Skocz do zawartości

Ares Prime

Brony
  • Zawartość

    1999
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ares Prime

  1. Błyskotki i świecidełka... błeh. To nie dla mnie klimaty. Wolałem przejść się na bardziej przyziemne towary - na przykład żywność, owoce i warzywa. Pomidory, kukurydza, kapusta, marchew - wszytstko tu miało osobne stoiska. Nawet stragan z jabłkami który obsługiwała jakaś klacz w kapeluszu. To własnie obok jej stoiska byłem najbliżej.
  2. Popatrzę sobie co jest w tych sklepach. Nie będę wchodził do środka, zresztą nie mam żadnych pieniędzy. Ale ciekawość wygrała, aby zobaczyc to teraz sie kupuje w Equestri.
  3. - Proszę za to podziękować księżniczce Celestii. - mruknąłem wstając od fontanny. - Najłatwiej było zamieść wszytsko pod dywan. Dobra.. nie ważne. Stało się, było minęło. Dobrze że żadnemu dziecku nic się nie stało. Proszę pozdrowić Apple Bloom, Scootaloo i Sweetie Belle jeśli będzie je pani widzieć. Do widzenia. Po czym z fontanny ruszyłem do centrum miasta.
  4. - To teraz grobowiec. Zginęło tam wielu dobrych żołnierzy...Strażników, moich braci... a wcześniej to było więzienie. - i ugyzłem się w język. Cholera za dużo jej powiedziałem.
  5. - No tak... wszyscy o tym zapomnieli. - zawiesiłem smutno głowę. - Nawet nigdy nie postawili choćby lichego nagrobka... To... to zabolało. Znów. Nikt nie pamiętał o masakrze, o śmierci Strażników. Nikt. Nikt prócz tej arognckiej Celesti, oby jej dupsko od słodyczy pękło. Moi przyjaciele zostali zapomniani. Ich poświecenie też. Odwróciłem się i spojrzałem na taflę wody widząc swoje odbicie. Byłem ostatnim. Ostatnim Strażnikiem Otchłani. Jedyny któy widział i pamiętał. Tylko czemu zapomnianio o moich przyjaciołach...
  6. - Więc trzeba ich było lepiej pilnować, pani Cheerlie. A paranoja... dobre sobie. To była kiedyś część mojego życia jako strażnika więziennego. Jako nauczycielka pewnie słyszała pani o Otchłani... a może nie?
  7. - ... więc raz na kilkaset przypadków zdarzyło się, i mało co nie zginęło jakieś źrebię. Patykowilki nie słyną ze swojej wytrzymałości na obrażenia, ale mają dostateczną siłę szczęk aby z łatwością złamać kość kucyka. A dla nich przegryźć kość źrebaka to jak przegryźć suchy krakers - żaden problem. Na przyszłość radziłbym nie zapuszczać się w lasy bez obstawy.
  8. - Nic takiego. A wy mieliście szczęście że natrafiliście tylko na patykowilki, a nie na coś znacznie gorszego. - mruknąłem. - Na przyszłość lepiej pilnuj dzieci. Włóczenie się teraz po lasach jest niebezpieczne.
  9. - Ooooh.... jak dobrze... - westchnąłem gdy opłukane skrzela wodą przestały tak szczypać. - Normalnie żeś życie mi uratowała ślicznotko. Jak masz właściwie na imię? I.. i co z wami się działo jak was już odprowadziłem do ogródów i poszedłem swoją drogą?
  10. - Jeśli masz.... to daj.. proszę. - nie lubiłem prosić się nikogo, o cokowlwiek. Nigdy. Ale ból skrzeli był nieznośny, a najbliższe jeziorko kawałek drogi stąd.
  11. - Zaraz... znam cię. To ty byłaś z tymi dzieciakami w lesie. - przypomniałem sobie gdzie ją widziałem i kiedy. - W Canterlocie byłem, pobiłem się ze strażą, posiadziałem w lochu, pogadałem z księżniczkami i puściły mnie... dały mi pewne zadanie do wykonania. Khell... keh...- wykaszłałem ostatnie krople chloru ze skrzeli. - Ała... cholera, moje skrzela...
  12. Hm... póki co mam szczerze dość tego lasu toteż ominę go z daleka. Za to czeka mnie inne poważne zadanie. Chcę znaleść Derpy i powiedzieć jej co do niej czuję. Ale ona teraz jest chyba w pracy, mówiła że jest listonoszką więc o tej porze pewnie roznosi listy. Hm... wiem! - Chodź Timber, pomożesz mi w jednej sprawie. - rzekłem do wilka. - Nazbieramy trochę kwiatów dla Derpy, na pewno się ucieszy. Po czym ruszyłem na najbliższą łąkę w poszukiwaniu ładnych, nadających się na bukiet kwiatków.
  13. - Khek... khe... khe... nie... cierpię... chloru... tfu... ale boli... ała..- wykrztusiłem resztki chloru, ale i tak skrzela zostały podrażnione i straszliwie mnie piekły. Oj nie dobrze... będzie bolało kilka godzin co najmniej. Czułem jak nieco napuchły. Próbowałem pomasować jakoś skrzela, ale za bardzo bolały. Ała... nie miał mutant kłopotów, to zamoczył sobie łeb. Spojrzałem na tą klacz chłodnym wzrokiem, wydawała mi się jakoś znajoma chyba, ale szybko to zignorowałem. - Na co się gapisz? - spytałem chłodno i niezbyt miło spoglądając na nią, jednocześnie trzymając się kopytami za uszy.
  14. Hm... o tam jest fontanna. Trochę nawilzę sobie głowę przed dalszym spacerem. I jak pmyślałem tak zrobiłem. Ah.. nie ma to jak woda.. cholera! Chlorowana! - Khe! Khe!... - krzywiłem się bo trochę dostało mi się do skrzeli za uszami. A to było bardzo nieprzyjemne i nieco bolesne uczucie jak chlor ci zalega na wrażliwych miejscach. Zacząłm kichać i kaszleć na przemian starając się pozbyć tego ze skrzeli.
  15. - E.... co? - spytałem ale odpowiedzi nie otrzymałem bo pognała gdzieś nie wiadomo jednak gdzie. Pewnie jakaś miejscowa szajbuska... takich najlepiej trzymać na dystans i się nimi nie przejmować. Albo zakuć w łańcuchy, dać kawałek węgla i nech malują sobie po ścianach wzorki. Pokręciłem tylko głową i ruszyłem z wolna w głąb miasta... czując na karku wzrok innych. No tak.. nadal się mocno wyróżniam z tłumu.
  16. Hm... nic szczególnego. Takie wsiurskie prowincjonalne miasteczko. Ciche senne i spokojne. Hm? A to co? Ktoś idzie do mnie? Jakaś całkowicie różowa klacz... zaraz... ona podskakuje? Ki diabeł? Wygląda na napraną jak latawiec.
  17. Ruszyłem więc do miasta, zobaczyć wogóle jak wygląda życie w takiej wiosce. Nie spodziewam się po nich miłego powitania. Może nie mam już na sobie zbroi i borni, ale nadal dla nich wyglądam jak dziwoląg. Z ogonem i łuskami? Jasne, z pewnością będą tolerancyjni.
  18. - Nie wiem... - odparłem z wahaniem. - Nie chcę przeszkadzać. Może wapdnę kiedy indziej - wykręciłem się. - Póki chciałbym zobaczyć okolicę, bo nie zabawię tu długo.
  19. - Ależ nadal mam ogon. - odparłem pokazując się ponownie w całej okazałości. - Ogon jest na swoim miejscu, poprostu zdjąłem swoją zbroję i zostawiłem broń. Jak to się mówi jestem teraz po cywilnemu. Tylko tędy przechodziłem, nie będę ci przeszkadzał... w pikniku...
  20. Doobra... to już jest zajebiście dziwne. Niedźwiedź? Bobry? I króliki przy jednym pikniku? To jest... nienormalne żeby drapieżniki i ofiary siedziały sobie przy jednym koszu piknikowym. Aż podszedłem bliżej niedowierzając własnym oczom. - Fluttershy? - spytałem patrząc ze zdumieniem to na nią to na zwierzaki.
  21. Doba... niech stracę, zajdę tam jeszcze raz. Cholera, prawdziwy zwierzyniec ona posiada. Wszytskie te zwierzaki idą tam jak do jakiegoś sanktuarium... hm.. ciekawe co je tam sprowadziło. Trzeba to sprawdzić na własne oczy.
  22. O kurde... nawet nie czuję nic. Kompletnie nic ale zero. Zacząłem ściagać zbroję... i to było tak jakbym zdejmował ubranie. Żadnego bólu, żadnych krzyków, żadnego cierpienia. Nic. To mnie już nie bolało! TAK! Z nieukrywanym entuzjazmem ściagnąłem resztę pancerza z siebie. Na ciele pozostało mi zaczerwienione ślady, ale nie krawiły. Tak... od razu lżej się czuję. Co za uczucie... nareszcie mogę chodzić bez tej zbroi. Może pójdę się pokazać? Chyba... chyba mogę nawet zostawić tutaj swój trójząb.
  23. Ostatni raz jak próbowałem ściagnąć tą zbroje... cóż, czułem się jakby mnie ze skóry obdzierano. Jednak sama ta zbroja wyglądała dość strasznie, wiec chyba lepiej nie rzucać się za bardzo w oczy. W środku domu naszykowałem sobie eliksir, i z wolna zacząłem ściagać z siebie elementy zbroi... kur.. - aaaaaAAAAH! - ryknął. Zbroja była teraz poniekąd częścia ciała. Mogłem ją zdejmować ale było to niezwykle bolesne.... Chwyciłem i wypiem mały łyczek tej mikstury od Twilight. Zaczekałem chwilę aby zadziała i zacząłem zdejmować zbroję, będąc przygotowanym na straszliwy ból.
  24. Nie ma to jak rybka... soczysta, miesista, na surowo, z naturalną ilością rteci. Mniam... Aż się oblizałem, i po chwili wskoczyłem do stawu. Woda była przyjemnie chłodna i przejrzysta. I tak było tu sporo rybek, chyba płoci i kiełbi. Tak. Zacząłem pływać za nimi, używając trójzębu do ich łapania. Nabite na ostrza broni ryby od razu zjadałem, ale były małe więc musiałem ich sporo nałapać aby się najeść. Trwało to może z półgodziny ale wreszcie się najadłem. Mniam.. to było rybiaste. Wyszedłem z wody i otrząsnąłem się z pełnym brzuchem po jedzeniu. Okej... to teraz idę postraszyć inne kuce.
  25. He... dzięki pieszczoszko Celestii. To się przyda. Jak nie teraz to kiedyś. Ale do tego do czego będę potrzebował tego eliksiru nie wystarczy 1 kropla ale pół flaszki. Bo to będzie naprawdę bolesne. Włożyłem koszyk z zawartością do środka, po czym zabrawszy trójząb ruszyłem na poranny spacer i kąpiel w jeziorze. Pora się nawodnić ponownie.
×
×
  • Utwórz nowe...