Skocz do zawartości

Grento YTP

Brony
  • Zawartość

    558
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    21

Wszystko napisane przez Grento YTP

  1. Roger: - Nie sądze, żeby chciał cię posłuchać, gwardzisto - mruknął, stając obok niego. - Bandyci nie dają sygnałów ostrzegawczych, tylko po prostu atakują. Musimy być szybsi. Mogę go złapać w zaklęcie unieruchomienia. Kazałem Luci'emu obstawić jedno z wyjść. Ma marne szanse na ucieczke, ale zawsze. Uważaj także na tego z mieczem i kolczugą. Nie wiadomo kim jest i co tu robi.
  2. Roger: - Ach, jestem pewnien, że zrozumieli. No to chodzimy! - ruszyliśmy. Detektyw na przodzie, gwardzista z tyłu, a my w środku. Nie przeszkadza mi to, ale jakby co, to zawsze mogę dołożyć swoje dwa grosze jeśli dojdzie do walki. Wkroczyliśmy na piętro do komnaty, kierowani odgłosami zamieszania. Zobaczyliśmy rannego gwardziste i księżniczkę, którzy leżeli na kamiennej podłodze. - Tam! - wskazał Roger jakiś ruchomy kształ u góry. Pochylił głowę, przez co brązowa grzywa odsłoniła jego róg, który zapłonął zimny ogniem. - Bez obaw! Zaklęcie nie naruszy zamku, a zmasakruje tamą gościówe o góry! Em... to znaczy unieruchomi!
  3. Luci: Moje uszy drgnęły. Ten dziwny zmysł, który pewnie nabył mój ród poprzez wieki bycia na służbie znów się odezwał. Ostatnie wydarzenia pokazały, że lepiej go nie lekceważyć. - Coś tam się dzieje na górze! - powiedziałem do gwardzisty w pełną powagą. - Nie chce kwestionować rozkazów księżniczki, ale detektyw naprawdę może mieć racje! Roger: - No! - starszy ogier zerwał się na równe nogi. -Blondynek dobrze gada! Widzicie, od samego początku miałem racje! Coś tam pieprzneło na górze. Dalej uważasz, że powinniśmy pozostać bierni, gwardzisto?
  4. Luci: Detektyw spojrzał na gwardziste z pogardą i pobłażbliwością, jak na małe źrebię, co nieszczególnie mnie u niego zdziwiło. Lecz zaraz po tym obrócił się na kopycie i ruszył w stronę schodów, ignorując wszelkie uwagi. Zobaczyłem, jak ciało gwardzisty przyjmuję postawę bojową, aby zaraz ruszyć i go zatrzymać. Co Roger chce osiągnąc, poprzez takie zachowanie? Czasami naprawdę go nie rozumiem. Jest szalenie inteligentny, więc prawdopodobieństwo, że podejmie złą decyzję jest naprawdę zanikome, ale co, jeśli to wszystko zaczęło go przerastać? W końcu rozwiązał już tysiące spraw przez te ponad 35 lat w policji. Kiedyś musi się wypalić. Czy właśnie nadszedł ten czas? Strażnik ruszył do przodu, jednak w tym momencie Roger skręcił przed schodami i usiadł obok nich pod ścianą. No tak. Chciał wszystkich tylko podenerwować. To był jego cel. Mogłem się tego spodziewać… Roger: - No co? - rozłożył kopyta, udając wielkie zdziwie. - Nie słyszałem rozkazu, który miałby zakazać odpoczynku starcowi w tym miejscu. Echh, mówię wam. Tracimy tylko czaaas! - warknął, osuwając się na podłogę. - Późnie będzie tylko jęk, płacz i zgrzytanie zębami, bo księżniczka skonała tuż nad naszymi głowami!
  5. Roger: Detektyw obrócił się osaple i przewracając oczyma, zacmokał parę razy, kręcąc głową. - O czym my w ogóle mówimy? O sympati? W naszej pracy nie powinniśmy kierować się prywatą. Idę tam, bo mogą nie mieć już okazji nikogo zawołać, gdy coś będzie im rozwlekać wnętrzności na podłodze. Uwiesz mi, widziałem tyle już rzeczy, że ho ho! - machnął kopytem. - Poza tym, księżniczka Luna jest osłabiona, a ja - wskazał na siebie, wypinając pierś. - Jestem tym lojalnym sługą księżniczki Luny i to jak się martwię, nie pozwala mi ustać w miejscu. Sztywe reguły zawężają pole manewru. Trzeba być elastycznym i mieć umiejętności improwizacji.
  6. Luci: Pokiwałem głową w pozytywnym zaskoczeniu. Niespodziewałem się takiej pochwały. - No cóż - zacząłem, zawiązując ostatniego guza. - Nie myślałem nad tym. Bycie medykiem mogłoby przyprawić moje szalone życie o jeszcze większą dawkę szaleństwa. Ale jakby brał udział w jakieś bitwie… ależ dużo tematów do balladach by było! - oznajmiałem podekscytowany. Po chwili zamrugałem oczami, zadając sobie sprawę, że trochę odpłynąłem w moich fantazjach, co mogłem zobaczyć po twarzach tu zebranych. - Ekhem, ależ nie ma się czym podniecać. Wojna to straszne czasy. Czas pogardy. Ale abstahując już od tego, to robię tylko to, co powinienem robić. Leczę rannych i chorych. Wypełniam swoje obowiązki, tak samo jak Ty, czy każdy z nas tutaj. Więc… wszyscy… Roger: - Bla bla bla! - przerwał mi głośno detektyw. Znalazł się przy nas tak naglę, jak jakaś zjawa. - Coś długo ich nie ma. Ktoś powiniem tam pójści, żeby sprawdzić na czym stoimy. Więęęc… ja pójdę! Nie dziękujecie mi! To dla mnie prawdziwa przyjemności! - Roger obrócił się na kopycie i zaczął iść w kierunku następnego piętra.
  7. Rorger: Roger zaśmiał się pod nosem. - A miałaś w domu koty? - spytał, za odchodzącą klaczą. - Bo widzę, że całkiem zręcznie porafisz je wykręcać ogonem. Jak już Ci się znudzi tamten gwardzista, to wróć tutaj. Podyskutujemy o niezpiecznych schodach! Luci: - No cóż, taki już jest - uśmiachnąłem się nieręcznie do klaczy, słysząc detektywa. - Z gwardzistą ciężko teraz będzie wam pogadać, gdyż bandażowanie połamanych skrzydeł, nie służy pogawendką. No ale jak chcecie… Pożyczyłem od ogiera nóż i rozprułem placaczek, jak drapieżnik, który właśnie dorwał swą ofiarę. Następnie powiązałem materiał w pasy i zacząłem bandażować skrzydło gwardzisty. Wszystko przebiegało jak narazie bez większych komplikacji, taa…
  8. Luci: - Pewnie, że się nada, ale czy aby na pewno chcesz mi go oddać? - spytałem z lekkim uśmiechem. - Do niczego Cię nie zmuszam, ale tam jest chory gwardzista, a to może się przydać. To Twój plecak. Wybór należy do Ciebie... Roger: - Chyba się nie zrozumieliśmy - detektyw westchnął, zapalając od nowa kolejne cygaro. - To nie tak, że się o Ciebie martwię, ale Ty MASZ tu zostać i nie ma dyskusji. A w ciemnościach nawet najbystrzejsze oczy zawodzą. Schody mogą Cie strącić z dużym prawdopodobieństwem, jeśli wziąć pod uwagę, że są zniszczone oraz śliskie. A jak się im pomoże, to już w ogóle - mruknął i strącił popiół z papierosa. Wtedy postanowiłem się włączyć, gdyż ta konwersacja, nie wyglądała na przyjemną... Luci: - Lepiej zostańcie. Nie mówię, żebyście się zgadzały z tym zakwaszonym detektywem... - Na chwilę przerwałem, gdy zobaczyłem jego kose spojrzenie, Mówi się trudno... - ale jednak lepiej będzie dla wszystkich, jak zostaniecie. Wrócimy razem. Nie trzeba będzie się pieprzyć z tymi wilkami, kiedy pójdziemy w grupie - zaśmiałem się pod nosem, stukając dla zabawy laską o zamszony bruk zamku. - Takie wilki, to dla was żadne wyzwanie, więc po co tracić na nie czas? Mówię wam, lepiej będzie, jak zostaniecie - uśmiechnąłem się, zerkając co jakiś czas na ponurą twarz Roger'a, która wypalała mą duszę.
  9. Luci: - Ech, wybacz. Pójdę sprawdzić o u nich - powiedziałem do gwardzisty i podszedłem do tych klaczy. - Przepraszam, że przeszkadzam panią, jednak chciałbym spytać, czy nie macie może jakiegoś materiału lub odzieży? Mam tutaj rannego. Przyda się każda pomoc. Roger: - Ja także nie widzę nic ciekawego w śmieciach, ale tak jakoś mi się z nimi skojarzyłaś - zachichotał, wstawiając na równe nogi. - Aaale nie przejmuj się tym tak bardzo. Społeczeństwo kucyków jest bardziej litościwie niż u ludzi. I radzę uważać na schody. Czasem podkładają niegrzeczny dziewczyną nogi - wzruszył ramionami, przyglądając się ich naburmuszonym twarzą. Uśmiechnął się cwano. - Oj nie bierz tegoż znowu aż tak na poważnie. Dziadziuś się martwi o każde niesforne dziecko. Wtedy ja podszedłem i zagadałem klaczki, czy nie mają jakiegoś materiału.
  10. - A obcięli mi je - opadłem pospiesznie, obojętny głosem. A przynajmniej tak starałem się brzmieć, żeby zaraz się tu nie złamać. Następnie powoli zacząłem przesuwać kość na ich właściwie miejsce. Zdawałem sobie sprawę, że go boli. Niestety czasem musi. Po kilku sekundach mordęgi, kość była na swoim miejscu. Teraz trzeba ją jakoś unieruchomić, żeby problem nie powrócił. - Potrzebne mi będzie teraz coś twardego, żeby usztywnić stawy, od biedy może nawet być ten nóż, jakoś go zapakuje, żeby niczego nie zrobił, no i materiały, jak ubrania, czy coś w tym stylu. Trzeba popytać, czy ktoś tu czegoś nie ma. Detektyw nic raczej nie ma. Może tamte klacze? - spytałem, zwracając się ku nim. - Możecie nam coś oddać? Jakiś materiał?
  11. Luci: - W porządku... Pytasz o moje skrzydła? Wystarczy, że spojrzysz na mój grzbiet, to się przekonasz. Kiedyś próbowałem to ukrywać przed innymi, ale... - wtedy zdecydowanym ruchem wcisnąłem skrzydełko, które wskoczyło na swoje miejsce, zanim gwardzista zdążył coś powiedzieć, czy jęknąć. Spojrzałem zadowolony i stwierdziłem, że się udało. - Mam nadzieję, że nie przegryzłeś swojego sztyletu, bo jeszcze na chwilę się przyda. Teraz ta nieszczęsna płomieniówka... Ostrzegam, że wrażenia z tego zabiegu zapadną Ci trochę głębiej w pamięć... Gotowy? Roger: - O, to ciekawe. Co jeszcze zwiedzałaś? Rozsypujące się domy, czy wysypiska śmieci? Wiesz, to dobra okazja, abyś mogła się pochwalić. Tak więc, to kolejny powód, dla którego tu lepiej zostać. Może do Twojej księgi przygód dołączy jeszcze jedna, z księżniczką Luną. Coś czuję, że to dopiero początek... - opadł się o ścianę w przejściu, patrząc figlarnie swymi niebieskimi oczami na klacze.
  12. Luci: - Właściwie to jest mój obowiązek, ale cieszę się, że jesteś zadowolony - uśmiechnąłem się i skończyłem badać. Teraz wiedziałem już wszystko. Kości promieniowa złamała się w jednym miejscu i uciska nerw, gdy tylko wyprostuje mięsień. Dodatkowo skrzydełko - taka mała kosteczka, osunęła się ze swojego miejsca, też jest uszkodzona i to poważnie. To jest taka mała rzecz, która należy do tych dosyć ważnych dla pegaza... i cholernie boli przy przestawianiu. Teraz będę musiał użyć moich "znachorski" kopyt, aby poskładać go w całość. - Emm, masz coś, co możesz zagryźć? - spytałem, z lekkim uśmieszkiem. Roger: - Kompromis jest następujący. Zostajesz tutaj, a ja nie będę musiał dawać klapsa takiej niegrzecznej dziewczynce. Doczekałem się spoko wnuków i mam do tego kopyto - uśmiechnął się złośliwie i wyzionął nosem ciężki dym, jak jakiś smok. - Wydaje ci się, że tyle już widziałaś, że swymi umiejętnościami możesz złapać Boga za nogi, ale się grubo mylisz. No chyba, że wolisz najpierw się sparzyć, jak dziecko, niż posłuchać rad starszych? Hm?
  13. - Ej, może nie wyglądam jak na swoje lata najlepiej... to chyba przez ten tytoń khe khe - Detektyw jakby wyrósł spod ziemi i zagrodził wyjście klaczą. - Ale chyba wyglądam milej niż patyko-wilki, z czerwonymi od krwi pyskami, umazanymi w waszej krwi. To jak będzie? Dojdziemy do kompromisu? - spytał, unosząc wysoko brew przed tymi dwiema klaczami.
  14. - Kość ramieniowa mówisz - mruknąłem, przyglądając się. Dałem znak, żeby opuścił skrzydło. - Gdyby tak było, nie mógłbyś wcale go rozłożyć. Po prostu by zwisało. Sądzę, że problem może być bardziej złożony. Łapa patyko-wilka jest twarda jak... drewno. Jak solidne drewno. Doszło do stłuczenia, które mogło złamać kość promieniową. Sądzę tak, na podstawie tego, do którego miejsca mogłeś wyprostować skrzydło i gdzie pojawiło się krwawienie wewnętrze. Złamana kość jest ostra jak brzytwa i gdy się przemieści, potrafi rozciąć tkanki i wyleźć na powierzchnie, jak przy złamaniu otwarty, lub nawet wbić się w drugą kość. Promieniowa jest cienka i podatna na złamania. Jak widzisz, kucyk jest kruchą istotą - uśmiechnąłem się kwaśno, zaczynając macać jego narząd. Czasem nie potrzeba nawet rentgenu. Kości skrzydła są łatwe przy diagnozowaniu i dobrze się zrastają, tylko trzeba być ostrożnym, żeby niczego nie zepsuć. - Nie ruszaj się. Powiedz, jakby zabolało- oznajmiłem, powoli prostując jego skrzydło. - Więc mówisz, że mnie kojarzysz? Jesteś pegazem, gwardzistą, musisz dobrze latać, więc zdawałeś różne akademie lotnicze. Może tam mnie widziałeś. Nie chcę się chwalić, ale kiedyś byłem znany w tamtym środowisku... - uśmiechnąłem się na tamte wspomnienia, ściskając delikatnie każdy centymetr skrzydła i tak przesuwając się dalej.
  15. - Wszyscy jesteśmy zdenerwowani - odparłem, uśmiechając się. - Detektyw ma... kryzys wieku średniego - powiedziałem żeby nie usłyszał, bo to jak podpisanie wyroku śmierci na samego siebie... - Więc, czasem trzeba być dla takich wyrozumiały... no dobra. Zobaczmy, co my tu mamy... Zbliżyłem się, na razie nie dotykając. Nawet najmniejszy ruch może spowodować niepożądane przemieszczenie się którejś z kosteczek. Skrzydło w kilku miejscach było nienaturalnie wykrzywione i pojawił się krwotok pod skórny, co zaowocowało kwitnącymi krwiakami. - Zanim cię dotknę, powiedz mi, gdzie dokładnie cię boli i jaki masz zakres ruchu. Tylko nie wykonuj niczego gwałtownie i zatrzymuj się, jak powiem.
  16. (ale Luci ma blizny na grzbiecie, jakby coś) - Ech, daj spokój... - odparłem, przechodząc obok niego. Zbliżyłem się ostrożnie do tamtego gwardzisty, który wcześniej wątpliwie na mnie patrzył. Chyba go znałem... ale już nie pamiętam skąd. Od razu naraziłem się na jego baczne spojrzenie. Uniosłem kopyta w pokojowy geście, odkładając moją laskę. - Chyba coś przetrąciło Ci skrzydło. Nie leczone złamanie może prowadzić do złego zrośnięcia się kości, a skrzydła do skomplikowana struktura mnóstwa kosteczek, które niestety muszą być w miarę lekkie. Lepiej sprawdzić, czy nerw nie został uszkodzony i tak dalej i tak dalej... Mogę to sprawdzić, jeśli chcesz.
  17. - Jak sobie życzysz, księżniczko - Roger ukłonił się, gdy ta wydała rozkaz. Widzę, że nawet Roger czasem musi odpuścić. I dobrze. Przesadził tym razem. Wysłałem przepraszający uśmiech do tamtego gwardzisty, nie wiem, czy to załagodzi jakoś sprawę, może tak, a może nie, w każdym razie nic do niego nie miałem, a nawet wydawało mi się, że skądś go znam... a no tak. Z Gali. Detektyw odwrócił się na kopycie i podszedł do mnie. Nachylił się i mruknął półgłosem tak, żeby tamten gwardzista, który został, tego nie usłyszał - Wiesz jak funkcjonowały legiony? Najsłabsi szli na pierwszy ogień, gdyż byli najmniej doświadczeni oraz... warci. Niech idzie pierwszy. I nie myśl sobie, że się pomyliłem. Zostaniemy tu, zrobimy dokładniejszy rekonesans. Poczekamy na dalszy rozwój wypadków. To dopiero początek...
  18. - Hm, nie mogę się z Tobą zgodzić - Roger odburknął, rozglądając się po komnacie. - To jest sprawa Gwardi Królewskiej? To co tu robią dwa żołnierzyki, na dodatek wydarte z całkiej innej rzeczywistości, na przykład takiej jak Canterlot? A te klacze? Im nie karzesz odejści, a mi, detektywowi, który rozwiązał każdą sprawę, tak? Coś mi się tu nie zgadza - detektyw stwierdził, widząc rumienien na twarzy gwardzisty. - Możesz albo ze mną będziesz współpracować, albo lepiej wracaj do domu, żòltodziobie. Jak narazie tylko przeszkadzasz. Ech… westchąłem, widząc to wszystko. Ci dwaj są bojowo nastawie. Nic dobrego z tego nie wyjdzie… Cholera... zobaczyliśmy, jak tamten coś majstruje, przy nodze... ludzkiej... o co tu chodzi?! Na ten widok Roger uśmiechnął się cwano, kładąc kopyto na ramieniu gwardzisty. - Przykro mi, że jesteś niepotrzeby, ale mamy tutaj lekarza, który sobie lepiej poradzi... I wredy wskazał na mnie...
  19. Dogoniłem detektywa dopiero pod zamkiem. Biegnąc za nim, omijałem szczątki patyko-wiklów i innych besti, przez które zdążył się przedrzeć. Walka spowolniła jego wędrówke, co w końcu dało, że razem mogliśmy przekroczyć bramę zamku Dwóch Sióstr. Niechętnie, ale jednak zgodził się, aby mu towarzyszył. Pewnie wiedział, że jest już coraz starszy, a przez to słabszy, do czego nie przyznałby się nawet w obliczu śmierci. Zanim wkroczyliśmy do zamku, Roger przestrzagł mnie, że ktoś już tutaj jest. Potem ja sam dostrzegłem te ślady, jednak on był szybszy… W środku natrafiliśmy na dwóch gwardzistów oraz klacze. Roger zmrużył oczy, przyglądając się im. Następnie zionął gestym dymem ze swych ust, a jego cygaro rozpaliło się jak rozgrzany metal. - Albo natarafiliście na jakiś problem, prawdopodobnie zawiązany z księżniczką, gdyż nie stalibyście tutaj jak słup soli, albo umówiliście się tutaj na… spotkanie. Interesując scenera, nieprawdaż? - mruknął, przechodząc obok gwardzistów i pokazał srebną odznakę detektywa, nawet na nie patrząc w ich stronę. - Co się tu dzieje? Spotkaliście ją? Natomiast ja trzymałem się z boku, udając kalekę o lasce. Wolałem nie przerywać mu jego wywodów.
  20. - A niech to! - syknąłem do siebie, gdy tylko spojrzałem na zegarek. Strasznie długo tam siedzi. Niestety nie mam czasu, aby na nią dłużej czekać. Nie chce jej zostawiać akurat w takiej chwili, na dodatek, gdy jeszcze jest osłabiona po chorobie, jednak lepiej później dla niej będzie, jeśli pozyskam sojuszników, którzy pomogą mi wyciągnąć pielęgniareczke z tarapatów. Zostawie jej wiadomość, aby mogła być zorientowana w sytuacji. Zawołałem jednego ze znajomych mi funkcjonariuszy i poprosiłem go o przekazanie wieści Amy ode mnie. (Jak będzie wychodzić, to już to sam opisz Energy) Wybiegłem z komisariatu, przy okazji zahaczając na krótko o mój domu, miałem po drodzę i popędziłem do lasu Everfree. Wziąłem ze sobą mego asa. W tym lesie nigdy nic nie wiadomo…
  21. Cholera i co teraz powinienem zrobić? Poczekać na Amy, czy wyjść za detektywem? Jeśli tutaj zostanę, to być może będę mógł z nią porozmawiać, lecz wtedy szansa na współpracę z Rogerem przepadnie. Poza tym sprawa z księżniczką Luna wydaje się być poważna. Podejrzewam, że detektyw zamierza teraz zwiedzić ruiny starego zamku w Everfree. Tak więc jest już jakiś trop. Eh… no dobra. Poczekam jeszcze chwilę na Amy, żeby dowiedzieć się, o co z tym wszystkim chodzi, lecz jeśli nie wyjdzie z pokoju przesłuchań w ciągu 10 minut (czyli godzina 20 dzisiaj), to pójdę za detektywem. Spróbuje go nakłonić do pomocy sprawie Amy, sprawdzenia Donalbeina oraz… włączyć siebie do tej sprawy zaginięcia Luny. To z pewnością będzie ekscytujące zajęcie!
  22. - Nie kręć się tu. Mam ważną sprawę na głowię - burknał Meanpon, miażdżąc w kopycie papierowy kubek. - Chodzi o księżniczkę Lune. Nic więcej nie powiem. Zaciągnął się papierosem i dmuchął mi prosto w twarz. Kaszlnałem parę razy, wycierając łzawiące oczy. Ponownie zabiegłem mu drogę od razu pytając. - Tak się składa, że ja także wziąłem tą sprawę na rozpracowanie. W swoim zakresie oczywiście - skłamłem, uśmiechając się cwano. - Za co zamykają tamtą pielęgniarkę? - A, tamtą - Roger zerknął przez ramię, patrząc na drzwi do pokoju przesłuchań. - Za rzekome ukradzenie drogiego medalionu. Stawiam na to... około 23%. Ale odkąd zaczęła się z Tobą spotykać wartości ta wzrasata do 39%. - Em, to ty już wszystko wiesz? Detektyw wzruszł ramionami i spojrzał mnie z góry swymi błękitnymi oczami. - Moją pracą jest, żeby wiedzieć. Nie jest to dal mnie specjalnie ciekawe, lecz wiem, że przyjaźnicie się od spotkania w pociągu, a także, że ją operowałeś ostatnio. No co najważniejsze... - przepchnął mnie, podchodząc do wyjścia. - Że nie zajmujesz się sprawą księżniczki Luny. Skrzywiłem się jak trafiony w czymś bardzo gorącym po łbie. Czy on o wszystkim musi wiedzieć? To takie irytujące... - Ale mogę zacząć się zajmować! - krzyknąłem, jednak Roger w tym momencie zatrzasnął drzwi.
  23. (No jak to za co? Wykonałem operację na graczu, czyli 150 bitów moje) Po tej dziwnej, lecz wyczerpującej rozmowie, postanowiłem udać się do mego domu. Lecz... jednak coś mnie olśniło! Pójdę odwiedzić przyjaciela mego zmarłego ojca. Pewnie się nie ucieszy na mój widok, to twardy glina i świetny detektyw, więc raczej nie dorastam mu do kopyt, jednak powinien mi pomóc. Nigdy do końca nie ufałem Donalbein'owi. Owszem, uratował mi i Rainbow zady już kilkakrotnie, gdy śmierć była niemal pewna, jednakże mam wrażenie, że to wszystko jest do czasu... Odwiedzę w takim razie komisariat, gdzie pewnie będzie smolić jak smok ze swojego cygara, ale zanim się tam udam... muszę wymyślić jakąś gadkę, która zainteresuje go do chociaż sprawdzenia Donalbein'a. To dla niego żaden problem. Powinno mi się udać... Gdy kroczyłem na komisariat, zobaczyłem Amy prowadzoną przez jakiegoś strażnika, najpewniej na przesłuchanie. Obserwowałem to z półotwartym pyszczkiem, nie mogąc uwierzyć, w to, co widzę. W końcu zamknąłem się. Przede mnie wyszedł wysoki ogier z kilkudniowym zarostem. Spojrzał na mnie zimno i wypił całą wrzącą kawę. Z jego ust starczało długie cygaro, które iskrzyło się na końcu jak rozgrzany metal. Tak, to z pewnością był przyjaciel mego zmarłego ojca - detektyw Roger Meanpon. Przełknąłem ślinę, zbierając myśli. Tak więc czekam mnie kolejna przygoda. To się nigdy nie skończy...
  24. [325+150=475] - Emm... Donalbein? To ty? - spytałem niepewnie. Tamten tylko prychnął, bawiąc się swoim złotym łańcuszkiem. - Ojej! No Donalbein! Jakiś ty mądry! - machnął kopytem, przechodząc do sedna. - Słuchaj. Oczyściliśmy Rainbow z zarzutów. Było całkiem ciekawie. Ale teraz szykuję się coś nowego... Nie wyjeżdżasz nigdzie, prawda? - spytał, choć to raczej brzmiało jak groźba, że coś mi się stanie, jeśli rzeczywiście będę jechać... Mimo wszystko takich planów nie miałem, więc przytaknąłem mu. - Dobrze... - mruknął, wstają z ławki. - Tak tylko cie uprzedziłem, na wszelki wypadek. Lecz bądź w pogotowiu. Już wkrótce znów cię odwiedzę...
×
×
  • Utwórz nowe...