Skocz do zawartości

[Bosman] Star Wars


Recommended Posts

Kater, zanim wyszedł na wyższe piętra naciągnął kaptur na głowę. Rozmyślał w czasie drogi do ścigacza, co powie Steghowi. W końcu zrobił od dla Katera przysługę. Nie był pewny, jak zareaguje na drugiego, takiego samego jak on. Słysząc o ukrywaniu swojej mocy spojrzał kątem oka na mężczyznę.

- Rozumiem. Cóż teraz nie jest dobry moment, żeby się tego uczyć. Musimy poczekać aż dotrzemy gdzieś, gdzie będzie trochę spokojniej - Powiedział spokojnie po czym znowu patrzył przed siebie. Po chwili zapytał się Isefeta, nie patrząc jednak na niego. 

- Po co ci ta maska? Co w niej ukrywasz? - Kater był ciekawy. Zastanawiał się czy ta maska miała dla niego jakieś znaczenie czy nosił ją po prostu w celach ochronnych. 

Po dotarciu do ścigacza uruchomił komunikator. 

- Stegh mam do ciebie ważne pytanie. Znajdziesz miejsce dla jeszcze jednego widzącego duchy? Tylko na kilka dni. Wyjaśnię ci wszystko, jak wrócę. - Powiedział po czym poczekał na jego odpowiedź. W końcu od niego zależało, czy będzie musiał szukać innego miejsca dla swojego "towarzysza"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odpowiedź nadeszła dopiero po dobrych dwuch minutach, a sygnał lekko się przerywał. Na sieci musiały być zakłócenia, bo byli dość blisko miejsca, w którym Stegh mieszkał. 

- Dopóki nie grozi mi za to śmierć ani kalectwo, a to drugie na pewno nie, niech ci będzie. Ale teraz to ty masz dług. I jeśli przez to kopnę w kalendarz, to wrócę cię straszyć. I twojego nowego, pomylonego kumpla też. Jeśli nie ma poczucia humoru i nie będzie w stanie znieść moich żartów, wylatuje - odparł i wyłączył odbiornik. Nie brzmiał co prawda jakby się cieszył, ale obrażony też nie był. Izefet odczekał z odpowiedzią, aż Kater skończy rozmawiać.

- Jak każda maska, ukrywa twarz. Na mojej planecie życie nie istnieje na powierzchni, tylko pod nią, w kompleksach jaskiń i grot. Na powierzchni jest ogromne ciśnienie i nie da się żyć. Poza tym, nie ma żadnego słońca, które by ją oświetlało. Dobrze widzę w ciemności i nie przeszkadza mi chłód, ale kosztem nieprzystosowania do światła dnia innych planet. Więc jeśli się nad tym zastanawiałeś, to kolor oczu ani skóry nie wynika z oddziaływania Ciemnej Strony. To kwestia gatunku - odparł. 

Niedługo później udało się dotrzeć do domu Trandoshanina. Jak się okazało, znajomy Katera był już w pracy, a od wnętrza mieszkania Katera i jego nowego towarzysza dzielił tylko skaner dłoni zamieszczony w metalowej framudze drzwi. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater westchnął z lekkim uśmiechem. Wierzył, że Stegh się zgodzi i liczył się z tym, że on będzie miał u niego dług. Cóż będzie go musiał jakoś spłacić. Tak więc teraz nie zostało mu nic innego jak lecieć na miejsce. Wskoczył do ścigacza i poczekał aż jego towarzysz dołączy do niego. 

- Rozumiem. Cóż nie było mnie na mojej rodzinnej planecie wiele lat. Niestety popęd za wiedzą wiedzie mnie przez całą galaktykę - Powiedział prowadząc pojazd. Na szczęście rozmowa i prowadzenie było mniej wymagające niż prowadzenie i używanie mocy. - Mój przyjaciel się zgodził. Ale ostrzegł mnie, że jeśli nie będziesz miał poczucia humoru i nie będziesz wytrzymywał jego żartów to polecisz - Powiedział z uśmiechem. Wierzył, że nic się nie stanie.

Kiedy dolecieli na miejsce, a Kater zobaczył, że Stegh był już w pracy pomyślał, że to w sumie nie tak źle. Teraz mogli w miarę spokojnie porozmawiać. Zresztą Kater był bardzo ciekawy fragmentu mapy, który Izefet trzymał przy sobie. Podchodząc przyłożył dłoń do skanera, licząc, że jednak jego przyjaciel wprowadził jego dłoń do bazy danych. W innym przypadku będzie trzeba iść do baru i się dopytać tego i owego. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- To pierwszy warunek takiego rodzaju, z jakim mam do czynienia - stwierdził Izefet w zadumie. 

Skaner zaświecił się i pod dłonią Katera przeszła błękitna linia. Urządzenie zabrzęczało i błysnęło zielonym światłem, oznajmiając, że kod został zaakceptowany. 

Drzwi rozsunęły się, otwierając przed nimi mieszkanie. 

- Nie spytam, czy twój przyjaciel jest zaufaną personą, bo zapewne jest. Ale jestem ciekaw, jak długo jesteśmy w stanie się tu ukrywać. Obawiam się, że żeby nie narażać go na niebezpieczeństwo mamy najwyżej parę godzin. Muszą wiedzieć, że oboje żyjemy - odezwał się mężczyzna. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater wszedł do środka. Zaprowadził gościa do salonu po czym pokazał ręką, zeby ten usiadł. Dopiero wtedy odpowiedział na jego słowa. 

- Tak wiem. Trzeba się śpieszyć. Ale niestety są sprawy, które muszę załatwić. Ten Twi'lek, Frea musi umrzeć - Powiedział spokojnie po czym podniósł głowę i spojrzał w oczy Izefeta - Jeśli chcesz to możemy spróbować załatwić to teraz, skoro mówiłeś, że jesteś w stanie mi pomóc z tym. Potem trzeba będzie szybko skołować statek. Bo tak jak mówiłem. Ja mam tylko jednoosobowego V-winga. A we dwójkę może być tam ciasno - Powiedział. - Poza tym muszę jeszcze pogadać ze Steghiem, bo wiszę mu przysługę - Dodał wzdychając cicho, po czym popatrzył na mężczyznę. - Masz jakiś pomysł? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jedyny mój kontakt z sektorem szpitalnym wyglądał tak, że go widziałem. Jeśli jesteś w stanie zlokalizować go Mocą, użyjemy ścigacza żeby dowiedzieć się gdzie jest. Jeśli nie, to sprawa się komplikuje. Wtedy będziemy musieli kogoś porządnie zranić i to tak, żeby mu się potem wydawało że próbujemy mu pomóc, taszczymy pechowca do szpitala i udajemy jego spanikowanych kumpli - zaczął Izefet, gestykulując jakby tłumaczył Katerowi drogę na podstawie mapy. -... Potem ja wchodzę do środka, znajduję twojego kolegę i perswaduję, żeby wyszedł odetchnąć świeżym powietrzem. W sektorze szpitalnym jest park. Załatwiasz to tam, albo ja zmuszam go do zwolnienia na żądanie, wraca do domu i dopadasz go po drodze - odpowiedział, wieńcząc wypowiedź szerokim uśmiechem. - To mój plan. Ale najpierw wypada załatwić statek, żeby można było szybko zwinąć żagle.  

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater zamyślił się. W milczeniu wysłuchał słów mężczyzny. Widząc jego gestykulację zastanawiał się czemu on to robi. Ale nie skomentował tego. Kiedy ten skończył oparł głowę o rękę. 

- Twój pomysł mi się podoba. A raczej ja na ten moment nie mam innego - Przyznał mężczyzna. Po chwili dodał, opierając się wygodniej na kanapie - Myślę, że będę w stanie wyśledzić go mocą. Trzeba szukać spanikowanego Twi'leka, który stracił lewą dłoń przez miecz świetlny - Wyjaśnił Zabrak. Na szczęście pamiętał jaka energia towarzyszyła nieszczęśnikowi, który oszukał jego pracodawczynię. - Zabicie go w parku jest ryzykowne. Jeśli są tam kamery czy inne czujniki, to możemy mieć problem. Jego dom też nie istnieje. Spalił go, zanim zdążyłem po niego wrócić - Wyjaśnił Zabrak, klnąc w myślach, że nie zabił go wtedy. No ale polecenie było inne. - Tak więc najlepiej zmusić go, aby wyszedł przynajmniej za teren sektora szpitalnego - Powiedział obserwując mężczyznę. Zastanawiał się, czy ten plan ma w ogóle szansę wypalić. Ale na razie nie miał innego. Tak więc zaczął się zastanawiać nad dwiema innymi rzeczami. Jak zdobyć statek i czego będzie chciał od niego Stegh. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ignacio-de-la-calle-millenium9-s.jpg?144

 

Plan był dobry do pewnego momentu. 

Do samego sektora szpitalnego trzeba było dojść, bo zostawienie ścigacza w jego pobliżu było ryzykowne. Praca wszelkich urządzeń zakłócała przepływ Mocy, ale Katerowi po pewnym czasie udało się znaleźć Twi'leka i budynek, w którym go przechowywali. 

Do budynku docierało się przez niewielki most przeznaczony wyłącznie dla pieszych. Na teren tej części szpitala, w której zajmowano się tworzeniem i zakładaniem protez nic jeżdżącego ani latającego nie mogło się dostać. Ledwie za mostem zaczynały się budynki mieszkalne, bo szczęśliwie ta część znajdowała się na samym skraju sektora medycznego. 

Zaczęło się od tego, że Izefet wszedł raźno do recepcji (uprzednio w domu Stegha przebierając się w ubrania, które nie rzucały się w oczy - czarną kurtkę, szare spodnie i tego samego koloru koszulę. Wszystkie pozostałe rzeczy upchał do podręcznej torby) i przekonał ochroniarza, że, jak wcześniej ustalili, przychodzi odwiedzić pacjenta - chorego przyjaciela czekającego na protezę ręki. Plan ze stłuczeniem przypadkowego typa z ulicy nie miał prawa istnienia ze względu na charakterystykę oddziału, na którym leżał Twi'lek. 

Trwało to dobre pół godziny, nim ze szklanych drzwi ponownie wyszedł Izefet, prowadząc pod ramię otępiałego Freę, który szedł dziwnie sztywno i wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Kolejnym problemem było to, że wyglądał jakby miał zaraz dostać zawału i prawdopodobnie to wzbudziło podejrzenia ochroniarza. Ale nie ochroniarz był problemem, jak się okazało gdy towarzysz Katera nagle ruszył przed siebie biegiem, ciągnąc za sobą nie do końca świadomego Twi'leka. Problemem byli strażnicy, który wkrótce wyłonili się z budynku i zaczęli biec za nimi. 

- Mam nadzieję, że nie miałeś w planach przemówienia nim go zabijesz - krzyknął Izefet, będąc ledwie pięć metrów od Zabraka. W tym samym momencie Frea jakby oprzytomniał, okręcił się wokół własnej osi i ruszył z powrotem w stronę strażników. Kikut po lewej ręce był oczyszczony, ale nie miał jeszcze zamontowanej protezy.

- Nie strzelać! Nie do mnie, do nich, do nich! - Darł się Twi'lek. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater spodziewał się, że ten plan nie przebiegnie w 100% po ich myśli. Jednak nic nie mówił, tylko czekał. Obserwował, jak Izefet wchodzi do środka. Po 30 minutach na twarzy Katera pojawił się lekki uśmiech, kiedy zobaczył jego towarzysza prowadzącego rannego Twi'leka. Jednak widząc strażników za nimi od razu spoważniał. W pierwszym odruchu już chciał złapać za miecz. Jednak powstrzymał się. W końcu tamci jeszcze nie zaczęli strzelać. Tak więc czekał. Słysząc słowa Mężczyzny warknął pod nosem. 

- Ani mi się śniło! - Rzucił tylko po czym skupił moc w rękach. Tak samo, jak zrobił to wcześniej, w domu jego ofiary. Jednak teraz przelał w to jeszcze sporo nienawiści i złości. Przed oczami przeleciał mu obraz tych wszystkich martwych dziewczyn, co jeszcze bardziej wypełniło go nienawiścią do tego mężczyzny. Następnie posłał w jego stronę pioruny. Liczył, że to go zabije na miejscu. Może nawet usmaży. Teraz liczyło się dla niego tylko to, żeby ten Twi'lek zginął, spłonął, spopielił się. Cokolwiek. On miał po prostu umrzeć w męczarniach. Żeby raz na zawsze zapamiętał, że to co robił było obrzydliwe. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Błyskawice dosięgły celu, choć Twi'lek znajdował się już daleko. Zatrzymał się w pół kroku i runął na ziemię, a jego ciałem wstrząsnęły gwałtowne drgawki. Na samym początku krzyczał, a strażnicy zatrzymali się, nie chcąc podzielić losu Frei. Potem, gdy z ciała zaczął wydobywać się dym, a smród spalonego mięsa przebił się przez zanieczyszczone powietrze Coruscantu, głos umilkł. Trwało to kilka sekund, bo Kater wydobył z siebie duże pokłady Mocy. Frea był oficjalnie martwy.

Izefet spojrzał na niego i pokiwał z uznaniem głową, ale nie był to najlepszy czas na pogawędki. Strażnicy ze szpitala szybko otrząsnęli się z szoku. Nie mieli przy sobie blasterów bo i nie mogli ich mieć, więc wycofali się w tył, uzgadniając coś między sobą. 

- Nogi za pas - oznajmił towarzysz i ruszył do krawędzi chodnika, żeby zeskoczyć na piętro niżej. Aby to zrobić i nie spaść na znajdującą się kilkadziesiąt metrów niżej powierzchnię, należało chwycić się jednego z wystających elementów elewacji. Izefet zniknął poniżej. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater nie przestawał razić Twi'leka piorunami, dopóki ten nie ucichł a smród spalonego mięsa nie dotarł do jego płuc. Dopiero wtedy opuścił ręce i popatrzył na strażników. Liczył, że to ich na tyle przestraszy, że się oddalą. Chyba zadziałało, bo ci przestali go gonić. Słysząc Izefeta skinął głową i ruszył za nim. Widząc wystające elewacje nie miał za dużo do myślenia. Skupił moc w swoich nogach i ruszył biegiem w kierunku krawędzi. Szukał wystającego elementu, który pozwoliłby mu wylądować tam gdzie chciał. Wierzył w swoje umiejętności oraz w to, że Moc mu pomoże. Po chwili wybiegł za krawędź chodnika, łapiąc się elementu elewacji i starając się wylądować tam, gdzie Izefet. Wolał się go trzymać. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wyślą w ślad za nami ludzi. Pójście do twojego przyjaciela ściągnie na nas kłopoty, chyba że jest bogaty i wpływowy - stwierdził mężczyzna biegnąc dalej od sektora medycznego. - ... a na takiego nie wygląda. Znasz kogoś takiego? Kim jest zleceniodawca na Twi'leka? - zapytał. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater biegł obok mężczyzny, trzymając stałe tempo. 

- Zleceniodawczynią jest Maada Khan. Jest wpływowa. A raczej tak wygląda. Mieszka na wyższych piętrach. Sektor 9. Pamiętam drogę, więc albo biegniemy do mojego ścigacza i lecimy tam, albo łapiemy coś innego. Wolę jednak swój ścigacz. A raczej ścigacz mojego kumpla, a nie chcę mu go odkupywać. Aż tak bogaty nie jestem - Zaśmiał się i zrównał się z mężczyzną. - Zresztą i tak muszę do niej lecieć powiedzieć, że Twi'lek jest skwarką - Rzucił dodatkowo. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Cóż, albo zginiemy, albo nas uratuje - podsumował Izefet. 

Droga szła właściwie dziwnie gładko. Żadnych pościgów, żadnych podejrzanych dźwięków albo odczuć. Nawet przy wejściu do budynku w którym ostatnio Kater widział się z Maadą strażnicy wpuścili go bez przeszkód. 

- Ale wchodzi jeden - ostrzegł jeden z nich, a Izefet porozumiał się wzrokiem z Katerem i potulnie usiadł na półokrągłej kanapie. 

Jak się okazało, Maada w godzinach popołudniowych spała, toteż powitała Katera w pewnej niedyspozycji - zwichrzonych włosach, niedospaniu na twarzy i luźnej koszuli. Paliła jakąś syntetyczną używkę roztaczającą chemiczną podróbkę owocowego zapachu. 

- Jaki masz problem, Kater? - zapytała, nie siląc się na zwroty grzecznościowe i przyglądając mu się z niezadowoloną miną. - Sądziłam, że między nami wszystko uporządkowane i tak właśnie jest - rzuciła, opierając się o kanapę. Tym razem apartament był uporządkowany. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna skinął głową i sam wszedł do windy. Kątem oka spojrzał jeszcze na Izefeta po czym zamknął drzwi i pojechał na górę. Widząc świeżo co obudzoną kobietę poczuł się trochę nieswojo. Jednak szybko otrząsnął się.

- Witaj. Wybacz, że ci przeszkadzam, ale mam dwie sprawy, a jedna wynika z drugiej - Powiedział spokojnie patrząc na nią. Stał w miejscu, nie chcąc narazić się na złość kobiety. - Ale od początku. Frea nie żyje. Przed chwilą go usmażyłem na terenie sektora medycznego. Jeśli włączysz jakąkolwiek stację to powinnaś o tym usłyszeć. A z tego wynika druga sprawa. Wraz z nowym towarzyszem uciekamy przed strażnikami. I musimy się teraz ukryć na pewien czas. Niestety Stegh jest zbyt mało wpływowy, i jeśli tam polecimy to zginiemy zarówno on jak i my. Jesteś w stanie zapewnić nam trochę bezpieczeństwa? - Zapytał, licząc, że informacja o zabiciu Frea oraz jego "urok osobisty" Sprawią, że kobieta się zgodzi. Mimo, że Maada gustowała w kobietach to mimo wszystko liczył na trochę szczęścia. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Pewnie. Bezpieczeństwo, ciepełko, dobre serduszko i miłość - stwierdziła, wciągając dym. Chwilę później go wypuściła. - Dobra, niech ci będzie, bo jesteś ładnym chłopcem. Mam nadzieję, że twój kolega to też ładny chłopiec. No i dlatego, że pomściłeś te nieszczęsne dziewuszki, a ja i tak nie lubiłam tego gnoja. Skuteczny jesteś, Kater. To się ceni na rynku. Żeby tylko się nie okazało, że zrobiliście zbyt dużo szumu - stwierdziła, odrywając się od kanapy i ruszając po datapada leżącego na białej szafce wystającej ze ściany. - Twoja przysługa będzie za przysługę, więc wychodzimy na czysto. Ale z Coruscantu musicie wypieprzać, skoro mówisz, że nie byliście szczególnie dyskretni. Nie dziwię się, niełatwo zabić kogoś w sektorze medycznym. Dobra, masz na chwilę sponsora, ciesz się tym. Co chcesz? Frachtowiec, kanonierka? Będzie małe, nie szykuj się na olbrzyma. I gdzie w ogóle chcecie lecieć? Załatwię pilota, on was podrzuci, a wy znikniecie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater skinął głową, słysząc słowa kobiety. W sumie to nawet się cieszył. Teraz liczył tylko, że nie sprawi jej zbyt dużych kłopotów. Skłonił się jej.

- Dziękuję ci, że twoją pomoc i słowa uznania - Powiedział szczerze po czym podniósł na nią wzrok. - Musimy wraz z towarzyszem dolecieć do Nal Hutta. A stamtąd dalej. Ale to już będziemy się sami martwić - Powiedział przypominając sobie co mówił jego towarzysz, kiedy go spotkał. - Mam nadzieję, że nie będzie problemem załatwienie nam tam jakiegoś transportu - Dodał uważnie patrząc na kobietę. W sumie mówiła, że załatwi im transport i pilota. A na Hutta będzie się już sam zastanawiał jak załatwić statek na Korriban.  - Hmm... Tak w sumie to się zastanawiam co teraz zrobię ze swoim myśliwcem. Bo nie jestem pewny, czy zostawienie go w dokach to dobry pomysł. Ale nie będę tym męczył pani głowy, Maada - Dodał. Nie chciał podpaść, ani przeginać. I tak już dużo zawdzięcza tej kobiecie. Wolał pozostać z nią w dobrych stosunkach. Stał w miejscu, czekając na odpowiedź jego gospodyni. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nie pieprz tym swoim pseudodżentelmeńskim tonem, Kater. Może nie zdążyłeś zauważyć, ale potrafię to przejrzeć.  - Pogroziła mu palcem. I nagle drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wpadł Izefet. Nie wyglądał na spokojnego. 

- Na ziemię! - krzyknął i równocześnie z tym rozległ się wybuch. Przez chwilę Kater nic nie słyszał ani nie widział, bo zrobiło się ciemno od dymu. Zaraz potem koło jego ucha przeleciał zielony pocisk świetlny wysłany przez coś z zewnątrz. Biorąc pod uwagę wysokość, musiało to być coś latającego. 

Wszędzie walały się szklane odłamki z szyb. Kiedy dym trochę się przerzedził, Kater dostrzegł w nim niewyraźne kształty od strony tarasu. Trzech. Jeszcze go nie widzieli. 

Obok niego, za oparciem kanapy kucała Maada, zasłaniając głowę rękami. 

- To twoi kumple? - szepnęła. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater już miał coś powiedzieć na temat swojej uprzejmości, jednak wtedy wpadł Izefet. Słysząc polecenie od razu zniżył się, ściągając w dół kobietę. Słysząc promień obok twarzy wiedział jedno. Ktoś ich zaatakował. A to naprawdę nie spodobało się Zabrakowi. Popatrzył w kierunku, z którego nadleciał strzał. Widział niewyraźnie trzy postacie warknął pod nosem. Od razu przyszło mu do głowy, że to są ludzie tego biznesmena, dla którego chwilę wcześniej pracował. 

Zanim wyruszymy muszę jeszcze nauczyć jedną gnidę latać Pomyślał, wyobrażając sobie latającego biznesmena, bez ręki czy nogi. Jednak znowu skupił się na rzeczywistości. Słysząc Maadę odwrócił do niej wzrok.

- Nie. Ludzie, którzy chcą mojej głowy. Długa Historia. Potem ci powiem. A teraz nie ruszaj się stąd - Rzucił, sięgając po miecz świetlny. Wypatrzył jeszcze wzrokiem Izefeta.

Trzech na tarasie - Rzucił do niego w sithiańskim po czym wystartował w ich stronę. Skoro oni go jeszcze nie widzieli to postanowił wykorzystać element zaskoczenia. Aktywował miecz a zielone ostrze błysnęło. Kater od razu skupił się na najbliższym celu. Podniósł miecz, gotowy odbić pociski. Na szczęście jego styl walki skupiał się właśnie na kontrach. W drugiej ręce zaczął zbierać moc. Wiedział, że teraz błyskawice, które pozostawił mu Kaan będą przydatne. Byleby tylko nie przesadzić, bo mógł przecież nadal spaść z tarasu. Ale teraz najważniejsze było pozbyć się agresorów i, de facto, Uratować Maadę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale tu Katera spotkało zaskoczenie - błyskawice zamiast dotrzeć do oponenta i wywołać tradycyjne drgawki, spotkały się z czymś na kształt metalowego kija, który na obu końcach poprzecinany był trzema świecącymi kręgami. Ubranie oponenta nie było mundurem. Miał metalową maskę przypominającą zlepioną ze złomu i lekkie ubranie przylegające do ciała, w którym też nic do siebie nie pasowało. Jedna z trzech postaci upadła pod wpływem strzału oddanego przez Maadę, która nie do końca wiadomo skąd miała przy sobie mały, lekki blaster.

Do trzeciej z postaci dopadł szaroskóry towarzysz Katera, a charakterystyczne brzęczenie rozległo się dopiero wówczas, gdy chciał zaatakować wroga z zaskoczenia. Również jego miecz świetlny, który jak się okazało miał dwa ostrza na przeciwległych końcach rękojeści, zetknął się z bronią nieznajomego nie przecinając jej. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater zatrzymał się na chwilkę, widząc jak jego błyskawica zupełnie nie rani jego przeciwnika. Po chwili, widząc jak drugi z nich pada pod strzałem odwrócił głowę. Widząc broń w ręce Maady uśmiechnął się lekko. Jednak, kiedy atak Izefeta nie zadziałał zdziwił się o co chodzi. Popatrzył na swojego przeciwnika i zacisnął mocniej dłoń na mieczu. 

- Nie wiem, co tutaj robisz, ale wybrałeś zły cel i zły dzień - Warknął do swojego przeciwnika po czym wziął zamach i zaatakował, celując mieczem w ręce napastnika. Interesowała go jego broń, ale wolał się nią zająć, kiedy cała trójka będzie martwa. Tak więc skupił się, a nawet wspomógł się mocą, żeby jego atak był skuteczny. Wolał jak najszybciej zakończyć walkę. Nie wiedział bowiem, czym jeszcze mogą ich zaskoczyć. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Atak został sparowany - miecz nie przecinał metalu, a więc broń musiała być zrobiona najprawdopodobniej  z beskaru. Aby się obronić, zamaskowany wróg przykucnął i prędko odturlał się na bok. Równie szybko wstał na równe nogi, a gdy dym opadł, okazało się, że ma wsparcie. Nieoczekiwanie okazało się, że wsparcie ma też Kater, czy może bardziej Maada. 

Na zewnątrz, na niewielkiej mobilnej platformie powietrznej stało pięciu szturmowców, celujących w Katera. Izefet chwilowo ukrył się za kolumną, a Maada siedziała za kanapą z odbezpieczonym blasterem, co w jej przypadku nie stanowiło wystarczającej ochrony. Przeciwnik odsunął się, aby móc dać strzelcom możliwość zgładzenia celu.

Ale wszystkich zdezorientował nasilający się mechaniczny zgrzyt, który obwieścił przybycie głównej gwiazdy wieczoru - droideków. Dwie sztuki ciężko wtoczyły się do pokoju, z czego jedna zatrzymała się i rozłożyła przed Katerem, uruchamiając pole ochronne. Wówczas zaczęła się strzelanina. 

- Kater, kretynie - odezwała się Maada. - Na lewo i do pomieszczenia służbowego! - Zaraz potem gestem dała znać Izefetowi, żeby ruszył za nią i sama zerwała się z ziemi i ruszyła w stronę domniemanego pomieszczenia służbowego. Kater miał do przebiegnięcia dwadzieścia metrów. Pierwsze nie powinny być problemem, jako że chroniło go pole ochronne droideki, ale potem musiał już uważać. 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater warknął pod nosem, widząc jak jego broń jest blokowana. Cóż przynajmniej już wiedział z czego to jest. Zaczął już rozmyślać jak tutaj zaatakować, żeby jego atak był skuteczny. Lecz nagle dostrzegł szturmowców. Zmielił przekleństwo. 

Cholera więc imperium już wie. No to mamy problem Pomyślał przyjmując pozycję bojową. Był gotowy na dalszą część walki. Po chwili usłyszał metaliczny dźwięk i kątem oka poszukał źródła owego dźwięku. Widząc dwa Droideki na początku był niepewny. Jednak, kiedy jeden z nich zatrzymał się przed nim i aktywował pole ochronne uśmiechnął się lekko. Więc jednak Maada miała coś w zanadrzu. Słysząc kobietę spojrzał w jej stronę i skinął głową. Nie wyłączając miecza ruszył biegiem w stronę, którą ona mu wskazała. Nadal był gotowy aby odbić nadlatujące pociski, bo wątpił, żeby droid był w stanie całkowicie zablokować wszystkie pociski. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nieprzyjemne, skrzekliwe, krótkie sygnały oznajmiały odbicia strzałów blastera od świetlnej klingi. Ale stała się też rzecz niepokojąca - lewa ręka Zabraka jakby straciła napięcie mięśniowe. Najpierw poczuł skurcz, a potem opadła bezwładnie wzdłuż boku. Za zakrętem rzeczywiście znajdowało się pomieszczenie służbowe, które było w istocie ukrytą windą. Maada stała już w środku, Izefet do nich dobiegł i wkrótce winda ruszyła. Kobieta nie wyglądała na szczęśliwą. Była wręcz wściekła, na co składały się skrzyżowane na piersi ręce, paznokcie uderzające rytmicznie o przedramię i zaciśnięte szczęki. Co dziwne, w windzie rozchodził się zastanawiający zapach spalenizny. 

- Oczekuję wyjaśnień. Dokładnych - odezwała się. Maada w tamtym momencie mogłaby być wulkanem gotowym do wybuchu. 

A Izefet tymczasem wpatrywał się w Katera. Dokładniej - w jego lewą rękę. 

- Zdaje się, że jesteś ranny - odezwał się. I rzeczywiście, na wysokości ramienia znajdowała się... dziura. Rana po blasterze, którego pocisk musiał uszkodzić nerwy - Zabrak nic nie czuł. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kater biegł przed siebie, starając się odbić wszystkie pociski lecące w jego stronę. Jednak w pewnym momencie poczuł koszmarny ból. Syknął, ale mimo to biegł dalej. Widząc windę wbiegł w nią i oparł się o ścianę. Dopiero tam wyłączył miecz i puścił go na podłogę. Nie czuł swojej ręki, a to ani trochę nie napawało go optymizmem. 

- Co ty nie powiesz Izefet. Nawet nie czuję - Powiedział cicho po czym podniósł głowę na Maadę. Przełknął ślinę i zaczął mówić. 

- Dostałem zlecenie, aby pozbyć się jego - Pokazał głową na towarzysza - Bo niby został oskarżony o zabicie córki Sterna Firahara. Koleś jest, a raczej przedstawił mi się jako właściciel filmy budowlanej. Wyglądał przekonująco i nawet był skory sporo zapłacić. Problem jest taki, że to wszystko była fikcja. On nie zabił jego córki, ba w ogóle nie był w towarzystwie żadnej dziewczynki. Na dodatek okazuje się, że na mnie i na niego poluje Porządek - Zawahał się przez chwilę. Ale westchnął i dodał. - Pewnie już wiesz, ale ja i on potrafimy korzystać z Mocy. A są w galaktyce tacy ludzie, którzy chcą być jedynymi, którzy to potrafią. A co za tym idzie jesteśmy dla nich jak cierń w oku. Ale nie sądziłem, że tak szybko nas znajdą - Dodał po czym wysilił się i podniósł. Przyciągnął zdrową ręką miecz i zapiął go o pas - Przepraszam cię za zdemolowanie twojego domu i narażenie cię na niebezpieczeństwo. Musimy się stąd jak najszybciej ulotnić. Nie chcę cię więcej narażać - Powiedział. Brzmiało to trochę przesadnie, ale Zabrak mówił prawdę. Dużo zawdzięcza Maadzie i nie chciał ją bardziej narażać. Bo, w sumie to nawet teraz ona ratowała mu życie. Kater chyba szybko nie spłaci długów zaciągniętych na Coruscant. Teraz mógł się tylko modlić, żeby Maada okazała chodź trochę pomocy po tym wszystkim co się stało. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...