Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 08/16/20 we wszystkich miejscach

  1. I odkopuję temat po dwóch latach... :p Na posty fallouta miałam ochotę odpisać, ale w sumie to spasowałam. Post mam przygotowany od dawna, ale doszłam do wniosku że z jego transfobicznym bełkotem (nazywajmy po imieniu ) nie ma co dyskutować. Czasami do tematu wracałam ot tak, by go sobie analizować, i w sumie to znalazłam pewną kwestię którą wcześniej zignorowałam (o ile dobrze pamiętam, najwyżej nie skupiłam się na niej wystarczająco), a która dziś, po tym czasie, dziwnie mnie ponownie zaciekawiła. Ten post jest bardziej skierowany do samego Cheese, jeśli on wciąż ma takie poglądy jak w 2018, i w ogóle jest tym tematem zainteresowany. Oczywiście nie oznacza to że reszta ma zakaz odpisywania, ale ciekawi mnie zdanie samego zainteresowanego. Mnie osobiście gryzie toto, i zwyczajnie czuję że muszę się wypowiedzieć. :p Użycie tego typu argumentu jest chyba największym "red flagiem" i znakiem, że osoba która go używa nie zna się na temacie za który się bierze. Różnica między bronies a środowiskami LGBT jest taka, że bronies nie są zagrożoną mniejszością. Co ci grozi za to że lubisz kuce? Rodzic nazwie RD "konikiem" a nie "kucykiem"? Babka w sklepie przewróci oczami patrząc jak szukasz kucy w blindbagach? Albo może inaczej - będziesz miał problem z tym by pochować swoją drugą połówkę? Będziesz miał problem ze wspólnym rozliczaniem się z partnerką? Bank nie będzie chciał dać kredytu? W lipcu 2020, w Krakowie, pod klubem gejowskim, na grupę ludzi napadło paru gości z kijami, jeden z zaatakowanych pojechał do szpitala z rozciętą głową. Innym razem, też pod klubem gejowskim, zaatakowano wychodzącego gościa, próbujący mu udzielić pomocy ludzie zostali opluci bo "pomagają pedałowi" i zapytano ich czy też chcą oberwać. Po zadzwonieniu na policję dyspozytor próbował zrobić wszystko, by nie musieć przyjeżdżać - "Rusza się? No to nie musimy przyjeżdżać". Czy to samo grozi, na co dzień, bronies? Albo że ktoś wyśle cię przymusowo na "terapię" z jakimś religijnym oszołomem z lewymi papierami bo lubisz kuce? Dziś mamy inne czasy. Dziś niewiele osób patrzy czy masz na bluzce RD, czy grasz w gierki, czy oglądasz anime. Powiem więcej, w 2010-2011 ten cały boom na kuce był przesadzony (pod kątem "egzotyczności", że się tak wyrażę), bo już wtedy istniały fandomy różnych seriali które były przeznaczone dla młodszej widowni. Wcześniej, 5 kwietnia 2010, wyszło Adventure Time, animacja przy której mogli się bawić i młodzi, i dorośli, i równie szybko powstał fandom. Fandom MLP to po prostu fandom, czy w 2010, czy w 2018, czy w 2020. Fandom jakich wiele. Więc skończcie (tak, skończcie, bo nie tylko ty, Cheese, taki pogląd jak wyżej masz) go rysować jakby był czymś więcej. Bronies i pegasis to nie jest jakaś zagrożona mniejszość której się odmawia praw przez sam wzgląd na to, że są bronies i pegasis. Za pójście na ponymeeta nikt nie zgarnie cię do radiowozu. Bronies nie muszą walczyć o jakieś odebrane im, lub nigdy nienadane prawa. Ich rysunki, animki, fanfiki czy muzyka to jest twórczość typowo wewnątrzfandomowa, a nie aktywistyczna, która ma im zjednać zwolenników. Już nie mówiąc o tym że wielu twórców fandomowych już dawno nie robi artów typowo kucowych lub nie skupia się tylko na nich - latają od fandomu do fandomu, wiele z nich kucami już dawno się znudziła. To nie są jacyś, że tak nazwę, "aktywiści" - twórcy skupieni i oddani jednemu, ludzie z misją. Po prostu twórcy jakich wiele. "tworząc spotkania, na które przychodzą ludzie i bez potrzeby wychodzenia z tym i głoszenia prawd na ulicy"? Pragnę przypomnieć, że w początkach polskiego fandomu na takim FGE można było znaleźć masę relacji z ponymeetów - dorośli ludzie masową idący do zabawkowego na blindbagowe łowy, z flagą miejscowego fandomu, przypinkami. Czym się to "manifestowanie" różni od "manifestowania" w przypadku np. parady równości i czemu jeden typ manifestacji jest bardziej właściwy od drugiego? Krótko mówiąc, Bronies =/= LGBT. Nie wiem skąd się ten argument wziął, ale radziłabym wyjść z 2010 roku. Dziś kuce to żaden ewenement, kuce to mainstream, fandom jakich wiele. Czasy kiedy media się wypowiadały o tym, robiono filmy dokumentalne, już dawno przeminęły, i nawet wtedy fandom MLP był niczym innym jak fandomem - może niecodziennym (choć i tu można dać duży znak zapytania), ale tylko fandomem. Dziś mamy fandom Gravity Falls, fandom Steven's Universe - seriali które mają kreskówkową kreskę, zabawne postaci, gagi które często operują na absurdzie. Na długo przed fandomem MLP ludzie jarali się Atomówkami - trójką dziewczynek które reprezentowały proste archetypy, i napierniczały się z potworami. Fandomy seriali które były kierowane do dzieci, nastolatków, a trafiły bardzo do dorosłych. Nawet Miraculous Biedronka ma swój fandom w którym potrafią być późni nastolatkowie i osoby dorosłe. Fandom MLP nie jest: - Zagrożoną grupą - Mniejszością znacznie zagrożoną dyskryminacją - Grupą której odbiera się lub odmawia praw - Mniejszością która nie wybrała swoich cech (przynależność do fandomu to wybór) świadomie, a przy tym spotyka ją ze względu na nie dyskryminacja Więc przestańcie go jako takowe rysować i porównywać sytuację LGBT do sytuacji bronies i moralizować "My dajemy coś od siebie a LGBT tylko parady, manifestowanie i afiszowanie". Mamy dziś 2020 rok, nie 2010, kuce to nie jest jakiś super ewenement na skalę światową. Sytuacja bronies nie jest tożsama z sytuacją LGBT. Czemu się o tym wypowiadam, po takim czasie? Bo niestety, ale ten pogląd z jakiegoś powodu funkcjonuje, przynajmniej w polskim fandomie, i zdarzało mi się na niego natykać tu czy tam, a przy tym jest to dla mnie jeden z najbardziej absurdalnych argumentów jakie mogą istnieć. Może warto uświadomić sobie, że fandom MLP nie jest taki jak w swoich początkach i nie jest odpowiednim przykładem do przeciwstawienia go LGBT na zasadzie "My robimy good, wy błędnie". Bo tak serio, to fandom MLP to fandom jakich wiele, tak samo jak fandom Bionicle czy Haruhi Suzumiya, a bronies kupujący blindbagi są jak fani Sailor Moon czy Bloodborne zbierający Figmy ze swoimi ulubionymi postaciami, a jedyna nagonka z "góry" to najwyżej artykuł demonologa z frondy w który uwierzą jedynie rydzykowe babki. Tyle.
    4 points
  2. Zostałem niezmiernie zaskoczony jak dobry jest to fanfik. Jest to dzieło bardzo bogate, posiadające świetne dialogi, niesamowite wręcz opisy otoczenia (zwłaszcza tego "ponurego szarego miasta"), intrygujące postacie ze szczególnie ciekawym głównym bohaterem - a jednocześnie - fabułą wartką, która wydaje się nie tracić nawet jednego zdania na rzeczy nieistotne. Aż brak mi słów - bo w nieco ponad 5 tysięcy słowach Malvagio opowiedział piękną, przejmującą i świetnie napisaną historię. Bardzo mi się też podobało, że same opisy tańca jak i generalnie klimat opowiadania był mocno "mistyczny i magiczny", mimo że bezpośrednie użycie tych sił bezpośrednio odczuć można dopiero w ostatnich stronach opowiadania - ale całe dzieło jest przeniknięte tym klimatem. Faktem jest, że jak Xelacient napisał - opowiadanie to w bardzo nikły sposób czuć, że jest "opowiadaniem o pastelowych taboretach". Ciężko byłoby mi określić czy opowiadanie to jest przepojone "klimatem MLP", jakkowiek by to określić. Wydaję mi się jednak generalnie, że nie ma to szczególnego znaczenia - "Magnum Opus" po prostu jest świetnym opowiadaniem i basta. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, opisy tańca były wyjątkowo bogate i mistyczne, były wręcz przepiękne, ale nieco mierziły mnie dwa aspekty - pierwszy taki, że podobnie bogato nie opisano muzyki towarzyszącej tańcowi, która jest ważnym elementem dla tego rodzaju sztuki. Drugi element jest dosyć specyficzny, ale pomijając ostatni, ten najważniejszy taniec (tytułowe Magnum Opus) były one mało kontekstowe - chociaż autor dał piękne opisy wykonywanych przez bohatera ruchów, to gorzej było z opisaniem "co właściwie było tańczone". Dużo dzieł opery chociażby traci olbrzymią część swojego bogactwa jeśli nie ma podanego kontekstu. Chociażby taka opera "Pierścień Nibelunga" Wagnera traci sporo ze swego bogactwa muzycznego jeśli nie wychwyci się samej opowiadanej opowieści ani się nie połączy faktu, że używane Leitmotify są tak pięknie transformowane w trakcie opery zgodnie z tym co się dzieje w samej historii. Tak samo też, nie jako mała dziura fabularna jawi mi się fakt, że chociaż Karamazow przedstawia bohaterowi swoje tytułowe Magnum Opus, to nie tłumaczy mu jego kontekstu (który jest nam ujawniany dopiero w plot twiście) ani nie próbuje nawet opisać co to jest (gdyby opisał, że taniec ten przedstawia historię X, ale w rzeczywistości przedstawia Y dla mnie problem byłby rozwiązany). Pomimo tego, opowiadanie to jest jak najbardziej warte przeczytania i bardzo gorąco je polecam. Czuję się też na tyle przekonany by dać temu opowiadaniu głos na Epic - choć tak trudno uzyskać tę rangę na tym forum i tak bardzo wydaję się to syzyfową pracą, tak wydaję mi się, że ten fanfik jak najbardziej zasługuje na wyróżnienie.
    2 points
  3. Rozdział V: Bogowie Muszą Być Szaleni.
    2 points
  4. Rozdział VI miałem możliwość pre-readować, po szybkim przypomnieniu go moje odczucia z lektury są bardzo... mieszane. Trudno to opisać. Warsztatowo i jeśli chodzi o poziom korekty, Kruchość Obsydianu prezentuje dalej bardzo dobry poziom (nie żebym był autorytetem jeśli chodzi o korektę). Indywidualnie, nadal uważam, że generalnie każdy z rozdziałów jeśli oceniałbym go jako "self-contained story", to każdy z nich oceniłbym jak najbardziej pozytywnie. Takie rzeczy jak "dialogi", "światotworzenie", "tempo" czy "generalną" kreację postaci oceniłbym też raczej pozytywnie. A jednak, gdy myślę o tym fanfiku jako całości i dokąd on wydaje się zmierzać, mam wrażenie zbierających się burzonych chmur. W normalnych warunkach, zwykle suma dobrych rzeczy powinna stworzyć coś co jest lepsze niż każdy element z osobna. Kruchość Obsydianu jednak mnie zaskoczyła w tym kontekście, że czytając ten fanfik czułem się na odwrót - gdybym oceniał tylko światotworzenie, tylko postacie i tak dalej - moja ocena byłaby lepsza niż gdybym oceniał opowiadanie jako całość. W dalszej części komentarza będą ciężkie spoilery. Zostaliście ostrzeżeni. Mam kilka różnych problemów z opowiadaniem i co charakterystyczne, żaden z tych problemów nie jest problemem "tego konkretnego rozdziału" czy nawet "tej konkretnej sceny", tylko jest to nie jako problem ogólno-fanfikowy, charakterystyczny dla tego dzieła jako całości. Dodatkowo, problemy te się zazębiają i razem bardziej mierzą. Pierwszym od którego bym zaczął jest generalny problem z światotworzeniem i syndromie Końca Historii (Fukuyamy). Opowiadanie dzieje się pewien czas po wydarzeniach z serialu i to w jaki sposób jest on prezentowany generuje wrażenie absolutnego triumfu oryginalnych bohaterek oraz Equestrii, kompletnego zwycięstwa Harmonii. Świat poszedł do przodu, bohaterki są alikornami, Equestria wydaje się bardzo potężna i nic jej realnie nie grozi - ani inne państwo ani inna katastrofa. Generalnie - to jest całkiem kreatywne i unikatowe podejście co zasługuje na uznanie, ale fabuła strasznie od tego cierpi. Bo gdy autor próbuje jednak stworzyć jakąś iluzję zagrożenia (jak ukryte niespodzianki pozostawione przez Sombrę), jako czytelnik absolutnie nie jestem w stanie uwierzyć, że ten zagrożenia są poważne. W ten sam sposób, nie jestem w stanie w żaden sposób uznać, że "powrót Sombry", nawet gdyby się wydarzył byłby jakimkolwiek realnym zagrożeniem. Sombra dostał straszne wciry gdy bohaterki nie były alicornami, zanim Equestria stała się potęgą oraz w sytuacji gdy Sombra już "był", a nie tylko "powracał". Dlaczego miałbym jakkolwiek jako czytelnik uznawać zabawki Sombry i sam powrót Sombry jako cokolwiek co mogłoby w ogóle drasnąć tę potężne filary equestriańskiego systemu? Notabene, w tym kontekście bardzo ciekawie wypadły sceny, w których Obsidian odkrywa jak bardzo jest słaba. Oryginalnie gdy je czytałem, miałem ochotę chwalić autora za to, że podszedł do tego kreatywnie. "Ukryty villain" odkrywa w tajemnicy, że przekonanie o jego mocach były nader optymistyczne. Była to nie jako "subwersja oczekiwań". Obsidian nawet nie jest blisko by móc realnie być zagrożeniem dla kogokolwiek. A potem gdy zacząłem o tym myśleć i czytać dalej, to chęć czytania po prostu rąbnęła o podłogę. Bo to tym bardziej wywaliło wszelkie napięcie z fabuły i tylko utrwaliło przekonanie, że opiekunkom Obsidian absolutnie nic złego nie może się stać. W opowiadaniu jest tak olbrzymia dysproporcja siły, że nie mogę kompletnie kupić jakichkolwiek prób wytworzenia napięcia. Scena, która kiedyś zrobiła na mnie wrażenie (czyli Obsidian pytająca się "czy są w zasięgu Ponytown", z subtelną groźbą) w tym kontekście przestaje mieć sens. W normalnych warunkach, to mogłoby nie być uznane za wadę. Czuję zbliżający się argument "ale przecież to slice of life, nie musi tu być napięcia". No dobra, ale czemu w takim razie autor ciągle próbuje to robić? To się strasznie kłóci, dlatego koncept światotworzenia oraz kreacji Obsidian generuje negatywną wartość dodaną. Autor próbuje wzbudzić napięcie i to kompletnie nie działa. (pominę, że Slice of Life wcale nie tracą na tym, że jest realna stawka i napięcie w konfliktach) Drugi "problem" nie byłby problemem gdyby nie był on połączony z pierwszym, jest to charakterystyka tych zazębiających się problemów. Otóż opowiadanie ma serialową czarno-białą moralność i Harmonia nieironicznie jest tym świetnym i dobrym system moralnym. To w żadnym stopniu nie byłaby wada (w końcu, fanfik mocno serialowy), gdyby właśnie u licha nie czuć byłoby wrażenia tego już absolutnego triumfu dobra w tym świecie i końca historii. Przeciwnicy i problemy jakie są stawiane przedstawicielom wszelkiego dobra i porządku są tak nikłe, tak żenująco łatwe, że nie czuję żadnego osobistego zaangażowania by ci "dobrzy" wygrywali. Siła "dobra" najlepiej się ujawnia w obliczu wielkich wyzwań, potężnego zła, wątpliwości. Tutaj tym wielkim gigantycznym wyzwaniem dla tych dobrych jest... no właśnie co? Wychowanie Obsidian, o której autor już nam powiedział, że jej magia nie jest wcale na tyle silna? That's it? I tu przechodzimy trochę do psa pogrzebanego - Obsidian oraz jej opiekunów. Zacząłbym od tego, że Obsidian "generalnie", już oceniając tylko jej writing, jest bardzo interesującą postacią. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w polskiej MLP fanfikcji jedną z najciekawszych, jeśli nie najciekawsza o której kiedykolwiek miałem okazję czytać. I tutaj objawia się dodatkowy element, prawie absurdalny. Dla porównania, jej opiekunowie (Twilight) są tak niekompetentni, zadufani w sobie, miałcy, że charakter Obsidian tym bardziej rośnie. Jeśli miałbym "kibicować", to absolutnie Obsidian - jej opiekunowie wypadają po prostu żenująco, szczególnie na tle światotworzeniowego "końca historii". Ale ponieważ właśnie opowiadanie ma biało-czarną moralność i silnie implikuje, że Harmonia jest tym nieironicznie perfekcyjnym i dobrym systemem moralnym, że to opiekunowie Twilight mają absolutną rację i że oni nieironicznie chcą tylko Obsidian "naprawić" i "ucywilizować", to aż metaforycznie nieco wymiotować się chce. Moje doświadczenia więc z lekturą, jeśli by jakoś to skrócić do jednego zdania, prezentowałyby się więc następująco: Opowiadanie jest absolutnie noszone na plecach i fabularnie ciągnięte przez Obsidian, chociaż w światotworzeniu i fabule autor usilnie implikuje, że powinienem kibicować jej antagonistom by zamienili Obsidian w tak samo nudną i miałką postać jak wszystkie inne. Notabene skoro jesteśmy już przy postaciach, często w swoich komentarzach rzucam, że postacie (w tym postacie tła) są "generalnie dobrze napisane". Tutaj też bym tak napisał, ale muszę jedną rzecz doprecyzować. Nie, te postacie tła "same w sobie" nie są w żaden sposób interesujące. Są one interesujące tylko dlatego, że mają ciekawe interakcje z Obsidian i ich utylitarność dla fabuły i przyjemności z lektury mierzy się tylko przez to czy realnie one pomogły Obsidian (z perspektywy narracji). Autor bombarduje tutaj przeróżnymi OCkami i im dłużej o tym myślę - gdyby Obsidian nie było, znacząca większość z nich nie byłaby ciekawa. W tym kontekście, gdyby nieironicznie celem autora byłoby reformowanie Obsidian i uczynienie z niej "wzorowego obywatela Equestrii" (jak chcą jej antagoniści z Twilight na czele), to opowiadanie w sposób nieunikniony stałoby się dużo, dużo gorsze. Jest jeszcze jeden, ostatni mały problem, który nie jest na tyle interesujący - bo nie zazębnia się w sposób bezpośredni z pozostałymi wymienionymi przeze mnie wadami. Trochę czuć, że fabuła idzie do przodu bardzo wolno - prawdopodobnie zbyt wolno. Szczególnie ostatnie rozdziały nie pchnęły specjalnie wydarzeń do przodu - w normalnych wypadkach nie uznałbym tego nawet za wadę. Jednak zdaję sobie sprawę, że autor będzie teraz więc potrzebował dużo więcej czasu i pisania by wreszcie "przejść do punktu", co może być bardzo trudne i autor może zawieść. W tym kontekście przykład "Ścieżek donikąd" Johny'ego nieco mi się nasuwa. Ostatnie rozdziały Kruchości Obsydianu zostawiły po sobie bardzo gorzki after-taste. Moje przyjemne uczucia z lektury bardzo poprawnego tekstu znikły niestety po tym gdy zacząłem rozważać implikacje tego gdzie realne fabuła prowadzi oraz co oznacza dla niego przedstawione światotworzenie. W tym kontekście, pewnie będę miał ochotę przekonać się w kolejnych rozdziałach co dzieje się dalej, ale będę to raczej robił z uczuciem grozy czy moje przewidywania o fabule i rozwoju postaci będą miały potwierdzenie.
    2 points
  5. A więc są wyniki (no, dobra – były już wcześniej, ale ja dopiero teraz jestem z powrotem po „urlopie'' od forum ), do tego tym razem, co zaskakujące, zająłem miejsce na podium (zasługa wysokiej oceny kolegi @Sun , jak widzę...). W sumie nie wiem, czy słusznie, ale co tam... podium to podium. Dziękuję za konkurs (i to bez dyskwalifikacji! ) oraz słowa krytyki. Oczywiście przeczytałem recenzje i powiem tak... Jesteście bardzo sprawiedliwi i wytknęliście mi słuszne wady/błędy. Zgadzam się z tym, że moja praca pod względem technicznym prezentuje niski poziom, a i klei się to wszystko czasem średnio. Cóż, skorom sobie wybrał taką formę, to się jej trzymałem, choć sam nieraz kręciłem nosem przy niektórych wersach. Cieszy mnie to, że moja praca nie została skreślona zupełne; pojawiło się kilka przyjemnych zdań o tym, że gdyby ją poprawić (rytm, niektóre słowa...), może być z niej kawał porządnej poezji. No, no. Hm, może i się znów wezmę za MM o ile będę miał czas i możliwość. Jak mnie nic goniło nie będzie, to nie szkodzi pozmieniać to i tamto. Ode mnie to tyle. Gratuluję zdobywcom wyższych miejsc oraz zachęcam do pisania. Jak widać, każdemu może zdarzyć się wysokie miejsce . Ja sam zapewne będę jeszcze pisał prace na konkursy (zdecydowanie już bez tagu poetry )... o ile temat mi podejdzie... i znów nie złapię doła na miesiące. Pozdrawiam Was serdecznie.
    1 point
  6. @fallout152 Nie offtopujemy. Za kolejne takie posty polecą punkty.
    1 point
  7. Nadgoniłem rozdział VI w wersji "zreworkowanej". Prawdopodobnie mój ulubiony rozdział Cienia Nocy do tej pory. Świetne światotworzenie (zarówno jeśli chodzi o Alikorngrad i historię tej rasy i konfliktów, jak i genezę Equestrii oraz Celestii i Luny), świetna kreacja postaci (Night Shadow i Bastard Spell) - obydwie te rzeczy świetnie przedstawione w jednym dialogu. Fabuła nie idzie jeszcze "specjalnie" do przodu, bo wciąż czekamy na to co się właściwie stanie w Alikorngrad - Rozdział VI ma taki nieco charakter przerywnika. Faktem też jest, że choć wątek Night Shadow jest najbardziej interesujący w opowiadaniu, to ciekawi mnie co się dzieje w Królestwie Nocy oraz czy czuć już implikacje tej ucieczki NS. Możliwe, że akurat kolejny rozdział o tym opowie? Jeśli miałbym na siłę, spróbować jakoś przyczepić się do czegokolwiek w tym rozdziale, to uważam, że póki co pokazana magia jest średnio kreatywna. Ot, "magiczna tarcza", "kula ognia" (brakuje tylko jeszcze "magiczne pociski"). Wieje nieco Dungeons&Dragons i choć technicznie "działa", to mam wrażenie, że skoro i tak autor tutaj pokazuje, że potrafi zrobić świetne światotworzenie, to może uczynić magię też bardziej interesującą. Możliwe, że to moja fiksacja na światotworzeniu i kreatywności po rozpoczęciu Koła Historii, ale wydaję mi się nadal, że można byłoby to zrobić bardziej ciekawie. Nadal, czekam na kontynuację reworka. Uważam też, że przynajmniej póki co, jakość nowego materiału (choć nie mam porównania ze starszym) jest na tyle dobra, że jeśli będzie kontynuowana jeszcze trochę to zagłosuję na Epic.
    1 point
  8. Po długim czasie, wreszcie udało mi się zabrać z powrotem za Kresy. Tym razem - opowiadanie "Nikt nie jest doskonały". Po tak długiej przerwie oraz (z tego co słyszałem) reworku opowiadania, ciekawiło mnie jak Kresy się prezentują obecnie. Jak wyszło? W skrócie - jestem bardzo zadowolony. Fabularnie opowiadanie jest dosyć istotne w kontekście serii bo jest to niejako zawiązanie wątków Greipnira oraz Fenrira, jest to spotkanie dwóch postaci po wielu latach i jest ono satysfakcjonujące. Generalnie, opowiadanie prezentuje dobry poziom, zarówno jeśli chodzi o technikalia, jak i ogólnie dialogi i opisy. Dłuższy dialog "przy zupie" Grepnira i Fenrira tutaj szczególnie zapada pamięć i podoba mi się, że "reunion" odbyło się z licznymi zgrzytami, które wynikły z zupełnie odmiennej drogi jakie te postacie obrały przy swoim rozwoju. Jeśli miałbym powiedzieć do czego mam wątpliwości - nie jest tego dużo. Z mniejszych rzeczy - żadna szkoła, która toleruje tak bezczelną i jawną grupę łobuzów raczej nie może być dobra (jak powiedział Greipnir). Zjawisko bullyingu raczej pojawia się w szkołach nie z powodu patologicznych uczniów tam przybywających, tylko braku autorytetu i zaprowadzania dyscypliny ze strony nauczycieli. Z większych rzeczy, zastanawia mnie trochę kontrast między Greipnirem i Fenrirem oraz ocena tych charakterów. Fenrira opinia o Greipnirze (przedstawiona w monologu) brzmi kompletnie niewiarygodnie i jest dziwnym wyskoczeniem do przodu z logiką. Przechwalenie się "komu było gorzej" w dialogu tych dwóch postaci było bardzo żenujące - i takie w sumie powinno być (to akurat jest naturalne i kupuję czemu obydwie postacie w to wchodzą ). W ogóle, w tym dialogu pełno było opinii o przeciwnej postaci, które były kompletnie pozbawione sensu i argumentacji ich podpierającej, ale te opinie miały sens z perspektywy ich charakteru i ubogiej wiedzy o postaci po drugiej stronie. W efekcie - ciężko mi to nawet uznawać za wadę, bo nie jestem pewien gdzie przebiega granica między "postać gada kompletne bzdury, więc jest to wada", czy "postać gada kompletne bzdury, bo robi to na podstawie tego co wie i taki ma charakter, więc jest to zaleta". Jestem nieco skonfliktowany. Osobną kwestią jest to, że u Greipnira o ile łatwo wyczuć przemianę charakteru, bo mamy względnie precyzyjnie określone jaki czas mijał między poszczególnymi opowiadaniami o Greipnierze, tak przy Fenrirze jestem trochę skołowany - bardzo, bardzo trudno mi powiedzieć ile realnie czasu minęło od Tajemnicy Złotego Bazyliszka a tym opowiadaniem, bo charakterem Fenrir zmienił się mocniej niż bym przepuszczał, a to opowieści Fenrira sugerują, że jeszcze miał sporo innych przygód (przy których nie wiadomo co się stało). Sprawia to, że postać Fenrira z mojej strony, oceniając charakter - prezentuje się dziwnie. Nie mówię, że źle, ale ten przeskok był trochę mocny. Ogólnie jednak, "Nikt nie jest doskonały" czytało się dobrze i ciekawi mnie co będzie dalej się działo z tymi postaciami.
    1 point
  9. Wymieńcie mi tu 10 ulubionych zwierząt
    1 point
  10. Przeczytany prolog i rozdział I Beware the spoilers! W związku z pewną umową Cahan wyznacza mi oneshoty lub rozdziały fanfików do czytania i na pierwszy ogień poszło właśnie to dzieło. Podchodziłem do niego mając pewność co do jednego - styl i forma będą najwyższej próby. I tak też jest. Jeżeli zaś chodzi o fabułę czy bohaterów, no tutaj była to już pełna niewiadoma. W każdym razie zapoznałem się z pierwszą partią tekstu i muszę powiedzieć, iż fanfik póki co absolutnie do mnie nie przemawia. Może powodem jest motyw Trixie, która straciła wszystko i nienawidzą jej wszędzie. W sumie nie wiem jak wieści o jej starciach z Twilight rozniosłyby aż tak daleko, no i dlaczego miałyby aż taki wpływ na zachowanie innych. Może dlatego, iż nie odpowiada mi zupełnie kreacja która została wymyślona dla Twilight. Naturalnie nie mam nic przeciwko, że autor przedstawia bohaterkę znaną z serialu po swojemu, bo OOC jest zwykle dobrym pomysłem. Tu jednak razi mi straszliwą sztucznością, jest to jednak wrażenie subiektywne. No i oczywiście sugestie, że Twilight jest równa Celestii - tu już byłem wręcz oburzony, iż jakiś Alikorn po GMI ma czelność uważać sie za równą Pani Słońca :D. Ale tak, to też subiektywne wrażenie. O fabule jak na razie za wiele nie wiem, wszystko się dopiero zawiązuje i nie podejmuję się zgadywać co będzie dalej. Jest po prostu za dużo możliwości. Jak mówiłem, opowiadanie mnie nie kupiło początkiem, zdecydowanie nie jestem targetem i szczerze mówiąc nie wiem jeszcze czy będę czytał dalej. Chociaż pewnie tak, choćby po to by zachwycać się formą i stylem, więc wtedy wypiszę kolejna wrażenia z lektury.
    1 point
  11. Dlaczego zostałem jedynie transfobem? Przecież dałem do zrozumienia jasno, że jestem jeszcze homofobem i faszystą. Proszę używać wszystkich tych terminów jednocześnie (po przecinkach). Dziękuję...
    -1 points
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...