Skocz do zawartości

Ares Prime

Brony
  • Zawartość

    1999
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ares Prime

  1. Niech mnie piorun pierdolnie, ale tak porządnie żebym już nie wstał. Dość wszytskiego.

  2. Dziwna trochę jest ta zebra. Z prawnego punktu widzenia mieszkanie w lesie nie jest zakazane, a co za tym idzie one, czyli zebry, są zwolnione z płacenia podatków. Ponoć taki był jeden z dekretów królewskich. Cóż, sam osobiście nie miałem już czego więcej tutaj szukać więc odwróciłem się od lasu i ruszyłem za Zecorą, zrównując się z nią krokiem. Z całego obchodu zostały mi 3 rzeczy do załatwienia - sprawdzenie tej samotnej wieży ratuszowej, biblioteki... i wizyta w Kąciku Kostki cukru. A poszedłem razem z zebrą, bo wywnioskowałem że bliżej będzie do biblioteki, a to pewnie to duże drzewo-dom w miasteczku. - Więc... od jak dawna mieszkasz w tym lesie? - spytałem Zecory aby zabić czas, i dowiedzieć się więcej o tej tajemniczej zebrze z Everfree.
  3. Piękne... to jest piękne. Aż łezka się w oku kręci.
  4. - Dokładnie, pani Zecoro. - odparłem nieco rozbawiony tymi jej rymami. - A co do wilków drzewnych, też zapewne ma pani rację. - westchnąłem. - Choć z drugiej strony TAKI zwierzak to dopiero budził by szacun u innych. No, nieważne. - uciąłem temat rozmowy na temat zwierząt. - Więc mieszkasz w tym lesie całkiem sama? Tak zupełnie bez strachu, mając za sąsiadów zwierzęta pokroju wilków drzewnych i gorszych stworzeń? - nie kryłem zdumienia.
  5. - Powiedziałem : Z drogi dzieciaki. - spojrzałem krytycznie na trójkę bachorów. - Zanim zrobię się naprawdę niegrzeczny. - Dlaczego jesteś taki niemiły? - zapytała ta cała Apple Bloom - chciałam ci tylko podziękować... - Nie mam czasu na uprzejmości. Mam potwora do zabicia. - zacząłem pełznąć w kierunku Canterlotu. - Potwór zabije potwora - usłyszałem czyjś głos z grupy kucyków. - Spojrzałem na grupkę kucyków, zaciekawiony który to powiedział- Ha... święte słowa. Wyjdziesz sam bachorze, czy pozostaniesz w ukryciu za spódniczką pani nauczycielki. Miałeś odwagę to powiedzieć na głos, to miej odwagę się teraz przyznać. Z tłumu dobiegł tylko przerażony pisk. Chyba jednak się nie pokaże. - Tak myślałem. - stwierdziłem posępnie. Banda małych tchórzy, podszedłem więc do ich nauczycielki czy też raczej może matki. - To twoje dzieciaki? - Ta..tak - odparła lekko przestraszona - czy mogę wiedzieć, kim jesteś? - zapytała się drżącym głosem - A co, chcesz się ze mną umówić na randkę skarbie? - odparłem złośliwie. - nie - odparła szybko - po prostu chciałam wiedzieć, komu mam podziękować... - Nazywam się kiedyś Sea Charger, dawniej Strażnik Otchłani. - odparłem poważnie. - Ty serio chcesz mi dziękować? Ha, zaraz się wzruszę doprawdy. Prędzej spodziewałbym się rzutu kamieniem prosto w pysk. - Nie mogłybyśmy pana uderzyć - odezwała się znowu Apple Bloom - przecież pan nas ocalił. - Zrobiłem to z konieczności. - I tak panu dziękujemy - powiedziała ta z małymi skrzydłami. - Może pomoże nam pan wrócić do ogrodów? - zapytała się ta morowa klacz - wilki wciąż mogą tu gdzieś być... - Jakich.. ogrodów? spytałem - W Canterlocie nie ma ogrodów. - Są.... i to od lat - powiedziała zdziwiona klacz - nie wiedział pan? - Nie.. nie wiedziałem. Ostatni raz byłem tu... - starałem się sobie przypomnieć. - Nie.. nie pamiętam. Dawno temu, kiedy nie było tych ogrodów a ten las był o wiele dzikszy niż teraz. - Jest 2478 rok panowania Księżniczki Celestii - odparła bez wachania. - Co?! To znaczy że... - zacząłem przeliczać lata i daty, kojarzyłem wcześniejsze spotkania z kucami aż wreszcie wydedukowałem. - Minęło już 100 lat. - klapnąłem na zad i złapałem się kopytami za głowę. - od czego? - zapytała się ciekawa Apple Bloom a pozostałe dwa kucyki się do niej przyłączyły. - Nie ważne. Nie będę sie wam z tego tłumaczył. - odparłem do klaczek. - To już tylko przeszłość, stara rana która nigdy się nie zabliźni i będzie o sobie przypominać boleśnie dopóki nie zakończę tego co zacząłem 100 lat temu. - Myślałam, że nie można żyć tak długo - zdziwiła się mała klaczka. - Jak się dobrze zamorzi to można. - odparłem. - Nie rozumiem... - zdziwiła się jeszcze bardziej. - I lepiej nie próbuj zrozumieć tego dziecko. To nie jest na twoją głową. - westchnąłem. Podniosłem się i podniosłem z ziemi odcięty łeb wilka drzewnego. Przyglądnąłem mu się. - Jakim cudem tak blisko podesżły do Canterlotu. Te stwory żyją w Everfree, nie w lasach otaczających Canterlot. - Nie wiem - odparła morowa klacz - zazwyczaj nie podchodzą tak blisko. Odrzuciłem łeb wilka za siebie jak zwykły śmieć. - Dobra... jak chcecie żebym was zaprowadził do tych ogrodów, to chodźcie. - odparłem ciężko, bo to ewidentnie było mi nie na kopyto. Mus to mus. Zacząłem węszyć i szukać śladów aby odnaleźć drogę. - tędy - powiedziała klacz wskazując na północ. Węszenie okazało się zbędne. - Hmmrrr... czuję jego smród... - stwierdziłem bo nadal gdzieś tam mógł być Prototyp X. Następnie ruszyłem przodem dobywając trójzębu i zacząłem prowadzić tą grupkę ku ogrodom. Eh.. czuję się jak pastuch prowadzący stado owiec. Szliśmy dalej, przez las. Kucyki patrzyły się na mnie ze strachem a raz po raz widywałem też u któregoś z nich obrzydzenie. Wszystkie poza tą dziwną trójką, która szła tuż obok mnie. Kontynuując wędrówkę i prowadzenie ich przez las, ciekawość zwyciężyła i zdecydowałem się zadać tej Apple Bloom pytanie: - Czemu idziecie tak blsiko mnie? Aż tak wyróżniam się urodą? - Nie - odpowiedziała Apple Bloom - ale wydajesz się fajny. - Troche niemiły - dopowiedziała jednorożec. - Ale fajny - zakończył pegaz nielot. - Hy... - parsknąłem. - Dziecięca szczerość. - Applejack mówi, że powinno się mówić prawde - odparła Apple Bloom. - To twoja mama czy siostra ta Applejack? - Siostra - powiedziała z uśmiechem. - Aha. A wy dwoje? - spytałem nielota i młodą jednorożec. - Macie jakieś imiona czy jesteście bezimennymi koleżankami tej w kokardce? - Jestem Sweetie Belle - powiedział mały jednorożec. - A ja Scootaloo - zakończył pegaz nielot. - Po co wogóle się tu zapuściliście? Do tych lasów? - Ditzy pobiegła w las za królikiem - wyjaśniła Sweetie Belle - a my pobiegłyśmy jej szukać. - I co, znaleźliście ją cała czy może raczej w kawałkach? - Całą - powiedziała Scootaloo - a potem zaatakowały patykowilki. - Jak to się mówi ''głupi ma szczęście''. - odparłem rozbrojony tą opowieścią. Trójka źrebaków zaśmiała się, rozbawiona twoją odpowiedzią. - Jesteś fajny - odparły chórem. - Bo się wzruszę. - odparłem nie zrażony ani nie przekupiony tym wyznaniem. Chyba się zliżamy bo las rzednie. Nagle wyszliście na polanę pełną kwiatów i żywopłotów. Schludnie utrzymane alejki były ozdobione kamiennymi posągami a ptaki śpiewały swoje wesołe piosenki. Aż się cofnąłem. To... to nie tak wcześniej to wyglądało. Pamiętam.. że tu kiedyś były tylko haszcze i dzikie krzewy. Nie było tu posągów, ani alejek. Kwiaty, pitaki.. wszytsko wyglądało tu jak z bajki. - Nareszcie z powrotem - powiedziała morowa klacz - dziękujemy za pomoc... Nagle z alejek wybiegło dwóch strażników pałacowych. - Panno Cheerlie, nareszcie pani jest. Księżniczka sie.... - nagle obaj stanęli, i spojrzeli na ciebie. Wyciągnęli włócznie i skierowali je w twoją stronę - kim jesteś? Dobra... pachołki odstawione w bezpieczne miejsce więc pora się rozstać. Ja mam bestię do zabicia, a straciłem już dość czasu. Strażnicy? Ha, i co mam się ich przestraszyć? Dobre sobie. - Powiem to tylko raz chłopaki - złaźcie mi z drogi, bo was zabiję. - odparłem spokojne. - Nie mam zamiaru wam się spowiadać. - Grożenie straży jest karalne - powiedzieli niewzruszeni - odpowiesz za to przed Księżniczkami. - Uważaj bo się przestraszę, i pójdę z wami frajerze. - po czym pokazałem im gest ''pokojowego pojednania'', i ruszyłem w kierunku miasta lekce sobie ważąc strażników i resztę. Jeśli będą na tyle głupi żeby próbować ze mną walczyć... cóż, trzeba się będzie przez nich przebić. - Powiadom Księżniczki - usłyszałem szepty strażników. Szedłem dalej alejkami nie przejmując się strażnikami. Nie zaatakowali czyli są mąrdzy i ceną swoje życie. Ależ się tu zmieniło... tyle żeczy nie poznaję. Chwila.. on powiedział księżniczki? Przecież Equestrią rządzi tylko Celestia, nikt inny. Nagle zza rogu wyszedł spory oddział żołnierzy. Wszyscy byli uzbrojeni po zęby i mieli zacięte miny. - Pójdziesz z nami - powiedział jeden z nich, pewnie kapitan - Księżniczki chcę cię widzieć. Dobyłem swój trójząb i wywinąłem nim straszliwego artystycznego młyńca. Skierowałem ostrze ku kapitanowi. - Powiedz żołnierzyku... zabiłeś ty kiedyś kogoś w życiu? - Nie, w Equestrii od lat panuje pokój - powiedział lekko zaniepokojony - mimo wszystko pójdziesz z nami. - No to bardzo źle trafiłeś kapitanie. - odparłem chłodno. - Bo ja nie mam najmniejszech ochoty iść z wami, ani tym bardziej stawać przed Celestią. Uprzedzam ostatni raz - złaście mi z dogi inaczej będziecie zbieraź własne flaki z posadzki. Przybyłem tu zabić tylko jednego potwora. Was zabić nie chcę, co nie znaczy że tego nie zrobię jeśli będę musiał. Ostatni raz mówię - precz mi z drogi! I zacząłem wolno sunąć ku nim, z zaciętą miną i obnażoną bronią. Zobaczymy kto ma silniejszą wolę. Straż na początku cofnęła się o kilka kroków ale potem stanęła twardo w jednej linii. Wyprostowali się i unieśli włócznie ostrzami w mojąstronę. - Szkoda. - westchnąłem, i machnąłem przednimi trójzębem odcinając im groty włóczni z drzewców. Te posypały się jak liście na posadzkę. - Następny cios pójdzie w wasze szyje. Nie cofniemy się - odparł coraz bardziej zdenerwowany - wykonamy nasze rozkazy... - Z DROGI! - ryknąłem na nich i zamachnąłem się ogonem uderzając w strarzników z boku i przywaliłem tępym końcem trójzębu w nogi strażników. Mocno i solidnie żeby je połamać. Straż załamała się i zaczęła uciekać z krzykiem. nagle usłyszałeś łopot skrzydeł i nagle na niebie pojawił się alicorn o sierści koloru nocnego nieba. - Ostrzegałem was. Trzeba było spieprzać póki mieliście szansę. - odparłem z wakrnięciem obserując uciekających strażników. - Hm? Spojrzałem na tego ... alicorna? No nie, dziś dzień jest pełen pieprzonych niespodzianek. - A ty kto? - spytałem nowoprzybyłego. - Nie poznajesz Księżniczki Nocy! - grzmotnęła głosem, od którego poleciał tynk ze ścian budynków - Mów lepiej kim ty jesteś! - Rany, nie tak głośno skarbie, nie jestem głuchy. - parsknałem rozbrajająco. - Księżniczka Nocy? Jasne, a ja jestem książę ze bajki. - Śmiesz żartować sobie z mojego urzędu? - zapytała a jej oczy się zwęziły - chyba nie wiesz w jak poważnej znalazłeś się sytuacji. - Słuchaj, nie wiem kim jesteś i szczerze to mało mnie to obchodzi. Szukam tu potwora, którego muszę zabić. Prototyp X. Mówi ci to coś? Nie? Więc łaskawie zejdź mi z drogi księżniczko. - odparłem złowrogo.
  6. Żałosne. Nawet nie zdążyłem się dobrze rozgrzać, a już było po wilczka. Phi. Otrzepałem się resztek z wiórów i gałązek pozostawionych z ciał wilków, i schowałem swój trójząb do uchytu na tyle zbroi. Wiele hałasu o nic, strata czasu i energii. Już miałem się odwrócić i odpełznąć w dalszych poszukiwaniach Prototypu X, gdy napatoczyłem się na tą małą klaczkę. To coś nowego - źrebię które nie ucieka na mój widok z krzykiem. Jeszcze gdyby to miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. - Złaź mi z drogi dziecko. - odparłem do klaczki spokojnie, ale twardo i stanowczo po czym ruszyłem dalej, za tropem Prototypu X.
  7. - Nic nie szkodzi Fluttershy. - odparłem z uśmieniem nie zrażony zachowaniem królika. - Przepraszam że przeszkadzam o tak wczesnej porze, ale przyszedłem sprawdzić jak Timber się zachowywał. Nie sprawiał ci kłopotów, był usłuchany?
  8. Spowalniał czy też nie, nie powstyma mnie to prze dopadnięciem... grupki wilków drzewnych próbujących dobrać się do klaczy i paru małych źrebaków? Szczerze to tego nie oczekiwałem. O ile mi wiadomo to te stwory omijały Canterlot szerokim łukiem. Wilki, nie kucyki. Ich los w sumie był dla mnie obojętny, ale źle by było jakby takie maluchy zginęły w paszczach drzewnych wilków. Mimo to z lekkim zawodem dobyłem swój trójząb i jak huragan wpadłem na te wilki drzewne tnąc i odrąbując im nogi oraz łby. Wióry leciały na wszystkie strony, dodatkowo pomagałem sobie w walce bijąc potwory swoim ogonem.
  9. Zamrugałem kilka razy. Zebra w Equestrii to dla mnie nic znowu tak specjalnego. W MH kiedyś miałem okazję przyskrzynić zebrzego bandziora, i odnaleźć z grupą interwencyjną miejsce przetrzymywania młodziutkiej zebry, sprowadzonej jako maskotka dla bossa kartelu handlującego bronią na export. Toteż nie przestraszyłem się zebry, ani nie byłem uprzedzony do jej rodzaju. A ta zebra była całkiem ładna. Po prostu ładna. I wyglądała na mądrą oraz na przenikliwą. Postanowiłem zatem być autentycznie szczery. - Hm... dzień dobry pani Zecoro. Nazywam się Barricade, jestem nowym komendantem policji w Ponyville. Zapoznaję się z nowym rewirem pod moją jurysdykcją, przybyłem tu dopiero wczoraj w nocy. Można by rzec że również pochodzę z dżungli, tyle że betonowej. Z Manehattanu konkretnie. A co mnie tu przyniosło? Ciekawość, służba, praca, i skrywane dziecinne marzenie posiadania małego wilka drzewnego jako zwierzątka. To ostatnie marzeniem pozostanie.
  10. To kucyk? Wychodzący z Everfree... cóż, dobrze że kuc a nie jakiś potwór. W dodatku klacz. Zatrzymałem się w miejscu i zacząłem obserwować zbliżajacego się do mnie kuca. Hm, co też taka osobniczka robiła w lesie. Z postury to klacz, ale inna niż te mieszkające w Ponyville. Inny krok, inny ubiór, a w mieście mało która nosiła biżuterię. A tu albo ona miała na sobie jakieś ozdoby, albo broń. Łańcuch, kastet, podkuty but, czasem nóż - takie przedmioty wydają charakterystyczne odgłosy gdy nosi się je przy kopytach. Doświadczenie mówiło mi żeby mieć się na baczności, zwłaszcza że ona ot tak wyszła z tego lasu który ma taką niesławną opinię. Uważnie ją obserwowałem i czekałem aż się zbliży. Mogę uciekać przed potworem, albo przed rozjuszonymi bandziorami, ale NIGDY nie ucieknę przed żadną klaczą.
  11. Gdym skończył jeść, zauważyłem że Clover i Onyxis poszli w las. I za długo nie wracali. Psio jucha.. przecież nie poszli we dwoje za potrzebą, ani tym bardziej za pochędóżką. TO ni te typy. To mi się nie podobało. Odłożyłem naczynia i chwyciłem toporzysko w kopyta. - O ni.. niech mi borda wyłysieje a jajca zmaleją kaj tamci się w jakie gówno nie wpakowali. - burknąłem złowieszczo. - Jo ide ich szukoć, co by w jakie kłopoty nie wpadli. I ruszyłem w las z toporem gotowym do ataku. Ni wiadomo co tu się czai, a na takie sprawy najlepszej jest jedno - klaps siekierą porsto w gardziołko!
  12. Ileż to już czasu X? Najpierw wymordowałeś wszystkich moich przyjaciół, następnie zaś uciekłeś aż na arktyczną północ myśląc że tam cię nie znajdziemy. Przeklęta bestio... tam zabiłeś ostatnie kucyki na których mi kiedykolwiek zależało. Już wtedy miałem cię dopaść ale pech sprawił że oboaj wylądowaliśmy w magicznym mroźnym szambie. Nie wiem ile czasu byłem nieprzytomny... ale gdy się obudziłem byłem hippocampusem, kucykiem morskim niczym postacią z legend. Stałem się potworem jak ty. Dobrze więc - mówi się że tylko potwór może zabić potwora. A póki żyję będę cię ścigał aż po kres świata X! Za moich przyjaciół, za moje życie które mi odebrałeś, i za to abyś nigdy nikogo więcej nie skrzywdził ty przeklęta abominacjo. Wyczuwam cię, czuję twój smród potworze. I nie spocznę póki nie odetnę twojego łba od ciała! Canterlot... wszytsko jest takie nie jasne... czułem że to miejsce jest mi jakoś bliskie, ale nie wiedziałem czemu? Nie wiem... tam wyczuwałem obecnoć Prototypu X i tam się kierowałem. By zabić tą bestię. Bez względu na cenę! Zaraz... krzyki? Dziecięce. Wrr... to teraz na dzieci się zamierzasz bydlaku? Rzuciłem się do pogoni, błyskawicznie sunąc jak wąż przed siebie, w miejsce gdzie dochodziły krzyki.
  13. No... to teraz oficjalnie stwierdzam że czas stąd spieprzać. Zacząłem się wolno wycofywać spod tego lasu, ale nie odwracałem się tyłem do puszczy. Cokolwiek tam pełzło w moim kierunku wolałem mieć to na oku, przynajmniej póki nie będę w dostatecznie dużej odległości zeby spokojnie się oddalić do miasta.
  14. Dooobra... nawet samotne przejscie ciemną nocą po najgorszej dzielnicy Manehattaniu nie napawało mnie takim cykorem jak ta puszcza. Cholera ten las jest jakiś magiczny że bije od niego taka aura strachu? Hmm... Pójdę jeszcze kawałek dalej, aż do granicy ale do samego lasu nie wejdę. Jeszcze nie.
  15. - Widzę że jesteś niezwykle rozmowna. - westchnąłem kręcąc głową. Dobra, widzę że wiele tu więcej nie wskóram. Futrzak widzę jest bardziej kumaty niż jego wlaścicielka więc dał nogę. - Nie przeszkadzam zatem pani, do widzenia. - odparłem krótko i dalej nie bardzo wiedziałem co mam robić. Spojrzałem na moment na ten las rosnący obok domu Fluttershy. Więc to musi być ten tajemniczy las Everfree, podobno to bardzo tajemnicze i niebezpieczne miejsce dla kucyków. I to właśnie stamtąd pochodzą drzewne wilki. Heh, pamiętam że kiedy byłem źrebakiem bardzo chciałem mieć wilka drzewnego jako zwierzątko, ba, wogóle chciałem mieć jakieś zwierzątko no ale niesety przez alergię na sierść zwierzęca mojego braciszka to marzenie nigdy się nie spełniło. A tu ponoć jest całe naturalne siedliszcze tych zwierząt. Wiedziałem jednak że są one z natury groźne, w końcu to wilki jakby nie było. Zatem po pożegnaniu się z nieśmiałą pegazicą ruszyłem spacerem ku tej tajemniczej puszczy. Nie, nie mam zamiaru tam wchodzić, po prostu chcę się jej przyjrzeć bliżej.
  16. Projekt Bródka ver. 2.0 - START!

    1. Verard

      Verard

      Przybywam by ją zgolić!

  17. - No, tak już lepiej. - powiedziałem spokojnie, bez stresów. - Miło poznać cię, panno Fluttershy. Tylko tędy przelatywałem wykonując pierwszy obchód na nowym rewirze. Hmm.. - spojrzałem na jej dom będący równocześnie jednym wielki schroniskiem dla zwierząt. - Ty zajmujesz się tymi wszystkimi zwierzętami? - nieco byłem zdumiony.
  18. Ares Prime

    "Wspomnienia" Ares Prime

    Usiadłem i naprawdę poczułem się ciut lżej. Faktycznie, miło tutaj... Już zamiarowałem sięgnąć po wodę i ciasta bo strasznie chciało mi się pić i jeść gdy uświadomiłem sobie słowa Luny. No własnie... dlaczego ja zostałem przeniesiony do ogrodu, a one do biblioteki? Natychmiast cofnąłem kopyto od talerza i szklanki. A co jeśli były znowu, jak wtedy nafaszerowane jakimiś usypiaczami? A co jeśli ten cały M, zrobił coś Lunie i Twilight podczas tej teleportacji? Może rzucił na nie czary? Może...może... Wstałem i cofnąłem się spadając z pufy. Usiadłem na zadzie i złapałem się kopytami za głowę. - Na wszystkie gwiazdy... ja chyba oszaleję... - westchnąłem ciężko i wlepiłem wzrok w marmurową posadzkę.
  19. Oho! Coś hipiska za bardzo nerwowa. Dobrze, dobrze że się boimy pana władzy, bardzo dobrze. Lepiej wzbudzać strach niż śmiech na sali. Dobra, widzę że mam tu do czynienia z klasycznym prypadkiem wystraszonego pacjenta. Taki podczas przesłuchania tak się jąka lub milczy że wydobycie z niego informacj jest prawie niemożliwe dopóki się nie uspokoi. A ja jakoś zawsze miewałem problemy z uspokajaniem takich kucy. Wolałem działać inaczej, ale jak cholerny mus to mus. Eh, tęsknie za czasami gdzie mogłem spokojnie pałować przesłuchiwanych. - Spokojnie proszę pani. Proszę oddychać swobodnie i głęboko. - poradziłem jej i poczekałem chwilę aby się uspokoiła. - Jak się pani nazywa?
  20. - Nu dobra. - oznajmiłem chowając Wybebeszacza za plecy do pochwy. - Tym rozem se daruję, ale jak spórbuje nas podejść w nocy to jak swoją mamunię kocham, ktoś tu do rana nie dożyje! No to dawajta tą zupinę bom głodny. Wróciłem do altany, nagrałem solidną porcję zupy, łycha w kopyto i zacząłem pałaszować. I oczy mi w słup poszły. - Na brodę mojej babuni Bonecrusherowej! Toż to je najlepsza zalewajka jaką łod pięcu lat jadałem! - zawołałem gromko - No małmazja istna kulinarna, niebo w gębie i na zębie! O chwała ci Soild Builder, ty nasz budowniczy kuchmistrzu! Oby ci broda bujno rosła, a marzenia się spełniły! To jest przeprzszniaste! I jadłem aż misa i łycha nie były wilizane do czysta.
  21. Usłyszawszy próśbę Clover... no cóż zacząłem ją rozważać. - Cholibka... a kak tam się kryje cuś ni dobrego jednak? - odparłem drapiąc się po grzywie. - Clover, córuchno toż to dla mnie byłby dyshonorj jakbym ni poszedł sprawdzić czy coś ni zagraża piknej bałogłowej.
  22. - O nie ma mowy! - stanowczo tupnąłem. - Ja wola mieć pewność i zobaczyć to coś na własne ślepia. To nieciekawa okolica i lepiej mić pewność we w 100% porentach, bo wojowniki nie wierzą w szczęście i w przypadki. Jak ni chcesz leźć to zostoń i siedź Onyksis. Pójdę som. - odparłem po czym pewnym, i ostropznym krokiem podreptałem szukać tego kogoś. Topór w kopyta, uważne spojrzenie, i idziemy!
  23. - No, i to rozumim!- odparłem klepiąc Onyksisa po plecach aż się zatoczył. Ah ta moja siła co tom ją wyssał z matczynego cyca jak donica. - To chodźmy, nim te głodomory powyżerają nam zupinę.
  24. - Co sie nie danerwuj!? - huknąłem na Onyksisa. - Jeno złodzieje, gołodupce i zbiry kryją się po krzaczorach jak taka zacna ekipa ucztuje. Na szlaku się pomaga sobie, kto nie pomaga to kiep! A mi się nie podobo takie skradanie za czyimś zadem. Spoko Onyskis, pójdę sprawdzę kto to, dam po łbie jakby się stawiał, i przywlokę go tutaj. Taki mój jest plan. Dobry nie?
  25. - Szto?! Ktoś się tam czai?! - zawołałem patrząc na miejsce wskazane przez Soilda. - Noo... to zara tego gadatka wyciągniem! - warknałem dobywajac Wybebeszcza. Splunąłem na ostrze topora, który był tak ostry że można się było nim golić. - Czy to zwirz, czy to zbir, czy to demon to mówię wam - zwróciłem się do reszty. - NIE MA takiego potworka co nie da się go załatwić siekierą o odpowiedniej wielkości! - zakręciłem artystycznego, straszliwego młyńca toporem co sprawiło że paru towarzyszy się cofnęło. - No, to jo tam idę i zara sprawdzę co tam się czai. Zostawta mi trochę tej zupy głodomory jedne, i nie wyżryjta wszytskiego bo jak jestem głodny to się wkurzom, a jak się wkurzom.... to się wkurzom! - odparłem uczenie. - To co, idzie który ze mną? - spytałem reszty a potem sam ruszyłem na poszukiwania tego hałasu za krzaków. Jak coś nie tak to nie będę się pytał o grzeczności tylko JEB! siekierzyskiem przez łeb i koniec pieśni!
×
×
  • Utwórz nowe...