwiającego Narratora, Yellow był w swoim żywiole, Sevens był świetnym kamperem i z każdym odcinkiem coraz bardziej chcę poznać świat, z którego przybył żółty pegaz. (A na brak częstszych aktualizacji nie powiem absolutnie nic, jako że uważam, że fanfiki pisze się dla zabawy, a z poganiania autorów jeszcze nigdy nic dobrego nie wynikło.)
  10. O ile pamiętam, w "Biurach Adaptacyjnych: Nie jesteśmy sami" był na ten temat całkiem spory wątek. Więcej mi się nie przypomina.
  11. Wierzę. Ale schematy to wredne cholery i potrafią atakować od najmniej spodziewanej strony.Fabuła po prostu sprawia wrażenie idącej po linii najmniejszego oporu, a przez to właśnie jest przewidywalna. Brakuje mi czegoś, co by mnie w tym opowiadaniu zaskoczyło. Tak, wiem, że nie wszystko musi zaskakiwać. Ale co ja poradzę, że praktycznie na początku zgadłem połowę fabuły, a drugą połowę pod koniec drugiego rozdziału i cała dramaturgia mi siadła... Tak czy siak, powodzenia przy dalszym pisaniu.
  12. Okej, przyjrzałem się. Wciąż jednak wolałbym dać Navis jakieś typowo equestriańskie imię, czyli jakiś losowy angielski epitet (albo nazwę amerykańskiego pociągu). Ale, jak już napisałem, to tylko moje osobiste preferencje, więc nie sugeruj się zbytnio Poprzedni komentarz pisałem w przerwie wykładu i nie sprawdziłem znaczenia imienia, bo 1) byłem na mobilnym internecie, 2) przerwa mi się kończyła i 3) nie chciało mi się. Ale potem odpaliłem google. Navis = łódź. Hmmm... i tak dałbym coś innego. Ale jak tobie się podoba, to kij z tym
  13. Fanfik po ukończeniu spadł na drugą stronę, nie otrzymawszy ani jednego komentarza... Pora to zmienić, zwłaszcza, że nie jest zbyt długi jak na wielorozdziałowca. I cóż, moje wrażenia wyglądają tak: te kilkadziesiąt minut, które zajęło mi jego przeczytanie, na pewno nie było czasem straconym, ale raczej wątpię, abym tu wrócił. Fanfik jest poprawny, ale... właściwie nic ponadto. Narracja, prowadzona w niechronologicznym porządku, jest bardzo dobrym pomysłem, jeśli chce się zaskoczyć czytelnika - problem tylko w tym, że nie bardzo jest czym zaskakiwać, jako że historia jest, oględnie mówiąc, dość standardowa. To powiedziawszy, przyznaję, że jeśli chodzi o styl, użyte zabiegi literackie i ogólnie pojęty warsztat to opowiadanie jest naprawdę niezłe, choć od czasu do czasu nietrafione porównanie sprawiało, że parskałem mimowolnym śmiechem (np. złote pasemka we włosach o wyglądzie trofeów na półce sportowca - nie mogłem pozbyć się wizji naszej bohaterki z pucharami i medalami powtykanymi we fryzurę). Podsumowując, następnym razem, jak będziesz robiła użytek ze swojego naprawdę porządnego warsztatu, spróbuj jakoś tak zakręcić fabułą, żeby wszystkich zaskoczyć. Nie wiem, może każ naszej istocie idealnej zagrozić rozwaleniem wszystkiego, jeśli Equestria nie podpisze Konwencji Genewskiej? Możliwości są nieograniczone PS. Jeszcze jedna drobna uwaga, raczej z kategorii "osobistych preferencji" - imię Navis wydało mi się nieco pretensjonalne. No i znowu miałem przy nim głupie skojarzenia - nie wiem, może ono coś znaczy (z łaciny i innych języków klasycznych jestem noga), ale mnie się kojarzyło przede wszystkim z... nawisem skarpy.
  14. "Pokryte Czerwienią" - zimna wojna w wersji equestriańskiej. Na forum nie ma, ale jest na FGE i MLPFiction. Ostrzegam, że nie czytałem, więc nie wiem, czy dobre.
  15. Okej, opiszę z grubsza wizję tego miasta, jaka tkwiła w mojej głowie, gdy pisałem EqueTrip. Przede wszystkim Manehattan to wielka, wielomilionowa metropolia. Z wyglądu przypomina z grubsza Nowy Jork lat trzydziestych z wysokimi wieżowcami w centrum (midtown i downtown), tak jak w oryginale przetykanymi niższymi, czasem zaledwie kilkupiętrowymi budynkami. Architektura jest bardziej cukierkowa i ozdobna niż w prawdziwym Nowym Jorku, ale wciąż bardzo surowa w porónaniu z architekturą innych equestriańskich miast, takich jak chociażby Canterlot. Ulice oświetlone latarniami gazowymi, Time Square (odpowiednik Times Square) pełen reklam, pośród których nie ma neonów ani ekranów LED, ale za to są liczne magiczne iluzje, w tym interaktywne. Do tego miasto wciąż się rozrasta, więc na peryferiach na obszarze całych kwartałów trwają intensywne prace budowlane, zwłaszcza wzdłuż linii metra. Właśnie, metro. Manehattańska podziemna kolej tworzy szeroko rozgałęzioną, mocno poplątaną sieć, w centrum w całości schowaną pod ziemią, ale poza nim bardzo często poprowadzoną po estakadach, a z rzadka - w poziomie terenu. Na odcinkach podziemnych wagony ciągnięte są przez kuce, tak jak pociąg w odcinku Over a Barrel, na nadziemnych przez niewielkie parowozy. Trwa modernizacja odcinków podziemnych na napęd linowy, który ma polegać na tym, że pomiędzy szynami będzie się przesuwać ze stałą prędkością lina, do której wagony będą podczepiane przy pomocy specjalnych kleszczy (tak działają tramwaje w San Francisco). Aha, i czworonożna Statua Wolności stoi tu przy samym brzegu (pisałem to jeszcze przed odcinkiem Rarity Takes Manehattan).
  16. Tak się złożyło, że ja też byłem. Najbardziej spodobały mi się stacje CNK (zjazd w dół w kapitalnie podświetlonym tunelu) i Stadion z zapasowym peronem dla linii trzeciej. Cholera wie, kiedy ten peron zostanie oddany w pełni do użytku
  17. Okej, pora na mnie. Miałem w planach długą podróż autobusem, więc żeby ją sobie jakoś urozmaicić, wybrałem właśnie te fanfiki. Nie żałuję niczego poza tym, że jeden przeczytałem jeszcze w poczekalni dworca autobusowego, więc miałem o jeden mniej na drogę. No ale zacząłem, a drań wciąga jak bagno... Zastrzeżenia? Hmmm... końska anatomia, co już niektórzy wytknęli w komentarzach w tekście (ta, ja z tych, którzy uważają, że miejsce kreskówkowej logiki jest w kreskówce, a nie w fanfikach). Przez jakiś czas zastanawiałem się też, czy opowiadania nie padły ofiarą Imperatywu Zawieszenia Postępu Technicznego, ale potem sobie przypomniałem, że w najnowszym dziele są już konsole do gier, także wszystko wydaje się być w porządku. A teraz uwaga, bo przygotowałem sobie worek cukru i spróbuję go upchnąć w tym komentarzu. Najpierw kilka uwag natury ogólnej. Klimat... Nosz do jasnej ciasnej, on się wylewa z tych opowiadań nawet nie hektolitrami, a metrami sześciennymi. Oprócz niesamowicie bogatych opisów mamy tu niezwykle szeroko - i naprawdę znakomicie - stosowany mój ulubiony zabieg: "zamiast mówić, pokaż". Gdy narracja jest prowadzona, dajmy na to, z perspektywy pana Cake, czytelnik rzeczywiście widzi i słyszy tylko tyle, ile on może zobaczyć i usłyszeć. Dodajmy do tego umiejętnie wplecione przemyślenia bohaterów, ich interpretacje tego, co zobaczyli, tak bardzo zależne od tego, kim są i co myślą o otaczającym świecie (w jednym z fanfików narracja prowadzona jest z perspektywy sześciolatka!), do tego znakomitą kreację postaci... Właśnie, postaci. Jako umiarkowanie szczęśliwy członek licznej rodziny doskonale zdaję sobie sprawę, jak trudno oddać jej złożoność, dynamikę charakterów, podobieństwa i różnice, interakcje, tematy powszechnie uznawane i te, które robią za tabu... do tego stopnia, że gdy pisałem Dashie: Reloaded i nie czułem się jeszcze pewnie w roli pisarza (jeszcze?! Ja do tej pory nie czuję się pewnie!), postanowiłem przy kreacji gdyńskiej rodziny Pawła po prostu wzorować się na swojej. I od razu powiem, że "seria ciasteczkowa" powinna być przywoływana jako przykład tego, jak powinno się kreować rodziny w opowiadaniach. We wszystkich trzech częściach kreacja jest spójna, choć nie identyczna, jako że osoby zmieniają się z wiekiem, niezależnie od liczby nóg. No i rzadko kiedy widuję tak dobrze podkreślone różnice między rodzeństwem. A teraz po kolei. "Rocznica" pokazuje nam nieco już podstarzałych państwo Cake'ów ("Oboje mieli dwadzieścia mniej; on lat, ona kilo" - niniejszym włączam ten cytat do swojej skarbnicy mądrości życiowych) oraz gruszki na wierzbie i śliwki na sośnie, które wyrosły z rodzeństwa Cake. Tytułowa rocznica (czego właściwie, dowiadujemy się na końcu) jest znakomitym pretekstem do pokazania nam rodziny z dwojgiem dzieci w wieku późnonastoletnim, cierpiących na nagłe ataki porąbanych pomysłów, o czym dowiadujemy się po części z wydarzeń zachodzących w ciągu dnia, a po części z retrospekcji. Jakbym, kurde, widział siebie, sprawdzającego, ile wody jest w stanie wchłonąć w siebie łazienkowy dywanik, albo brata klarującego wszystkim z poważną miną, że Bóg jest miłością, co oznacza, że między ateistami nigdy nie będzie prawdziwej miłości... Dodajmy jeszcze kucyfikacje popularnych okrzyków w stylu "święta Celestio i wszystkie alikorny", od których rechotałem tak głośno, że pół dworca autobusowego na mnie dziwnie spojrzało. Powtórzę się, ale muszę to powiedzieć - znakomita kreacja rodziny. Dalej jest "Wiadomość". Akurat niedawno było Wszystkich Świętych, więc czas jest w sam raz na refleksje o śmierci i przemijaniu. Powiem tak: nigdy nie lubiłem książek o panu Kleksie, no, może poza fragmentami o naprawie tramwaju w "Akademii" i o Wyspie Wynalazców w "Podróżach". Książki te wydawały mi się strasznie wydumane i naciągane, a po przeczytaniu zakończenia "Akademii" miałem wrażenie, że zostałem przez autora strollowany (choć tego słowa jeszcze wtedy nie znałem): obchodzą cię te postacie? Zaangażowałeś się emocjonalnie? Chcesz wiedzieć, co było dalej? A to się nigdy nie wydarzyło, trollolo! Ale po przeczytaniu "Wiadomości" zrozumiałem, czemu tyle osób te książki lubi - są one pochwałą nieskrępowanej wyobraźni, która, zgodnie z mottem opowiadania, potrafi czynić rzeczy niemożliwe prawdziwymi. Narracja prowadzona jest z perspektywy sześciolatka i w czasie teraźniejszym, co zwykle doprowadza mnie do białej gorączki i co tym razem tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jakie pojawiło się u mnie jakieś pół roku temu - że wszystko przejdzie, jeśli zrobione dobrze. Tutaj taki sposób narracji bardzo dobrze współgra z postrzeganiem świata przez bohatera, który jest jedną z najlepiej stworzonych postaci dziecięcych, jakie czytałem, łącznie ze wszystkimi typowymi dylematami, które teraz wydają się zabawne, ale wtedy urastały do rangi spraw fundamentalnych - jak chociażby sprawa wyrażenia bądź nie opinii Hazelnuta na temat ogrodu. Co do reszty: opisy są fantastyczne i naprawdę pozwalają się wczuć w oniryczną, niejednoznaczną naturę fanfika, a refleksje o przemijaniu podane są w formie wprawdzie zdecydowanie zbyt łopatologicznej dla dorosłego odbiorcy, ale nie razi to kompletnie, zważywszy na to, że poznajemy je z perspektywy sześciolatka. Zakończenie w zasadzie przewidywalne (nigdy nie pamiętam koloru oczu postaci z MLP, ale fartuch i piegi były dość mocnymi wskazówkami), niemniej satysfakcjonujące. Pora na "Medalion" i od razu otwieramy sceną z udziałem rodzinki... Kurka twoja wodna, Madeleine, przez ciebie mam ochotę w kółko powtarzać jedno - ZNAKOMITA KREACJA RODZINY! Zrzędliwa, zblazowana nastolatka, matka o zapędach dyktatorskich i ojciec, który na początku wydaje się być sprowadzony do roli potakiwacza zza gazety, ale potem w wielkim stylu zdobywa tytuł pełnoprawnej postaci. No i zjazd rodzinny, na którym jedyna nastolatka nie ma co z sobą zrobić, bo dorośli ją nudzą, a dzieci wnerwiają, no skąd ja to znam... A potem wkracza medalik i Wielka Przygoda. I od razu powiem, że jako posiadacz w dzieciństwie zdecydowanie zbyt mocno rozwiniętej wyobraźni od razu polubiłem to opowiadanie. Cholera, scena z drzewem na nowo rozbudziła mój dziecięcy lęk przed drzewami właśnie, który potrafił być tak silny, że odmawiałem wejścia do lasu... Podobnie jak scena z burzą przypomniała mi, jak bardzo zawsze uwielbiałem burze, tak że autentycznie wyszczerzyłem się wtedy do ekranu. I tak jak w "Wiadomości" zakończenie było nieco przewidywalne, tak tutaj przyznam, że zupełnie się tego nie spodziewałem. Aha, i plus za nawiązanie do "Dżumy". Tl;dr: wincyj, kurna, WINCYJ. PS. Tak z innej beczki... "Madeleine" czyta się z francuska czy z angielska?
  18. Pewnego razu pojechałem sobie na wycieczkę na Rogowską Kolej Wąskotorową, na linię helską i do Bydgoszczy. A potem wziąłem trochę swojego materiału, trochę kradzionego z internetów i dorwałem Adobe Premiere'a... Tak sobie teraz myślę, że fajnie byłoby podłożyć pod to jakąś kucową piosenkę. Ale mleko się rozlało
  19. Mnie o istnieniu kuców poinformował kumpel, który mnie spamował artami. Ale tak naprawdę w samej kreskówce nigdy się nie zakochałem, a wciągnęły mnie fanfiki Teraz oglądam tylko te spośród nowych odcinków, które dostają dobre noty. Z pozostałych czytam sobie opisy na wikipedii, żeby znać kanon i nie rozjechać się z nim w fanfikach.
  20. Pozdrawiam i życzę powodzenia. Wychodzi na to, że mamy zupełnie różne wizje, bo ja nielogiczności w ramach świata przedstawionego nie ścierpię i możliwe, że będę ci o nie truł zad także w następnych fanfikach Cośtam słyszałem.
  21. Przeczytałem całość i zrozumiałem, czemu tak mało pod tym fanfikiem komentarzy. To dzieło jest średnie. Nie jest to zło w rodzaju "Poltacy są wszędzie", które ma się ochotę zjechać z góry na dół. Byki, choć występują, to nie w ilości pozwalającej na urządzenie corridy, opisów nie brakuje, tempo akcji jest właściwe. Nie należę do osób dotkniętych alergią na ludzi w Equestrii, a niektóre motywy nawet mi się spodobały. Z drugiej strony nie jest to też dzieło pokroju "Opowieści o Szklanej Kuli", o którym ma się ochotę pisać hymny pochwalne z mnóstwem wziętych z metra metafor. Podczas czytania na bieżąco spisywałem sobie zastrzeżenia i... autorze, zaciśnij zęby i poślady oraz przygotuj sobie kontener maści na ból zadu, albowiem za chwilę dostarczę listę wszystkich momentów, w których coś mi zgrzytało. Ostrzegam, że będę się czepiał pierdół oraz rozkręcę na maksa złośliwość. Dobra, można się rozluźnić. Jeśli udało ci się, autorze, przebrnąć przez spojlera bez bólu zadu, to gratuluję, bo dobrze pamiętam, jak nie mogłem spać po nocach, jak kumpel powiedział mi, że jedna z postaci w Dashie:Reloaded zachowuje się nierealistycznie. Po powyższej wyliczance mógłbyś stwierdzić, że uważam "Rozdymkę" (tak, umiem korzystać z googli) za fanfik beznadziejny. A wcale tak nie jest. Podtrzymuję swoje zdanie: jest średni. Kilka motywów mi się nawet spodobało. Gdybym miał zdefiniować jednym słowem największy problem tego fanfika, byłoby to "przeepickowanie". Postacie regularnie porzucają efektywność na rzecz efektowności, wszędzie pełno jest dodawanej na siłę mroczności (choćby te nieszczęsne płaszcze z symbolami) i nie do końca uzasadnionego dramatyzmu - co sprawia, że całość wygląda nieco kiczowato. Jakby spuścić to całe powietrze, czytałoby się to o wiele przyjemniej. Przykręć więc pokrętło z napisem "epickość" i pisz dalej. A, i obiło mi się o uszy, że jesteś z okolic Wrocławia - wpadnij na któryś Pseudozorganizowany i szukaj wysokiego typa w okularach, to pogadamy o fanfikach. PS. Skąd taki tytuł?
  22. Nikt nie jest pewien, czy nie wyjdzie mu kupa, dopóki nie spróbuje. A i wtedy nie ma całkowitej pewności. Nikt nie wie też, jakie rozmiary będzie miało jego dzieło... więc jeśli o to chodzi, to radzę nie nastawiać się na nic. Jeśli wyszedłby ci zgabny oneshocik, fajnie - jeśli rozrosłoby ci się do 1000 stron, też spoko, jeśli będzie dobre, to znajdą się tacy, którym będzie się chciało przez to przebrnąć. Na twoim miejscu najpierw ogarnąłbym, skąd Scootaloo miałaby kasę na podróże. Gdyby po prostu podchachmęciła kasę rodzicom/opiekunom/domowi dziecka (w zależności od interpretacji jej sytuacji rodzinnej) i pojechała na gigant, to najprawdopodobniej wróciłaby po tygodniu. Bilety, wyżywienie i noclegi kosztują masę pieniędzy, choć możesz częściowo ominąć problem przy pomocy podróżowania na piechotę (cóż, mieszkańcy Equestrii to w zasadzie konie, a te od wieków wykorzystywane były do transportu) i starej dobrej equestriańskiej gościnności. Nie nadużywaj jednak tego motywu - zbyt cukierkowy świat staje się nierealistyczny, a gdyby Equestrianie przyjmowali każdego obcego w domu bez pytania, to prędzej czy później ktoś by im chałupę obrobił. Jeśli ma to byc fanfik podróżniczy, to jako inspirację polecam albo własne podróże (jeśli masz takie na koncie), albo książki i opowiadania, czy chociażby blogi podróżnicze. W dużej, jak największej ilości. Szukaj ciekawostek, mało znanych faktów, obalania powszechnie obowiązujących mitów. Zdziwiłbyś się, ile motywów z podróży po istniejących krajach można zainkorporować do zmyślonych światów i jak fajnie potrafią się wpasować. I na twoim miejscu nie tłumaczyłbym tego na angola, dopóki nie miałbym całości gotowej i nie wiedział, czy to na pewno nie jest kupa - a i wtedy byłbym bardzo ostrożny. Tłumaczenie zajmuje mniej więcej tyle samo czasu co pisanie, więc oznacza to po prostu pisanie po raz drugi tego samego.
  23. Droga autorko, niniejszym informuję, że popełniłem fanarta. Jestem miłośnikiem kolei... i już chyba wiesz czego się spodziewać. Skidbladnir
×
×
  • Utwórz nowe...