Miałam niewątpliwą przyjemność patroszenia tego rozdziału i muszę powiedzieć, że sprawdza się on idealnie jako początek drugiego tomu. Może i większość czasu czytamy o dotychczas nieznanych nam bohaterach lub o postaciach drugo czy nawet trzecioplanowych, ale to dobrze. Dobrze, ponieważ zamiast tego dostaliśmy klimatyczne, gęste i soczyste POVy, ukazujące zarys świata po wydarzeniach w Manehattanie. A dzieje się dużo.
Muszę pochwalić jakość tekstu. Jest śliczny, naprawdę. To coś więcej niż solidne rzemiosło, to prawdziwy kunszt pod względem opisów, dialogów czy nawet odrobiny zodiakowego humoru. Już zdążyłam polubić nowych bohaterów, a ich problemy w jakimś stopniu mnie poruszyły. A to przecież taki... pejzaż. Ma pokazać, co się dzieje na świecie, po to by w przyszłości osadzić w nim właściwą akcję i bohaterów. To rzadko wychodzi naprawdę ciekawie, ale tu się udało.
Najbardziej przypadły mi do gustu fragmenty we wsi i w okolicznych lasach. Może dlatego, że bardzo polubiłam Rowanberry, która wydaje się być postacią z jednej strony nieco sztampową, a z drugiej interesującą - motyw chłopczycy, która chce więcej jest jednak bardzo popularny i sama go często używam.. Pragnę też pochwalić śmierć dowódcy Laurelińczyków. Bardzo ładna scena.
A końcówka? Końcówka pozamiatała i pokazała, że będzie grubo.
Czekam na więcej.
PS. Czytajcie i komciajcie, bo naprawdę warto.