Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 01/20/21 we wszystkich miejscach

  1. Koniec czekania! Bardzo mnie ucieszyła tak frekwencja jak i ilość prac konkursowych. Jakość fanfików jest bardzo wysoka, nikt nie przekroczył limitu, ani deadline'u... Miodzio! A zatem, nie przedłużając... I miejsce zajmuje Ghatorr II miejsce zajmuje Rarity III miejsce zajmuje Malvagio Serdeczne gratulacje dla zwycięzcy, jak i wszystkich uczestników! Standardowo, udostępniamy Wam oceny i recenzje poszczególnych prac. Moje znajdziecie tutaj, zaś Dolara tutaj. Niezmiernie miło mi było znów sędziować w Gradobiciu, i choć niektóre fanfiki zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu od innych, to czytanie wszystkich było sporą frajdą. Moim faworytem został "Kevin sam w ulu" Ghatorra. Ale muszę też pochwalić Rarity za piękne opowiadania rozwijające Kruchość Obsydianu, a także Zerrome'a za "Nadejdzie wiosna". Dolar natomiast chciałby Wam przekazać, że: "Gościnne w poście Zodiaka dokonuję tradycyjnego dolarowego subiektywnego wymienienia najlepszych opowiadania tej edycji. Bo wiecie - czytanie praktycznie każdego opowiadania konkursowego to większa lub mniejsza przyjemność, ale lektura tych dwóch to prawdziwy przywilej. Są to wspaniałe "Serce Ciemności" autorstwa Ghatorra i absolutnie najlepsze, powalające i wręcz perfekcyjne "Nic nie mogliśmy zrobić" autorstwa Rarity." Razem z Dolarem bardzo dziękujemy wszystkim za udział i zapraszamy do kolejnych edycji, które odbędą się... w przyszłości.
    2 points
  2. Przeczytane'd. Opowiadanie bardzo mi się podobało. Miło było po tych wszystkich martinowskich, pełnych spisków i zdrad powieści fantasy wrócić do klasycznej, niemalże dedekowej opowiastki o paladynie na krańcu świata (z niewielkim dodatkiem Diablo). Strona techniczna jest bez zarzutu, znalazłem raptem jedną literówkę.
    1 point
  3. Przebrnąłem przez polską wersję fanfika, konkretniej przez wersję udostępnioną na Archive of Our Own, gdyż poszczególne rozdziały „Nocnego Tańca” w wersji Google Docs zwracały komunikat, że plik może zostać wkrótce usunięty. Radziłbym właścicielowi plików (nie wiem, czy właścicielem jest Lyokoheros, który to przetłumaczył fanfik, czy też szanowna Midday Shine, która była uprzejma aktualizować ów wątek), by to sprawdzić, szkoda by było stracić jakieś pliki. Jak wiemy, Google uwielbia świrować, człowiek niczego nie może być pewien. Powoli przechodząc do meritum, miałem w związku z tym fanfikiem niemałe obawy. Nie z uwagi na alternatywne uniwersum – jestem bardzo otwarty na różne autorskie koncepcje, nie tylko mroczniejsze, ale także bajkowe, cukierkowe – nawet nie za sprawą tematyki romantycznej, bo przecież sam eksperymentowałem w tagiem na „r”, nie uważam siebie za człowieka szczególnie emocjonalnego, z reguły jestem odporny (w sensie, niezbyt mnie poruszają) na romanse. Opowiadania smutne, refleksyjne, niejednoznaczne, to co innego. W praktyce zależy od przypadku, czyli od tego, o czym jest opowiadanie, jak jest napisane, jak są wykreowane postacie, co robią, w jaki sposób autor bądź autorka dawkuje informacje, co jest realizowane po staremu, a co po nowemu – to nie ulega wątpliwości. Trudno wyznaczyć obiektywne, ogólne ramy dla każdego możliwego opowiadania, gdyż ich wykonanie zwykle jest zupełnie różne od siebie, a i nierzadko dochodzą do tego czynniki subiektywne, wynikające z własnego gustu, upodobań, wyobrażeń, czy słabości. Nie inaczej było o tym razem. Otwarty umysł pozwolił przyjąć opowiadanie bez uprzedzeń – alternatywne uniwersum, w którym główne bohaterki są siostrami, córkami królowej Celestii oraz króla Sombry, ok, czemu nie. Fancy Pants jest lokajem, Spike smoczym paziem, Znaczkowa Liga pracuje w zamku królewskim i nie jest powiązana krwią z żadną z Mane6, też nieźle. Całość zrealizowana w konwencji baśni, traktująca o walce dobra ze złem, w której to walce miłość, przyjaźń i braterstwo odnoszą wspaniałe zwycięstwo, a to wszystko naszpikowane nawiązaniami do przeróżnych baśni i musicali, odpowiednio umuzykalnione, stylizowane na określony gatunek. Infantylna, ale jednocześnie sentymentalna – i przez to urocza, nastrajająca pozytywnie – historia, gdzie odnajdywanie kolejnych odniesień przypomni o dzieciństwie, wywołując zdrową nostalgię, przy jednoczesnej próbie chwycenia czytelnika za serce, za sprawą rozgrywającego się dramatu, acz zwieńczonego zasłużonym, szczęśliwym zakończeniem. Wszystko to brzmi świetnie, mało tego, wydaje się bardzo dobrze wpisywać w tematykę „Friendship is Magic” i realizować zamysł serialu, może z pominięciem uniwersalnych morałów. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji opowiadanie jest skazane na sukces i niewiele rzeczy może pójść źle. Prawda? Jak można odgadnąć po okładce – nie żeby spoilerowała zakończenie historii, totalnie nie zdradza fabuły, nic a nic – bohaterkami tej bajki są królewskie siostry: Fluttershy, Rarity, Applejack, Rainbow Dash, Pinkie Pie oraz Twilight Sparkle. Każda z potomkiń Celestii i Sombry posiada swoje własne, definiujące ją cechy, które odróżniają je od siebie i które wydają się być odziedziczone po dawno zaginionym ojcu. Jednocześnie, dziewczyny są dla siebie najlepszymi siostrami i uwielbiają spędzać razem czas. Jednakże ich idylla zmierza ku końcowi, gdy Celestia niespodziewanie oświadcza im, że to już pora zamążpójścia, toteż niebawem cała szóstka znajdzie się na wydaniu, zaś o ich kopytko będą ubiegać się szlachetnie urodzeni zalotnicy. Wieści te okazują się szokujące nie tylko dla sześciu sióstr, ale także wybranków ich serca, z którymi znają się i spotykają, lecz do tej pory nie dane im było wyznać sobie uczucia. Jako jedyna spośród nich wyróżnia się Twilight Sparkle, która jeszcze nie spotkała swego jedynego. Rzecz odpowiednio szybko ulega zmianie, gdy do zamku przybywa nowy strażnik, o imieniu Flash Sentry. Ma przy sobie tajemniczy artefakt, podarowany mu w podzięce przez jeszcze bardziej tajemnicza zebrę, Zecorę. Lecz jeszcze zanim w zamku zjawia się pierwszy zalotnik – kuzyn Blueblood – dziewczyny opracowują plan uniknięcia losu zgotowanego im przez matkę, równolegle decydując się wyznać miłość swoim lubym, zanim będzie za późno. Nie każdy z nich okazuje się kucykiem, lecz prawdziwa miłość nie zna granic. Wiedzą o tym one, wie o tym Celestia i wie o tym królowa Chrysalis, która oczekuje momentu, w którym siostry ulegną miłości, gdyż to wtedy będzie w stanie dokończyć dzieła i rzucić na nie klątwę, co w bezpośrednim rozrachunku da jej władzę nad Equestrią. O czym siostry nie mają pojęcia, to nie pierwszy raz, gdy królowa Podmieńców przypuściła atak na rodzinę królewską. Zatajona przed nimi przeszłość już wkrótce da o sobie znać, niedługo po tym, jak szóstka klaczy odkryje sekretną komnatę, mieszczącą królestwo marzeń, łudząco podobne do zamku położonego głęboko w lesie Everfree, na moment przed tym, jak odrzucony książę zacznie knuć spisek, którego celem będzie nie tylko tron, ale i zagarnięcie jednej z sióstr, bynajmniej nie z miłości. Gdy nadejdzie najgorsze, wybrankowie Elementów Harmonii będą musieli stanąć oko w oko z przeciwnikiem, odkładając na bok różnice oraz własne słabości, by w zjednoczeniu odmienić mroczne przeznaczenie, ciążące nad rodziną od dnia, w którym Sombra bohatersko przyjął na siebie klątwę Chrysalis, a która miała spaść na jego małżonkę. Ufff... Tak mniej-więcej przedstawia się zarys fabularny, oczywiście nie wchodząc w szczegóły. Jak widać, mamy tu wszystko – interesujące, choć bajkowe, wręcz cukierkowe fundamenty alternatywnego uniwersum, pozornie niemożliwą do sforsowania przeszkodę dla naszych bohaterek, plan odmiany swojego życia oraz zestaw związków, których rozwój będziemy śledzić przez całe opowiadanie, elementy komediowe oraz intrygę, której genezy należy doszukiwać się w sekretach przeszłości, które to sekrety oczywiście odkryjemy, nie zabraknie podróży ku nieznanemu oraz pojedynku o wszystko, do tego jeszcze garść szczegółów, których każdy doświadczy po swojemu, o ile oczywiście zdecyduje się na lekturę. Czy to podejmowane przez bohaterki aktywności, czy to rozterki Celestii oraz wsparcie Luny, a może ostateczny trening przed wyprawą, tudzież rzetelny, męski piknik, wprawdzie siostrzyczki zostały pojmane i nie zostało im wiele czasu, zanim zostaną potraktowane klątwą, ale mogą poczekać, to nie koniec świata. Tego typu sprawy, standardy. W opowiadaniu niby przewija się wiele takich oto detali oraz pobocznych wątków, ale gdy przychodzi co do czego, tekst okazuje się bardzo repetytywny. Na dłuższą metę powoduje to wrażenie monotonni i rzeczywiście, aż byłem zaskoczony schematycznością, powtarzalnością różnych rzeczy, kompletnie się tego nie spodziewałem. Tzn. w ogóle, po samej okładce przychodziło mi do głowy coś innego, nieco inna historia. Wydawało mi się, że to będzie o Gali Grand Galopu, podczas której bohaterki poznają swoje drugie połówki, z którymi tańcować będą do białego rana, gra muzyka, atmosfera jest podniosła, wystawna, aż dzieje się coś niezwykłego. Nie mam pojęcia, ale tak mi się skojarzyło po okładce oraz tytule. O właśnie – skoro już przy tym jestem, to rzuciłem sobie okiem na dorobek autorki oraz komentarze na FiMFiction i zauważyłem, że to niejedyny fanfik, który został zainspirowany baśnią, natomiast czytelnicy dzielili się odnalezionymi nawiązaniami, przypisując – o ile dobrze pamiętam – określone bajki/ baśnie pod występujące w „Nocnym Tańcu” pary. Cóż, wydaje się to sensowne, aczkolwiek nie potrafię tego stwierdzić, gdyż zdecydowana większość tytułów, do których fanfik wydaje się nawiązywać, jest mi nieznana. Wprawdzie wydawało mi się, że w miarę dobrze czuję klimaty klasycznego Disneya (głównie druga połowa lat 80 i lata 90, kasety VHS), a jednak opowiadanie nie wydawało mi się aż tak disneyowskie, chociaż pewnie po prostu oglądałem nie te produkcje, o których mogła myśleć autorka. No nic. W każdym razie, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że pisanie opowiadania sprawiało autorce niemałą radochę i że z wielkimi chęciami implementowała kolejne nawiązania oraz piosenki, idąc po bajkową, wyjątkową atmosferę. Autentycznie, im bardziej się w to zagłębiam, tym utwierdzam się w przekonaniu, że ambicje były wielkie, a i intencje jak najbardziej nastawione na coś więcej, na coś, co zapisze się w pamięci, przypomni klasyki, no i ogólnie, że będzie miło. Może nie okazałem się odpowiednim adresatem, tudzież zdążyłem z pewnych motywów wyrosnąć, ale autentycznie byłem uderzony tym, jak często czytałem bliźniaczo podobne do siebie fragmenty, najczęściej sześć razy, gdyż tyle głównych bohaterek w opowiadaniu mamy. Nie wchodząc w to, co jest bardziej naciągane, bo w pewnym sensie takie są prawa konwencji, ale np. Spike spotyka poszczególnych (nie wszystkich) chłopaków (i od razu zaadresuję – „chłopacy” brzmi źle ), którzy cichcem podkochują się w bohaterkach (z wzajemnością) i prosto z mostu oznajmia, co następuje. Wszyscy na wieść o tym, że ich ukochane niebawem będą na wydaniu, reagują łudząco podobnie, nawet podobnie odpowiadają. Później poszczególne siostry spotykają się z nimi i omawiają problem. Każda opowiada o tym bardzo podobnie (w sensie, że na pewno nie poślubią nieznajomego gościa i nie zgadzają się w wolą matki), podobnie reagują ich rozmówcy i o ile owszem, w zależności od przypadku realizowane są charakterystyczne cechy danych postaci, o tyle każda ta scenka wygląda tak, że się pocieszają (albo i nie), po czym rozchodzą się, każde w swoją stronę. Jeszcze później schodzą się, wyznają sobie uczucia, co również wypada bliźniaczo podobnie do siebie. Nie inaczej jest ze scenkami, w których panowie zapoznają się z pupilami swoich wybranek. Jeszcze innym razem, robią sobie wypad do Ponyville i niby każda para robi różne rzeczy, ale poszczególne aktywności ani nie są należycie opisane, ani nie dzieje się nic specjalnie wyjątkowego, po prostu cały czas miałem wrażenie, jakbym czytał w kółko to samo. Sprawie nie pomaga fakt, że poszczególne scenki właściwie nie są oddzielone od siebie niczym, żadnym przerywnikiem. Spike po kolei spotyka kolejne ogiery, siostry spotykają się ze swoimi crushami po kolei, potem po kolei się schodzą, panowie po kolei zapoznają się ze zwierzakami swoich klaczy, w Ponyville przeskakujemy od pary do pary, po kolei. Po pewnym czasie robi się to nużące, monotonne. Jasne, wątek Discorda i Fluttershy, czy też Spike'a i Applejack, a także spotkanie Flasha przez Twilight po raz pierwszy, to wszystko są rzeczy, które próbują jakoś się wyróżniać, odstawać od reguły i przynajmniej teoretycznie stanowić urozmaicenie tekstu, przeciwdziałać schematyczności. I rzeczywiście – związek Fluttershy z Discordem to jest coś innego, wszakże nie jest on kucykiem, no i do tego dochodzi wątek jego przeszłości, niepewności wobec tego, czy zostanie zaakceptowany, przez moment miałem wrażenie, że to będzie taka „zakazana miłość”. Z kolei Spike, który owszem, początkowo żywi uczucia do Rarity, stopniowo zdaje sobie sprawę, że jednak wolałby być z Applejack, podobnież ona zaczyna się do smoka przekonywać, ale... cholera jasna, to było creepy! Czy Spike nie jest przypadkiem nieletni? Czy my nie zbliżamy się do poziomu Sonica z 2006 roku i romansu kolorowego, antropomorficznego jeża z ludzką księżniczką? W miksie tym znalazła się jeszcze Twilight Sparkle, która jako jedyna na początku nie ma jeszcze żadnego obiektu westchnień, a zakochuje się ona od pierwszego wejrzenia, ale najpóźniej ze wszystkich sióstr. Jest w tym coś takiego, że początkowo nie zdradza swojego tytułu królewskiego, bo chciałaby Flasha lepiej poznać, no i myśli, że w ten sposób nie będzie się przed nią korzyć, ale za to zechce rozmawiać otwarcie, jak ze zwykłym kucykiem. Chociaż... poważnie, taki strażnik i nie ma pojęcia, jak wygląda Twilight Sparkle? Wiem, wiem, po raz pierwszy przybył do zamku, ale czy wizerunek księżniczek nie powinien być powszechnie znany? A przynajmniej, kojarzony? Przecież wiadomo, że mieszkają na zamku, więc... No, ale tak czy owak potem Twilight ma wątpliwości, czy postąpiła właściwie i czy nie spotka się z odrzuceniem, gdy wyzna prawdę, no bo przecież początkowo skłamała. Wszystko to nakazuje sądzić, że autorka naprawdę starała się odróżnić od siebie poszczególne związki, dołożyć do tego wątki poboczne, związane z poszczególnymi postaciami, porwać się na mały development. Niestety, ale większość prób ostatecznie nie odnosi sukcesu, z powodu tempa akcji, które leci na łeb, na szyję, a dominacja dialogów jest na tyle duża, że fanfik sprawia wrażenie przegadanego i przez to czytanie strasznie się dłuży. Dochodzimy zatem do pewnego kuriozum, że gdyby w tekście znalazło się więcej, dużo więcej opisów, a tempo zwolniłoby, to przecież tekst byłby dłuższy, a mimo to czytałoby się go (zapewne) bez wrażenia dłużenia się, może nawet lektura okazałaby się sprawniejsza. Tak czy inaczej, przez to, że brakuje opisów, nie tylko otoczenia, czy czynności, ale również emocji, przemyśleń, zachowań, naprawdę trudno kupić wątpliwości Discorda, zauroczenie Spike'a osobą Applejack i vice versa, czy też miotanie się Twilight, czy postąpiła słusznie, czy brnąć dalej w kłamstwo, czy wyznać prawdę. Wisienką na torcie jest jedna ze scen pod koniec opowiadania... Stąd też, relacje bohaterek w ramach poszczególnych związków, wypadają... no, może nie sztucznie, gdyż w tekście jest trochę momentów, w których udzielają się uczucia, całkiem zgrabnie przedstawione, ale generalnie czyta się to bez większych emocji. Ale przyznaję, jest to naiwne, jest to bajkowe, cukierkowe, na swój sposób urocze. Po prostu nie dla mnie. Powiem też, że z tego wszystkiego, chyba najlepiej wypadł wątek Discorda, jako całokształt, chociaż kreacja ta średnio mi podchodzi, ale odniosłem wrażenie, że to w ramach jego postaci realizowane są nieco „dojrzalsze” wątki, no i jego postać dokądś zmierza, jego występ w „Nocnym Tańcu” ma początek i koniec, a poza zdobyciem serca Fluttershy, chce się wykazać, by zostać zaakceptowanym, by mu zaufano – no i cel ten wypełnia. Miło. Spośród grona męskich postaci wydaje się najbardziej aktywny, wydawało mi się, że najwięcej wniósł w ramach poszczególnych scen. Był też... charakterystyczny? Nieźle oddany, mimo roli, jaka mu przypadła? Co do pozostałych postaci... No, nie wiem. Część bohaterek, o dziwo, również wypadła zbyt podobnie do siebie, acz Rarity czy Rainbow Dash wybijają się nieco bardziej, głównie ze względu na manierę mówienia (chodzi mi o uwagi jednej do drugiej, odnośnie eleganckiego słownictwa, no i o różnice w tym, jak się wyrażają) oraz sposób bycia, zainteresowania, te rzeczy. W ogóle, ciekawy motyw tego, że każda z sióstr odziedziczyła po ojcu jakąś cechę, która to cecha je definiuje np. u Rainbow Dash będzie to walka, szermierka, u Pinkie Pie honor oraz to, że raz danego słowa nie wolno złamać (Pinkie-słowo). Niby są to pojedyncze wstawki, ale robią robotę, są widoczne. Generalnie, spośród postaci żeńskich, moim zdaniem najlepiej wypada Celestia oraz Luna. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ani łamiącego ziemię, ale spełniło swoje zadanie, chociaż trudno mi to uargumentować. Może po prostu chodzi o to, że to Celestia i Luna, tyle. A może moją uwagę zwróciła rola tej pierwszej – w końcu w fanfiku jest matką sześciorga córek – a także fakt, że to Luna stworzyła podziemne królestwo marzeń i stamtąd obserwowała siostrzenice. No, ale nie będę ukrywał, z Celestią mimo wszystko miałem pewien problem. Nie zrozumcie mnie źle, fakt, że miała wyrzuty sumienia w związku ze swoimi działaniami względem córek, świadczy, że jak najbardziej ma matczyne odruchy, emocje, kocha je itd. Ale wciąż, znając całą historię, trudno mi oprzeć się wrażeniu, że mogła to rozegrać na wiele innych sposobów. Ja rozumiem – konwencja, baśniowość, opowiadanie, w którym świat się zatrzymuje, bo postacie muszą wspólnie zaśpiewać, nie zamierzam doszukiwać się tutaj realizmu i logiki, bo w tym przypadku to bez sensu. Bez tego nie byłoby historii. Ale rzeczywiście, przecież one już były zakochane, wyznały to niedługo później... ale Chrysalis i tak czekała na odpowiedni moment. Zamiast od razu uderzyć, czekała, aż się chłopaki zgromadzą w zamku, by błyskawicznie zainterweniować tj. podjąć podróż, nawet gdy już miała je na widelcu, dała trzy dni, bo Blueblood. Ale skoro nawet żadna by się na niego nie zgodziła, a on i tak którąś by sobie wybrał, to co szkodziło od razu dać mu wybór i zaraz po tym rzucić tę klątwę? No wiem, Chrysalis musiała zaczekać, coby na miejsce przybyli bohaterowie, żeby sprali jej cztery litery, ale... no, kurczę, co z nią? Powracając do kwestii opisów – to nie jest tak, że całe opowiadanie to w ponad 95% sam dialog, o nie, mamy tu i ówdzie nieco więcej troszkę dłuższych niż zazwyczaj opisów. Na przykład w rozdziale dziewiątym, w którym odkrywamy historię znajomości Celestii, Sombry oraz jak doszło do pierwszej konfrontacji z Chrysalis. Podziemne królestwo też zostało nam opisane, wprawdzie szkoda, że zabrakło detali, zapamiętałem głównie to, że wszystko było złote, ale może być. Od czasu do czasu przewiną się opisy odzienia, czy scenerii, głównie po wkroczeniu do Everfree. Toteż to nie tak, że pod kątem opisów fanfik jest ubogi – po prostu w ogólnym ujęciu jest mocno przeciętnie. Rozumiem, było to bodajże pierwsze opowiadanie autorki, ma już ono swoje lata, jednakże wymienione przeze mnie przykłady pokazują, że już na ówczesnym etapie wiedziała ona (mimo braku doświadczenia) jak opisywać rzeczy, więc co się stało, co ją powstrzymało? Tzn. jasne, opisy te nie są jakoś szczególnie wybitne, czy bogate w słowa, często przewijają się zdania pojedyncze, co zwykle brzmi po prostu średnio (co z kolei wyszło w polskim przekładzie), ale nie ma tragedii, współcześnie opowiadanie nie znajduje się w takiej najgorszej kondycji. Co nie zmienia taktu, że pod kątem formy mogło być lepiej, dużo lepiej. Poza tym, mam kilka zastrzeżeń do pewnych scen, np. motyw z Harshwhinny, czy też większość rozdziału osiemnastego, jak dla mnie były to fragmenty zbędne. To pierwsze w mojej opinii nie wnosi niczego, Harshwhinny pojawia się tylko raz, scenka szybko wylatuje z głowy i równie dobrze mogłoby jej nie być, ale domyślam się, że to też było nawiązanie do... czegoś. Natomiast rozumiem założenie oraz cel rozdziału osiemnastego, ale tak sobie myślę, nie dało się tego zrealizować już przy okazji wypadu do Ponyville? Pomysł był dobry, jestem w stanie wyobrazić sobie, że w ustronnym miejscu, w dwanaścioro oczu, bez udziału dziewczyn, atmosfera bardziej sprzyjała szczerej rozmowie, ale realizacja była taka, że poszczególnymi fragmentami byłem zmęczony i stąd ten kawałek wydał mi się zbędny. Tym bardziej, że – znowu – brakuje opisów, więc ciężko kupić to, że chłopaki się do siebie zbliżają, przekonują do siebie nawzajem i że dzięki temu będą sobie lepiej radzić jako drużyna. W sumie, lepiej na tym polu wypadł trening, a nawiązanie do „Mulan” uważam za celne i o ile nie jestem zwolennikiem dodawania piosenek do opowiadań, to był to jeden z tych fragmentów musicalowych, które nawet mi się spodobały. O, właśnie – ze względu na braki opisów, zbyt szybkie tempo akcji, schematyczność, ciężko poczuć bajkowy nastrój, który sugerowała okładka, jednakże, jeżeli już jest klimat, to zwykle są to te musicalowe wstawki. Jasne, w pewnym sensie, w warunkach wielorozdziałowca, wypada to jako sztuczne przedłużanie scen, ale kiedy śpiewa więcej postaci, kiedy odśpiewują sobie nawzajem i człowiek zaczyna to sobie wyobrażać... No, no, jest całkiem ładnie, bajkowo. Jako, że mam pewne doświadczenia także z animowanymi musicalami, mogłem to sobie zwizualizować, no i cóż, źle nie było, wręcz przeciwnie, bo nawet sympatycznie. Chociaż nie byłbym sobą, gdybym nie ponarzekał – w tekście przewinęło się wiele piosenek z wielu różnych dzieł, w mojej opinii lepiej by było, gdyby tekst trzymał się określonego gatunku lub dzieła, ewentualnie dwóch, trzech tytułów, podobnych do siebie tematycznie, a tak, jest troszkę za dużo wszystkiego. Wydaje mi się, że „Nocny Taniec” powinien czerpać przede wszystkim z baśni-pierwowzoru oraz z tego, do czego jest mu najbliżej. A skoro mowa o pierwowzorze – znajdziemy sporo smaczków, czy to Zecora, która daje Flashowi magiczną kapotę, jest tajemnicze, podziemne królestwo, w którym tańcują bohaterki, nawet był ten motyw, że jest ktoś, kto tam pod koniec próbuje wybrać sobie spośród nich małżonkę, toteż dla tych, co znają "Tańcujące Pantofelki", odnajdywanie nawiązań zapewne urozmaici nieco lekturę... albo tym bardziej zwróci uwagę na różne braki, niedoskonałości. W sumie, skoro już jestem w temacie, może kilka spostrzeżeń, takie tam „Gdy byłyśmy małe”, trzymajmy się jednego rodzaju. Tutaj chyba czegoś brakuje. Konkretnie – półpauzy na początek kwestii mówionej. ALEŻ OCZYWIŚCIE, ŻE TAK! Aż mi się ekranizacja „Alone in the Dark” przypomniała. Ta od Uwe Bolla Wybaczcie, musiałem. Ale cóż, tego typu klisze i głupotki są tym, bez czego nie ma takich oto historii i za to się je kocha... Owszem, nie biorę tego tekstu na zbyt poważnie, postrzegam go przede wszystkim jako zbiór nawiązań, bajkę, rozrywkę Ja wiem, że to fikcja, że to taka konwencja, że to pewnie nawiązanie. Ale wciąż – to dosyć toksyczne podejście. Bardzo bezpośrednio ujęte, ale w sumie wyszło z charakterem, podejrzewam, że próby uczynienia przekazu bardziej subtelnym odniosłyby skutki odwrotne do zmierzonego. Czyli tekst by się rozwodnił. Aha, mam wątpliwości, czy ta kropeczka po „urodzona” jest potrzebna, skoro wtrącenie wskazuje na mówienie, czyli „mówiąc to (...)”. Czy Discord przypadkiem nie posiadał łap/ szponów? To zdanie jakoś tak... dziwnie, nie do końca dobrze brzmi. Chyba przez to „(...) niż były wcześniej”. Może lepiej by było wywalić „były”? „(...) teraz są w jeszcze większym niebezpieczeństwie, niż wcześniej.” i gitara. Przykład tego, jak niewiele wnoszące dialogi i fragmenty potrafią wywołać dłużyznę. Nie lepiej byłoby zrobić z tego opis? Cóż, taka decyzja autorki. Przecież to nie oznacza, że nie mogłyby zakochać się później. Co jest, Chrysalis musi koniecznie teraz rzucić klątwę, za drugim razem ma jakiś limit czasowy, czy co? Taki cooldown tłumaczyłby, dlaczego do razu nie rzuciła drugiej klątwy, na Celestię. Może many jej zabrakło? Zresztą, bodajże Nika i Cahan zdążyły się już na ten temat rozpisać, a do sprawy odniósł się Lyokoheros, który jest dobrze poinformowany odnośnie wizji autorki, więc nie będę po raz kolejny podnosić tej kwestii, tym bardziej, że mam bardzo podobne zdanie. Wiem, wiem. Nawiązanie, konwencja. Ale to jest creepy! Co za obrzydliwy typ. Tak się kończy siedemnasty rozdział. Serio. Chyba najbardziej urwany rozdział w całym fanfiku. Owinęli, potwór stał, a potem upadł. Ciach, koniec. Ani konkluzji, ani niczego, byłem nieźle skołowany. Jakby autorka nagle straciła zainteresowanie rozdziałem i zapragnęła od razu zacząć pisać kolejny i nie oglądać się Tak, na przykład piknik Chwila, przecież ona żywi się miłością, co nie? Co jest, dostała nagle niestrawności, czy co? No, chyba, że w tym alternatywnym uniwersum jest Podmieńcem tylko z nazwy i w sumie nie zmienia formy. Opowiadanie nigdzie tego nie precyzuje. Kto to jest Jerome? Oprócz tego, notorycznie w tekście mamy ramiona zamiast łopatek i plecy zamiast grzbietu. Generalnie, w tekście znajdziemy mnóstwo cytatów w sam raz do śmieszkowania, ale nie to jest celem niniejszego komentarza. Pomału zbliżam się do końca, czyli ostatecznego werdyktu. Z perspektywy czasu, być może popełniłem błąd, ciągiem czytając cały fanfik, może lepiej było go sobie dawkować. Aczkolwiek to może być znak, że było w tym coś, co mnie wciągnęło Ciężko mi określić, czy głównym problemem fanfika jest jego schematyczność, czy też braki opisów, zbyt prędkie tempo, w jakim toczy się akcja. To pierwsze pokazuje, że ukazanie naraz aż sześciu związków (siedmiu, jeżeli liczyć Celestię i Sombrę), to był troszkę zbyt ambitny cel, zaś forma nie pozwoliła na naturalne, satysfakcjonujące rozwinięcie relacji między postaciami, toteż wypada to naiwnie, ale w myśl przyjętej konwencji, co by nie mówić, mieści się w jej granicach, zatem często bywa... nawet sympatycznie. Miło. Zabawnie. Ale nie przez komedię, ale przez to, jakie te dialogi są, jak wyglądają i rozwijają się te relacje, no i ogólnie, co postacie robią w międzyczasie, chociaż sytuacja nie cierpi zwłoki. Są klisze, są nielogiczności, ale wszystko w ramach bajkowego wydźwięku. Klimat niestety okazał się... często zupełnie nijaki, ale podczas wstawek musicalowych, czy też co niektórych miłosnych dialogów, udzielał się i wtedy rzeczywiście, wiało Disneyem, wiało baśniami. Jako rozrywka, opowiadanie spełnia swoje zadanie, aczkolwiek trudno mi je polecić. Myślę, że autorka poradziła sobie, ale jej opowiadanie po prostu źle się zestarzało i dzisiaj niedoskonałości, braki w formie tym bardziej rzucają się w oczy, czuć znużenie powtarzalnością, niepotrzebnymi scenkami czy dialogami. Mimo wszystko... nie było aż tak źle. Nie było też dobrze, a mam dziwny opór przed tym, by określić „Nocny Taniec” mianem średniaka. Przekład jak najbardziej dał radę i okazał się bardzo dobry, acz jest to „tylko” przekład i nie naprawia błędów oryginału, co zresztą nie jest celem żadnego tłumaczenia. Na pewno w jakimś sensie jest to twór klasyczny, jeden z przykładów tego, co i jak się tworzyło kiedyś. Dla czytelników autorki zapewne sentymentalna podróż w przeszłość. Dla zwykłego, współczesnego czytelnika... zabawny fanfik ze śmiesznymi „błędami”. Może nawet troszkę szalony, zważywszy na powiązania między postaciami. Ale może się podobać, jeśli trafi na odpowiedniego odbiorcę. Ponieważ się do nich nie zaliczam, powstrzymam się od końcowej oceny i napiszę tylko tyle, że wrażenia miałem umiarkowanie mieszane. Koniec końców, przyjąłem ów tekst bez emocji. Ważne jest odpowiednie podejście. To nie jest mega głęboka, refleksyjna i realistyczna historia o romansie dwóch królestw, to nie epicka wyprawa tam i z powrotem, to nie opowieść o sztuce wojennej, polityce i intrydze. Jest to kucykowa wersja pewnej baśni, acz przyprawiona licznymi nawiązaniami do innych dzieł, bajek, celowo naiwna, celowo przewidywalna oraz celowo ckliwa w ramach opowiadanych romansów, która bardzo luźno traktuje moce magiczne oraz czarnoksięstwo, nie jest jej po drodze z logiką, czy realizmem, gdyż założenia były zgoła inne - miało być sentymentalnie, uroczo, miejscami zabawnie, miejscami troszeczkę groźnie, ale w ostatecznym rozrachunku po prostu ładnie. Myślę, że jeżeli podejść do "Nocnego Tańca" z taką oto świadomością, wówczas można się przy nim nieźle bawić i przypomnieć sobie różne dzieła, sceny, piosenki. Przede wszystkim, miała to być rozrywka, wesoła twórczość. Warto też pamiętać o tym, że tekst ma już swoje lata. Otwartym też trzeba być. No i niczym się nie sugerować, spróbować samemu Pozdrawiam! PS: A pod koniec zabrakło mi tylko jednego...
    1 point
  4. Skomplikowane pytanie, biorąc pod uwagę jak bardzo serial nie trzyma się logiki. Zacznijmy od tego, czym jest 30 księżyców? (czyli tyle ile mija między otwarciami lustra). Czy jest to 30x pełnia, czyli 2,5 roku ( Sunset trafia powiedzmy na początku liceum i pod koniec robi sieczkę)? Można by tak powiedzieć, gdyby nie kolejne 2 części filmu (między 1 i 2 musiałoby minąć 2,5 roku, czyli dziewczyny by dawno skończyły liceum). Bardziej prawdopodobne, że jest to 30 wschodów księżyca, czyli miesiąc. W związku z tym, raz na miesiąc można sobie polecieć na 2-3 dni do innego świata, zanim portal sie zamknie. Ale dalej 30 dni brzmi zadowalająco dla dalszych rozważań. Idąc dalej, Twilight poszła do Ceśki młodo, właśnie jak jej wyskoczył znaczek i zaraz po tym, jak Sunset zwiała. Skoro chodzą do jednej szkoły na Ziemi, to raczej nie ma między nimi więcej niż 2 lata różnicy. O ile zakładamy, że czas w obu miejscach płynie tak samo, a nic nie wskazuje by miało być inaczej. Tak czy inaczej, przy założeniu 2 lat różnicy (maksymalnie, a moim zdaniem mniej), Sunset musiałaby uciec w wieku około 9-10 lat. I taka klaczka (która już ma znaczek), jak najbardziej mogłaby zerknąć na małą Twilight. Poza tym, skoro są w zbliżonym wieku (2-3 lata różnicy, tak na wyczucie), to, czysto teoretycznie, mają wspólne zainteresowania i mogłyby sie razem bawić. Aczkolwiek, jest bardzo wąski wycinek czasu na koniolandii, w którym takie coś można by uzyskać. Niestety ta teoria może się posypać, jeśli spojrzymy, że CMC są w tej samej szkole. Co by z kolei oznaczało, że na ziemi różnica między Applejack a Applebloom to maks 3 lata. Zaś w serialu wygląda to raczej na 8-10 lat. Kolejną dziurą jest fakt, ze Rarity i Cheerlie chodziły razem do szkoły w Ponyville, a na ziemi Cheerlie ejst nauczycielką, a Rarity jeszcze uczennicą (a wątpię by Rarcia oblała ze 2-3 razy). Moim zdaniem, chronologicznie, wydarzenia z fika są prawdopodobne, choć w niewielkim stopniu. Tag alternative universe by nie zaszkodził, ale moim zdaniem, nie jest jeszcze obowiązkowy, biorąc pod uwagę ilość dziur w uniwersum. Ale to tylko moje zdanie, bazujące na teorii naciąganej jak gumka w majtach Celestii
    -1 points
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Utwórz nowe...