Skocz do zawartości

Draco Brae

Brony
  • Zawartość

    2929
  • Rejestracja

Wszystko napisane przez Draco Brae

  1. Myśl zakończona "dodałam"? Ugh, co najmniej dziwnie to brzmi. _________________________________________________________ Niewiele myśląc poszłaś na spacer. Tak po prostu, by zrobić coś ze sobą w oczekiwaniu na matkę. Zignorowałaś całkowicie Dark i już po chwili cieszyłaś się popołudniowym słońcem, powietrzem i gwarem jaki niósł się po ulicach Ponyville. Wszyscy wesoło gaworzyli, a Ty po prostu szłaś przed siebie. Kręciłaś się bez celu, aż Twe oczy ujrzały bibliotekę Ponyville. Brak jako takiego celu zaprowadził Cię spory kawałek od domu.
  2. Spokojne życie, którego nie potrafią obronić. Mimo to mają czelność obrzucać silniejszych błotem. Wyzwiska. Obelgi. Czym sobie na to zasłużyłem? Czy to moja wina, że jestem jaki jestem? Że jestem... Przeklęty? Może i różnię się od nich, ale też mam uczucia, które odżywają za każdym razem, gdy to się dzieje... - MORDA! - wrzasnąłem z całych sił i zmniejszyłem dystans. Czułem jak mięśnie pyska wykrzywiają go w grymasie gniewu oraz pogardy. - Chyba, że chcecie bym dorzucił was do mojego jadłospisu - dodałem szczerząc zęby.
  3. Lyriel dość szybko wszystko przygotowała i czekała aż woda się zagotuję. Opierała się teraz o blat za sobą stojąc na dwóch kopytach oraz spoglądając w okno. Wsłuchiwała się w poranny śpiew natury, który swoją drogą był bardzo kojącym doświadczeniem w porównaniu do tego co czasem można otrzymać w miastach. - Mam tylko nalewki. W kuchni zaczęło robić się przyjemnie ciepło.
  4. Czas z wolna mijał, programy w tv się zmieniały, a Fire nie wracała. Leżenie obok ojca stawało się uciążliwe, zwłaszcza, że miałaś potrzebę działania. Kanapa wkrótce stała się niemiłosiernie gorąca oraz niewygodna. Jedynym urozmaiceniem w czekaniu, było nagłe nadejście narzekania i jęczenia Dark, która schodziła po schodach.
  5. Popełniłem błąd. Mój lot okazał się bardziej przerażający niż mogłem przypuszczać. Wrzaski i jęki przeszywają przez to moje myśli. Zdaje się, że nie prezentuje niczego więcej. Nawet słowa tłumaczenia zdadzą się na nic. Pełni strachu mają jednak swych obrońców, kucyki, które nie mają zielonego pojęcia o walce. Ich serca przeżarte lękiem jednak mają coś co kochają i chcą tego bronić. Właśnie to coś zmusiło jednego z nich, do desperackiego rzutu. Tyle hałasu i zamieszania o nic. Nawet nie trafił, a już w jego śladu idą następni. Zawsze tak samo, zawsze. Nie dziwię się im, zrobiłbym to samo... Nie ma co gdybać, pora kontynuować podróż. Potężnym zamachem skrzydeł, zmieniłem swój lot w pikowanie z zamiarem wyminięcia każdego oszczepu. Potem, skoro tak bardzo pragną się bać, będą mogli ujrzeć mnie z bliska, przelatującego tuż obok. Nie ma co się zatrzymywać i tak nic się nie zmieni.
  6. Lyriel wiele nie czekając dołączyła do Ciebie. Klacz stanęła bardzo blisko, wręcz muskając Cię własnym ciałem. - Może Ci się wydać to dziwne, ale - zaczęła i oparła jedno z przednich kopyt o blat, by móc sięgnąć do szafek po kubki. - Wolę sama zajmować się kuchnią - dokończyła wreszcie ściągając przy tym kubki. - Usiądź proszę.
  7. Położyłaś się obok ojca i wypowiedziałaś swoją kwestie o rośnięciu biustu. Frost tylko się na Ciebie spojrzał z wybałuszonymi oczami. Dopiero po chwili zaczął dalej oglądać telewizję. Jednak śmiało mogłaś stwierdzić, że to go nieco zszokowało. W telewizji leciał jakiś badziewny teleturniej z wymuszonymi salwami śmiechu w publice, co chyba ojcu odpowiadało, bo oglądał w milczeniu, podczas gdy Ty leżałaś.
  8. Kolejny dzień, który nie różni się od pozostałych. Zatem schemat mojego życia na razie się nie zmieni, jeśli w ogóle ma się to kiedyś stać. Widząc życie, które wypala się jak świeca zazdroszczę mu, chciałbym go nie mącić. Jednakże, pragnę też do niego dołączyć. Niestety mam wrażenie, że moim przeznaczeniem jest błąkać się i straszyć. Jest to niegodne... Niegodne mnie? Czyżbym zaczynał tracić zmysły? To niemożliwe, już dawno powinienem oszaleć, a nie w tak nagły sposób. Nic mi nie jest i może to właśnie jest najgorsze. Bycie uwięzionym w takowej pętli oraz zdawanie sobie z tego sprawy. Pora mieć te noc już za sobą, czas pokazać się tym niczego niespodziewającym się kucykom. Nie chcę tego przeciągać. Przyspieszę ten przebieg wydarzeń lotem...
  9. Frost uśmiechnął się i wyprostował. - Przejdzie wam. Droczenie się czy naciąganie zaufania czasem się zdarza w relacjach z przyjaciółmi - odparł jakby wciąż nie zdając sobie sprawy z tego, że jesteś z nią. Tym bardziej nie dotarło do niego znaczenie słowa zdrady. Frost po prostu Cię minął i usadowił się na kanapie. ____________________________________________ Na pewno cieszy mnie postęp rozwinięciu wypowiedzi. Wciąż wulgarna, ale już przekazujesz emocje. To na + ;p. Reszta to raczej szczegóły, o które i tak specjalnie dbać nie będziesz, prawda ?
  10. - Raczej cały rytuał - odparła klacz. Po czym od razu wskazała drogę ku górze. - Pospieszmy się, bo nie wydaję mi się, żebyśmy mogli tutaj bezkarnie się wałęsać - dodała Twilight. Tak jak powiedziała popędziła schodami ku górze. Zatem dokonaliście wyboru. Idę po was moje... Kucyki. Derpy chwilę na Ciebie spoglądała, po czym poszła w ślady Twilight. Nim sam ruszyłeś za towarzyszkami poczułeś, że zbliża się wasz ostatni wróg w tym zamku...
  11. Dni ustępowały miejsca tygodniom, te miesiącom, a one zmieniały się w lata. Będąc uwięzionym w rzece czasu, przyglądam się światu z perspektywy kogoś jakby w nim nieobecnego. Wszyscy przemijają, tylko nie ja, podobnie z resztą jak otaczający mnie świat. Wieczna wędrówka, nie... Wieczne życie jest mym przekleństwem. I muszę w tym trwać, przemierzając świat jednocześnie. Nie wiem czego szukam, lecz wiem na pewno, że pragnę spokoju, odpoczynku. Jestem już tym wszystkim zmęczony, ale wciąż coś mnie pcha dalej. Nie posiadam już żadnej nadziei, a tym bardziej chęci. Mimo to błąkam się dalej. Zawsze wierny i ślepo zapatrzony w swój koszmar. O ironio, tak samo jestem nazywany. I znów dziś mimowolnie zajdę do jakiejś osady, gdzie zostanę przywitany krzykiem pełnym strachu. Niestrudzenie daję się prowadzić teraz moim kopytom ku nadejściu nocy...
  12. Twoje możliwości drastycznie spadły. Iskra magii jaką z siebie wykrzesałeś była śmiesznie słaba i jedyne co się udało z niej uzyskać, to mały kamulec, na którym co najwyżej mogłeś usiąść. Moc z jakiej skorzystałeś zmieniła Cię. Teraz zdecydowanie oznacza to iż masz kłopoty. Świadomość, że narozrabiałeś w Canterolcie, skazywała Cię na banicje lub dobrowolne oddanie się w kopyta prawa.
  13. Gdy wreszcie klacz skończyła rozpalać ogień, przeciągnęła się jak kotka i odwróciła w Twoją stronę. Posłała Ci delikatny uśmiech po czym zasiadła przy stole. - W tej chwili można tylko cieszyć się porankiem - odparła łagodnym głosem i zerknęła w stronę kuchni. - Herbaty?
  14. Draco Brae

    Zapisy do Soczka

    Ostatnim razem świetnie się bawiłem, zatem i na to liczę tym razem. ___________________________________________________ Karta postaci dla świata Equestrii Imię: nieznane. Ksywa/Przydomek: Nightmare. Rodzina: nieznane. Wiek: wygląda na około dwudziestoletniego kuca Rodzaj: będę oryginalny... Smoczy kuc. Charakter: Nightmare jest honorowym i śmiałym ogierem. Jego reszta osobowości skupiła się na samotności. Bowiem przez samotne podróżowanie w wieczności, w sercu ogiera zrodził się smutek oraz zagościło cierpienie. Łatwo poddaje się swojej dumie, choć nie wie skąd ją ma, ani co wciąż ją napędza. Wygląd: umaszczenie ma barwę atramentu, zaś grzywa jest koloru błękitu paryskiego. Włosy ogiera są średnio długie, zaniedbane i opadają nieco na pysk, nie utrudniając mu przy tym życia. Oczy Nightmare są jak u smoka, węża czy też w ostateczności kota gapiącego się na światło, o barwie błękitu Thénarda. Pysk ogiera jest smukły z męskimi rysami, które podkreślają jego urodę. Sam Nightmare jest dobrze zbudowanym ogierem, lecz nie jest górą mięśni. Błona jego smoczych skrzydeł jest tylko delikatnie ciemniejsze niż sierść. Ogon Nightmare jest bardzo długi jak na płeć, do której należy, poza tym jest podobnie zaniedbany jak grzywa. Kopyta ogiera są czarne jak smoła. Uroczy Znaczek: chorągiew w ciemne czerwone i niebieskie romby. Na samym środku jest uskrzydlona smoczymi skrzydłami korona. Specjalny talent: bezimienny dobrze radzi sobie walcząc, jest nie tylko świetnie wyćwiczony, ale i nienaturalnie silny. Ponadto potrafi pluć silnie żrącym kwasem. Poza tym nie orientuje się co jest jego wyjątkowym talentem. Historia: Nightmare nie pamięta początku swojej tułaczki. Ona się po prostu zaczęła, dając mu nienaturalnie długi żywot. Wieczny żywot. Jego dar, a zarazem przekleństwo z początku popychało go do szukania swojej tożsamości, rozwiązania problemu niewiedzy. Bezimienny przez swój wygląd został utożsamiony z nocnym koszmarem, przez to dostawał taki przydomek gdziekolwiek by się pojawił. Co więcej, zawsze natrafiał na osady czy miasta nocą. Jego oczy budziły lęk we wszystkich istotach o tej porze, a skrzydła do cna przerażały każdą istotę. Skazany na samotność, wędrował nie mogąc zaznać spokoju. Nightmare nie zna uczucia głodu czy zmęczenia. Potrawy nie mają dlań smaku, a ognisko nie grzeje jego ciała. Mimo to i on musi spać. Zupełnie jakby ładował swój nienaturalny żywot, by dalej egzystować. Gdy zasypia, zawsze śni mu się jeden i ten sam sen. Jest skazany na ten koszmar. Płonące miasto. Krzyki niewinnych pełne bólu i cierpienia. Wiele kucyków podobnych jemu, może nawet spokrewnionych, biega próbując ratować swój żywot. Przygląda się im, lecz nie potrafi rozpoznać żadnego z nich. Wszyscy są tak bliscy, a zarazem obcy. Pożoga pochłaniająca mieścinę barwi niebo czernią i jednocześnie oświetla je niczym ognisko w mroku. Pożar nie jest wynikiem przypadku, lecz najazdu. Przez mieścinę przelało się coś, co zabijało jego pobratymców i paliło ich domy. A Nightmare? On mógł tylko to obserwować, stojąc w samym środku tego piekła. Gdy każdy normalny budzi się z koszmaru, jest przerażony. Bezimienny jednak zdążył już przywyknąć do swoich wizji sennych. Przyszłość czy przeszłość... Nie mają one dla niego znaczenia. On po prostu kontynuuje swą przeklętą tułaczkę. Cel: Nightmare pragnie zaznać spokoju i odnaleźć prawdę o swoim życiu, pomimo iż utracił dawno wiarę w spełnienie się jego pragnień. ___________________________________________________ Hmm... Krótkie mi wyszło, ale mam nadzieję, że wyraziste :>.
  15. Kolory i kształty stawały się coraz wyraźniejsze. Ranek zbliżał się już wielkimi krokami. Wraz z rozwianiem się mroku, szybko uciekły Ci z głowy nieprzyjemne obrazy koszmaru. Wkrótce nawet dało się usłyszeć ptactwo, które wesoło zaczynało podśpiewywać, kojąc tym samym Twoje nerwy. Świergot zbudził pierwszego domownika. Usłyszałeś stukot kopyt jednej z domowniczek, szybko jednak ucichł na chwilę, by zaraz znów rozbrzmieć. Śmiało mogłeś stwierdzić, że któraś z klaczy kierowała się do kuchni. Zgramoliłeś się z wyrka, by sprawdzić która dokładnie. Ruszyłeś jak najciszej się dało. Zajrzałeś ostrożnie i ujrzałeś Lyriel rozpalającą ogień, by wstawić wodę na herbatę. Nim zdążyłeś jakkolwiek zareagować zapytała: - Hej, dobrze spałeś?
  16. Włosy Lyriel jak zawsze pachniały delikatnym bukietem kwiatów. Jej spokojny oddech co jakiś czas docierał do Ciebie i owiewał Ci pysk. Było to w pewien sposób kojące, lecz, gdy tylko zamykałeś oczy, by zaznać nieco ukojenia, wracał obraz koszmaru. Sen nie był Ci teraz dany, a słońce nie spieszyło się by zająć dominujące miejsce na niebie, ale powoli robiło się jaśniej.
  17. Twoje oczy widziały tylko drzewa. Gdzie dokładnie zaprowadziły Cię kopyta nie miałeś pojęcia, jednak wiedziałeś mniej więcej gdzie jesteś. Szwendałeś się chwilę po lesie, w nadziei, iż znajdziesz spokojne miejsce na lekturę, lecz niestety Twoje staranie spełzły na niczym. Do Twoich uszu powoli zaczęły docierać nawoływania ptactwa i szum wiatru. Negatywne emocje odchodziły, a Ty sam czułeś, że chwilowo jesteś bezpieczny w tym zagajniku.
  18. Po uchyleniu drzwi ujrzałeś Lyriel na środku łóżka. Leżała skulona na lewym boku, tuląc do siebie poduszkę. Zarówno jej włosy, jak i ogon rozłożyły się na całym łóżku. Chyba właśnie dlatego nie potrzebowała kołdry. Słabe światło nadchodzącego świtu ukazywało Ci urodę Lyriel w kolejnej jak dotąd nie odkrytej formie. Niewinny sen, pozbawiony jej dotychczasowego spokoju czy też smutku. Twoje ciche nawoływanie nie zbudziło klaczy, która oddychała powoli.
  19. Pędziłeś ile sił w kopytach po prostu uciekając. Po drodze mijałeś wiele kucyków, które akurat albo były w bibliotece, albo już dalej i z czystej ciekawości chciały zobaczyć co się stało. Mimo tego wszystkiego galopowałeś dalej. Twój galop zaprowadził Cię, aż poza granicę Canterlotu. Cały ten czas lewitowałeś księgę ze sobą, a teraz już, gdy się "uspokoiłeś", siedziałeś z nią aż w lesie, w którym zwykłeś zbierać zioła.
  20. Jedyną odpowiedzią Suzanne z jaką się spotkałeś było krótkie przytaknięcie i ciche "dobrej nocy". Klacz nie ruszyła się z krzesła, ani nie drgnęła nawet na nim. Nie przedłużałeś już dłużej tego dziwnego wieczoru i wyszedłeś z kuchni prosto w mrok. Brak oświetlenia był nieco uciążliwy, ale jakoś dotarłeś do drzwi frontowych. Dopiero na zewnątrz Twój wzrok dostrzegał cokolwiek. Niebo było nieco zachmurzone. Światło księżyca słabo oświetlało otoczenie, jednak na tyle dobrze, byś mógł wrócić nie potykając się o nic po drodze. Ostatecznie jednak postanowiłeś polecieć do swojego pokoju i pójść spać, co niezwłocznie uczyniłeś. Zbudziłeś się dość szybko, a przynajmniej miałeś takie wrażenie. Słońce zaglądało do Ciebie przez okno, miło przy tym grzejąc. Zatem jednak spałeś dłużej niż mogło Ci się wydawać. Przeciągnąłeś się leniwie na łóżku i wreszcie wstałeś z niego, kierując się na zewnątrz. Gdy tylko wyszedłeś z domku Lyriel, doznałeś nie małego szoku. Dave i Cameron właśnie rozpalali grilla, Lyriel, Tisa, Reira, Suzanne siedziały zaś pod parasolami i wesoło gawędziły. Mimo iż wszyscy byli zwróceni do Ciebie tyłem, poznałeś ich. Nie wiele myśląc, popędziłeś do całej ferajny. Wszyscy przywitali Cię ciepło, z Dave'm znów się wspólnie śmiałeś, dosłownie wszystko było idealne... Zbyt idealne. Spytałeś się o powód wizyty Camerona. Ten nagle posmutniał. - Odprężamy się przed koncertem - odparł ponuro. Jego słowa odbijały się w Tobie dość długo, gdy wreszcie wyrwał Cię z zamyślenia inny dźwięk. - Blast! - powtarzane przez łaknące koncertu kucyki. Rozejrzałeś się i znów doznałeś szoku. Byłeś na ogromnej scenie z wyjątkową gitarą. Była czerwona, lekka, świetnie leżała w kopytach. Mockingbird. Przed Tobą setki, nie... Tysiące jak nie setki tysięcy kucyków pragnących was usłyszeć. Twoje serce zabiło mocniej i zawadiacko szarpnąłeś za struny. Nikt jednak z zespołu Ci nie odpowiedział. Odwróciłeś się i zamarłeś. Za perkusją siedział załamany Cameron. Po Reirze i Dave'ie nie było śladu. W miejscu basisty była tylko gitara Dave'a oraz paczka jego papierosów. Zaś do mikrofonu była dowiązana czerwona chustka. Powiewała ona razem z kilkoma włosami Reiry. Spanikowany spytałeś jedynego członka gdzie reszta. - Nie ma ich... nie ma... - wykrztusił z siebie, prawie zalewając się łzami przy tym. - Dave się do tej pory nie odnalazł, a Reira popełniła samobójstwo. Poczułeś jak tracisz siłę w kopytach i cieknie po Twoim ciele zimny pot. Ciągle skandujący tłum domagał się waszej gry. Jednak byliście we dwóch... Nie byliście już zespołem. Zagrzewający okrzyk zmienił się w wygwizdywanie i wulgarne okrzyki. Świat, którym żyłeś do tej pory zawalił się. Pozwoliłeś sobie na to, by upaść. Twoje ciało niezmiernie powoli opadało na scenę, która była pusta w dwóch miejscach. W tym samym momencie poderwałeś się do pozycji siedzącej. Szybko bijące serce, niknący półmrok na rzecz światła, kropelki potu... Śniłeś. Spojrzałeś w okno, był wczesny ranek. Bardzo wczesny, ale czułeś, że już nie zaśniesz.
  21. Suzanne opuściła łeb, tak by włosy zakrywały jej pysk. Byś nie mógł zobaczyć jej emocji. - Przyszedłeś się dowiedzieć gdzie on rośnie, a ja nie udzieliłam Ci odpowiedzi... W lesie, w którym zbieraliśmy drewno na opał, jest polana, a na niej małe oczko wodne i strumyk - oznajmiła przyjaznym, lecz znów skruszonym nieco głosem.
  22. - W porządku - odparła ciepło Suzanne. Po chwili również spojrzała za okno. Za tym kawałkiem szkła malował się mrok. - Na tym bezkucykowiu nie ma czegoś takiego jak godziny czy minuty. Taki urok tego miejsca, jest się wolnym od pewnej formy na rzecz naturalnego rytmu natury. Nie martw się więc o takie błahostki jak rachuba czasu.
  23. Skupienie w sobie zła przychodziła Ci z coraz to większą łatwością. Jak tylko odpowiednio się skupiłeś na swym celu oraz osiągnąłeś odpowiednią motywacje, usłyszałeś cichy, pełny grozy śmiech wewnątrz serca. Zanim zdałeś sobie sprawę ile poświęciłeś energii na teleportację, było już za późno. Brak umiejętności kontroli tej mocy przeniósł Cię do tego kącika gdzie siedział do tej pory Timy. W miejscu gdzie się pojawiłeś rozeszła się najpierw fala uderzeniowa, która z wielką siłą odepchnęła wiele rzeczy, w tym Timiego i cisnęła nimi dalej. Kolejną konsekwencją takiej energii był ogień. Zaraz po fali uderzeniowej, rozeszła się druga, pełna płomieni. Biblioteka stanęła w ogniu, a to wszystko w ułamku sekundy. Regały się przewracały, zaś książki były trawione przez ogień. Ile było tu wcześniej kucyków? Nie zwróciłeś na to specjalnej uwagi, ale na pewno trochę ich tu było, bo dochodziły Cię jęki pełne bólu czy nawet agonii. Timy leżał na najbliższym regale nieprzytomny z księgą w kopytach. Na jego lekarski kitel skoczyło kilka iskier i podpaliło go.
  24. Wyszedłeś z biblioteki z nienasyconym pragnieniem zgłębiania tej cholernej księgi. Odpuściłeś walkę o nią, więc znalezienie czegoś dla zabicia czasu było co najmniej trudne. Mimo to sprawdziłeś czy masz lub możesz dziś coś zaliczyć. Ganiałeś więc po całej uczelni, byleby zabić czas. Niestety, jak na złość byłeś wolny od tego problemu. Ostatecznie znów zatrzymałeś się pod drzwiami biblioteki. Zajrzałeś więc znów do "swojego kącika". Timy wciąż go oblegał.
  25. Suzanne znów zwróciła swój wzrok na blat stołu. - Jesteś dobrym kucykiem, na pewno Cię nie nienawidzi - stwierdziła Suzanne. - Nie wiem tylko czego się boi. Przestał mi to mówić już dawno temu. Nawet pomimo tego, że często rozmawiamy.
×
×
  • Utwórz nowe...