Skocz do zawartości

Średniowieczna Equestria [multisesja][tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]


kapi

Recommended Posts

       Słodka Celestio, zabiłem następnego… - Z przestrachem na twarzy stwierdził budowniczy. - Ale nie, oddycha. Och jak dobrze, że on oddycha… - Z rozmyślań wyrwało go jednak uderzenie bronią w nogę, która pod jego wpływem odskoczyła trochę na bok. Nie na tyle silne może, żeby wyrządzić szkody, jednak wystarczająco mocne by wyrządzić ból i przypomnieć o obecności dyszącego obok niego przeciwnika, który jak widać mimo tego, że został chwilowo sam nie miał zamiaru odpuścić… Czy tych idiotów niczego nie uczą? Czy oni nie wiedzą, że w obliczu porażki, a przynajmniej tak nagłej należy się wycofać? No ale cóż, sprawy zachowania oddziłów trihoofeńskich podczas nocnych operacji roztrząsać można będzie jeśli uda się z tego jakoś wykaraskać w jenym kawałku.

 

       Chłodny powiew powietrza, wysychające ze zdenerwowania garło, wydające świszczący charkot przy każdym nieregularnym płytkim oddechu... Jednak mimo zdenerwowania i strachu wzrok Solida nie był rozbiegany, a raczej zimy i przeszywający. Jego natura w sytuacji gdzie instynkty brały górę wychodziła na światło dzienne. Szukał, analizował, oceniał…


       Młot znajdujący się w jego szczękach jeszcze przed chwilą, teraz upadał w stronę podłoża. Przeciwnik zapewne zyska na pewności widząc go upuszczającego broń… Dobrze. Szczękami sięgnął w stronę swojej kamizelki. Z niej wydobył woreczek niewielkich rozmiarów. Miał go przy sobie codziennie od czasów, gdy postawił swój pierwszy budynek. Znajdowały się w nim resztki suchej zaprawy wapiennej, której tamtego dnia użył. Jej zapach uspokajał go, dodawał motywacji i przypominał o tym do czego się urodził, więc i teraz dotykając materiału worka oblała go fala spokoju… Dobrze.


       Oczywiście nie był idiotą, musiał wziąść pod uwagę kilka czynników takich jak kierunek wiatru, widoczność i inne, których nawet nie warto wyjmieniać, jednak jego umysł przeanalizował je natychmiastowo. Tak jak zawsze. Wydawało się to mgnieniem oga, ale w jego głowie zaszedł szereg procesw myślowych. Ich efektem natomiast było szybkie szarpnięcie workiem w stronę żołnierza. Wydobyła się z niego biała chmura gryzącego w oczy i duszącego suchego pyłu. Każdy, kto kiedykolwiek był na jakiejś budowie wiedział, że robotnicy zawsze są cali biali od różnego rodzaju tego typu substancji, na tyle drobnych by przedostać się przez szpary zamkniętych drzwi do drugiego pokoju, czy też zawsze znaleźć drogę przez nałożone okulary ochronne. Fakt tego nie działał na korzyść żołdaka, którego głowę pochłonęła właśnie gryząca mgła. Celem tego było chwilowe oślepienie, jednak co przyniesie los, to się okaże. Czas nie był tutaj jednak czymś co można było tracić na bezcelowe rozważania, dlatego też Solid zgodnie z kilkoma swoimi założeniami uznał, że oponent zasłoni się przed czymkolwiek nadlatującym puklerzem, co za tym idzie uniesie jedną kończynę. Jako, że sprawdzone metody są najlepsze, jednak czasami trzeba im trochę dopomóc poluzował swój tobołek w taki sposób, by te kilka znajdujących się w nim kamieni wysypało się w kierunku kończyny z tarczą. Ich głuche uderzenia o ziemię przypominały tętęt kopyt... Dobrze. Zabrzmi to zapewne, jak gdyby usiłował go od tamtej strony podejść. Był to jednak jedynie sprytny fortel mający na chwilę odwrócić uwagę na tyle długo, by tak naprawdę znajdujący się już po przeciwnej stronie Solid mógł zadać druzgocący cios w słaby punkt każdego przeciwnika płci męskiej. Zamaszyste uderzenie w krocze, po którym nastąpić miała jak poprzednio szarża całym ciałem. Uniesiona jedna kończyna, czy też następujący po ciosie w słaby punkt chwilowy bezwład innych powinny wystarczyć by przeciwnik zwalił się na ziemię, a przynajmniej taki był plan.


       Potem nastapi zapewne uderzanie ciężkimi i wielkimi przypominającymi cegły kopytami Solida w głowę z nadzieją, że ogłuszy, a nie zabije. Przecież nie wiedział dokładnie jak uderzyć by nie zabić. Mógł jedynie modlić się do firmamentów by nie dane mu było nieść brzemienia kolejnego życia na swoich ramionach. Były one szerokie, żaden ciężar nie mógł ich normalnie załamać. Żaden, prócz tego jednego.

Edytowano przez Fisk Adored
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

(Okey ludzie, mam wiadomość od kapiego, bo mnie poprosił, abym wam powiedział, że z powodu zmian serwera na forum nie może się dostać na forum, więc zaproponował, że nasz RPG odbędzie się na skype albo na czymś innym (możecie podać propozycję), jeżeli chcecie nadal grać, bo ja i kapi. chcemy.)

P.S

Propozycję dawajcie w ogłoszeniach graczy.

Edytowano przez MasterDash
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uwaga, uwaga!!!!! Oto coś mi się naprawiło nie wiem dokładnie co, ale udał mi się tu dostać i jestem przeszczęśliwy z tego powodu. Sesja będzie wznowiona (oczywiście ogranicza mnie nawała roboty w szkole i " Pola chwały" w ten weekend). Tak więc opcja sesji przez coś innego już nam nie zagraża. Korzystając z tej okazji zrobię to co zwykle robię po dłuższej nieobecności. Pytam zatem wszystkich Was kto ma jeszcze ochotę brać udział w sesji? Widzicie pobieżnie jak to będzie wyglądało i teraz możecie powiedzieć, czy chcecie dalej brać w tym udział, czy nie. Wiem, że raczej MasterDash chce, a Fisk Adored zrezygnował (w razie pomyłki uświadomcie mnie) proszę zatem wszystkich aby zdeklarowali się co do ewentualnej kontynuacji, bądź odejścia. 

 

Pozdrawiam :pinkie:

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tresure zaczął się żarliwie modlić, otaczała go ciemność, nieprzenikniona, nieogarnięta i nieskończona. Nagle wśród mroku zajśniało światło, rozprzestrzeniało się stopniowo i opiewało swym blaskiem jaźń nieprzytomnego kuca. Zdawało się przypominać gwiazdę o nieregularnych ramionach, szybko się powiększało, aż w końcu wszystko stało się białe, przed oczami duszy Treasur'a pojawiała się sama władczyni Equestrii - księżniczka Celestia. Spojrzała na Niego z litością i współczuciem, wypowiedziała tylko jedno słowo:

- Wracaj...

Wtedy Treasure poczuł jakby spadał, jasny obszar przestrzeni oddalał się i po chwili zniknął wśród ciemności. Kuc otworzył oczy z ciężko złapał oddech, leżał w kałuży własnej krwi, klatka paliła żywym bólem, ale natchnięty dziwną wewnętrzną mocą, dzielny ogier począł się podnosić, Wrogowie nie zwrócili na to uwagi pochłonięci Mellionem i Indis.  Czuł w swoim wnętrzu spokój i światło, obraz nocnego lasu się stabilizował, w głowie znów usłyszał głos, ten sam wyraz co poprzednio rozbrzmiał w jego podświadomości. Odzyskał kontrolę nad swym zdruzgotanym ciałem, nawet nie patrzył, jak wygląda jego klatka piersiowa, ale wypełniła go moc słonecznej księżniczki. Był osłabiony, ale zdeterminowany.

 

Olo był w swoim żywiole, walczył z jakimś podrzędnym żołdakiem, który kilka razy miał szczęście, ale tak po prawdzie nie był wyśmienitym wojownikiem. Umięśniony ogier nie przypuszczał, że trafienie w podbródek może być takie łatwe, odczekał, aż rozwścieczony przeciwnik zada cios i się wystawi na miażdżące uderzenie, ale ten na swe nieszczęście potknął się, nie zważywszy na swą ranną nogę, w której tkwił bełt. Poleciał idealnie na pięść Boncecrushera. Potężny dolny cios Olo trafił w zaplanowane miejsce zwiększając swą siłę, głowa napastnika odchyliła się w tył, a potem nienaturalnie wykręciła w bok. Cios okazał się na tyle mocny, że rozerwał skórę z przodu szyi, z której poleciała nieznaczna ilość krwi, jednak wyraźnie słyszalny odgłos łamanych kości zdawał się być o wiele poważniejszy. Olo poczuł, jak jego kopyto wgięło kości w szczęce Trihoofeńczyka, ale także zdał sobie sprawę, że kręgi szyjne nie wytrzymały i rdzeń został przerwany. Ciało żołdaka bez życia zwaliło się u stóp krzepkiego kuca, z głuchym jękiem, by po chwili umilknąć na zawsze. Szyja tak się przekręciła, że głowa opadła na grzbiet upadającego kuca, a oczy uciekły w tył. Stojący obok Trihoofeńczyk stał przez chwilę oniemiały, ale zaraz wziął się w garść i ze złowrogim pomrukiem (i paroma przekleństwami pod nosem) odrzucił kuszę i dobył swego toporka.

 

Clover skupiła się i rozpoczęła inkantację, przyzwanie żywej istoty jest zawsze ciężkim zadaniem, ale Ona była bardzo dobrą czarodziejką, powoli zbierała moc i formowała ją w poszczególne tkanki, powstawały nogi, tułów, grzywa, paszcza, ogon. Powoli wyczerpywała swe siły magiczne, ale postanowiła, że mimo bólu umysłowego, który sprawiało tak potężne skupienie wytrzyma. Wiedziała już od samego początku, że nie przywoła w pełni dorosłej i zdolnej do walki mantykory, ale dała z siebie wszystko i gdy otworzyła oczy, prze Nią leżała kula sierści. Mantykora powoli wstała, rozejrzała się po okolicy, a jej twarz przybrała złowrogi wyraz. Klatka piersiowa zaczęła się nadymać, aby po chwili wypuścić z siebie ryk, nie tak potężny jak dorosłe osobniki, jednak taka prawie dojrzała mantykora też budziła zawsze respekt i grozę. Clover zapomniała o jednym - każde przyzwane stworzenie trzeba kontrolować. Po stworzeniu tego magicznego tworu padła ze zmęczenia i nie zaczęła tego procesu od razu, gdy teraz sobie o tym przypomniała, spróbowała to zrobić, jednak szło opornie, umysł zwierzęcia był silny, po chwili czarodziejka zorientowała się, że jest w ogromnym niebezpieczeństwie, skupiła cała swą uwagę na powstrzymaniu ataku na nią, co poskutkowało. Mantykora jakby lekko się uspokoiła i nie ruszała się z miejsca, jednak by utrzymać taki stan rzeczy Clover cały czas musiała wkładać olbrzymi wysiłek umysłowy, nie było mowy o pełnej kontroli.

 

- Nie wiem kim ty jesteś, ale nikt mnie nie zmusi, bym uczynił coś takiego, dalej, jeśli jesteś tchórzem to skończmy te durną gadkę i mnie zabij a jeśli masz odwagę, to stawaj do boju i przestań paplać, bo głupot, to się już w życiu nasłuchałem- odpowiedział z kamienną twarzą więzień.

 

Przykro mi MasterDash, ale nie możesz wykonać tylu akcji na raz, mówiłem i w regulaminie też jest zapisane masz prawo do jednej akcji, czasami naginam tę zasadę, gdy uważam, że można wykonać więcej akcji, ale w tym przypadku... no cóż nawet elfy nie są tak zręczne. Tak więc oczywiście nie ma sprawy, ale wykonasz tylko część z tego co zamierzałeś.

 

Mellion szybkim ruchem dobył łuku i po chwili nałożył strzały. Uniósł go do góry i wycelował, wtedy zobaczył coś co zbiło go z tropy, oto Treasure właśnie podnosił się z ziemi, mimo wielkiej dziury w klatce piersiowej, która powaliłaby niejednego potężnego stwora, na dodatek ogier zdawał się emanować lekką złoto-żółtą poświatą. Indis podleciała w kierunku rannego ogiera, ale Trihoofeńczycy nie zwrócili na nią uwagi obaj razem rzucili się w stronę Melliona. Pierwszy z nich chybił, gdyż zwinny ogier uskoczył, lae drugi wykorzystał to i poprowadził cios prosto w miejsce, gdzie srebrnogrzywy pegaz wylądował. Topór wbił się w bok korpusu, tnąc miękką skórę, która niczym nie osłonięta ugięła się pod naporem ostrza. Na szczęście rana okazała się nie być poważna i nie uszkodziłą znaczących narządów, a cios nie połamał kości, ale Mellion poczuł palący ból w boku, od którego nie mógł przez chwilę oddychać. Jego napięcie mięśniowe osłabło i wypuścił strzały, które były napięte. Jednak równocześnie opuścił swą nogę, tak ,że obie wbiły sie w miękkie poszycie lasu. Czół, jak po jego boku spływa struga ciepłej cieczy.

 

(No cóż Fisk Adored zdecydował się nas opuścić, bardzo dziękuję Ci za miłe chwile razem spędzone i życzę wszystkiego najkucykowszego, ale no cóż jestem zmuszony do tego co teraz zrobię)

Solid miał wiele zamiarów na dalsze działania, jednak wątpliwości, wynikające z zabicia innych kucyków przytłoczyły jego psychikę i dały cenne sekundy Jego oponentowi. Trihoofeńczyk szybko się zamachną swym potężnym buzdyganem i uderzył nim prosto w głowę budowniczego, który zachwiał się od ciosu. Wróg poprawił kilkakrotnie, ale wtedy już Solid nic nie czół, wszystko stawało się ciemne, ból ustąpił, a ciało czuło ulgę odchodzenia na wieczny spoczynek, gdy upadało wśród twardych korzeni drzew w ciemnym lesie przy ganicy Equestrii.

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Więzień Onyksisa po raz kolejny stwierdził że się go nie boi i zaczął przeklinać go od tchórzy. Ogier nie mogąc dalej słuchać tych obelg już chciał uderzyć swojego więźnia w pysk, ale powstrzymał się pamiętając o swoich zasadach.
- Nie ma z tobą żadnej frajdy aniele śmierci. - Mówiąc to skupiłem się i nagle obaj znaleźliśmy się na łące pełnej białych kwiatów. Wokół stały martwe drzewa. - Widzę że wciąż nie rozumiesz. Nawet jeśli zgodzę się na ten barbarzyński pojedynek i ty mnie zabijesz, to i tak zginiesz razem ze mną. Ten wymiar jest mój i tylko ja mogę cię z niego wypuścić. Dopóki tu jesteś twoje istnienie jest połączone z moim. Pozwól że po raz ostatni zaproponuję ci trzecią wersję którą jest życie. Naprawdę myślisz że warto ginąć dla czegoś tak nikłego?
Onyksis i ogier stoją naprzeciw siebie ma łące. Ogier jest bez zbroi, tak samo Onyksis nie ma płaszcza.

Edytowano przez sajback
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie sądziłam, że aż tak  to się skończy, mój strach jest większy niż sama moja magia. Próbuję złapać oddech, by odzyskać jasność umysłu. Staram się zwrócić uwagę zwierzęcia czas się liczy, przynajmniej się uspokoiła. Szybko delikatnie zaczęłam przemawiać do niej - Pamiętasz mnie prawda? Nie bój się potrzebuję twojej pomocy, pomożesz nam? Jesteś taka silna i możesz pokonać tych obcych żołnierzy.- Czekałam na reakcję zwierzęcia. 

 

Już kiedyś ją widziałam i nie mieliśmy dobrego spotkania, całe szczęście polubiła mnie, trudniej było by zwiększą mantrykorom, one są nie ufne no kucyka a szczególnie do gryfów, trzeba zyskać ich szacunek. Tego nauczyła mnie moja przyjaciółka zebra, właściwie wolałabym już być z nią, niż użerać się z tymi typami, którzy z pewnością nie jednego kucyka już napadli.

Tylko dlaczego to robią?  Właśnie zapomniałam o zmęczeniu może i to lepiej, teraz tylko mantrykora może pomóc, może wtedy uda mi się odciągnąć na bok Onyksis'a w bezpieczne miejsce, sprawdzić na ile ma szanse by przeżyć. Mag jednak nie taki dobry, nie warto się tak chwalić, teraz leży jak martwy.

Edytowano przez Anathiela
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimo młodego wieku, widziałem już wiele, ale gdyby ktoś mi powiedział, że w czasie boju sama Celestia przyjdzie mi z pomocą to najprawdopodobniej bym go wyśmiał, zakuł w dyby i rzucał w niego pomidorami. . . Teraz gdy poznałem jej łaskę to będę pomagał w uroczystości Święta Letniego Słońca co roku i gdy tylko zobaczę gdzieś kapliczkę poświęconą Celestii to oddam w ofierze kawałek najlepszego ciasta jakie uda mi się znaleźć. Jednak to jest przyszłość. Trzeba się skupić na chwili obecnej bądź co bądź jestem na polu bitwy.

 

Podsumowując: Silverleaf obecnie walczy z dwoma kucami. Jego ognisty kurczak leci w moją stronę. Nie wiem dlaczego, jednak Banici nie zwracali na niego uwagi to też nie myślałem nad celem ptaszyny. Półtorak leży koło mnie, jednakże nie wiem jak bardzo mnie ten łachmyta poturbował to nie wiem czy bym go podniósł.

 

Postanowiłem wyciągnąć nóż z mojej kamizelki i szybko, ale bez alarmującego krzyku, podejść do kuca, który teraz chybił w Silverleaf'a i podciąć mu gardło.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czysto, prosto śmirć w boju. Trza oddać mu honory, walczył całkiem zaciekle ale gdzie tam mu do potomków zacnego, potężnego i cudnego klanu Bonecrusherów!? HA! Szkoda że tak trochę głupio skończył bo mając bełta w życi to trza być bardziej ostrożnym. A tak to wystarczyła jedna luta, a solidna i już było po walce. Dobra zostoł jeszcze jeden. 

Przyjąłem postawę bojową, uniosłem kopyta w gardzie obronnej, splunąłem w bok. 

- No dowoj krowojebco, zaroz zoboczym czy walisz toporem tak samo cylnie jak strzelosz z kuszy. - pierwsza obelga poszła w kierunku przeciwnika. - A tak wogóle to coś wy strosznie małomówni. Cho no tu smrodzie jeden! - ryknąłem na przeciwnika. Uderzyłem kilka razy swoimi kastetami o siebie, wydając w tej sposób paskudny, dzwoniący dźwięk który zazwyczaj używałem jako drwiny na przeciwnika.

 

Poczekam na jego pierwszy cios toporkiem, spróbuję go uniknąć. Jak się uda, sprzedam mu kilka szybkich ciosów w przednie nogi, zaś jeśli będę miał możliwość uderzę go z całej mocy prosto w kark. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- CO!! Jak to możliwe, przecież po takim ciosie w najlepszym przypadku, powinien cierpieć, a wstaje jakby nic się nie stało, może sama Isha dodała mu siły. *pomyślałem zdziwiony widząc Tresure wstającego z ziemi. Po chwili wykonałem unik przed jednym z mych przeciwników, lecz przed drugim nie udało mi odskoczyć i przez to zadał mi ranę nie poważną, ale odczułem palący ból na boku, aż cicho syknąłem z bólu* - Jednak ich nie za bardzo doceniłem, są trochę lepsi od Bretończyków, którzy wchodzili do lasu, ale i tak nie dam im tej przyjemności zabicia mnie. *powiedziałem w myślach, patrząc na mych przeciwników. Po czym wziąłem znów mój nóż i zacząłem się nim bronić z swoich sił. Tym czasie Indis podleciała do ogiera i za pomocą swych piór dotknęła lekko rany, mówiła zaklęcia tak cicho, że nikt nie usłyszał powoli lecząc ranę, po tym jak usłyszała moje ciche syknięcie, odwróciła się w moją stronę i gdy, zobaczyła moją ranę na boku, poleciała cała w ogniu celem zaatakowania wrogów*

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zamknij jadaczkę, bo mnie denerwujesz, boisz się po prostu mnie i zabezpieczasz się ,że gdy cię zabiję sam zginę. Wole to zrobić niż paplać jakiemuś tchórzowi.- Odrzekł ogier spluwając w ziemię.

 

Clover mówiła spokojnie do mantykory, ta na chwile spojrzała się na nią bez emocji, sekundy mijały, a zwierze zdawało się uspokajać. Nagle trzask łamanych gałęzi po ciosie Trihoofeńczyka, który przed chwilą zabił Solida, a teraz zmierzał w stronę kalczy, spłoszył mantykorę, ta jakby ocknęła się z transu, rozejrzała się panicznie dookoła i spostrzegła błysk księżyca w orężu ogiera, który zmierzał w jej stronę. Najprawdopodobniej przerażona tym ruszyła całym pędem w inną stronę - prosto na Clower, ta skupiona na utrzymaniu zaklęcia nie zdążyła uskoczyć i wielka łapa bestii uderzyła ją w korpus, siła ciosu wyrzuciła klacz w powietrze. Clover poszybowała półtora metra i upadła, na szczęście na miękki mech. Podniosła się obolała, na szczęście nic poważnego się nie stało, ale siniaka się nie uniknie w tej sytuacji. Mantykora natomiast uciekła dalej w las pozostawiając za sobą ślad z połamanych gałęzi i stratowanych krzaków.

 

Treasure bezszelestnie zaszedł wroga od tyłu. Nie wiadomo czy to z racji pomocy samej Celestii, czy szczęściu kuc dostał się do wroga niezauważony. Błyskawicznym, szybkim ruchem wbił nóż i przeciągnął nim po szyj oponenta. Ruch nie był finezyjny i do miana skrytobójcy ogierowi było daleko, ale krew najpierw lekko pociekła, a w chwilkę później obryzgała całe kopyto Tresura. Wojownik tylko jękną, po czym jego wiotkie ciało upadło na ziemię. Manewr nie do końca wyszedł, rana była stosunkowo płytka, ale wystarczyła, by powalić wroga na ziemię, gdzie leżał aktualnie bez ruchu. Krew wylewała się dookoła niego czerwieniąc się w świetle księżyca.

 

Feniks tuż po tym podleciał do ogiera. Zaświecił się błękitnym światłem, które sączyło się w kierunku rany Tresura. Ten po chwili poczuł dużą ulgę, na dodatek wypływ krwi ustał, a całą rana wyglądała lepiej, choć dalej paskudnie. W tej chwili Indis zorientowała się co się stało z jej ukochanym. Machnęła majestatycznie skrzydłami i wzleciała w górę. Zawisła obok księżyca i tam rozgorzała prawdziwym ogniem. Podwinęła skrzydła, aby zmienić kierunek lotu na pikowanie w dół, przez moment wyglądała jak wielka niebieska kula, na której falowały niepowstrzymane płomienie zemsty. Po chwili żywy niemiłosierny pocisk spadł w dół z przytłaczającą prędkością. Feniks rozświetlił swym blaskiem całą okolicę, prześwitując przez drzewa. Każdy w promieniu 10 metrów poczuł ogromny żar od niej bijący. Dosłownie wpadła we wroga, ten próbował się odsunąć, co mu nawet się udało, szpony nie trafiły w odsłoniętą szyję, jednak kilka rozgrzanych do białości piór upadło na jego tunikę, która natychmiast zajęła się płomieniem. Ogier jeszcze przez zbroję nie poczuł żaru, ale jego reakcja byłą natychmiastowa. Od razu padł na ziemię i zaczął się turlać po niej bezwładnie. To ugasiło płomienie.

 

- Ty przeklęty knypku, weź się zamknij, to może okażę ci litość, ja chociaż wiem jak chędożyć, a ty? Ha ha, wyglądasz jakbyś z tymi czarnymi plugastwami z Changelii sobie nockę spędził. Dumnyś teraz bo zabiłeś tego gołowąsa, ze mną ci tak łatwo nie pójdzie, rozchlastam cię po okolicy i wywlokę twoje flaki po drzewach.-  To mówiąc Trihoofeńczyk rzucił się na Ola.

Ten zrobił dokładnie tak jak zamierzał. Przyjął cios toporem na jeden z kastetów, był na tyle dobrze wyszkolony w czymś takim, że całą siła uderzenia spadłą na żelazo nic nie robiąc jego kończynie, ostrze oddalało się prowadzone zwrotną siłą ciosu, jak to zwykle bywa, gdy silniejsze uderzenie zostaje sparowane. Olo wiedział dokłądnie ,ze to najlepsza chwila. Przeciwnik nie odsłonił czułych punktów więc ogier wyprowadził dwa potężne proste w jego lewą nogę. Przeciwnik nie miał jak uskoczyć, błyskawiczne uderzenia, zmiażdżyły mięso i pogruchotały kości. Pierwszy naderwał tkanki, a drugi, mocniejszy, rozerwał je, tak, że widać było gołą kość pomiędzy strzępkami skóry. Skórzany pancerz nie wytrzymał ogromnej siły Boncecrushera i porwał się. Trihoofeńczyk wrzasnął z bólu w niespełna sekundę po pierwszym uderzeniu. Szybko odskoczył w tył. Jego lewa noga ugięła się po tym manewrze, lecz wojownik szybko wstał. Jednak rana nie wyglądała za dobrze, w najlepszym wypadku będzie się ją kurować przez dwa tygodnie. Kość bieliła się w świetle księżyca, a w okół tej bieli rozlewało i sączyło się morze czerwieni.           

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Onyksis patrzył na swojego przeciwnika i po jego słowach stwierdził że tego ogiera po prostu nie da się przekonać i ta cała rozmowa jest do niczego. Głęboko westchną i chwycił jeden z opadających białych płatków.

- Rozumiem że to wszystko jest na nic. - Zamknął oczy.

Nagle jakby zatrzymał się czas, a jego przeciwnik zamarł bez ruchu.

- Któż to ponownie potrzebuje mojej pomocy? - Powiedział ogier zbliżający się do niego. Wyglądał dokładnie tak samo jak Onyksis, z pewnymi różnicami. Mianowicie jego grzywa i ogon były całkowicie czarne, a jego oczy były karmazynowe. Oprucz tego jego maść także była ciemniejsza.

- Kim ty jesteś? - Spokojnie powiedział Onyksis.

- Czyżbyś mnie nie pamiętał? - Ogier się uśmiechną. - Przypomnij sobie!

Przed oczami Onyksisa ukazał się on sam w chwili kiedy zaklęcie czasu sprawiło że zemdlał. Nagle zwój zaczął błyszczeć czarną energią która obmyła jego ciało.

- Teraz pamiętasz? Jestem ucieleśnieniem twoich najgorszych cech! Tą częścią ciebie która chce być nieśmiertelna za wszelką cenę! 

- To niemożliwe! Ty nie możesz być mną! To znaczy że ten sen z czarną mgłą... to byłeś ty!

- Szach i mat! Dobrze wiesz że mnie potrzebujesz! Nie wyrzekaj się swojej ciemnej strony, a użyczę ci mojej mocy.

- Nie!

- Tak bardzo nie chcesz go zabić że to aż żałosne. Pamiętaj kto sprawił że tu jesteś! Jeszcze zobaczysz że będziesz mnie potrzebował - Powiedziało szatańskie odbicie Onyksisa znikając.

Czas natomiast z powrotem zaczął płynąć i Onyksis na nowo stał przed swoim przeciwnikiem.

 

- Niech ci będzie. Skoro tak bardzo ci na tym zależy to stanę z tobą do pojedynku! - Powiedział Onyksis. - Skoro to ty mnie wyzywasz, więc wybierz broń i rodzaj walki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez chwilę zobaczyłam tylko czarny obraz wokół siebie, nawet z oddali już nie było słychać szumu wiatru. Po chwili bez wytchnienia podniosłam się z mchu, tego było za wiele jak na jeden raz, mantrykora uciekła w popłochu. Wielka szkoda, nie znam tego lasu i ich mieszkańców, może wtedy było by prościej? Jestem klaczą i na co mi przyszło walka z nieznajomymi mi wojskami, czuję się potłuczona i zmęczona nawet nie mam pojęcia co dalej, tak na prawdę nie mam ochotę się bronić. Chwiejąc się na nogach podeszłam do najbliższego drzewa by odpocząć. Całkiem zapomniałam o Onyksis, leżał bezwładnie na ziemi, oby tylko żył, nawet teraz nic nie mogę zrobić. 

Pomału  rozglądałam się w okół, czułam złość, która wzbierała we mnie z bezsilności aż wreszcie ile sił w płucach krzyknęła - Hhhaaaaaa...!!! - nawet nie wiem kiedy z oczu po płynęły  łzy, bez chwili wahania wstałam  na nogi chwiejąc się próbowałam biec, tylko nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Tylko biec przed siebie, z dala od tego piekła, właśnie wtedy już nic nie widziałam, chciałam tylko być w bezpiecznym miejscu. Przez szloch nie mogłam dostatecznie nabrać powietrza do płuc. Już nie było nic ważne tylko stąd uciec, nie myślałam już nawet czy ktoś za mną biegł, wtedy nie czułam już nic. Właśnie wtedy miałam tego wszystkiego dość, czy ktoś przyjdzie mi z pomocą???

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Poszło lepiej niż się spodziewałem. OK. Jeden krwawi i niezbyt się rusza. Nie będzie, więc już wielkim problemem - pomyślałem, po czym spojrzałem w stronę Silverleaf'a. Leżał on obolały, ale też zbój koło niego turlał się po ziemi próbując się ugasić.

Wykorzystując chwilę zamieszania wskoczyłem na toczącego się Trihoofeńczyka i wbiłem nóż w jego ciało mówiąc: Nikt nie będzie napadał mojej karawany, zrozumiano?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- HA! Jednak godoć potrafisz! - odparłem tuż po poczęstowaniu delikwenta ciosami które rozwaliły mu nogę. - Dalej takiś twordy w gębie Trihoofeńczyku?! Postrzeliłeś w dupsko własnego kamrata, kryłeś się jak tchórz za kuszą, a teroz nie potrafisz nawet mnie zadrasnąć. - parsknąłem. - Jak byś jeszcze pożył ze 10 lat to byś nauczył się walczyć. Niesety, ty ni mosz 10 lat. Ale spokojnie, nie będzie bolało jak bedziesz odchodził na tomten świot. Prawie...

 

Już się zamiarowałem do wykończenia przeciwnika, gdy usłyszałem krzyk. Krzyk należący do Clover. 

I struchlałem. A co się z nią stało!? Co się stało z resztą karawany?! Tak pochłonęła mnie walka żem nie zauważył i nie zadbał o innych w drużynie. Poczułem wielki i straszliwy wstyd. Że nie pomogłem bliźnim.Taka hańba... przecież coś się mogło stać złego. Uh, ja brodaty durnowaty! To ja się z takim gnojstwem męczę, a tam towarzysze są w potrzebie!

- Tfu, pies cię je**ał Trihooferńczyku. Szkoda mi czasu na takiego zasrańca jak Ty! Obyś zdechł jak na psa przystało. - warknąłem po czym odskoczyłem od niego i pobiegłem pędem w kierunku skąd słyszałem krzyk Clover. Najważniejsze było to aby pomóc młodej klaczy. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

(Nie leżę, tylko klękam z bólu)

*Widząc płonącego i turlającego się kuca, próbowałem wstać na nogi, lecz po chwili zauważyłem Treasure, który podszedł do wroga i wbił nóż w jego ciało, następnie powiedziałem do niego* -  Niezła robota jak na młodziaka. Jakiej znów karawany? Jesteśmy grupką poszukiwaczy przygód.  *Po sekundzie Indis podleciała do mnie zaczynając leczyć moją ranę i przez przypadek rzekła do mnie głośno przy obecności kuca* - Spokojnie najdroższy, zaraz przestanie Cię boleć.   *Po słowach ukochanej usłyszałem krzyk Clover, więc wziąłem swoje ostrza i łuk, wleciałem na drzewa i po nich po cichu zacząłem skakać, aż do źródła hałasu, ale za nim to zrobiłem powiedziałem do kuca* -   Zostań tu musisz odpocząć, po tej ranie, niedługo przyjdę po Ciebie.

Edytowano przez MasterDash
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Trihoofeńczyk jakby dostrzegł zmianę w głosie i mimice twarzy Onyksisa, jednak wydawał się tym nie przejmować, jego twarz rozjaśnił uśmiech.

- Kopie, a i oczywiście dosiadamy mantykor bojowych.- stwierdził wyszczerzając oblicze złowieszczym uśmiechem żołdak.

 

Clover zaczęła biec ile sił w kopytach, cały świat migał Jej przed oczami, czarne gałęzie muskały i uderzały Jej sierść, a Ona biegła, obejrzała się za siebie nikt się Nią nie zainteresował, zagrożenie minęło, mimowolnie nogi zwolniły tępa, ale gdy klacz odwróciła głowę zorientowała się, że właśnie wypadłą na polanę. Zobaczyła Tresur'a z ohydną krwawiącą raną, na korpusie i wstającego, osmalonego Trihoofeńczyka. W tym samym czasie Mellion właśnie wleciał na drzewo, aby znaleźć Clover, gdy tylko zorientował się ,iż klacz stoi oniemiała na przeciwnym skraju polany szybko zaczął do niej pikować. Jego rana, mimo leczenia Indis nie przestałą do końca boleć, ale wytrzymał to i wylądował obok celu. Clover obserwowała polanę, gdy nagle zauważyła cień, do niej lecący, już chciała się skulić w oczekiwaniu na cios, który zakończy Jej życie, kiedy spostrzegła, uśmiechniętą łagodnie twarz Melliona. Pegaz wylądował obok niej i zamiast zadać przewidywany przez Nią cios, napełnił Jej serce nadzieją. Tresure widząc, iż wróg próbuję się podnieść, rzucił się błyskawicznie w jego stronę z ostrym nożem. Ogiery złączyły się w morderczym uścisku, jednak nóż trafił w odpowiednie miejsce. Jego ostrze znów dotknęło szyi wroga, rozcinając tkanki. Sytuacja nie trwała długo, po chwili uścisk Trihoofeńczyka osłabł, a jego ciało zwiotczało, po czym kończyny osunęły się bezwładnie na ziemię. Tresure, cały w krwi z tętnicy szyjnej podniósł się z ziemi.

 

Olo pobiegł w stronę, gdzie mu się wydawało słyszał krzyk klaczy. Jednak zamiast niej po szybkim galopie wpadł na miejsce, gdzie zauważył Jakiegoś Trihoofeńćzyka z puklerzem i buzdyganem podchodzącego, powolnym, ale i pewnym krokiem, do nieprzytomnego Onyksisa. Zbir już wykonywał zamach, który niechybnie miał zakończyć życie ogiera, leżącego bezbronnie u jego stóp, gdy odwrócił się, usłyszawszy odgłos łamanych w galopie, przez Boncecrushera gałęzi. Widząc nowego przeciwnika, wystawił puklerz do przodu i osłaniając się nim powoli zaczął podchodzić do swego przeciwnika.

- No nie masz broni i choć wyglądasz na silnego, to szybko padniesz pod mym buzdyganem, lepiej się grzecznie poddaj, a jeśli nie to giń Equestriański podkucu!

 

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oszołomiona całą ta sytuacją wpadłam na polanę, i to tylko polanę i w dodatku tu także są ci żołnierze. Czułam się cała obolała i zrezygnowana a przede mną pojawili się wrogowie. Spojrzałam dalej to chyba sam Tresur i to zakrwawiony, ranny walczy z nimi, jednak nie jest tak dobrze jak sądziłam. W jednej chwili spojrzałam w górę, dobrze usłyszałam coś lub ktoś leci do mnie czyżby już nadszedł mój koniec? A tu jednak nie mój oprawca, który ma właśnie zadać mi ostateczny cios a sam Mellion. Właśnie spłynęła po mnie wielka ulga, tylko chwileczkę przecież to i tak nie koniec. Kiedy już pegaz wylądował koło mnie, zamiast czuć się lepiej to nic z tego, wtedy to moje nogi załamały się po de mną, nabrałam powietrza. - Jednak ich jest więcej, czego tak naprawdę chcą od nas? Czy to się skończy?- Spojrzałam się zmęczonymi i zapłakanymi oczami  na Melliona.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeciwnik Onyksisa wreszcie wybrał rodzaj pojedynku, jednak zaraz po jego wypowiedzi, Onyksis usłyszał głośny i przejmujący krzyk. Dobrze wiedział do kogo należy ten głos.

- Clover... - Mówiąc to jego grzywa na kilka sekund zrobiła się cała biała.

Ogier wiedział że nie ma czasu do stracenia i musi w jakiś sposób pomóc klaczy. Bardzo mocno się skoncentrował, po czym po stronie jego i jego wroga pojawiły się mantykory. Natomiast on i Trihoofeńczyk zostali odziani w zbroję. Onyksis był odziany w białą zbroję z symbolem białego półksiężyca na piersi. Natomiast jego przeciwnik w taką samą jak wcześniej.

- Jeżeli już ginąć to z honorem, prawda? - Powiedział Onyksis wsiadając na zwierzę. - Luno daj mi siłę. - Powiedział sam do siebie, po czym ruszył w stronę przeciwnika trzymając kopię.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ma mnie cała zabawa ominąć? A w życiu! - powiedziałem do Silverleafa. Wziąłem swój półtorak i pobiegłem za nim by obronić naszą kompankę. Użyłem tej samej techniki jak wtedy gdy spotkałem Silverleafa. Zaszarżowałem w uzbrojonego kuca od domu. Gdy zaatakowałem wrzasnąłem do agresora: CZEGO TY OD NAS CHCESZ? My tylko idziemy swoja drogą. Komu zawiniliśmy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Na takiego zasrańca nie potrzebuję żodnej broni żeby ci wpierdol spuścić! A za to żeś chcioł zabić mego towarzysza to ci łeb z płucami wyrwę!

 

Przeciwnik był uzbrojony, miał tarczę i buzdygan. Ja miałem tylko kastety więc wiedzałem że to prosta walka nie będzie. Tak bezpośrednio atakować to trochę głupio, więc rozejrzałem się za jakimś dużym i grubym konarem co bym mógł go użyć jako broni przeciw wrogowi w celu zniszczenia jego tarczy. 

Jak mi się uda to z taką improwizowaną bronią w kopytach zaatakuję wroga. Jeśli nic takiego nie znajdę... hm, w najgorszym wypadku będę musiał z nim walczyć a pierwsze co to spróbuję przełamać jego tarczę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...