Na scenie pojawia się Kruczek w powiewającej czerwonej pelerynie. Jego dumny wzrok ogarnia niezręczność całej sceny z którą dane mu było się spotkać. Jakiś konikowy baleron wpadł w kłopoty, bo przerośnięta jaszczurka chciała go zeżreć. Szybka analiza sytuacji i wszystkich możliwych opcji. Byłem ziemniakiem, dumnym ziemniakiem. Do dyspozycji miałem bogaty zasób przedmiotów.
Szybko uformowałem plan działania, cholera, jestem genialny.
Potwór napierał na Whoovesa z każdej możliwej strony, ale niewiele mi to przeszkadzało. Trzeba było zacząć od kamuflarzu, generator chłodu w połączeniu z drzewami. Ruchomy śniegowy krzaczek gotowy do akcji. Nie musiałem się zbytnio krępować, jednak trzeba przyznać że przy odwracaniu uwagi zacząłem się nieco martwić. Poświeciłem po czerwonych ślepiach latarką i czekałem na reakcję. Paskudne, zielone cielsko zaczęło się wlec w moją stronę. Whooves chyba zrozumiał o co chodzi, bo natychmiast zerwał się z miejsca i zaczął obiegać potwora, zmierzając w moją stronę. Robił teraz za żywą przynętę, starałem się rozjuszyć stwora jeszcze bardziej, rzucając kamieniami. Miałem wrażenie że Whooves nie wie, że jestem pokryty taką warstwą chłodu, że zwierzątko praktycznie mnie nie dostrzegało.
Gdy kucyk był już blisko mnie, wyjąłem pistolet z dwoma kulami i pierwszą posłałem w kopyto Whoovesa. Baleron upadł i zaczął się zwijać z bólu. Sekundy dzieliły go od śmierci. Zacząłem się do niego zbliżać, gdy wykrzykiwał prośby o pomoc. Czerwonooki stwór wreszcie doczłapał się do swojej ofiary i potraktował ją pazurami. Whooves przestał się rzucać, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Zbliżyłem się do potwora tak szybko jak umiałem, wykorzystując słaby słuch napastnika.
Wszystko stało się w jednej chwili, podczas gdy stwór zajął się pożeraniem Whoovesa (oszczędzę szczegółów, ale wiele z niego nie zostało) podbiegłem i z całej siły wbiłem mu nóż w jedno z czerwonych oczu. Zawył z bólu i próbował się wycofać. Nie dałem mu takiej możliwości, z refleksem wyjąłem broń z ostatnim nabojem i posłałem go w sam środek otwartej paszczy. To nie był miły widok.
Gdy paskudztwo złapało swój ostatni oddech oskalpowałem go, wyciąłem rogi i inne cenne rzeczy. Sprzedałem na Canterlockim Czarnym Rynku a za pieniądze które zostały wysyłałem wiązanki żałobne dla Roseluck i Ditzy.
Nikt nie mówił że doktorek ma przeżyć