-
Zawartość
4033 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
139
Cahan's Achievements
Starszy stajenny (11/17)
3.7k
Reputacja
Aktualizacja statusu
Zobacz wszystkie aktualizacje Cahan
-
Ukończyłam Dark Souls 2 wraz z dodatkami. I mimo tego, że głównie przeklinałam tę grę, to czuję pustkę. Przywiązałam się do Drangleic. Do lore, do postaci. Jedynym bossem, którego nie pokonałam jest Starożytny Smok - to przyjazny ziomek, po prostu nie chcę z nim walczyć, szczególnie, że wiem, że ta walka mechanicznie jest porażką. Ale mimo wszystko gra cierpi na parę przypadłości:
1. Miałam adaptację wylevelowaną na 30, a i tak dotknęły mnie złe hitboxy. Wiedzieliście, że halabardą można oberwać, kiedy przeciwnik dźga nią przed siebie, a wy stoicie za nim? Bo ja nie wiedziałam. Jasne, DS1, DS3 i Bloodborne też mają tego trochę, ale nie na poziomie dwójki.
2. Ta gra jest brzydka. DS1 z DSFixem wyglądało lepiej. Tekstury są paskudne. Lokacje często puste - nudne zamki i kamienne mury robione niemalże na jedno kopyto. I może bywają różnorodne, to pamiętam jak się zawiodłam, że Knieja Upadłych Olbrzymów to zamek, a nie las. Jako las jest Zagajnik Myśliwych, ale gdzie temu do Królewskiego Lasu czy Ogrodu Darkroot? Gdzie rosły nawet biologicznie poprawne heliamfory.
3. Przeciwnicy są... Ugh. Zacznijmy od tego, że występują w miejscach, w których nie powinni, bo nie ma to sensu w lore. To również sprawia, że gra traci klimat, a lokacje się nieco zlewają. Poza tym jest ich za dużo. Tak, Dark Souls 3 i Bloodbrone również były czasami "ganky", ale zazwyczaj czuło się to inaczej, ponieważ te gry są szybsze, przez co łatwiej się unika hord przeciwników. Tu się męczyłam i zazwyczaj przejście mapy było 10 razy trudniejsze od zabicia bossa.
4. Bossowie są dziecinnie prości. Zazwyczaj. Wyjątki znajdzie się głównie w DLC i to również częściej kwestia dziwnych hitboxów niż czegokolwiek innego. W podstawce mianem w miarę trudnych określiłabym 2 bossów, może 3, jeśli doliczyć Psoszczura i jego świtę - gdzie to świta stanowiła problem, a nie sam Psoszczur.
5. Ta gra jest za długa. Mnóstwo lokacji, mnóstwo bossów - i większość z tego wszystkiego wydawała się zbędna. Do tego lokacje są beznadziejnie połączone (niesławne przejście ze Strażnicy Żniw do Żelaznej Warowni), a w grze często brakuje skrótów. W większości lokacji po prostu ich nie ma. Jaka była moja radość, kiedy weszłam do DLC i odkryłam mnóstwo skrótów. Niestety, ale często ich nie było tam, gdzie były najbardziej potrzebne.
6. Walka. Broń brzmi lekko. Backstaby i parowanie mają irytująco długie animacje. Ta gra w ogóle uwielbia nudne i długie animacje. Ale wracając do broni - ponieważ wszystko w tej grze brzmi jak wykałaczka (może poza bronią obuchową), to większość gry przeszłam z bronią do pchnięć - rapiery, trochę pobiegałam z włócznią. Sporo korzystałam z buławy czy innej maczugi, bo jeśli rapier gdzieś nie dawał rady... to to była odpowiedź. Próbowałam również halabardy czarnego rycerza, bo lubię wygląd tej broni, ale źle mi się z nią biegało. No i staminożerność - gram bez tarczy (chyba że paruję) i matko, jak w tej grze wszystko ciągnie staminę. Kolejny argument za rapierami i inną szybką, lekką bronią. Jakbym chciała walczyć jakimś claymorem, to po 2 ciosach nie miałabym staminy. A DPS pewnie byłby taki sobie.
7. Quest z Darklurkerem. Jaki to był jeden wielki rak. Konieczność poświęcania kukieł człowieka w grze, w której nie jest to przedmiot, który tak po prostu można łatwo wyfarmić za każdym razem, kiedy chce się wejść do 1 z 3 lokacji, które trzeba zaliczyć... I konieczność zabicia tych przeciwników. I możliwość inwazji akurat tam. Może miałam pecha, ale co chwila ktoś mnie tam atakował.
8. Kurczenie się paska hp po śmierci. Powodzenia dla początkujących graczy, którzy sobie nie radzą. Ta gra robi wszystko by jeszcze bardziej ich ukarać. I choć nie było to dla mnie problemem, to nie podoba mi się sam design.
Aleeee, podam też kilka zalet:
1. PvP. Bardzo podoba mi się to, że jeśli jesteś online, to domyślnie można cię zaatakować. To jest super. Podobnie jak metoda dopasowywania graczy. Mniejsze prawdopodobieństwo natrafienia na ultra twinka w early game. Poza tym ja lubię PvP.
2. Możliwość teleportacji między ogniskami oraz zmienione mapowanie skoku to dobre zmiany w stosunku do poprzedniczki. Podobnie jak mechanika żarów ascezy.
3. Najlepszy system upgreade'ów w serii. Najprostszy i nie robiący krzywdy graczom. DS1 miał zbyt skomplikowany. DS3 miało niektóre żary do znalezienia tak późno, że pewne buildy mają strasznie pod górkę.
4. Muzyka w DLC.
5. Niektórzy przeciwnicy byli fajni. Oraz bossowie. Swoją drogą uważam, że Lud i Zallen nie są złą walką, a konie z Lodowych Pustkowi byłyby spoko, gdyby nie walczyło się z nimi na Lodowych Pustkowiach.
6. Różnorodność w PvP. Co mam na myśli? W DS1 i DS3 ludzie strasznie trzymają się mety. Tu jest inaczej. Myślę, że jest to związane z balansem broni. Jest lepszy.
7. Przedmioty odnawiające użycie zaklęcia. Nie używam czarów, ale uważam, że to fajne rozwiązanie.
8. Ciekawe pierścienie i przedmioty.
9. Dual wielding.
10. Mechanika pochodni.
Zapraszam do dyskusji.
- Pokaż poprzednie komentarze [12 więcej]
-
W dwójce też trzeba było gadać z babką by levelować. :p Majula była super, ale Firelink było jeszcze lepsze bo stanowiło pewne rozwinięcie konceptu Majuli. Cholernie spodobał mi się motyw miejsca gdzie trafiają ludzie o różnych tłach, wyglądzie, celach i charakterach, ale Firelink dodało do tego jeszcze odmienny klimat - zniszczone trony, poczucie beznadziei i brak nadziei, ludzie dookoła tego wszystkiego, a jedyne oświetlenie to płomienie świec. Nie wiedziałam jak wygląda Firelink Shrine w DS3, ale tak sobie je wyobrażałam, i takie się okazało.
Sen Tropiciela bym ustawiła na trzecim miejscu, choć tutaj i tak mam dylemat. Sen Tropiciela jest czymś niesamowitym, muzyka w tle, domek jak ze wsi, a to wszystko umieszczone jak w innym wymiarze. Chyba jedyne co mi przeszkadzało to to, że byliśmy tam zupełnie sami, nie licząc Lalki. Jakoś tak mam że nie lubię być w świecie gry sama, i hub musi być pewną "bazą", z postaciami, jakimiś stanowiskami, pewną taką "bazą". Ale z drugiej strony jest to też pewna zaleta, bo to właśnie taki efekt, osamotnienia i snu, twórcy chcieli osiągnąć.
Firelink Shrine z jedynki za to mnie dość mocno zawiodło. Trochę rozminęło się z oczekiwaniami, bo wyobrażałam sobie to miejsce jak opuszczoną, pogrążoną w ciemnościach świątynię, lecz ostatecznie to jakieś ruiny. Wyludnione, puste, bez jakiegoś własnego charakteru. Wydawało mi się to wręcz nijakie.
Ja to właśnie wolę Siegwarda od Siegmeyera. To jest wątek Siegmeyera nie jest zły, i ma fajny zamysł, że chcąc pomóc odbierasz mu sens. Ale gdy dochodzi do tego jego córka to ten wątek się według mnie trochę psuje, szczególnie to, jeśli dobrze pamiętam, "Mam nadzieję że nic się mu nie stanie bo inaczej będę go musiała znowu zabić :D". Jak dla mnie historia Siegwarda który pomaga nam w walce z przeciwnościami, a my jemu, który ostatecznie osiąga swój cel i może spokojnie odejść jest lepsza. Oczywiście tutaj wchodzi kwestia "kalkowania", i to trochę drażni. Osobiście przyjmuję że to jest kwestia "okresowości" tego świata, zawsze jest Rycerz z Catariny, Dziewica, Strażnik Płomienia, Rozpalanie Płomienia. Osobiście nawet to kupuję, chociaż to trochę jednak nudnawe.
Pod kątem bossów to pamiętam że gdy zagrałam w Dark Souls to spotkał mnie trochę zawód. Zaletą Bloodborne są projekty bossów - wynaturzone potwory z koszmarów, Ludwig wśród gór zwłok, Amelia zmieniająca się na naszych oczach w bestię. W porównaniu do Bloodborne bossowie z DS1 i DS2 wydali mi się dosyć zwyczajni, i dopiero Dark Souls 3 miało projekty bossów które szczerze pokochałam. Pod kątem trudności również była spora przepaść, oczywiście były pewne trudności np. Ornstein i Smough (nie umiem kompletnie walczyć z bossami którzy składają się z dwóch postaci), ale ogólnie to się aż łapałam za głowę że niektórzy bossowie w jedynce i dwójce są skandalicznie łatwi. Fakt, gdy grałam w Bloodborne to pierwszy raz podchodziłam do tego typu gry, ale tak jak wtedy miałam trudności z Darkbeast Paarl, tak i dzisiaj będę z nią miała trudności. Za to Królów ze Starego Londo potrafię ubić na luzie. DS3 było już bardzo trudne. W dwójce jedyni prawdziwie trudni bossowie byli w DLC. Znaczy nie będę mówić że było łatwo, bo nie było, i pamiętam jak miałam problem z Prześladowcą, bo brakowało kukieł, a ja byłam pusta do tego stopnia że zjadło mi połowę życia i ginęłam w kółko. Ale jednak brakowało bossów do których trzeba było przygotowywać się godzinami ulepszając broń i farmiąc dusze takich jak Nameless King. DS1 i 2 to trudne gry, ale nie tak trudne jak DS3 i Bloodborne, tym bardziej że w dwójce były te leczące kamyczki - kup ich jak najwięcej a całą grę przejdziesz na luzie.
-
Nigdy nie farmiłam dusz w tych grach. W DS1 jedyni trudni bossowie to duet z Anal Rodeo, Manus (dla walczących bez tarczy), Kalameet i Gwyn jeśli się nie umie parować. Do Czterech Królów na NG wystarczy się przytulić i tłuc ile wlezie. It just works.
Darkbeast Paarl to DPS test. Jeśli możesz zadać mu odpowiednie obrażenia, to jest śmiesznie łatwy. Jeśli nie... GG. Ja wybrałam opcję GG i dzięki temu nie miałam żadnych problemów z Darkbeast Loran w Lochach Kielicha. W Bloodporne jednak doceniam mnogość bossów, którzy nie są humanoidami, chociaż uważam, że generalnie DS3 ma więcej dobrych bossów. W Bloodborne jest sporo crapów: Niebański Emisariusz, Wiedźma z Hemwick, Odrodzony, Żywe Porażki, Nicolas Cage większość Lochów Kielicha. Czy bossów, którzy niby są ok, ale nie są zbyt zabawni do walki - Rom, Mamka Mergo, Obecność Księżyca (ubilam to spamując bronią w 20 sekund, co za każul z tego bossa).
Ale DS3 ma crapa nad crapy - Starożytną Wiwernę. Nie ma nic gorszego w całej serii niż ten szajs.
Z hubów najbardziej lubię Firelink z jedynki oraz Sen Tropiciela. Sen jest piękny, a Firelink jest nostalgiczne.
Jest jak wyjście na opuszczony cmentarz ze zmurszałymi grobami porośniętymi bluszczem, które już #nikogo. Jest beznadzieją i kruchością życia. Bez podniosłości. Bez niczego więcej. Bez celu i nadziei. Jest spokojem naturalnego cyklu.
-
Tarcza by była obrona przed magią a potem nawalać ile się da. Ale jednak Czterej Królowie wciąż są uważani za jednego z trudniejszych bossów. Ja mam taką dziwną rzecz że ze słabymi bossami zdarzało mi się męczyć, a silnych ubijać raz dwa. Ebrietas to nawet nie pamiętałam jak wyglądała bo ubiłam ją za pierwszym razem, i to dość szybko. Za to Paarl czy Bloodstarved Beast to moje koszmary największe. Ostatecznie w Królach problem stanowi to że trzeba się śpieszyć, oraz początkowo "arena" bardzo dezorientuje.
Z tego co pamiętam można było ją jakoś stunlockować czy coś w tym stylu, tylko to wymagało zadania jej dużych obrażeń na raz, a ja akurat się skupiałam na rapierze który za bardzo takich nie zadaje. W Lochach Kielicha to już w ogóle, był jeszcze ten olbrzym i Pthumerczyk, ten co popylał z mieczem którym potrafił rzucać. Ale najfajniejsi bossowie są według mnie w dodatkach - Król Kości Słoniowej, Maria, Friede i Gael, i gdy przypomnę sobie walki z nimi to wciąż mam ciary. Bossowie nie tylko trudni, choć sprawiedliwi w swojej trudności, ale też z super lore i klimatem.
Wiwerna aż takim crapem nie jest, najgorsze jest Bed of Chaos, choć Wiwerna również wpisuje się w ten motyw bossów-zagadek z których lubiłam tylko Drzewo, a to i tak tylko dlatego że walczyło się z nim normalnie, po prostu najwięcej HP się zabierało nawalając w bąble. No i Wolnir i bransolety, ale mu raczej jest w miarę blisko do zwykłego bossa. Still, Wiwerna była okropna, głównie dlatego że miałam masę problemów ze wskoczeniem jej na głowę, raz ruszyła gdzieś łbem, innym razem z jakiegoś powodu nie wylądowałam na nim. Ale Bed of Chaos to zupełnie inny poziom żenady, a do tego jeszcze konieczność łażenia przez Izalith, nawet ze skrótem...
Ja to właśnie mam identyczne odczucia, ale w stosunku do Firelink z trójki. Oczywiście nie oznacza to że Firelink z jedynki jest cienkie, bo ma pewien swój klimat, ale ostatecznie tego klimatu ma mniej od reszty.