Skocz do zawartości

psoras

Brony
  • Zawartość

    245
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    10

Wszystko napisane przez psoras

  1. Zdrada ideałów. Od dziś w Twoim telefonie. I domofonie. Bójcie się.
  2. Hej, jestem miłośnikiem kolei. W moim sercu zawsze znajdzie się ciepłe miejsce dla pasjonatów różnych dziwnych rzeczy. Dlatego m.in. tak bardzo lubię Maud Pie... I tak, doskonale wiem, że nie wszyscy fani komiksów podpadają pod stereotyp. Postaci pożyczyłem sobie z lubianej przeze mnie serii fanfików, a samo opowiadanie miało raczej wyśmiewać typowe fandomowe przesadne analizowanie wszystkiego, a przede wszystkim traktowanie wniosków z takiej analizy ze śmiertelną powagą, co zdarza się w każdym fandomie i co zawsze mnie śmieszyło (szczególnie w naszym fandomie, kręcącym się w końcu wokół bajki dla dzieci, działającej zgodnie z logiką kreskówkowo-baśniową - na przykład wszelkie próby rozgryzienia sposobu działania equestriańskiej ekonomii prowadzą wyłącznie do bólu głowy). Fani komiksów mieli być tylko przykładem znacznie szerszego zjawiska, więc jeśli jacyś to czytają, to prosiłbym nie brać tego do siebie. Przy okazji, nie czytałem komiksów pisanych przez ową prawdzową osobę, której kucowa wersja znalazła się w tym fanfiku, ale słyszałem o niej m.in., że posiada niezwykły dar wrzucania w swoje dzieła najbardziej zrytych motywów w taki sposób, że wydają się pasować zupełnie naturalnie. Muszę to jeszcze zweryfikować osobiście, ale jeśli się potwierdzi, facet jest moim idolem.
  3. Nie lubię komentować prologów, ale ten przynajmniej jest dość długi. Na razie fanfik się dobrze zapowiada - jako całkiem niezła obyczajówka, ulokowana w klasycznej wersji uniwersum Biur Adaptacyjnych. Duży plus za dokładne wyjaśnienie wszystkich aspektów działania Biura (piszę sobie właśnie swoją wersję TCB, więc będę miał co parafrazować). I za stoły. PS. Pisz Lazarusa
  4. Opowiadanie to lekka i przyjemna komedia i przeczytanie jej powinno być dla każdego prawdziwą przyjemnością, szczególnie, że forma jest nienaganna. -Dolar84 Ot takie spisanie wydarzeń z jakiś 5 minut życia. Nie razi, nie zachwyca. Temat zadania jest spełniony. Koncepcja zrozumiana i w ogóle mi się ona nie podoba. -Macter4 Który z nich ma rację? A może żaden? Przekonajcie się sami i napiszcie, co o tym sądzicie. Albo nie. Krótkie, trzystronicowe opowiadanko na konkurs o wyjątkowo dużym limicie, które mimo to zajęło drugie miejsce. Epickie Starcie
  5. Przeczytałem. Świetne, pełne klimatu i całkiem długie opowiadanie o grupie buntowników... Dorek, jeśli jakimś cudem to czytasz, to masz tu wzorzec: tak powinna wyglądać Opera w Trzech Aktach. Od sposobu zwerbowania, poprzez trening i życie w kryjówce, aż po końcową akcję - wszystko jest na swoim miejscu. A do tego ten klimat wszechobecnego nadzoru i klasyfikacja obywateli przy użyciu matematycznych współczynników, które okazują się nijak mieć do prawdy... miodzio. Pierwsze miejsce zdecydowanie zasłużone.
  6. Wtrącaj co chcesz. Jako niereformowalna konserwa niniejszym oświadczam, że neomarksizm w dżęderze leży zupełnie gdzie indziej Jeśli chodzi o pisanie męskie/damskie, to podział ten, jak zresztą każde uogólnienie, uważam za co najmniej tak stereotypowy, jak ten na humanistów, co to matmy nie umiejo (nie mylić z dyskalkulami) i ścisłowców, którzy nie pojmą, o co chodzi w książce, jeśli nie będzie to podręcznik do matmy/fizyki/chemii itp. Kobiety potrafią pisać jak faceci, faceci potrafią pisać jak kobiety - a jeśli nie, to w ogóle do pisania brać się nie powinni (he, piszę to teraz, a gdyby ktoś kazał mi dziesięć lat temu pisać coś z kobiecej perspektywy, to powiedziałbym, że chyba spenisiał). Nie ograniczajmy się. Mimo wszystko jednak nie sposób zaprzeczyć, że pewne różnice są w tym, co komu łatwiej przychodzi. Za skrajności w fandomie uznałbym Bestera/Draquesa z jednej strony (fanfiki skupione na akcji i silnych bodźcach w relacjach między postaciami) i Madeleine z drugiej (fanfiki, w których główną rolę odgrywają przeżycia bohaterów, a akcja schodzi na dalszy plan). A pomiędzy jest całe spektrum pośrednie. W największym skrócie? Pisanie "męskie" opowiada o tym, co się dzieje. Pisanie "damskie" opowiada o tym, jakoe emocje kto przeżywa. Obydwa sposoby pisania bywają stosowane z dobrym skutkiem przez pisarzy obojga płci. A przy pisaniu radzę się tym nie przejmować. (Odmienną konstrukcję psychiczną postaci męskich i damskich uważam zaś za osobny aspekt, którym przejmować się jak najbardziej należy).
  7. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  8. "Not Alone". Nie dość, że naprawdę niezłe, to jeszcze pisane przez RPAńczyka.
  9. Zna ktoś może jakiegoś dobrego fanfika (może być w angolu), który ukazywałby Celestię nie jako księżniczkę-matkę czy mentorkę Twilight, ale jako polityka i, ujmijmy to w ten sposób, "szefową" Equestrii? Coś, w czym Pani Dnia, zamiast po prostu machać tłumom, miałaby okazję pokazać, że faktycznie ogarnia ten cały bajzel? (Najbliższa byłaby chyba Tyranlestia z Trzech Stron Medalu, ale nie do końca o to mi chodzi). Może być w angolu.
  10. Zaraz mnie znienawidzi połowa pisarzy na tym forum. I dlatego napiszę to dużymi literami, żeby było jasne, że naprawdę mam to na myśli: NIE UWAŻAM, ŻE ISTNIEJE COŚ TAKIEGO JAK OBOWIĄZEK KOMENTOWANIA PRZECZYTANYCH FANFIKÓW. A teraz uzasadnienie: tak, doskonale rozumiem, czemu komentarze są ważne, zresztą sam też coś tam sobie klepię. Wiem, że komentarz pozytywny to wielki kop energii twórczej, a negatywny albo jest zachętą do poprawy, albo pochodzi od Mordecza. Wiem też, że wielu pisarzy eksperymentuje, próbując nowych obszarów twórczości i nowych środków wyrazu, i chciałoby wiedzieć, jak sobie z tym radzi. Ale z drugiej strony czytelnik nie zawsze jest w stanie udzielić pisarzowi odpowiedzi na dręczące go pytania. Ba, czasem w ogóle nie ma bladego pojęcia, czemu właściwie dana rzecz mu się podoba (albo nie). Analiza dzieła literackiego to trudna rzecz - po raz pierwszy zetknąłem się z nią w liceum, gdzie przez pół pierwszej klasy uczęszczałem do klasy humanistycznej, co wystarczyło, aby na całe lata obrzydzić mi rozbiórkę opowiadań na części pierwsze. De facto musiałem odkryć ze zdumieniem, że może to sprawiać przyjemność, żeby zacząć ćwiczyć się w analizie krytycznej filmów i książek (a potem i fanfików). A w przeciwieństwie do części forumowiczów uważam, że jeśli ktoś ma wystawić komentarz typu "fajne, 9/11, pisz dalej", to lepiej, żeby tego nie robił. Albowiem błogosławieni ci, którzy nie mają nic do powiedzenia, a mimo to milczą. Na początku mojego stażu na forum dość często zdarzyło mi się przeczytać fanfik i nie skomentować go. Zdarzało mi się to w szczególności wtedy, gdy pod owym fanfikiem było już kilka komentarzy, a ja po ich przeczytaniu dochodziłem do wniosku, że w zasadzie to ja się z nimi zgadzam i nie bardzo mam coś do dodania od siebie. Dopiero później nauczyłem się dokładnie analizować fanfiki i wtrącać coś od siebie - nawet jeśli miałoby to być porównanie Fluttershy do pociągu. Teraz lubię sobie czasem wyciągnąć z otchłani forum jakieś opowiadanie bez komentarzy, przeczytać je w autobusie i skomentować. Ale to teraz, jak już popracowałem nad formą swoich komentarzy i nauczyłem się, jak je pisać, żeby autor wiedział, co mi przypadło do gustu, a co nie, zaś inni czytelnicy mogli ocenić, czy warto dać danemu fanfikowi szansę. No i jeszcze jedno - uważam, że jeśli komuś nie chce się komentować... to niech nie komentuje. Nie ma, kurde, takiego obowiązku. Fanfiki pisze się i czyta dla rozrywki - pieniędzy z tego nie ma. A czytelnicy powinni się dzielić z autorami opiniami z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie dlatego, bo ktoś tak zarządził. Mogą też zachować tę opinię dla siebie, jeśli chcą. Serio. This is what psoras actually believes. A trochę z innej beczki: jeśli ktoś coś napisał i nie widzi pod spodem komentarzy, to albo ma pecha (cóż, zdarza się), albo... napisał średniaka. Bo o ile łatwo znaleźć plusy czegoś wybitnego albo zjechać z góry na dół jakąś abominację, o tyle znacznie trudniej wykrzesać z siebie coś konstruktywnego w przypadku, gdy lekturę zakończyło się z ambiwalentnymi uczuciami. Trzeba się zastanowić, żeby zauważyć np., że wyraziste charaktery postaci kryją fabułę o strukturze durszlaka, albo że kilka fajnych i nieźle zrealizowanych motywów rujnuje prawie absolutny brak opisów. A to wbrew pozorom nie jest łatwe i nie każdy to potrafi. Możliwe więc, że nieskomentowane opowiadania mają czytelników. Tyle, że ci się nawet nie przyznają, bo zostaną zjechani, że przeczytali i nie skomentowali.
  11. Tak, do tej pory potrafię obudzić się w środku nocy, zlany zimnym potem, jeśli przypadkiem przypomni mi się ten odcinek, w którym Clarkson pokazał brzuch.
  12. No, wreszcie, tydzień po rozmowie z autorem dokończyłem to stosunkowo krótkie (w porównaniu z oryginalnym "Takifugu") opowiadanko... Pora jakoś je podsumować. Lepiej się czyta od poprzednika i mniej jest tu momentów totalnego facepalmu, kiedy to czytelnik orientuje się, że to, na co patrzy, nie ma sensu. Niestety wciąż takie momenty się zdarzają, ale mam wrażenie, że autor więcej teraz myśli przy pisaniu. Szczegóły w spojlerze. No to nieźle sobie musiała gardło zedrzeć; jeśli na osiedlu mieszkało jakieś czterdzieści tysięcy kuców, to załóżmy, że dwadzieścia tysięcy było w wieku produkcyjnym, czyli Opera co rano dwadzieścia tysięcy razy mówiła "cześć"... (Sorki. Nie mogłem się powstrzymać ^^). Odkładając złosliwości na bok, muszę jednak przyznać, że wizja Sewentrycza jako miasta, gdzie panuje reżim porównywalny ze stalinowskim, nawet budziki są scentralizowane, a mieszkańcy wszędzie chodzą w identycznych kombinezonach (zwykle strój roboczy zakłada się w szatni fabrycznej) bardzo mi się spodobała - znaczy nie w sensie, że chciałbym tam mieszkać, tylko po prostu lubię takie motywy. Do tego nazewnictwo: Kombinat, admini... Aż prosi się o większe użycie podobnego, w większym stopniu mechanistycznego słownictwa (zamiat częściowego wykorzystania terminologii peerelowskiej - może "Rozdzielnia" zamiast "Partii" jako określenie na tych, którzy kręcą tym całym bajzlem?) i zwłaszcza o szerszy opis dojazdu Opery do pracy. Ci, którzy mnie znają, stwierdzą zapewne, że zależy mi głównie na szczegółowym opisie pociągu SKM Sewentrycz - i po części to prawda, ale nie do końca. Chciałbym po prostu poczuć się na chwilę częścią tego zuniformizowanego społeczeństwa, posmakować tak charakterystyczny dla dworców kolejowych żeliwny pył w przedrożonej kanapce, zobaczyć niekończące się szeregi bloków mieszkalnych za oknem spóźnionego jak zwykle pociągu, w trakcie jazdy powoli wypierane przez hale fabryczne... Właśnie - nie dostajemy właściwie informacji o architekturze Sewentryczu. Wiemy, że Opera mieszkała na blokowisku, ale jak wygląda śródmieście i dzielnica fabryczna (budownictwo przemysłowe też może być bardzo różne - porównaj np. hale przy Trzebnickiej i fabrykę czekolady na Bielanach)? Wiemy też, że miasto otaczał mur - ale jak wysoki? Czy miał trzy metry, jak berliński, czy kilkanaście, jak średniowieczne mury obronne? I z czego był zbudowany? Więcej opisów tego miasta, proszę! Dobra, idziemy dalej. Do fabryki przyjechał pan Wielka Szycha (co chyba jednak powinno wzbudzić pewne emocje u dyrektora fabryki), Opera palnęła głupstwo (wyjątkowo idiotyczne, swoją drogą - albo nasza bohaterka cierpi na totalną ślepotę społeczną, albo jest zwyczajnie durna) i... wylądowała w siedzibie podziemnej (dosłownie i w przenośni) organizacji opozycyjnej Cheketa (dziwna nazwa - jedyne, z czym mi się kojarzy, to Hakata). Ni z gruchy, ni z pietruchy. Czy muszę mówić, co jest nie tak z tą procedurą werbunkową? Jeśli oni porywaliby każdego randoma, któremu zdarzyło się palnąć coś głupiego i niechcący antypaństwowego, a potem grozili mu śmiercią, jeśli do nich nie dołączy (jak naszej bohaterce)... to w krótkim czasie mieliby w organizacji od cholery członków, którzy byliby tam tylko z przymusu. A z niewolnika nie ma pracownika - np. dziś wiadomo, że jeśli peerelowska bezpieka werbowała kogoś pod przymusem, to raczej żeby złamać morale i wewnętrzną lojalność solidarnościowców, niż żeby kablował; w tym celu lepiej sprawdzali się tacy, którzy robili to w zamian za określone korzyści. Swoją drogą, jeśli już o tym mowa, wśród zwerbowanych w ten sposób do Chekety na pewno znalazłoby się sporo takich, którzy, wypuszczeni na pierwszą misję, popędziliby prosto na komisariat i zakablowaliby wszystko władzy, licząc na profity z tego tytułu. Idziemy dalej. Dwa dni po dołączeniu do akwitańskiej "Solidarności" Opera (która do momentu wizyty w zbrojowni Chekety nigdy w życiu nie trzymała broni) dostaje swoją pierwszą misję - zabić Mike'a, który jest idiotą, bo ukradłszy pieniądze z organizacji nie zmienił nazwiska i nie uciekł z miasta. (Swoją drogą, gdybym ja zobaczył tę wypasioną chałupę, straciłbym nadzieję na odzyskanie tych pieniędzy). Pierwsza misja i od razu trzeba kogoś załatwić? Nie lepiej zacząć od roznoszenia ulotek, mazania na murach "KOMBINAT PUZDRO" czy czegoś w tym rodzaju? A przede wszystkim - nie lepiej poćwiczyć przedtem nieco więcej? Trochę mało wiarygodnie przedstawiłeś moim zdaniem pierwsze zabójstwo Opery - to się przeżywa (zapraszam do "Progressio ex machina" - tam jest dobry opis tego, co się wtedy z daną osobą dzieje). Jedziemy dalej. Mamy akcję z odbiciem konwoju (na której nie powinno się rozmawiać otwartym tekstem przez krótkofalówki - przeciwnik może podsłuchiwać!), gdzie Opera wyczerpuje limit szczęścia na miesiąc. Jeden celny strzał i jeden rzut pistoletem(!) wykluczają z akcji dwa samochody... (No dobra, ten motyw mi się akurat podobał ^^). Rezultatem jest spotkanie z G. I nie było trudno domyślić się, o kogo chodzi - po pierwsze, niewielu bohaterów ma imiona zaczynające się od G, a po drugie, tylko jeden z nich widział Operę przed przystąpieniem do organizacji i miał okazję ją ocenić (inna sprawa, że nie bardzo wiadomo, na jakich podstawach) Tak czy siak, Opera rusza na kolejną misję, a towarzyszy postać o imieniu identycznym z nickiem autora. Tu uwaga. Cheketa ma swoje stroje organizacyjne, bardzo charakterystyczne - i biorąc pod uwagę to, jak bardzo się wyzłośliwiałem na płaszcze z symbolami w komentarzu do "Takifugu", możnaby tu oczekiwać z mojej strony podobnego podejścia tutaj. Ale tu akurat ma to swoje uzasadnienie - Cheketa działa w nocy, Sewentrycz nie ma (zdaje się - opisu nie było) oświetlenia ulicznego, a stroje organizacyjne są czarne. Więc nie czepiam się... z wyjątkiem jednej sceny. Sceny, w której Opera i Dorek idą przez Akwitanię w pełnym słońcu, cały czas mając na sobie te stroje, po czym wchodzą do gospody, gdzie spotykają członkinię służb specjalnych Equestrii, która robi tam za odpowiednik "wrażych kapitalistów" (notabene też w stroju organizacyjnym)... po czym zaczynają drzeć się na siebie, wykrzykując na cały głos, kim są! Autorze, pomyśl przez chwilę. Nawet jeśli nie cała Akwitania znajduje się pod władzą Kombinatu, to nigdy nie wiadomo, kto słucha i patrzy. Nasi bohaterowie mogą się w takiej sytuacji nie obudzić następnego ranka, bo zobaczył i usłyszał ich jakiś lojalny poddany Kombinatu i powiadomił odpowiednie władze. Może poza murami miasta Kombinat nie ma możliwości legalnego pozbycia się wywrotowców... ale prawdopodobnie nie ma też nikogo, kto byłby w stanie powstrzymać go przed użyciem metod nielegalnych. Swoją drogą Opera zapomniała o starej, dobrej zasadzie "wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi" (Equestria walczy z Kombinatem, Cheketa walczy z Kombinatem, ergo - są sojusznikami), a Holly Dash jej o niej nie przypomniała, choć zależało jej na tym, aby ona i Dorek byli po jej stronie. Właśnie. Wspólna misja Opery i Dorka. Kluczowa dla fabuły - to tu Dorek ostatecznie zawala swoją sprawę do tego stopnia, że G. postanawia się go pozbyć, to tu między nim i Operą rodzi się chemia, to tu wreszcie wykradziony zostaje tajemniczy pakunek, który później okazuje się być superwirusem. Jest to z wielu powodów bardzo ważna misja, która... NIE JEST OPISANA. Przeskakujemy od Dorka i Opery w gospodzie do Opery przy biurku G. Czegoś takiego po prostu nie powinno się robić. Ale nic - idziemy dalej. Odkrywamy prawdziwą tożsamość G. (jeśli jeszcze się jej nie domyśliliśmy) i widzimy, jak prezentuje innym szychom Kombinatu wykradziony przez Cheketę wirus. A tak z innej beczki - jeśli G. od początku chciał, żeby Kombinat użył wirusa, to czemu nie wysłał po niego żołnierzy Kombinatu? Opera mogłaby jednak zajrzeć do paczki... (Wymyśl jakiś dobry powód, jak będziesz opisywał wspólną misję Dorka i Opery ^^) Wiem, o co chodzi, ale nie mogę się pozbyć z umysłu wizji RKO i defibrylacji prowadzonych na trupach ^^Zresztą plan zarażenia Equestrii ma jedną zasadniczą wadę - Sewentrycz jest o rzut beretem od krainy kucyków i zaraza łatwo mogłaby się dostać do miasta. A przeciwdziałanie temu poprzez pójście piechotą do księżniczki Celestii, albo nawet do Holly Dash (jak niby oni ją znajdą? Czy liczą na to, że znowu to ona będzie ich szukać?) mogłoby być zdecydowanie zbyt powolne - jeśli Kombinat podrzuci gdzieś bombę z wirusem, to przerąbane. Co do spraw bardziej ogólnych, jest problem z wiarygodnością psychologiczną Opery. Pomińmy już, że mowa o kucyfikacji przeglądarki internetowej - ten fakt nie ma żadnego znaczenia dla fabuły. Po prostu nie mam wrażenia spójności charakterologicznej tej postaci. Na początku zachowuje się jak osoba z autyzmem lub jego łagodniejszą formą - zespołem Aspergera (poświęca pracy sto procent swojej uwagi, jest samotniczką, na wieść o reprezentowaniu fabryki przed panem Wielka Szycha nie okazuje ani radości z bycia docenioną, ani stresu w związku z czekającym ją zadaniem, a jej wypowiedź "Społeczeństwo jest smutne" skierowana do przedstawiciela władzy w kraju przypominającym pod względem atmosfery państwo komunistyczne w okresie najgorszego stalinizmu świadczy albo o całkowitej ślepocie społecznej, albo o zwykłym kretynizmie. Do tej tezy pasowałyby też cokolwiek chamskie odzywki w rodzaju "Pracuję sama" skierowanego do szefa organizacji czy traktowanie Holly Dash z pogardą od pierwszego spotkania. Ale co w tym wszystkim robi aluzja w rodzaju "Noce wieczorem bywają chłodne" skierowana do towarzysza? To trochę nie w tym samym stylu. A jej zachowanie podczas akcji to też dziwna sprawa. Po pierwszym zabójstwie (które zwykle bardzo się przeżywa) otrząsa się błyskawicznie. No dobra, powiedzmy, że te objawy można podciągnąć pod nie tyle autyzm, co socjopatię, czyli całkowity brak empatii... Ale nie wiem, o czym miałoby świadczyć, że gdy ma zabić Dorka, to najpierw podchodzi do tego z zimnym profesjonalizmem, potem czerpie z bezbronności ogiera sadystyczną przyjemność, aby w końcu odezwało się w niej sumienie na widok... jego rezygnacji. Dlaczego akurat wtedy, a nie wcześniej, jak kulił się wystraszony pod ścianą i patrzył na nią blagalnym wzrokiem? Po prostu... nie czuję tej bohaterki. Nie rozumiem jej emocji, jej motywacji, jej charakteru. Wydaje mi się najzwyczajniej w świecie niespójna. Co, wbrew pozorom, świadczy o progresie jakościowym w stosunku do "Takifugu" gdzie tak bardzo pochłonęły mnie dziury fabularne i przeładowanie kliszami rodem z filmów akcji klasy B, że nie miałem już siły zwracać uwagi na takie pierdoły jak konsekwencja w budowaniu charakteru postaci Nie wiem też, po co dowaliłeś Kombinatowi pakt z demonami. Informacja o nim pojawia się totalnie z zadu i nie ma żadnego znaczenia dla fabuły fanfika. Wygląda jak dorzucona tylko po to, żeby bardziej sugestywnie pokazać, jaki to Kombinat jest zły. Co jest niepotrzebne - to cholerny stalinowski reżim, to oczywiste, że jest zły. Teraz wypadałoby jakoś podsumować całość. Hmmm... znowu mamy średni fanfik z kilkoma fajnymi motywami oraz kilkoma brakami i dziurami, ale mimo wszystko jest wrażenie pewnego progresu w stosunku do "Takifugu". Polecam przeczytać całość jakiś czas po napisaniu (np. następnego dnia), tym razem patrząc na własną pracę krytycznym okiem czytelnika. Ja czasem musiałem po czymś takim jeszcze raz przepisywać spore fragmenty fanfika. Powodzenia. PS. Będę męczył też następne twoje dzieła. Czuj się ostrzeżony ^^
  13. A mnie się wydaje, że wrażenie braku akcji jest skutkiem nie tyle mankamentów rozdziału jako takiego, a kilkumiesięcznej przerwy, którą zapewnił nam autor. Mnie się rozdział bardzo podobał. Był w większości skoncentrowany na przeżyciach postaci (Flash, jej rodzice, Mane 5), z których każda przechodzi akurat trudny okres w życiu. Wiarygodne wyjaśnienie ich motywacji jest bardzo ważne i już się zastanawiam, jak zareagują rodzice głównej bohaterki... Natomiast przedstawienie całej akcji wykopaliskowej z perspektywy grabarzy, którzy może uniwersytetów nie kończyli, ale na swojej robocie się znają, uważam za całkiem niezły zabieg. Może i nie otrzymujemy wskutek tego żadnych odpowiedzi, ale walić to - będzie jeszcze w cholerę rozdziałów, autor ma czas, żeby domknąć wszystkie wątki. Za to mamy fajnie zastosowany motyw pracowników fizycznych, których nikt nigdy nie pyta o zdanie, a którzy też mogą mieć czasem coś ciekawego do powiedzenia. Tylko mam nadzieję, że nie będziemy musieli na następny rozdział czekać równie długo, bo połowę zapomnę.
  14. Tłumaczenie Winningverse jest w ogólnym. A to przecież „banging, banging everywhere” i wierz mi, byłoby więcej niż łatwo napisać te opowiadania tak, że na tym forum poza MLS by nosa nie wystawiły.Co oznacza, że spokojnie da radę. Trzeba tylko zachować odpowiedni sposób opisu. Jeśli nie będziesz miała pewności, czy się nadaje, to zawsze możesz poprosić Dolara, żeby ci sprawdził przed wstawieniem.
  15. psoras

    Daj swoje foto :P

    [zawiera przekleństwo]
  16. Mam jeden w angolu. Rzecz się dzieje w alternatywnym uniwersum, ale wymagania spełnia:Brag You Down
  17. Rozdział za mną, czas popełnić komcia. Naprawdę fajny ten klimat kolejowej podróży. Moja bujna wyobraźnia natychmiast dorobiła do tego to charakterystyczne przymulenie, spowodowane monotonnym stukotem kół i ciepłem parowego grzejnika, połączone z zapachem pary i węglowego dymu oraz nastrojem mijanych stacyjek... Co ciekawe, po niedawnej wycieczce na pogranicze polsko-czesko-niemieckie stacja w Hoofington zwizualizowała mi się jako stacja w Turnovie, zaś stacja, na której wsiadła klacz ze źrebakiem, jako stacja w Bakovie nad Jizerou... Dobra, mniejsza z tym. Tak czy siak, ta interpretacja Equestrii niezmiernie mi się podoba i bardzo chętnie zabrałbym się z Wolf Clawem w dalszą wycieczkę po niej w poszukiwaniu cholera-wie-czego. Pisałaś, że pocięłaś opisy... może niepotrzebnie? Od razu mówię, że nie czytałem opowiadania przed tym zabiegiem, ale jeśli opisy obejmowały zmianę krajobrazu za oknem bądź też umożliwiały lepsze wczucie się w atmosferę Hoofington, to naprawdę nie miałbym nic przeciwko. No ale ludziom nie dogodzisz. I do tego powiem, że uwielbiam zabieg z makaronizacją - dodaje to charakteru poszczególnym regionom kraju i sprawia, że jest czymś w rodzaju sponifikowanej strefy Schengen. A jako zagorzały (nie, to nie jest dobre określenie, bo sugeruje, że ma to coś wspólnego z gorzałą) zapalony podróżnik bardzo chętnie poznam kolejne fragmenty krainy, zwłaszcza jeśli będą tak samo pomysłowe. Pozdrawiam i weny życzę.
  18. Zawsze jestem najbardziej dumny z ostatniego długiego, wielorozdziałowego fanfika - w tym przypadku z EqueTripa. Z Equestrianki śpiewającej Caramelldansen, z języka niemieckiego, ze sposobu, w jaki Pinkie Pie chciała zapewnić sobie i przyjaciółkom zwycięstwo oraz z kreacji świata: rozbudowującego się Manehattanu, na wpół niezależnego Kryształowego Królestwa i pełnego niespodzianek (i tramwajów) Cloudsdale. A przede wszystkim z tego, że udało mi się to zrobić w miarę naturalnie... A niedługo może powstać coś, z czego będę jeszcze bardziej dumny
  19. Nic dwa razy się nie zdarza | I dlatego z tej przyczyny | Rozpędzamy się bez wprawy | Hamujemy bez rutyny | Choćbyśmy elitą byli | Maszynistów społeczności | To na trasy wyjeżdżamy | Wciąż bez szlaku znajomości | Żaden słup się nie powtórzy | Nie ma dwóch podobnych torów | Dwóch tych samych posterunków | Dwóch tych samych semaforów, nie, nie, nie, nie...

    1. Littlepip

      Littlepip

      tory aż za horyzont

    2. Dolar84

      Dolar84

      To jest oficjalnie genialne :D

  20. Właśnie odkryłeś kawał niewykorzystanego jeszcze potencjału i jeśli będziesz pisał wolno, nie zdziw się, jeśli ktoś ci ten pomysł zakosi Na Wrocławskim stwierdziłem ostatnio, że wszystko, ale to wszystko przejdzie, jeśli zrobione dobrze. Taka "Opowieść o Szklanej Kuli" wręcz opiera się na dziurach fabularnych, a jest moim (i nie tylko) zdaniem jednym z najlepszych fanfików polskiego fandomu. A żeby dopiąć wszystko ładnie bez niezamierzonych nielogiczności, wystarczy (przynajmniej mnie) przeczytać wszystkie dotychczasowe rozdziały przed publikacją następnego.
  21. W mojej subiektywnej opinii nie będzie to już crossover, tylko opowiadanie z elementami uniwersum.Co bynajmniej nie znaczy, że nie powinnaś go popełnić. Ale zamiast taga [Crossover] walnij [Alternate Universe].
  22. No to opublikowane rozdziały mam już za sobą... Przyznaję, iż opowiadanie jako całość czytało mi się z dużą przyjemnością, zwłaszcza że styl Markiza jest bardzo przyjemny w odbiorze. Jak na razie fanfik podzieliłbym na dwie części: pierwszą, w której biednemu Fancypantsowi wali się na głowę tysiąc spraw jednocześnie, jednocześnie potwierdzając wszystkie prawa Murphy'ego, oraz drugą, gdzie dzięki interwencji księżniczki udaje się pokonać buntowników w stolicy, tym samym odsuwając groźbę natychmiastowego upadku królestwa... co jednak bynajmniej nie oznacza ani końca wojny domowej, ani zażegnania zagrożenia. W tej drugiej części kanclerz Fancypants ma okazję zaprezentować swoje umiejętności dyplomatyczne. Królestwo jest w poważnych kłopotach, więc w zamian za neutralność jest w stanie poczynić znaczne ustępstwa, a do tego z racji wzajemnej nieufności, jaką darzą się sąsiedzi Equestrii, jakakolwiek pomoc nie wchodzi w grę... sytuacja nie do pozazdroszczenia i pozostaje życzyć Kanclerzowi szczęśliwego z niej wybrnięcia. Na plus wybijają się liczne odniesienia do historii. Rewolucja Francuska, Rewolucja 1905 roku, Rewolucja Październikowa, a nawet „rewolucja seksualna” 1968 roku - wszystko jest jasne i czytelne, a do tego dobrze wpasowane w świat przedstawiony. I przede wszystkim Marchia Wschodnia... co się spodobało w Marchii Wschodniej? Na pewno wykreowanie jej na wzór Kresów z Trylogii i zmiana klimatu (dosłownie i w przenośni). Poprzednie rozdziały w większości sprawiały wrażenie dość ciasnych - skupiały się albo na gabinetowych rozmowach, albo na starciach i oblężeniach. Tu zaś autor miał możliwość w pełni rozwinąć skrzydła i pokazać nam zupełnie nowy, stworzony od zera kawałek tego uniwersum, który, nawiasem mówiąc, wyszedł wspaniale. Na minus? Kilka niezręczności, które już wymienili w moich komentarzach moi poprzdenicy i które albo zostały poprawione, albo (przynajmniej częściowo) wyjaśnione, więc nie są takie ważne. I jeszcze jedno... pozwolę sobie zwrócić szanownemu Markizowi uwagę, iż lokomotywę prowadzi maszynista, nie zaś motorniczy. Dla kogoś niebędącego pasjonatem transportu szynowego różnica może wydawać się minimalna, do momentu, w którym zdamy sobie sprawę, że słowo „motorniczy” pochodzi od wyrazu „motor”. A choć parowóz istotnie wyposażony jest w silnik, nie jestem w stanie wyobrazić sobie choćby odrobinę obeznanej z kwestiami technicznymi osoby, która nazwałaby go motorem. Podsumowując, ten fanfik był dla mnie samą przyjemnością i na pewno chętnie sięgnę po następne rozdziały, jak tylko się pojawią.
  23. Cholera wie, jakiej wielkości są kucyki. 1. To stworzenia fikcyjne. 2. Nawet, jeśli używają jednostek miary o tej samej nazwie co nasze, mogą one być zupełnie innej wielkości (stopy francuskie i angielskie, na przykład, różniły się od siebie). 3. To stworzenia fikcyjne. 4. Nawet w EqG nie było ani jednej sceny, która ukazywałaby ludzi i kucyki razem. 5. To stworzenia fikcyjne. 6. Trudno zmierzyć, ile jest w stanie udźwignąć kucyk. Twilight niby uniosła Toma i była w stanie z nim maszerować (ledwo, ale jednak), ale zważywszy na fakt, że serial kieruje się kreskówkową logiką, udźwig kuców może zmieniać się ze sceny na scenę, zgodnie z wymaganiami fabuły. 7. TO. STWORZENIA. FIKCYJNE. A to oznacza, że wszystko jest kwestią interpretacji - łącznie z tym, czy faktycznie np. ziemniaki są silniejsze od reszty. Czyli co fanfik, to zasady. Moje zdanie jest takie: przeciętny człowiek mógłby jeździć na Big Macu czy Celestii, ale na Twilight niekoniecznie. Nawet nie dlatego, bo złamałby jej grzbiet, ale dlatego, bo obydwojgu byłoby z tym dość niewygodnie.
×
×
  • Utwórz nowe...