Skocz do zawartości

psoras

Brony
  • Zawartość

    245
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez psoras

  1. Super historia. Krótka, ale zajmująca, a po zakończeniu pozostawia uczucie satysfakcji i banan na ryju, jak dobry film sensacyjny. Jak dla mnie to opowiadanie powinno być wręcz podawane jako przykład tego, jak powinno się pisać sceny akcji. Główny bohater cały czas używa mózgu, jego przeciwnicy nie są idiotami, a wygrywa nie dzięki jakimś supermocom, tylko dzięki starannemu planowaniu, umiejętnościom i odrobinie szczęścia. A końcówka jest BOSKA. I pozostawia takie charakterystyczne uczucie ciepła w środku, którego chyba nic nie jest w stanie podrobić... i nie, nie pomyliłem bajek Jak dla mnie jeden z najlepszych one-shotów, jakie czytałem.
  2. Miałem dwie godziny przerwy między wykładami, to sobie pomyślałem, a co mi tam, przeczytam coś dobrego... Jak wiadomo Alberich=jakość, do tego główną bohaterką jest ulubiona postać autora, czyli Fluttershy. A jeszcze elaboraty pochwalne w komentarzach... No to przeczytałem. ... W tej chwili siedzę na peronie stacji metra Natolin. To przedostatnia stacja w kierunku południowym, a cel mojej podróży, jakim jest mieszkanie babci, znajduje się na północy miasta. Ale po prostu musiałem doczytać opowiadanie do końca, a potem poczekać, aż mi się wszystko poukłada w głowie, żebym mógł oddać głos na [Epic] i odpowiednio go uzasadnić. Alstomie metropolis, siemensie inspiro... graj, muzyko warszawskich podziemi! Strona techniczna jest oczywiście nienaganna, więc skupmy się na fabule i postaciach. Fluttershy jest tutaj oddana perfekcyjnie, co mnie zresztą nie zdziwiło, jako że to ulubiona postać autora. Ciągle się hamuje jak pociąg prowadzony przez niedoświadczonego maszynistę, ciągle wszystkich za wszystko przeprasza, ale to nie znaczy, że nie potrafi się w końcu postawić. Jej przyjaciółki też są znakomicie oddane - tak, jak w warunkach panujących w fanfiku jest to możliwe. A Celestia... To jedna z trudniejszych do interpretacji postaci kanonicznych. Musi mieć w sobie zarówno czułość, jak i majestat, a jak trzeba, to powinna umieć przywalić. Łagodna, ale silna, niczym przyspieszenie siemensa inspiro. To, muszę stwierdzić z przyjemnością, też ci się udało. A fabuła... Jak gdy pociąg metra zbliża się do stacji, to najpierw słychać delikatny szum z głębi tunelu, potem oczekujący pasażer czuje na twarzy łagodny podmuch wiatru, a następnie z samego serca wiecznej podziemnej nocy dobiega blask reflektorów, by wreszcie pociąg wychynął z tunelu i zahamował przy akompaniamencie śpiewu falowników - tak tajemnica zaczyna się od drobnych szczegółów, które łączą się ze sobą, wzbudzając coraz większy niepokój, by w końcu runąć na biedną Fluttershy z mocą rozpędzonego rosyjskiego pociągu serii 81. Mam nadzieję, że powyższe zostanie mi zaliczone jako uzasadnienie głosu na [Epic], który niniejszym oddaję. Fanfik polecam wszystkim, którzy mają odrobinę za dużo czasu. Mam nadzieję, że nie przegiąłem i że komentarz jest zrozumiały. Z podziemnymi pozdrowieniami, Psoras.
  3. Różnie z tym bywa. Pozwolę sobie udzielić odpowiedzi na przykładzie dwóch swoich fanfików. "Gang Olsena daje dyla" powstał pod wpływem nagłego impulsu i był bardzo mocno związany z aktualnymi wydarzeniami. Opublikowany tydzień później nie miałby już tej siły przekazu. Zdawałem sobie z tego sprawę, dlatego też pisałem go szybko, żeby się nie zdezaktualizował. Natomiast z EqueTripem było różnie. Czasem puszczałem bohaterów luzem i patrzyłem co się stanie (Kryształowe), a czasem miałem wszystko w miarę dokładnie rozrysowane w pamięci (Cloudsdale). A potem patrzyłem na rezultat... i byłem zaskoczony tym, że po redakcji rozdziału jako całości, wywaleniu zbędnych fragmentów (niewielu, ot, linijka dialogu tu, czynność wykonana przez postać tam) i starannym załataniu dziur fabularnych różnica była znacznie mniejsza, niż mogłoby się wydawać. A w tej chwili piszę coś, co mam rozpisane w miarę dokładnie, ale tylko do połowy - a co będzie dalej, tego sam nie wiem. Więc można i tak, i tak. A jeszcze odnosząc się do trudności w ocenie własnego dzieła - ja akurat zawsze mam po pisaniu wahania od "jestem genialny, napisałem arcydzieło" do 'to się nadaje tylko do windowsowego kosza". Więc najczęściej po prostu czekam do następnego dnia, aż emocje opadną , a potem czytam całość, jakby to była cudza książka, i redaguję
  4. Tak wpadam na forum i widzę fanfik prawie bez komentarzy, to sobie pomyślałem: a co mi tam, przeczytam i powiem, co myślę... [sad] to ogólne nie moje klimaty, ale walić to. No i przeczytałem. Uwaga, spojlery. Pomysł jest nawet niezły. Sawantyzm to dość rzadka przypadłość i można wokół niej nadbudować naprawdę ciekawy charakter. Do tego druga główna bohaterka jest głuchoniema. Może być ciekawie... Za to z realizacją bywa różnie. Mam wrażenie, że mogłeś wyraźniej zaznaczyć zarówno upośledzenie Sawanta połączone z jego matematycznym geniuszem, jak i problemy Silent. Niestosowanie się przez naszego "genialnego idiotę" do prawideł gramatyki nie wydaje mi się najlepszym pomysłem, jako że przyswaja się je, przynajmniej w podstawowym zakresie, na dość wczesnym etapie życia. Znacznie lepiej, moim zdaniem, wyszłaby jego postać, gdyby popełniał zabawne pomyłki, typowe dla przedszkolaków (np. mówił "buty z patykami" na buty na obcasach). I taka ciekawostka do wykorzystania w przyszłości - osoby głuche i niedosłyszące mają z reguły znacznie uboższy słownik niż słyszące poprawnie. Fabuła też ma kilka dziur. Wycieczka do Canterlot lekarstwem na brak przyjaciół w Manehattanie? Jakoś nigdy nie widziałem warszawiaka, który w poszukiwaniu przyjaciół jechałby do Krakowa (z jakiegoś powodu od razu przyszło mi do głowy takie porównanie ). I o ile jestem w stanie bez trudu uwierzyć, że Sawantowi mogłoby coś takiego strzelić do głowy, o tyle matka powinna go przystopować. a przynajmniej zabrać się z nim. Nie puszcza się osoby upośledzonej samej przez pół kraju. No i tak się zastanawiam, z czego nasi bohaterowie właściwie się utrzymywali? Czy w Equestrii są renty inwalidzkie, czy też może raczej programy aktywizacji zawodowej niepełnosprawnych? Miałbym też pewne zastrzeżenia do charakteru Twilight. Niby są wszystkie elementy składowe, ale jakoś się nie kleją. Nie czuć tej... twalotowości, tej specyficzniej mieszanki inteligencji, pilności i lekkiej paranoi. Na twoim miejscu popracowałbym jeszcze nad tym. Postać uzależnionego podróżnika i zebrikańska trawa zdecydowanie na plus. Szpital w Ponyville... cóż, mógłby być lepszy. Scena w lesie była za to całkiem nieźle zrobiona, choć trochę kulały opisy. Podobała mi się za to twoja interpretacja zamku oraz Kucyka Cienia jako jego przyjaznego ducha. A końcówka... będę szczery: zdecydowanie wolałbym, gdyby nasza dwójka pozostała przyjaciółmi. Motyw znajomości rozwijającej się w miłość jest bardzo częsty i mimo wszystko było to dość przewidywalne. A odrzucając na bok całe gadanie o "friendzone", naprawdę rzadko widzi się w literaturze i filmie dobrze zrobioną przyjaźń osób płci przeciwnej - a mnie się bardzo ten motyw podoba. Ale tu już wkraczają moje osobiste preferencje, więc tę akurat uwagę możesz potraktować dość luźno. No i plus za poprawność ortograficzną fanfika (strony technicznej jako całości oceniał nie będę, czytałem na telefonie, gdzie nie wszystko dobrze widać). Ogólne wrażenie jest więc, jak widzisz, dość ambiwalentne. Na pewno będę zachęcał cię do dalszego pisania, ale radziłbym popracować nad opisami i motywacjami postaci. Powodzenia.
  5. Pomysł jest niezły. Drużyna złożona z klaczy pegaza i człowieka? Aprobuję. Planeta będąca czymś w rodzaju kosmicznego Dzikiego Zachodu? Aprobuję. Wprowadzenie w świat przez zupełnie inną osobę? Aprobuję (choć fajniej byłoby moim zdaniem, gdyby część środkowa miała formę historii opowiedzianej przez tę samą osobę - historia wewnątrz historii). Czołg? Aprobuję. "Walka w brutalny sposób z pewnego rodzaju wstydem i stereotypem"? Aprobuję jak jasna cholera! Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną, też nie mam wiele do zarzucenia. Literówki, ortografia i interpunkcja nie kłują w oczy i nie odciągają od fabuły. Ale myślę, że powinieneś popracować nad połączeniem tego wszystkiego w spójną całość. Jeśli rzecz dzieje się w przyszłości, to zastosowany sprzęt jest już de facto muzealny i ma naprawdę sporą wartość historyczną, zwłaszcza w stanie czynnym - muzea biłyby się o działający egzemplarz. Nie twierdzę, że nie da się go wsadzić do fanfika, ale powinieneś wymyślić jakieś naprawdę dobre uzasadnienie. Do tego nasza wesoła dwójka już nie po raz pierwszy korzysta ze swojego pojazdu, więc powinien być on już dobrze znany na planecie. A tymczasem przeciwnik stoi i podziwia, zamiast przywitać ich huraganowym ogniem... Nie wspominając już o samej akcji, która zdecydowanie za bardzo przypomina mi amerykańskie kino typu "zabili go i uciekł". Przeciwnicy włażą im sami pod ostrzał, nie korzystają z osłony terenu, a do tego celnością przypominają Szturmowców Imperium z "Gwiezdnych Wojen"... Osobiście, jeśli miałbym wyciągnąć naszych. bohaterów z akcji żywych, to dałbym im zaliczyć jakieś mniej poważne, ale bolesne rany i zrobiłbym tak, żeby było widać, iż mieli zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu (np. strzelają w przeciwnika, ale chybiają... trafiając zamiast tego w wielki zbiornik z gazem, który w efektownym wybuchu likwiduje wszystkich przeciwników naraz). A tak na marginesie: wszystkie planety mają strefy klimatyczne, więc nie na całej planecie wieczory będą chłodne Podsumowując: bardzo lubię takie dzieła sklejone z najdziwniejszych pomysłów, jakie autorowi przyszły do głowy, a tobie wyraźnie takich nie brakuje, więc pisz dalej - ten fanfik lub inne. Na przyszłość jednak radzę używać więcej fabularnego kleju do łączenia w całość elementów składowych.
  6. Co ja właśnie przeczytałem? No dobra, może aż tak odleciane jak "Kucyk Orła nie pokona" to nie jest, ale i tak warto było rzucić na to okiem. Dobry pomysł, jakim było skrzyżowanie zimnej wojny z konfliktem NLR/SE, został zrealizowany naprawdę dobrze. Pinkie i Fluttershy też wyszły mistrzowsko ("Milcz!"). Nic, tylko czekać na kolejne rozdziały. PS. Najgłośniej ryknąłem śmiechem przy kamizelce BOMBER :>
  7. Jeśli kojarzycie wysokiego typa w okularach i niebieskim polarze, to byłem ja. Powiem tak... ...gdy w sobotę rano, przy dźwiękach rytmicznego niczym autobuswy silnik „Calypso” Jarre'a, jechałem do Katowic polskimbusem z grupą wrocławskich broniaków (którzy z karimatami przy plecakach i chorągwią NLR z daleka wyglądali jak harcerze, a w autobusie jak wycieczka szkolna - zajęli tył i przez całą drogę gadali), wiedziałem tyle, że nigdy w życiu nie byłem na konwencie i nie miałem bladego pojęcia, czego się spodziewać. Do tego spóźniłem się na otwarcie, ponieważ postanowiłem pojechać z Katowic do Bytomia inną trasą niż ta zalecana przez jakdojade.pl (walić autobusy, tramwaje rządzą ), posiałem gdzieś identyfikator, a ponadto przez połowę czasu trwania znajdowałem się poza terenem konwentu, bądź to spacerując po Bytomiu, bądź też jeżdżąc tramwajami po zupełnie innej części GOP-u. I jak było? Zarąbiście. Szczerze powiedziawszy nie nastawiałem się za bardzo na panele. Byłem na trzech poświęconych fanfikom, na kalamburach, na panelu o poprzednich generacjach, na konkursie cosplay (który obserwowałem zza drzwi) i na nocnej dyskusji o fandomie ogólnie, choć gdzieś tak o pierwszej nie wytrzymałem i poszedłem spać - byłem po czterech piwach, więc problemu z zaśnięciem nie miałem. (Potem się dowiedziałem, że choć położyłem się w kącie, w nadziei, że nie będę nikomu przeszkadzał, to i tak leżałem nogami na miejscu Irwina - gdybym był Irwinem, złapałbym się bez pytania za nogi i przekręcił). Brak kucykowych plakatów na ścianach wisiał mi kalafiorem, nie jestem też gadżeciarzem, więc nie zwracałem zbytniej uwagi na sprzedawców (kupiłem tylko kufelek z Rarcią - na prezent). Nie widziałem pijanych organizatorów, ominęły mnie również „atrakcje” w rodzaju bycia wywalonym z film roomu. Przyjechałem tam tak naprawdę tylko w jednym celu - spotkać się z osobami, które do tej pory kojarzyłem jedynie z tego forum. I to udało się znakomicie. Po prostu Tomek (nigdy nie zapomnę tej dyskusji na rynku), Alberich, Irwin, ekipa Projektu Bronies (genialny cosplay), Plothorse (chłopie, mógłbyś grać w teatrze - jeśli kiedyś zrobisz panel o pierwszej generacji, a nie będzie o za daleko od mojego domu, na pewno na nim będę), a także znani mi już wcześniej Paul Perry, Dolar84 czy Cygnus, plus od cholery innych osób, których sobie w tej chwili nie jestem w stanie przypomnieć. Do tego sam Bytom. It's easy to misjudge Silesian city, with its fading decor and social pathology... Miasto to, jak powszechnie wiadomo, posiada prestiż porównywalny do Radomia i ogólnie rzecz biorąc w katalogu miejsc, które omija się szerokim łukiem, zajmuje dość wysokie miejsce. A tymczasem udało mu się bardzo pozytywnie mnie zaskoczyć - pomimo przerastającego tkankę miejską charakterystycznego GOP-owatego zaniedbania, bytomski rynek okazał się naprawdę sympatycznym miejscem, a napotkani po opuszczeniu tramwaju bytomianie byli bez wyjątku nastawieni przyjaźnie i bardzo chętnie wskazywali mi drogę na Plac Sobieskiego i do wejścia do szkoły (które znajdowało się z tyłu budynku). Nie mówiąc już o tym, że jako mieszkaniec płaskiego jak stół Wrocławia mam słabość do miast położonych na wzgórzach - a choć Bytom to nie Birmingham, to różnice poziomu terenu i tak były wyraźnie widoczne. No i stan taboru Tramwajów Śląskich uległ znacznej poprawie w ciągu ostatnich kilku lat, choć torowiska często wciąż zapewniają przeżycia porównywalne z rollercoasterem - co mieliśmy okazję sprawdzić, gdy razem z Irwinem i Trollejbusem wracaliśmy do Katowic. A na zakończenie spacerek przez centrum Katowic, od Spodka do dworca, o czym zresztą wspomniał już Irwin. Uczta dla oczu takiego niepoprawnego modernisty jak ja. Gdy więc wracałem sobie do Wrocławia przy pomocy EN57, jadącego jako IR „Oleńka” (który miał to do siebie, że po rozpędzeniu się do 110 km/h wykonywał - na równym torowisku - bez żadnej widocznej przyczyny wszystkie możliwe ruchy dodatkowe, a więc: szarpanie, podskakiwanie, przesuwanie, kołysanie, wężykowanie i galopowanie - do czego świetnie pasowała eurobeatowa wersja „Call Upon the Seaponies”), byłem zadowolony jak rzadko kiedy. I myślę, że całkiem możliwe, iż będę częściej pojawiał się na tego typu imprezach. Brochów.
  8. To wskaźniki wyłącznie dla kolei wąskotorowych. Są w jakimś dodatku. Osobiście znalazłem je na jakiejś mikolskiej stronce w necie.
  9. Sprawdziłem. Pierwszy to WW1, „odcinek niebezpieczny”, czyli odpowiednik samochodowego „zachować szczególną ostrożność” - na normalnotorówce nie byłoby za bardzo jak, ale przy wąskotorowych prędkościach taki wskaźnik może mieć sens. Drugi - WW2, czyli „baczność”.
  10. Wyobraźnio, czemu mi to robisz ;_; Co do samego fanfika - jak dla mnie cierpi on przede wszystkim na brak nadzoru kogoś, kto ukróciłby kłótnie, które przez większość czasu trwania PW trzymają fabułę w miejscu, zredukował zapędy poszczególnych autorów do robienia OP postaci, no i faktycznie przytemperował niekończące się smuty Dawida. Na MLK na jednym z paneli fanfikowych była spora dyskusja o collabach i ogólnie doszliśmy do wniosku, że jeśli mają sens, to tylko, jeśli mają swojego (używając terminologii erpegowej) Mistrza Gry, który przynajmniej w ogólnym zarysie zdaje sobie sprawę, w którą stronę fabuła powinna zmierzać. Tu tego zabrakło. No cóż, nie wiem, czy BA:PW jest do odratowania, ale nawet jeśli nie, życzę powodzenia przy następnych próbach.
  11. Kup pan kibla Jeśli komuś zbywa milion złotych plus VAT, może sobie kupić i postawić w ogródku. Albo pójść śladem przewoźników busowych, założyć firmę o maksymalnie głupiej nazwie (Trans-Zenex na przykład) i zacząć wozić pasażerów, zbierając należność do czapki i odjeżdżając pięć minut przed pociągami PR lub IC EDIT: Mam już nazwę dla tej firmy. I nawet logo.
  12. Po lekturze twojego fanfika jestem bardziej niż kiedykolwiek przekonany, że wszystko (albo prawie wszystko, bo wciąż nie potrafię się zmusić, żeby zajrzeć do MLS) przejdzie, jeśli dobrze zrobione Powiem tak... naprawdę fajna komedyjka, śmiechu miałem naprawdę sporo. Pomysł z przechytrzeniem Twilight i wywołaniem zachwytu tłumu przy pomocy stosunkowo prostych zaklęć też bardzo mi się spodobał. A za tekst masz u mnie złoty medal, dyplom i dożywonią prenumeratę „Detektywa”. (Tak, postrzeganie M6 przez innych mieszkańców Ponyville w ten sposób też przejdzie, jeśli zrobione dobrze). Ale mankamenty mimo wszystko są. W niektórych miejscach (zwłaszcza tych zawierających kucowe alter ego autorki) fanfik sprawia wrażenie czegoś, co w żargonie filmowym nazywa się first cut - czyli, innymi słowy, przydałoby mu się drugie (trzecie?) czytanie i odrobina redakcji. Wrażenie jest czysto subiektywne i trudno mi je nawet dokładnie uzasadnić - choć do logiczności tekstu nie można było mieć zastrzeżeń, a składnia była prawidłowa, to niektóre fragmenty wydawały się odrobinę nie na swoich miejscach. Ogólnie rzecz biorąc odrobina redakcji i szlifowania zamieniłaby to bardzo dobre dzieło w wybitne. Ale i tak daje radę. Nawet mi nie mów. Cały parapet w moim pokoju jest zastawiony kaktusami... co miało być pierwotnie złośliwą aluzją do częstotliwości, z jaką podlewam swoje rośliny, ale po twoim komentarzu nagle przyszło mi do głowy, że być może kryje się za tym coś więcej...
  13. Cóż za skromność Osobiście też nie uważam swoich pierwszych fików za powód do wstydu, aczkolwiek gdybym pisał je dzisiaj, na pewno dużo rzeczy zrobiłbym inaczej.
  14. "Kucyk orła nie pokona" oraz "Creation Isles: Maximal Culture Shock" są chyba najdalsze od zwyczajnego życia. Ten pierwszy polecam ze szczerego serca. Z one-shotów natomiast warto rzucić okiem chociażby na ostatnio opublikowane "Warsztaty Przyjaźni" czy dużo wcześniejszą "Przypowieść o Kicku Paskowanz". Albo na "Górę" Irwina (jest opublikowana w temacie "Kolorowe gadające jarwinkowe formy"). Albo na polskie tłumaczenie Racist Barn... Ogólnie rzecz biorąc w komediach one-shotowych można przebierać jak w ulęgałkach. Dobrej komedii z elementami gore sobie nie przypominam, a clopów zwyczajnie nie czytam, choć ponoć w tej kategorii "Pan Armor" jest niezły.
  15. Know that your train will finally come, as the bus comes and so does the tram, and subway's got place in every heart; you're a passenger - you'll have your ride!

  16. Wyzwanie przyjęte. (Przynajmniej częściowo odpowiada też za to Irwin. Zawstydził mnie swoim sążnistym elaboratem pod jednym z moich tworów i tym samym zmotywował do podjęcia pracy nad formą moich komentarzy). Opowiadanie zostało napisane naprawdę wspaniale. To, co się rzuca jako pierwsze w oczy, to narracja drugoosobowa. Podejście dość nietypowe, jednak sprawdza się znakomicie przy introspekcjach, a także, gdy, zgodnie z prośbą autorki, dojdziemy do ostatniego zdania normalną drogą, bez przyśpieszonego przewijania. Strona techniczna jest oczywiście bez zarzutu, bardzo dobre wrażenie zrobiła też na mnie strona merytoryczna. Tak się składa, że jakiś czas temu moja mamuśka, pracująca w poradni psychologiczno-pedagogicznej, przyniosła do domu obszerny tekst zajmujący się ofiarami obu wspomnianych w treści utworu patologii. Jedno mogę powiedzieć na pewno - odrobiłaś pracę domową, wszystko jest dokładnie tak jak powinno. Opisy są także najwyższej jakości. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia bohaterki i tym samym pełna introspekcji oraz mocno modulowana przez emocje - i to wszystko zostało świetnie oddane. Niemalże słychać to piszczenie w uszach bohaterki, kiedy emocje biorą górę, a mózg rozpaczliwie próbuje się wyłączyć i nie rejestrować tego, co się właśnie dzieje. (Choć może to tylko moja bujna wyobraźnia ). Stworzony przez nie klimat jest ciężki i przygnębiający - dokładnie taki, jaki powinien być. A to wszystko obudowane na dość prostym szkielecie fabularnym. Co w przypadku tak krótkiej formy bynajmniej wadą nie jest. W tej chwili rzuciłem okiem na wcześniejsze komentarze (swoje spostrzeżenia chciałem wynotować całkiem na świeżo, bez wpływu cudzych opinii) i muszę stwierdzić, że mnie, w przeciwieństwie do Bafflinga, „Klacz w czerwonym kapeluszu” nie rozczarowała, może dlatego, bo nie nastawiałem się na jakieś megawstrząsy psychiczne. Owszem, nie jest to dogłębne studium psychologiczne dwóch opisanych w nim patologii, ale mam wrażenie, że raczej też nie ma takich ambicji. To jest proste opowiadanie z dużą ilością introspekcji, ponieważ, jak mi się zdaje, ma za zadanie być prostym opowiadaniem z dużą ilością introspekcji - i w tej roli sprawdza się znakomicie. Prawda, nie wywołało u mnie wielkiego tąpnięcia emocjonalnego, ale też go nie oczekiwałem, jako że do tej pory miałem w życiu zaledwie dwa-trzy takie tąpnięcia i w żadnym z wypadków ich źródłem nie była lektura. Choć tagi [sad] i [romans] na ogół omijam szerokim łukiem, bo to zdecydowanie nie moje klimaty, nie żałuję, że sięgnąłem po to opowiadanie. No i pozdrawiam.
  17. Brawo. Forma fanfika jest dość nietypowa, bo właściwie nie ma tu akcji - jest to taki luźny opis zwyczajów mieszkańców Kryształowego. Ale to wcale nie znaczy, że nie czyta się tego z przyjemnością - wręcz przeciwnie. Opisy te są bowiem na najwyższym poziomie. Nie dość, że nawymyślałeś Kryształowym miejsc, nazw i zwyczajów (duuuuże propsy za to - Kryształowe to w samej kreskówce tabula rasa, a to przecież potencjalnie bardzo ciekawe miejsce, chociażby przez odrębność od Equestrii), to jeszcze opisałeś to tak, że naprawdę można się poczuć, jakby się tam pojechało na wycieczkę. Jak napisała Madeleine: Ogólnie rzecz biorąc - super i oby tak dalej. PS: Ale AA “Titania”, choć opisany równie dokładnie i równie wspaniale jak cała reszta, wydaje mi się trochę na siłę wstawiony i na twoim miejscu bym go sobie darował. Albo wymyślił w to miejsce coś zupełnie nowego (co idzie ci świetnie). PS2: Może to moje osobiste zboczenie, ale port w kształcie koła wizualizował mi się jako Falonośny Opływowy System Awaryjny F.O.S.A. z Fineasza i Ferba
  18. Dzięki za wszystkie komentarze. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że Human in Equestria, rozpisany na 500 stronach i zawierający broniakowy shipping z klaczami, do tego z bezczelną autowstawką, ma prawo do tego stopnia się podobać Tak czy siak, postanowiłem oficjalnie potwierdzić, że mam zamiar napisać kontynuację. Pomysły są ogólnie rzecz biorąc dwa. Albo bezpośredni sequel, ale po drugiej stronie (czyli z Equestrianami w Polsce, a być może nie tylko - w końcu jesteśmy w Schengen), albo nieco luźniejsza kontynuacja historii inżynierów Piotra i Zenona w klimacie zbliżonym do TCB, która już od dłuższego czasu chodziła mi po głowie. Albo oba naraz... i nie tylko. Nie zabiorę się do tego w tej chwili - przez wakacje pilnowałem ojcu firmy, w tej chwili wciąż kolekcjonuję przydatne informacje, wkrótce jeden z kolegów ma wieczór kawalerski, a potem jadę do Hiszpanii. Ale mniej więcej w połowie września powinienem być w stanie nad tym przysiąść. Widzę, że poprzeczkę podniosłem sobie w cholerę wysoko. Trzymajcie kciuki, żebym dał radę sprostać oczekiwaniom. Ja ze swojej strony dołożę wszelkich starań.
  19. @Ilfin - bardzo lubię długie spacery. Swego czasu byłem harcerzem, co z samej swojej natury wiąże się z dużymi ilościami łażenia, a całkiem niedawno we Wrocławiu postanowiłem sprawdzić, jak daleko dojdę, zanim przestanie mi się chcieć iść naprzód. Wyszedłem od siebie z Ołbina, a w powrotny tramwaj zdecydowałem się wsiąść przy stadionie, 10 km dalej, 2 godziny później. Rządz, co właśnie sprawdziłem na mapach google, jest w odległości 5,4 km od dworca. W stanie opisanym w fanfiku (raz w życiu zdarzyło mi się w nim znaleźć, więc wiem, o czym mowa) nawet bym tej odległości nie zauważył. A którędy bym szedł? Znając siebie, wzdłuż torów tramwajowych. A koło Południowej - na przełaj przez nieużywaną pętle i trawniki przy Realu.
  20. Nie tyle tabor, co wąskie uliczki starówki, którymi ów tabor się przeciska. I most drogowo-kolejowy z duńskimi (i nie tylko) pociągami
  21. Jako brat dwójki sióstr i jednego brata stwierdzam, że cała ta sprawa z rodzinnym podobieństwem charakterów jest dość skomplikowana. Zresztą rodzinne podobieństwo, czy to fizyczne, czy to charakterologiczne, jest często przeceniane. Ja i brat, na ten przykład, obaj jesteśmy wysokimi mężczyznami, ale brat jest wciąż sporo niższy ode mnie. Ponadto ja mam szeroką twarz i skłonności do tycia, a brat ma wąską i jest chudy, więc jeśli ktoś nie wie, to w życiu nie przyjdzie mu do głowy, że jesteśmy braćmi. Nie widzę powodu, żeby nie odnieść tego i do kuców. Teoretycznie można się spodziewać, że dzieci wychowane przez tych samych rodziców będą miały podobne systemy wartości, ale nie jest to regułą, zwłaszcza gdy rodzice dość mocno różnią się poglądami, co wcale nie jest takie rzadkie. Do tego same dzieci po części przynoszą charakter ze sobą i wcale nie jest niczym niezwykłym rodzeństwo składające się z brata legalisty, który nawet na czerwonym nie przejdzie, choćby mu tramwaj uciekał, oraz z zadziornej, niechętnej do podporządkowania się regułom siostry. A najlepsze jest to, że brat może być jednocześnie wobec rówieśników niezależnym nonkonformistą, a siostra zgodliwą konformistką... Dobra, zapędziłem się w rozważania o konstrukcji charakterów. Już wracam do tematu. Czy da się doczepić którejś postaci kanonicznej rodzinę tak, żeby nie wywołało to bólu zębów u czytelników? Jasne, że się da. Tylko musi to pasować do tego, co wiemy o danej postaci. Applejack, na przykład, ma starszego brata i młodszą siostrę, ale to nie znaczy, że nie może mieć, dajmy na to, jeszcze jednej siostry, bliźniaczki Big Maca o posturze skucyfikowanej Agaty Wróbel. A czemu w kreskówce do tej pory nie było o niej mowy? A chociażby dlatego, bo z powodu czegoś strasznego, co zrobiła w młodości, została wydziedziczona, a klan Apple uważa ją za odszczepieńca do tego stopnia, że Applejack nigdy nie wymawia jej imienia... To oczywiście tylko przykład, i to pierwszy z brzegu, a zatem oklepany jak cholera (co nie znaczy, że nie da się z niego nic wycisnąć). No i chyba nie muszę mówić, że wprowadzenie takiej postaci musi mieć jakiś cel z punktu widzenia fabuły. Ale wszystko jest do zrobienia.
  22. „O tym, jak wszystko poszło absolutnie źle...” jest prześliczne. Naprawdę prześliczne. Często wspominam, że broniaki jako całość są bardzo podobni do miłośników kolei. Owszem, obiekt, wokół którego następuje koagulacja, jest inny, ale same agregaty są bliźniaczo podobne. Te same dramy o pietruszkę, te same przedziały wiekowe, te same pełne pasji dyskusje o sprawach, które resztę świata guzik obchodzą, i taki sam stosunkowo niski procent płci pięknej. Ale jest różnica. Miłośnicy kolei nie trąbią wszędzie wokół, jacy to oni są biedni i prześladowani, mimo iż naprawdę trudno złożyć w towarzystwie deklarację „Lubię jeździć pociągami PKP!” i nie zostać wyśmianym. A broniaki robią to zarówno publicznie, jak i w tysiącach maksymalnie oklepanych fanfików. Dlatego też, Ghatorr, za pojazd po całości po fandomowym kombatanctwie dostajesz propsy jak stąd do Newport News. A i druga połowa fanfika rządzi. Wspaniały przykład na to, że kontraktów z diabłem nie warto zawierać, bo drań zawsze płaci fałszywą monetą
  23. @Tomek - spróbuj takiego sposobu: usiądź przed komputerem, otwórz edytor tekstu i NIE RÓB NIC INNEGO. Żadnych mordoksiążek, gadu-gadu, skajpajów i innych przeszkadzajek. Po pewnym czasie sam zaczniesz coś pisać, żeby nie umrzeć z nudów. Osobiście piszę w OpenOffice, na ogół pod Jeana Michela Jarre'a (na słuchawkach) - jego muzyka w większości pozbawiona jest słów, więc nie rozprasza. Ale zdarza mi się dostosowywać podkład do nastroju, np. jak pisałem rozdział EqueTripa dziejący się w Cloudsdale, to odpaliłem sobie Rainbow Factory WoodenToastera A do manehattańskiego metra z jakiegoś powodu najbardziej pasowała mi piosenka Diamond Dogs Eurobeat Brony'ego.
×
×
  • Utwórz nowe...