-
Zawartość
500 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
2
Wszystko napisane przez Advilion
-
- Niestety, niedawno tu przybyłem, czasu na rozejrzenie się nie miałem. Las byłby dobrym miejscem, jeżeli nie znajdzie się lepsze... Lecz wy wszakże się rozdzieliliście, może ktoś inny z twoich towarzyszy coś wie?- mówił to już nie tylko do Silver, lecz też do reszty obecnych tu kuców i niekuców.
-
- Jesteśmy jednorożcami, a wzniesienie odrobiny ziemi nie jest zbyt wymagające, szczególnie jezeli dokonamy tego razem - zauważył Épée. Może i był specyficzny pod wieloma względami, była to jednak kwestia jego charakteru i wychowania, nie zaś jego inteligencji. Innymi słowy, nie był tak głupi, na jakiego wyglądał.
-
Jeśli miałby być zupełnie szczery, zarówno ze sobą, jak i z Silver, to by przyznał, że zupełnie nie kojarzy tej całej kompanii. W jego stronach sławę zdobywało się, broniąc słabszych w bohaterskich pojedynkach, a nie biorąc udział w regularnej rzezi. Jednak niektóre rzeczy można przemilczeć. Mimo to, na zadane pytanie lepiej odpowiedzieć. - Pomoc Equestrii, ma amie. W te strony sprowadza mnie pomoc Equestrii, a szczególnie słonecznej pani - przyjrzał się klaczy. Całkiem ładna, jak na wojskową. Wolał jednak delikatniejsze niewiasty, a na dodatek to nie był czas na romanse. Nie będzie robił żadnych kroków w jej kierunku jeżeli sama niczego nie zrobi. - Jeżeli jednak chodzi o truchło... Powinniśmy je pogrzebać. Okażmy choć tyle szacunku, ile powinniśmy.
-
Oczyścił broń z posoki i wzniósł głowę do nieba, a jego usta poruszały się, wymawiając słowa niesłyszalnej modlitwy. Z transu wyrwał go jednak głos domniemanego smoka, który zdecydowanie był skierowany do niego. - Zwę się Épée Vineux - pokłonił się, choć zwyczajowy uśmiech nie znalazł miejsca na jego ustach. Mimo wszystko zabicie kucyka, niezależnie jak złego, to pozbawienie życia kogoś, kto kiedyś miał rodzinę, prowadził normalne życie i tak naprawdę wiele się nie różnił od niego samego. Ale sytuacja nie wybiera. - Wasz ami, Shadow Punch, ujawnił mi, jaki szczytny cel macie obrany i, ku chwale naszej Equestrii i świetlistej pani Celestii, postanowiłem was wspomóc wszelkimi swoimi siłami. Jednakże nie miałem przyjemności poznać waszych imion, monsieur Shadow dość zazdrośnie strzeże wszelkiej informacji.
-
Épée już nie usłyszał pegaza, za bardzo się od niego oddalił. Jednak gdy słuch już się nie przydawał, w roli rozpoznania w sytuacji zastąpił go wzrok. Na początku nie potrafił rozróżnić poszczególnych osobników przed sobą, wystarczająco jednak szybko zorientował się, kto tu jest zagrożeniem. A był nim kuc wyglądający na ogrodnika, dzierżący kosę i zmierzający w stronę niewielkiego, w opinii ogiera dość pokracznego stworzenia, w którym rozpoznał smoka, o którym dowiedział się od Shadowa. W tej chwili mógł być tylko wdzięczny, bo bez tego byłby naprawdę zdezorientowany. Jednak ponieważ miał tę wiedzę, pobiegł w kierunku ogrodnika, starając się naraz zrobić to zarówno jak najciszej, jak i możliwie najszybciej, aby w jak największym stopniu wykorzystać swoją przewagę wynikającą z zaskoczenia. Celował w grzbiet, co mogło spowodować przebicie płuc, jeśli ostrze ominie żebra, albo rozprucie innych narządów, położonych niżej, nie posiadających kościanej ochrony. Cios miał być śmietelny, od dawna już wiedział, że o ile bandyta może się poprawić, to spaczony przez wszechobecną magię kucyk już nie ma na to szans. Dlatego takich zabijał, w możliwie najszybszy i najbardziej humanitarny sposób, aby oszczędzić im cierpień. W tej sytuacji nie miał jednak wyboru, miał szansę na zabicie szybko, ale też na powolne wykrwawienie lub zaduszenie się wroga. W każdym razie, pchnięcie było niemal pewne, w tej sytuacji musiałby mieć naprawdę wielkiego pecha, by nie uszkodzić plugawej istoty.
-
Biegł za pegazem, wystrzały mogły przecież oznaczać tylko jedno - walkę. A za tą starą towarzyszką zdążył się już stęsknić. Jednak to, że po wystrzałach już niczego więcej nie usłyszał, oznaczało raczej, że cokolwiek się tam działo, było już skończone. Mimo to, starał się biec jak najciszej. Nie wiedział w końcu, kto strzelał, swój czy wróg, a największą szansą przeciwko komuś takiemu było rozbrojenie, nim ten zareaguje. Gdyby spróbowałby to zrobić inaczej, podejmowałby zbyt duże ryzyko. Może i takie podejście nie było zbyt honorowe, ale czy używanie broni palnej przeciwko komuś uzbrojonemu w szpadę by było? Na pewno nie w opinii Épée, lubującego się w wyrównanych starciach.
-
Wybory, wybory... Z ich powodu aż przygryzł wargę i zatroskany nimi nie zauważył zmiany w zachowaniu nowego kompana. Trochę czasu minęło nim ostatni raz uświadczył karczemnych uciech, więc z chęcią by tam poszedł, z drugiej strony jednak kompanii Shadowa byli zagrożeni, a przynajmniej na to wyglądało z informacji danych mu przez pegaza. Nie powinien przedkładać uciech nad sprawy tej wagi, w końcu samolubstwo nie należało do chwalonych cech, mimo wszystko jednak wybór stanowił wyzwanie. - Idźmy dalej - w końcu zadecydował. - Nie powinniśmy zwlekać ani chwili, gdy twym towarzyszom może dziać się krzywda - głos jego był niepewny, wciąż nie powstrzymał w sobie chęci do zabawienia się przez choćby w chwilę. Dlatego też miał nadzieję, że później będą mogli wrócić w to miejsce i bez zmartwień w nim odpocząć.
-
- Nie rozumiem twych śmiechów - zmarszczył nos, jako że taka zagadka była dla niego nie do rozwiązania - jednak wierzę w twe słowa i uszanuję twą decyzję, choć nie wiem, dlaczego ją podjąłeś. Dlatego też od tej pory, miast niepokoić cię pytaniami, skupię się w zupełności na poszukiwaniach - po wyjaśnieniu tej kwestii postanowił zamilknąć. Nie można jednak zaprzeczyć, że czuł się zagubiony w tajemnicach tworzonych przez pegaza. Nie rozumiał tej skrytości, jako że w jego rodzinnych stronach wszystko traktowało się otwarcie i wszyscy mieli ku sobie zaufanie, szczególnie gdy dotyczyło to światłych celów, do jakich ratowanie Equestrii niewątpliwie należało. Umysł jego zajął się więc próbą wytłumaczenia tej sprawy, podczas gdy zmysły bacznie badały otoczenie w celu odkrycia śladów tego niezwykle tajemniczego smoka.
-
Zastrzygł uszami, gdy usłyszał chłód w głosie ogiera. Widocznie wciąż mu nie ufał, jednak dlaczego? Wciąż miał jakieś nieprawdziwe podejrzenia? Czyżby Épée sprawiał jakieś wrażenie szpiega? W swojej opinii już dość powiedział, że gardzi szpiegostwem, aby zmyć z siebie tę nieprzychylność. Postanowił jednak zamilknąć w tym temacie, prędzej czy później i tak zdobędzie zaufanie tego nieprzestępnego pegaza. Może to i w gruncie rzeczy lepiej, że tak się on do niego zachował? W końcu, mógł trafić na kogoś, kto rzeczywiście miał niehonorowe zamiary ku tej misji. Teraz jednak bardziej przejmująca była sprawa smoka. Skłonić bestię do współpracy to niezwykłe osiągnięcie, choć słyszał, że czasem smocze jaja są darowane wybitnym młodym czarodziejom na północy. Czy to był taki, tego jeszcze nie wiedział. Wiedział za to, że musi spotkać tego smoka, zobaczyć stwora na własne oczy. Jego dziadek też miał taki zamiar, przy okazji dodając do tego chęć ukatrupienia stworzenia dla chwały, choć skończyło się to jednak niezbyt miło, rzecz ujmując krótko, utratą życia przodka Épée. - Naprawdę wyjątkową tworzycie drużynę, gdy nawet smok wam pomaga. To tylko dowodzi, że sprawa jest naprawdę światła i każdy powinien dołożyć do niej kopyto, szpon czy łapę - rzekł z niezakłóconym entuzjazmem. - Jednak dziwi mnie, że go nie widzimy, stworzenie tej wielkości przecież powinno być widoczne ponad dachami budynków i koronami drzew - zauważył.
-
Naprawdę ucieszyła go wiadomość o tym, że zapozna się z innymi kucykami, które miały pomóc w przywróceniu światu dawnych barw. Ruszył więc z ochotą za pegazem, wypatrując... właściwie sam nie wiedział czego. - S'il te plait, Shadow. Mi też możesz mówić po imieniu - zgodził się na zaprzestanie formy grzecznościowej. - Nurtuje mnie jednak kwestia rozpoznania twoich kompanów. Możesz mi powiedzieć, jak wyglądają? Nie chcę cię niepokoić każdym napotkanym przechodniem, którego uznałbym za twego towarzysza.
-
Nieco drgnął, gdy zobaczył, że broń pegaza wciąż może mu zagrozić. Jednak słowa uspokoiły go. Nie musiał się bać, był przecież szczery i naprawdę chciał wesprzeć księżniczkę. - Sabotaż? To przecież takie... niehonorowe - na jego pyszczku wymalował się grymas oznaczający obrzydzenie powodowane takimi podstępnymi taktykami. Szybko jednak wrócił do swojego serdecznego uśmiechu. - Jednak zaintrygowała mnie ta misja, którą ci zleciła jaśnie pani królująca na nieboskłonie. Nie masz chyba nic przeciwko temu, że ci pomogę... Albo wam? Powiedziałeś przecież "naszą". Nie widzę tu jednak nikogo poza tobą - rozejrzał się naokoło w poszukiwaniu jakichkolwiek innych zbrojnych. - Nie powinniśmy jednak tak tu stać, nie wiadomo przecie, kiedy niebo zacznie walić nam się na głowy. Znasz może jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli przysiąść i porozmawiać spokojnie w towarzystwie jakiegoś doskonałego trunku, monsieur? - nie chciał naciskać na imię ogiera, był pewien, że prędzej czy później je pozna, miał przecież zamiar pozostać przy nowym znajomym do zakończenia jego misji, nie chciał w końcu stracić okazji do zdobycia chwały w imieniu Celestii.
-
Czyżby grasant? Nie, ci nie noszą takiego opancerzenia. Zwida, mara stworzona przez otaczający chaos? Ta by raczej nie zwlekała z atakiem. Zwyczajny kuc, niepewny swojego bezpieczeństwa? Na to wyglądało. Épée postanowił przybliżyć się do niezidentyfikowanego obiektu kucowatego z ciągłą uwagą, pozwalającą wykonać manewr ataku albo ucieczki, zależnie od nastawienia napotkanego kuca. - Witaj, nieznajomy! - zaczął, gdy uznał, że ten już go usłyszy. - Zwę się Épée Vineux, poszukuję księżniczki Celestii, wspaniałej władczynii, której ród mój od wieków służy, a ja tę tradycję kontynuuję, czyniąc dobro w jej imieniu - patrzył na niego, uśmiechając się delikatnie, choć wciąż był czujny. Teraz nawet i z daleka od niepokojących kuców taki był, nigdy w końcu nie wiadomo, czy któreś drzewo zaraz nie zacznie bombardować stalowymi owocami. - Chciałbym jednak poznać twe miano i poprosić o spokój, a także odłożenie oręża. Nie warto być wrogami w świecie, gdzie nawet kałuża może się okazać bezdenną otchłanią - ukłonił się lekko, okazując szacunek, jakim obdarzał każdego nieznajomego, o którym nie krążyły złe opinie. A nuż ten przypadkowo napotkany kuc wspomoże go w jego misji? No i może wie, gdzie tu jest jakaś karczma, jak na złość skrywająca się przed wzrokiem szermierza! O to też warto się spytać.
-
Temat przyciągnął mnie nazwą - może dowiem się coś ciekawego, o jakichś połączeniach pomiędzy gatunkami, ich historią itp. Chociaż gafa i tak w niej (nazwie) się znajduje: obydwa gatunki powinny być napisane małą literą, przynajmniej tak myślę, ew. obydwa wielką, aby zachować ciągłość. Nieco się rozczarowałem, ale skoro już coś piszę... Mam znajomego, który, może nie uwielbia, ale na pewno bardzo lubi disco polo, ja zaś preferuję gatunki rock-metal. I, o dziwo, wciąż jesteśmy przyjaciółmi! Wprawdzie, gdy przyjdzie do mnie i zechce coś puścić, to prawdopodobnie poproszę go o wyłączenie po kilkudziesięciu sekundach, to jakichś kłótni pomiędzy nami nie było. No i nie mogę dla disco zabrać dwóch rzeczy: niezwykle łatwo wpada w pamięć i jest doskonałym tłem.
- 22 odpowiedzi
-
- metal
- disco polo
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
[Archiwa Forum] Hearthstone - New Expansion: Whispers Of The Old Gods
temat napisał nowy post w Forumowe Archiwa
Ja prawie nie zaglądam na te forum, po prostu właśnie pomyślałem, że chociaż temat o Hearthstone'ie się ożywi po dość istotnym dodatku. Jedna osoba, która cokolwiek o tym wspomniała, to i tak miłe zaskoczenie. -
[Archiwa Forum] Hearthstone - New Expansion: Whispers Of The Old Gods
temat napisał nowy post w Forumowe Archiwa
Temat o Hearthstone'ie znajduje się tutaj: Patrząc na jego popularność, nie ma chyba co tworzyć osobnego tylko do WotOG, prawda? Ale jak już jestem, to nie będę tylko złym strażnikiem niepotrzebnego dzielenia tematu: dodatek super, made Hearthstone great again. Przynajmniej dla mnie. -
To chyba się mówiło „jestem z powrotem" czy coś takiego. Ale ten powrót taki średni, ani zupełnie nie zniknąłem, ani jakiejś szczególnej roli nie grałem. Nie liczę nawet szczerze, że poza kilkoma osobami ktoś mnie pamięta. Dlatego chyba ograniczę się do „jestem".
-
Peach pobiegła tak szybko, jal tylko mogła, a że pancerz jej nie wadził dzięki wspomaganiu, a ona sama trzymała się w dobrej formie, nie zajęło jej to długo. Przytuliła się do Hawka na tyle, na ile pozwalał jej pancerz. Bała się, nie kryła tego. Tym razem bardziej niż przy mrowkach, gdyż wiedziała, że tylko kucyk mógłby rzucić dynamitem. Pierwszy kucyk stojący przeciw nim... Miała nadzieję, że nic gorszego się już nie stanie.
-
- Och! - powiedziała, patrząc na kopyto. - Zaraz zmienię, myślałam, że dłużej wytrzyma, znam się w końcu na tym. Dobrze byłoby mieć jakieś porządne bandaże oraz płyn dezynfekujący, ale jakoś sobie poradzę. Nie takie rzeczy się robiło - uśmiechając się, ściągnęła opatrunek w dość szybkim tempie i założyła nowy. - No, teraz już wszystko powinno być w porządku! - dodała z satysfakcją z dobrze wykonanej, choć niezbyt skomplikowanej roboty.
-
turniej Arena XXV - Zegarmistrz vs Advilion [zakończony]
temat napisał nowy post w II Turniej Magicznych Pojedynków
Radował go widok przeciwnika bez żadnych iluzji czy innych sztuczek. Nie lubił ich, magia nie miała służyć podstępowi i oszustwu, jej rolą było zaparcie dechu w piersiach i wywołanie zachwytu. Cóż, w metalowych pociskach nie widział jednak źródła żadnego z tych uczuć. Gdzie poezja, gdzie majestat? Chociaż nie można było odmówić temu zaklęciu zdolności do zadawania ran, a one były czymś, czego lepiej unikać. Albo się jakimś sposobem pozbyć, lub też może... skomponować w nowy utwór? Pieśń metalu... Krótkie, ostre i piskliwe dźwięki układające się w coraz bardziej skomplikowaną całość, przypominającą normalne melodie... Tak słyszał to Advilion, dla większości to pewnie było tylko zatrzymanie w powietrzu pocisków i zmniejszenie ich wymiarów, tworząc struny cienkie niczym nici. - Fractum - rzekł, a melodia urwała się niczym pęknięta struna, one same zaś niczym węże podpełzły do Zegarmistrza, owijając się wokół niego powoli, tworząc ledwo widoczne, cienkie więzy, przy tym jednak wytrzymałe i jakby... inteligentne. Pozbawione kontroli swojego animatora wciąż wpijały się w jego oponenta, wydając z siebie ciche syki. Zdecydowanie bliżej im było już do oślizgłych gadów niż kawałków stali bez krzty duszy. Lubił obdarzać istoty martwe własną wolą. Szanował moc natury, wiedział, że nigdy by jej nie dorównał, ale kilku sztuczek się od tej dobrej przyjaciółki dowiedział. I nie miał zamiaru nie wykorzystać tej wiedzy. I wszechobecnej na tej arenie energii. Chciał zrobić to, co nasunęło mu się na myśl od razu po wejściu na pole starcia. Potrzebował czasu, lecz na całe szczęście wężowe struny powinny zapewnić mu go dość. Schylił się i przeciągnął dłonią po podłożu. Zafascynowany historią pod swoimi palcami nie zwracał już uwagi na to, co metalowe węże czyniły z Zegarmistrzem. Każdym dotknięciem zostawiał na nim smugę, niemal identyczną do tej ze starcia z Alberichem, potężniejszą jednak i bardziej ukierunkowaną na uczynienie specyficznego stworzenia. Gdy doszedł z powrotem do początku kręgu. klasnął, a spomiędzy skał zaczęły wypełzać kości. Dosłownie, powodowane jedynie magią ruszały się same, zbliżając się do siebie i zacieśniając ze sobą miejsca niegdysiejszych stawów, teraz zastąpionych czystą energią. Nie dbały one o swoje położenie, wystarczyło im dowolne łączenie pomiędzy innymi częściami szkieletu. Stworzyły coś na kształt... Nie, tego nie można było nazwać niczym konkretnym. Dziesiątki łap, kilka łbów i ogonów. Nie można w tym czymś było zdefiniować także tułowia, tak chaotycznie było ułożone. W każdym razie, jednego stworowi nie można było odmówić - był wielki, z łatwością przerastał Adviliona i sięgał do sklepienia kilkoma kończynami. Wydawałoby się, że takie coś nie ma prawa istnieć, magiczne spoiwa były jednak skuteczne, żaden ruch nie powodował przerwania więzi pomiędzy nimi. Powoli, choć wciąż dość szybko jak na monstrualną kupę kości, stworzenie ruszyło na Zegarmistrza. Nie posiadało żadnego zmysłu, choć wpatrywało się pustymi oczodołami na swój cel. magiczne sztuczki bywały przydatne także i w takich przypadkach. Advilion zaś... po prostu patrzył. Mimo całej swej chaotyczności, stwór przez niego stworzony miał swój urok. Poza tym, nie ma to jak popatrzeć na efekty swojej pracy oraz nauki. Tak... Stworzenie czegoś takiego nie należało do zadań łatwych, pojawiło się na nim nawet kilka kropel potu. Przysiadł więc, nie spuszczając oka ze swojego dzieła. Przyzwał do ręki butelkę wody i napił się z niej trochę. Miał w końcu chwilkę, zanim Zegarmistrz upora się z zaklętymi kreaturami, nic nie przeszkadzało w wykorzystaniu jej. -
Nie lubił zwierzchników i rozkazów, co to powodowało? Że miał zawsze nad sobą kogoś, kto go zmuszał do rzeczy, które niekoniecznie chciał robić. Marionetka "wielkich" ludzi. To się chyba nigdy nie zmieniało. Powoli wszedł do biura porucznika. Czekał tyle, to i jeszcze sobie chwilę poczeka. Nawet nie interesowała go słyszalna nawet z zewnątrz rozmowa. Chciał to po prostu załatwić i mieć w końcu święty spokój. - Bonjour monsieur - powiedział flegmatycznie, otwierając drzwi.
- 47 odpowiedzi
-
- ZombieWalka
- przetrwanie
- (i 2 więcej)
-
turniej Arena XXV - Zegarmistrz vs Advilion [zakończony]
temat napisał nowy post w II Turniej Magicznych Pojedynków
Miał trochę czasu, aby się chociaż w pewnym stopniu otrzepać po poprzednich pojedynkach. Ot, przejrzenie kieszeni i zmiana ubrań. Brązowa, skórzana kurtka i niebieskie dżinsy. Nic jakiegoś szczególnego, a już na pewno u maga, który doszedł do ćwierćfinału turnieju magicznego. Ale to umiejętności świadczyły o tym, kto przedostanie się do kolejnych rund, a w ostateczności - kto wygra. Właśnie... Miał teraz znowu walczyć przeciwko Zegarmistrzowi. Raz przegrał, lecz był pewien, że to tylko ze swojej winy. Niepotrzebna agresja, strach czy ograniczenia. Tych przeszkód się wyzbył i teraz mógł stanąć przeciwko swojemu oponentowi godnie i zapewnić mu ciekawe starcie. Rozejrzał się po arenie... Kości. Stare i wysuszone, ale pewnie posiadające w sobie jeszcze trochę życia. Zdecydowanie warte sprawdzenia i opcjonalnego wykorzystania w starciu. Odrobinę martwił go fakt braku dostępu do światła, doskonałego źródła energii i możliwego wsparcia. miał cienie i ciemność, ale one bywały zdradliwe i nie wahające się zdradzić w dobrym dla nich momencie. Ale co zaszkodzi spróbować? Wziął odrobinę cienia na dłoń i delikatnie go obracając formował z niego dość łatwy do rozpoznania kształt. Czarne opierzenie, czarne oczy i czarny dziób. Średnich rozmiarów inteligentny ptak. Ujmując to krótko i zwięźle - kruk. Krótki test i zarazem pokaz umiejętności. Oraz być może kolejny towarzysz, tej opcji wykluczyć się nie dało, a i przyjemnie jest się poruszać w większej kampanii. Pozwolił ptaszysku przysiąść na ramieniu, nie przeszkadzało mu ono. Wprawdzie nie reprezentowało absolutnie żadnej wartości bojowej, ale to nic nie szkodziło, przecież i tak nie miał zamiaru wykorzystywać przewagi bycia pierwszym na arenie, zresztą i tak był przed czasem. Zmienił wartości i teraz zdecydowanie bardziej interesowały go sztuczki przeciwnika, niż samo zwycięstwo, chociaż poczucie wygrania w "rewanżu" też byłoby miłe, nawet bardzo. Ale póki co, wolał poczekać na oponenta, powoli spacerując po arenie. Nie ma przecież co się spieszyć czy stresować... -
Peach odsunęła się od Wilda, słysząc słowa Shadow. Kopyta? Czyżby popełniła jakiś błąd przy opatrywaniu? Fakt, miała ograniczone środki, ale nie powinno jej pójść źle, wiedziała przecież, co robi... - Przepraszam pana - powiedziała do byłego szeryfa, kierując się do Rose. - Coś nie tak? - zapytała się przyjacielsko klaczy.
-
turniej Arena XVIII - Advilion vs Alder [zakończony]
temat napisał nowy post w II Turniej Magicznych Pojedynków
Klony teoretycznie powinny być zagrożeniem. Teoretycznie, gdyż w praktyce to tylko kolejne pionki do zdmuchnięcia. Zdmuchnięcia... Ciekawe propozycja. Wystarczyło tylko wprawić odrobinę powietrza w ruch i pozbyć się przeszkód. Nie zaszkodzi spróbować. Advilion przyłożył dwa palce, środkowy i wskazujący do swojej krtani i zadął silnie, zrzucając kopie z półek skalnych. Raczej nie sprawią już problemu. Tak naprawdę jedyne, co udało się im osiągnąć to przerwanie inkantacji klątwy... Cóż, trudno i bez tego można sobie poradzić. Tylko co tu zrobić, co tu zrobić... Rozpocząć kolejną klątwę, a raczej wspomóc się jej efektem. - Midasie, Midasie Gdzieś zapodział się? Bez złota, bez córy Wygnany za góry Poddany cudzej woli Która cię nie wyzwoli. Ta krótka, rymowana inkantacja spowodowała łączenie się odrobinek skruszonych skał z magią wędrującą po arenie. Po chwili spod brunatnej powierzchni zaczęły wyłaniać się złote, połyskujące tryby i tłoki. Ciężki i wysoki, wyglądający niczym prawdziwa złota rzeźba, a nie ktoś, kto kiedyś być może był człowiekiem. Nawet swego czasu bujna broda wykonana była z szlachetnego minerału. O dziwo, jak na swój ciężar monarcha poruszał się sprawnie i szybko, choć ograniczenia wciąż istniały, szczególnie jeśli chodziło o skakanie... Nic nie stało jednak przeciwko asyście jego obecnego nadrządcy. Mechaniczny król-gigant kroczył po już często wykorzystywanych podczas tego starcia sferach. Czy miał zamiar skrzywdzić Aldera? Jeśli zmianę w posąg z drogiego kruszcu uznajemy za krzywdę... -
A teraz niestety muszę Was zawieść. I to pewnie mocno. Nie będę jednak niepotrzebnie się rozpisywał. Nie dam rady kontynuować ST i kończę z tym. Przepraszam wszystkich, lecz mam swoje powody i uznałem, że poprzeczka, jaką sam sobie ustanowiłem, jest dla mnie za wysoka. Jeszcze raz proszę o wybaczenie tej niekompetencji i obiecywania nie wiadomo czego. Jeśli znajdzie się osoba chętna do poprowadzenia eventu, droga otwarta. Ja zaś już zostawiam to w spokoju.
-
turniej Arena XVIII - Advilion vs Alder [zakończony]
temat napisał nowy post w II Turniej Magicznych Pojedynków
Zaklęcie przeciwnika nie wywołało w nim szczególnych emocji. Ot, najzwyczajniejsze w świecie żywiołaki, ani to jakieś szczególnie potężne, ani też wydumane, choć słabą opcją nazwać ich też nie można. Szkoda, że one podlegały magowi, a nie Naturze, w jej mocy zdecydowanie czułyby się lepiej. Jednakże, co zabrania zwrócenia Matce jej darów, czy ktoś widzi jakieś przeszkody? Raczej nie, można przystępować do dzieła. Pstryknął palcami, tworząc małą iskierkę magicznej energii. Nieskomplikowana, nie posiadająca morderczej siły, lecz nieugięta. Promyczek nadziei, odrobina wolności dla skrępowanego żywiołu trafił w jednego przyzwańca, który pod wpływem tej iskry rozsypał się w proch czystej magii, pozwalając jej wrócić do swojego źródła. Ono zaś chciało odzyskać resztę mocy przetworzonej w żywiołaki. One same nie były już dłużej problemem, stając się niegroźnym pyłkiem. Teraz, skoro zagrożenie zostało wyeliminowane, nadeszła pora łowów. Advilion przeniósł wzrok na dość ruchliwego oponenta. Portale... Nie lubił ich, podobnie jak grzebania w umyśle. Cóż z tym też sobie jakoś poradzi. Korzystając z mocy niosącej się w powietrzu i jasnego światła areny, wziął jego promień. Tak, dokładnie, wziął w dłoń odrobinę czystego światła. Samo w sobie jednak nie reprezentowało ono niczego, lecz w rękach sprawnego rzemieślnika mogło być czymkolwiek, co zdołał pokazać już Alberichowi. Przeciągnął je delikatnie, tworząc sporych rozmiarów płachtę, a później ułożył ją w odpowiedni sposób i związał najzwyklejszym rzemykiem wyciągniętym z kieszeni, tworząc niemały worek. Tak, Advilion nie należał do osób stosujących standardowe metody, a ta na pewno do taką nie była. Poza świetlistym workiem, do kolekcjonowania portali (prawdopodobnie także klonów, ale one wymagały bliższego zapoznania) niezbędne też było inne narzędzie, biała rękawiczka z wyhaftowanym na niej ciemną nicią kręgiem. Ten się zajarzył, gdy tylko miękki materiał dotknął do ramy teleportera. Dokładnie tak, jak to się mag spodziewał. Uśmiechnął się, pojedynczym ruchem wrzucając to cudo do worka. Klonami się nie przejmował, choć mógł to być błąd. Chodził tak od jednego do drugiego portalu za pomocą magicznych sfer pod nogami, szczerząc się do przeciwnika. Nie było powodu do niepotrzebnej wrogości czy smutku. Ten pojedynek to w końcu miał być pokaz umiejętności, a nie śmiertelna walka. Wprawdzie niekiedy, nawet dość często dochodziło do mniejszych czy większych obrażeń, ale sprawny mag powinien umieć się z nich wykaraskać. Ostatni portal znalazł się w bezpiecznym miejscu. Magiczny worek nie mniej magicznie pomniejszył się do rozmiarów najzwyczajniejszej sakiewki. Czarodziej schował go do kieszeni, kto wie, może mu się te portale jeszcze przydadzą. Następne w kolejności były klony. Cóż, jeśli miały go zmylić, to chyba powinny się poruszać, skakać portalami czy coś. Niestety tego nie robiły, przez co od razu i z łatwością zauważył, gdzie jest prawdziwy Alder. Niestety, plan może i miał dobre założenia, ale wykonanie zawiodło. Czy miał jakieś problemy z tymi klonami? Nie, niech sobie istnieją. Chociaż mogą zostać wykorzystane przeciw niemu, a tego wolałby uniknąć. Z tego powodu chyba lepiej będzie się ich pozbyć. Pełnym nonszalancji ruchem ściągnął rękawiczkę i włożył ją do kieszeni, nie była już mu dłużej potrzebna, a z gołymi rękoma czuł się swobodniej. Tak, do tej całej walki podchodził bez stresu, pozwalał sobie na drobne folgowanie. Nie dlatego, że nie doceniał przeciwnika, lecz po prostu uznał, że już dość nerwów zmarnował na pojedynkach i powinien zachowywać się spokojniej. Mimo wszystko jednak wciąż to było starcie i powinien się przejmować jego losem, więc na aż takie odprężenie sobie nie pozwalał. Dlatego zajął się oczyszczaniem pola ze zbędnych kopii. Zebrał głos i rozpoczął inkantację z lekkim uśmiechem: - W płomieniu świecy widać cienie Dla złudzeń to więc zbawienie Nie pozwólmy jednak kłamstwom rządzić Powinniśmy gasząc ogień je odtrącić Tuż przed nim pojawiła się sporych rozmiarów świeca z dość długim knotem, który z każdym momentem stawał się jednak coraz krótszy. Aż dziwne, że w tak gorącym otoczeniu przyzwał jeszcze kolejne źródło ciepła i światła. Cóż, to właśnie to zaklęcie wydawało się najlepszą opcją. Delikatnie zdusił ogienek w dłoni, dusząc tym samym energię klonów. Nie było to trudne, a moc w tak interesującym miejscu miał praktycznie nieograniczoną, jakby organizatorzy chcieli mu pomóc. Ta opcja szybko została przez niego wykluczona, przecież był mało znany, a przeciwnik też korzystał z bogactwa magii tego otoczenia. Tak, stronniczości nie mógł tu nikomu zarzucić. No, może poza publicznością, lecz trudno jej raczej wybrać pojedynczego kandydata. Dobrze, skoro już zrobił porządek, pora stworzyć bałagan. Wyciągnął nóż, prosty, niczym nie zdobiony i obrócił go w ręce. Oddając ostrzu odrobinę energii, wydłużył głownie do rozmiarów małej szabli. Wbrew pozorom nie chciał jednak z niej korzystać, aby zranić oponenta, nie bezpośrednio. Wbił ją w podłoże areny, weszła jak w masło, tworząc przy tym pęknięcia w kamiennym podłożu. I to był właśnie element, który Advilion chciał wykorzystać. Szczeliny. Zaraz pojawiła się w nich lawa, wyciągnięta ze zbiornika na dole. Wyglądała ciekawie, jak pająk. To podsunęło dla Adviliona pewien pomysł, a plany uległy zmianie. Wyciągnął broń ze skały i przywrócił ją do poprzedniej formy, aby schować ją z powrotem w kieszeni. Znacznie ciekawszą rzecz postanowił zrobić z tą odrobiną lawy. Nie miał już wprawdzie dusz, jakie zużył w swym poprzednim starciu, wciąż jednak mógł korzystać z magii. Odrobinę podniósł dłoń, podnosząc krzepnącą już magmę wyżej. Do prawdziwego pająka wciąż tej formie jednak sporo brakowało. Posiadała zdecydowanie więcej niż osiem odbiegających od czegoś w rodzaju ciała części, poza tym niczego w rodzaju głowy nie można było w tym zidentyfikować. Trudno, trzeba radzić sobie z tym, co się ma. Po chwili gorąca ciesz zakrzepła, wspomagana magią, a „coś”, jak to nazwał, mogło normalnie się poruszać. Jak na coś, co miało ledwie kilka chwil istnienia, poruszało się żwawo i z determinacją, skacząc w kierunku Aldera z zamiarem dania mu gorącego „uścisku”. Advilion nie miał jednak czasu na obijanie się, powinien szykować następny atak. Tylko co by tu takiego zrobić? Tyle możliwości, a trzeba było się decydować… Jakby od niechcenia zaczął kreślić w powietrzu krąg klątwy. Skąd go znał, sam nie wiedział. Ważne, że miał czym zająć ręce podczas podziwiania widowiska dawanego przez „coś”.