Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Wszystko napisane przez Zegarmistrz

  1. Muszę przyznać Hoffmanie, ubiegłeś mnie, nie zdążyłem wkleić posta kończącego xD No ale moja wina, źle spojrzałem na datę i ubzdurałem sobie że pojedynek kończy się nie 1 ale 11.
  2. Zegarmistrz

    X Zgorzelecki Ponymeet

    Krótko i na temat - W grudniu każdy ma swoje sprawy i swoje wydatki, meet odpada niezależnie od daty. Dopiero styczeń jest w miarę znośny, w miarę. A 12 było by najlepiej bo ludziki zwykle są wtedy po doładowaniach gotówkowych.
  3. Zegarmistrz

    Wyżal się.

    Postaraj się na przyszłość tworzyć takie tematy, które nie naruszają regulaminu. No i umieszczaj je w odpowiednich działach, a jeśli nie wiesz który dział jest odpowiedni, zapytaj na PW kogoś z Inkwizycji(kolor zielony), z chęcią ci powiedzą co i jak.
  4. Zegarmistrz

    Doctor Who

    Nie wiem skąd ta bzdura o 12 odrodzeniach. Powiedziano że Władcy Czasu regenerują się 12 razy, a nie że regeneracji jest 12. To wbrew pozorom dwa różne pojęcia. Pierwsze mówi o zwyczajach, drugie o możliwościach. Czyli, tak trochę prościej, być może w kulturze/religii Time Lordów jest że nie wypada więcej jak 2 razy się regenerować, albo że nikt nigdy nie próbował. Wiemy że master potrafił odmówić regeneracji, czyli teoretycznie każdy Time Lord to potrafi. Wniosek, w chwili gdy ich siało chciało się 2 raz regenerować, ci odmawiali temu i umierali. Nie było by zatem chyba dziwne, że Doctor, tak odmienny od swojej własnej rasy, zrobił by coś tak nieprzewidywalnego jak 12 regeneracja, prawda? A co do ilości Doctorów i ich rozmieszczenia w czasie. Czy trzeba coś dodawać? To z pośrednictwem między 8 i 9 trzyma się kupy, czasowo, ale też nie ma się nijak do tego co wiemy lub czego się domyślamy o Doctorze. Serial potrafi nie raz zaskoczyć, a przyjęcie czegokolwiek za pewnik w tym przypadku to nie tyle ignorancja, co czyste szaleństwo.
  5. Zasadniczo Zegarmistrza mało interesowało to co dzieje się na arenie. Trochę wstyd, zważając iż był na niej jedną z głównych atrakcji. Ale co poradzić, jego zadanie było niemożliwe do wykonania, wszak w przeciwieństwie do niego, jego przeciwniczka dysponowała nieograniczoną mocą. Poza tym, teraz liczyło się tylko to, ile czasu da mu przeciwniczka. Im bardziej będzie przeciągać szukanie go, tym mocniejsze będzie zaklęcie którego on użyje. Choć sam wątpił czy nawet wieczność pozwoli mu na zgromadzenie takiej ilości magii żeby jego przeciwniczka przestała go lekceważyć. Ale nic, jak mawiają "show must go on". Nie mógł pracować nad dwoma zaklęciami jednocześnie, dlatego używał drobnych sztuczek. Wszystko co było by ponad tym, mogło by przerwać jego zaklęcie i cała misterna praca poszła by na marne. Nie mógł jednocześnie patrzeć w lewo i praw... Zaraz... Mógł. Co prawda wymagało to odrobinkę ryzyka, ale było wykonalne. Zegarmistrz skupił tą cząstkę świadomości która nie zajmowała się uprzednim zaklęciem i skupił na tym energię którą posiadał. Obok niego pojawiła się jego idealna kopia. A idealna to prawdziwie idealne słowo. Nie byli do siebie podobni, byli tacy sami. Jeden z Zegarmistrzów kiwnął głową na znak, że zrozumiał plan, drugi dalej przygotowywał zaklęcie. Nie musieli rozmawiać, wszak ich myśli były te same, więc i wiedza była gdzie być powinna. Zegarmistrz zmaterializował się na arenie. Ale nie byle gdzie, to było by nudne. Pojawił się bezpośrednio za Nocturnal i dotknął jej szmatławego przyjaciela. W chwili dotyku ten zawył po czym zwyczajnie zniknął. Bez śladu, o ile to kogoś interesowało. - Pełne unicestwienie. Asymilacja magii. Ktoś, kto powiedział, że nie można pochłonąć czegoś co samo pochłania, nie wiedział co mówi. A było co pochłaniać, oj było. Dość spory zapas potencjalnej energii którą Zegarmistrz szybko przetkał na zasoby magiczne i wysłał do poprzedniego zaklęcia. Lecz nie mógł na tym zakończyć, trzeba było też działać. Zegarmistrz ponownie rozpłynął się w powietrzu, lecz tylko na chwilę, bo po owej chwili pojawił się na drugim końcu areny. Szybko zaczął rysować na ziemi dziwne symbole i znaki. Lecz tam gdzie poruszał dłonią, nic się nie pojawiało. Po kilku dłuższych sekundach, z pewnym siebie uśmiechem, wyprostował się. - Teraz cię mam.
  6. Zegarmistrz

    Doctor Who

    Pfff, analizy. Oglądałem cały odcinek z wypiekami na twarzy A nawiązań znalazłem tyle że hoho i do gwiazdki mi starczy xD Całość, i fabularnie i wykonawczo, mogę ocenić 9/10. Mimo, że jestem wielkim fanem,odejmuję jeden punkt za sentyment do starych Doctorów.
  7. Zegarmistrz

    Doctor Who

    Cały odcinek mogę podsumować jedną sentencją. NO MORE
  8. Jego przeciwniczka naprawdę wprawiała go w dobry nastrój. Specjalnie, że zaczynała popełniać proste błędy. No cóż, Czasami i tak bywa. Choć osobiście preferował przeciwników atakujących aniżeli broniących się. Miło wspominał na przykład walkę z Kapim który nauczył go tego i owego. Ale teraz trzeba było dopełnić obietnicy. A jego cudo powoli nabierało siły. Zasadniczo teraz, kiedy zebrał to co było mu potrzebne, nie musiał nawet się ujawniać. Zarówno Czas jak i zaklęcie które było tym potężniejsze im dłużej trwało. W jego jak najlepszym interesie było teraz przedłużenie walki do maksimum. A skoro jego przeciwniczka też chciała się kryć na arenie, to czemu nie, pobawią się w ciuciubabkę. Specjalnie, że znał malutki trick który mógł urozmaicić zabawę. *Taro toxi nus* wypowiedziane w myślach. I na arenie zaczęły pojawiać się kule średnicy 5 centymetrów. powoli płynące przez przestrzeń. Kilka, które sunęły w różnych kierunkach. A kiedy dwie zderzyły się w powietrzu, znikły i na ich miejscu pojawiły się 4 kilki. A im więcej kulek w powietrzu tym częściej się zderzały. Na początku łatwo było je omijać, lecz po kilkunastu sekundach arena dosłownie była nimi zapchana. I w to kłębowisko Zegarmistrz rzucił zwykłą pinezkę. To co odróżniało bańki od zwykłych, prócz faktu, że lewitowały i się powielały, to to, że w normalnych bańkach nie zamyka się kilku kiloton energii kinetycznej w postaci fali uderzeniowej. A kiedy pinezka trafiła w jedną bańkę, wszystko wybuchło. Bez dymu, bez ognia, sama czysta fala uderzeniowa. Fala od której zafalowały bariery ochronne a magowie je trzymający się spocili. Fala która spowodowała że cała powierzchnia areny nie tyle popękała, ale została zdmuchnięta. Fala która wyciskała powietrze z płuc, zgniatając wszystko na swojej drodze. I na arenie, z tą falą, która nie emanowała żadną magią, pod osłoną niewidzialności, siedziała Nocturnal. I to w nią i jej klony fala uderzyła z całym impetem, odbijając się od podłoża i otaczających ich ścian. A w międzyczasie Zegarmistrz, nie niepokojony niczym, dalej tkał swoje zaklęcie.
  9. Zegarmistrz niezbyt przejął się drobinkami które zwyczajnie odbiły się od jego zbroi. Bardziej zainteresowało go zachowanie istot które przyzwała. A raczej tego, co te istoty zaraz z nią zrobią. Rozprostował ramiona i zwyczajnie dał się złapać. Początkowo stwory rzucały się gwałtownie, myśląc ze je nabiera. Lecz kiedy poczuły iż nie stawia oporu a wręcz im się oddaje, zaczęły wysysać tyle energii ile tylko zdołają. Energi którą on zwyczajnie kradł Nocturnal. - Ciekawe czy jakiekolwiek pola siłowe chronią przed tym, co samemu sobie się robi? - Zegarmistrza poniekąd bawiła cała sytuacja. Bowiem wplótł w zaklęcie dezorientujące jeszcze słabsze, a przez to rzadko używane. Zaklęcia wysysające i przekierowujące są słabe, bo istnieje limit ilości którą dany mag może zbierać. Co innego kiedy byśmy użyli takiego czaru na sobie. Wtedy limit znika i osoba może sobie zrobić niezła krzywdę. I tak teraz Zegarmistrz stał w tłumie, który niczym pijawka wysysał z niej gigantyczne ilości energii. I to na jej własne życzenie. Co gorsza, zaraz będzie tego więcej. - Copix pax! W dziurze pojawiło się kilkanaście kopii Zegarmistrza. Wszystkie tak realne jak ich oryginał i wszystkie tak samo zaatakowane przez stwory, przez co wysysanie energii z 1 celu zamieniło się na celi 20. Z Nocturnal teraz magia i nie tylko magia, wszak tu też o esencję życia chodziło, ubywała 20 krotnie szybciej niż uprzednio. Lecz to nie wszystko. W momencie jak rozbił się na kopie, sam zniknął z czeluści. Teraz jego przeciwniczka miała niezły dylemat. Zaklęcie wysysające to nie wełniana nitka, tego nie idzie ot tak przerwać. Trzeba unieszkodliwić osobę wysysającą, albo poczekać aż wysysany padnie. A tu ni tak ni siak się nie da, bo to ona sama z siebie wysysa. Co prawda ktoś inny kontroluje zaklęcie, więc nie w jej woli jest powiedzieć "Stop". - I jak się czujesz? Oh, nie wspomniałem? Magia wyssana z ciebie nie wraca do ciebie, takie zapętlenie było by nudne, prawda? - jego głos zdawał się dochodzić zewsząd. - Dla tego upewniłem się że to co wyssane, zamieni się w coś. A im dłużej dasz temu wysysać, tym bardziej widowiskowe będzie, obiecuję! I kto teraz igrał z Czasem?
  10. Zaklęcie było gotowe. Jego przeciwniczka jeszcze zatęskni za wnętrzem bezpiecznej z pozoru celi. - Restrykcja terenu. Zakres działania pełny. Utrzymanie - tu Zegarmistrz przyjrzał się swojej przeciwniczce. Dawno nie walczył z kimś takim. Z kimś kto potrafił urozmaicić jego walkę. Nadać jej specyficzny rodzaj przyjemności. trzeba było to wykorzystać do cna - do momentu kapitulacji lub likwidacji celu. Pewna miła pokojówka nauczyła go kiedyś pewnego nieuczciwego zaklęcia. Jak ona miała? Sakia? Sakea? Sakuya? Mniejsza, od jej nazwiska ważniejsze było to, co wyniósł z jej nauk. A było tego wiele. Zegarmistrz przez chwilę zafalował. Tak, jak faluje obraz w gorącym letnim powietrzu. A potem cała arena, od bariery do bariery pokryła się kwadratową siatką. Wyglądało to tak, jakby ktoś kredą zarysował cała powierzchnie, linie poziome i pionowe,tworzące na każdej powierzchni setki półmetrowych kwadratów. - Wyzywam na pojedynek prawa natury i rozsądku wzywając to co niszczy. Veluta aim kifa kifa, samda makav. Powstań! W jego dłoni zmaterializował się dość pokaźnych rozmiarów kartaczownica gatlinga. Wycelował ją w przeciwniczkę, nacisnął spust. Tysiące pocisków zaczęło opuszcząć lufę, ale z niewyjaśnionego powodu utrzymywały się w powietrzu przed nim, jakby zatrzymane... I zniknął, a czas na arenie stanął w miejscu. Tym razem pojawił się po jej lewej stronie, trzymając w dłoni nóż. Wycelował i cisnął w nią nim z całej siły. I zniknął. Teraz z prawej, trzymając łuk stworzony z ciemności ze strzała, która światłem mogła by oślepić nawet jego, gdyby nie zamknięte powieki. I kiedy puścił cięciwę, strzała zawisła w powietrzu. I znikł. Kiedy się pojawił, był dokładnie za nią, - Ren ren nor nor, saka sana sana, Caaan recta Aluf recta. Powstań! Wystawił ku niej dłoń. Najpierw ziemia wokół niego popękała, potem powietrze między nimi zafalowało. Na końcu czar uderzył w nią. Wbrew pozorom nie była to potężna magia. Zwyczajnie zakłócała układ nerwowy drobnymi falami. Wywoływała słabe mdłości, problemy w ocenie odległości, falowanie, czasami halucynacje. Ale najsilniej i zawsze powodowała, że tył stawał się przodem, przód górą, lewa dołem i tak dalej. Zaklęcie stosowano w celach czysto spowalniających, wszak nie mogąc ocenić gdzie jest zagrożenie, nie można go uniknąć. I wtedy Czas wrócił na swój tor. Wszystkie kule które wcześniej zastygły, teraz pognały do celu. Tak samo nóż który nagle okazał się setką ostrzy i strzała, która miała magiczny arnament gonienia celu. Nie tylko leciała niczym naprowadzana, ale też oślepiała nie pozwalając namierzyć się niczemu i nikomu. Wszystko to zmieszane razem, by utrudnić obronę do maksimum. Kule całkowicie niemagiczne, by to co odbija magię ich nie spowalniało. Noże pokryte symbolami antymagicznymi, by zatrzymać wszelaką magię która mogła by je spowolnić. I strzała, która za zadanie miała trafić ją, przebijając i niszcząc wszystko to, co nie było magiczne a miało by zatrzymać dwa poprzednie ataki. I do tego zaklęcie które powodowało, że nie mogła określić skąd nadchodzi atak.Lecz to nie było wszystko, bowiem Zegarmistrz wplótł jeszcze jedno zaklęcie w to, które wywoływało dezorientację. I liczył, że ono da mu zwycięstwo.
  11. Rozmawiałem z waściem i do dzisiaj ową rozmowę miło wspominam. Ponad to, podoba mi się imć twórczość, czekam na więcej
  12. I Zegarmistrz wybuchł. Dosłownie, w momencie kiedy pierwszy "zwierzak" odlatywał, Zegarmistrz wystrzelił cała tą energię zebraną w poprzednim zaklęciu. Miał go nie dokończyć? Miał na to wiele godzin zatrzymując niepostrzeżenie Czas co kilka sekund na kilka minut. I spodziewał się wizyty zjaw, tak jak uprzednio. Tym razem zaś był na nie przygotowany. Nie tylko Nocturnal wpadła na pomysł wysłania przeciw niemu istot istniejących poza Czasem. I kiedy odlatywały, Zegarmistrz wystawił dłoń ku nim. Niczym czarna dziura, zaczął je wciągać. Pierwsze kilka siła magiczna zgniotła niczym dojrzałe pomidory. Zgniatane i bezlitośnie pochłaniane. Zegarmistrz też nie bał się ich szefa, jakiś Czas temu ostrzegał go uczciwie, że jeśli jeszcze raz zobaczy jego podwładnych, to źle skończą. A w odpowiedzi usłyszał tylko "Jak nie dadzą rady, to byli za słabi, przetrwanie dla lepszych". I skończyli. Wszystkie istoty żyjące poza czasem miał specjalny, bardzo rzadki rodzaj, żeby być konkretnym. Rodzaj energii za który Zegarmistrz byłby teraz skłonny zabić. Literalnie. Wchłonął kilka z tych istot kiedy reszta w popłochu uciekła. I teraz się nimi leczył. Jego ciało samo stawało się odporne na Czas, urok pochłaniania i asymilacji tego co pochłonął. - Teraz możemy walczyć. Wykorzystam wszystko, co rzucisz przeciw mnie, do ostatniej kropli. Wystawił w jej stronę obity zbroją palec i momentalnie otoczyła ją ciemność. Ta sama która tworzyła jego zbroję. Sama zaś kula już nie była prostą bańką, którą można było zwyczajnie przebić, a więzieniem złożonym z Czasu, w którym magia innych niż Zegarmistrz zawodzi. Lecz ciemność samotna była by głupotą, dlatego też Zegarmistrz wplótł tam dwa dodatkowe czary. Pierwszy powodował, że wszystko co zechce wyjść, wróci - zaklęcie odbijające. Pchniesz kulę nożem, nóż wróci do ciebie niczym odbicie lustra. Drugi nie przyśpieszał, a postarzał. Wszelakie źródła magii, energii, ciepła, światła. Słowem wszystkiego, co istniało. I w tej kuli zamknął swoją oponentkę, samemu szykując się do obrony. W powietrzu wyrysował 4 symbole z podobnej czerni jak kula. Każdy z nich wystrzelił na 4 kierunki świata. Na północ, południe, zachód i wschód. Potem zaś piąty symbol, podobny do tamtych na swojej zbroi. Tak utkane zaklęcie zaczęło wchłaniać energię potrzebną do kolejnych wyczynów. W międzyczasie też, tworzyło jego asa w rękawie. Teraz dosłownie był przygotowany na wiele, a nawet jeszcze więcej.
  13. Zegarmistrz

    Fajka wodna :D

    Wygląda to tak - w małej kulce spalasz "towar"(nie wiem w prawdzie czego tu się używa, chyba tytoń albo mieszanki tytoniowe), do dużej kuli nalewasz tyle wody, żeby woda nie zakrywała więcej jak 25% otworu do którego podłącza się rurkę ustnika. Kiedy na górze wytworzy się dość dymu, poprzez rurkę jest ten dym zasysany, uderza w wodę na dole(przez to popiół w kontakcie z wodą oddziela się od tego co wciągasz i ty "delektujesz" się dymem. Jakieś pytania?
  14. - Widzę, że ponownie mnie nie doceniasz. Wszak to co podpisałem, to pozwolenie na zabranie budowli. Kule nie są budowlą wszak krążą wokół mnie - co też go trochę rozbawiło gdy ekipa zebrała gruzy kolumn i także te stojące kolumny. Ale co poradzić, biurokracja nie raz i nie dwa próbowała go pokonać, ale to marny trud. - Ale popełniłaś jeden błąd. Nikt i nic nie będzie miało mnie w kontroli, nawet mimowolnej. Pora komuś przypomnieć, czemu nazywają mnie zegarmistrzem... Kule wirowały coraz szybciej wokół niego gdy on zbierał się w sobie. To co planował użyć poniekąd klasyfikował sam jako niegodne. Ale też mimo wszystko, należyte. - Ja, Shen Zegarmistrz Long, wyzywam na pojedynek prawa natury i rozsądku wzywając to co zakazane. Sokum sokum rah, asper uke unt, kotsef peo kois, asp asp asperon. Accel, POWSTAŃ! Chwycił za czarny kryształ, ten który wcześniej odesłał stworka bardzo daleko. Wzdłuż kamienia pojawiła się linia. - Jako nakazuje pakt, POWSTAŃ! Linia zamieniła się w otwór gębowy z garniturem zębów. Reszta kul zaczęła gromadzić się wokół tej czarnej gdy ona je zwyczajnie pożerała. Z każdym pożartym kamieniem kula rosła coraz bardziej. Kiedy zaś pochłonęła ostatni, koło Zegarmistrza lewitował już dość spory, bo ponad 2 metrowy, okrągły kamień. - W imię Czasu, powstań. Kula chwyciła go zębami. W kilka sekund jej język oplótł go i wchłonął w otwór gębowy przy akompaniamencie głośnego mlaskania i chrupania. A kiedy skończył, obrócił łapczywie wyszczerzony uśmiech w kierunku Nocturnal. Lecz nie zrobił nic ponad to, gdyż zapadł się w sobie, jakby w jego wnętrzu ktoś wyciągnął korek. Po chwili dało się zauważyć jak czyjaś dłoń przebija jego powierzchnie i przebijając się, wychodzi na zewnątrz. - Armament zakończony. Pochłonięcie. Zegarmistrz wystawił dłoń w kierunku krwawiącej magią kuli i wchłonął ją, zaś na jego pasku wprawne oko mogło zobaczyć miniaturowe wersje poprzednich kul. Pokryty całkowicie zbroją która wyglądała niczym utkana z ciemności. Niczym wnętrze czarnej dziury, nie rzucał światła ni cienia, Zaś ci, którzy potrafili by odczytywać aurę stwierdzili by iż na arenie stoi sama Nocturnal. - Pokażę ci potęgę Czasu. Co mówiąc pstryknął palcami. I to co dla niego było cała godziną, dla innych stało się sekundą. Zatrzymał czas na całej arenie, oraz poza nią. MIał tylko nadzieję iż nie przeszkodzi w innych pojedynkach które teraz się toczyły na innych arenach. Klasnął w dłonie i pomiędzy nimi wykwitła kula z podobnej czerni jak on sam. Cisnął nią w stworka a ta powoli(przynajmniej dla niego) poleciała najpierw przez odcinek ich oddzielający, potem przeniknęła przez jej stworka by wniknąć w ścianę areny otoczoną polem antymagicznym. I kiedy pstryknął palcami, wszystko zaczęło się rozpadać. Miejsca na arenie gdzie przeleciała kula zamieniły się w proch, tak samo rozpadł się jej stworek i bariera która powinna chronić przed każdym zaklęciem. I Czas wrócił do normy. Widownia jeszcze nie zrozumiała co się stało, gdy on przygotowywał kolejne zaklęcie. Miał w końcu nieograniczone pole czasowe. Tym razem przygotowaną kulkę ścisnął, pozwalając by ta rozprysła się niczym kropla deszczu uderzająca o dachówkę w jesienne popołudnie. We wszystkie strony poleciały mniejsze kule, mające na celu tylko jedno, postarzać w nieskończoność wszystko czego dotkną. Magiczne czy też nie. - W oczach Czasu, wszyscy jestesmy równi. I wszystko jest błahe. Każde zaklęcie z Czasem słabnie, każda istota z Czasem umiera. Czas jest jedyną nieuniknioną rzeczą. I Czas jest tym, co pomoże mi zwyciężyć. Wyglądał na pewnego siebie, lecz gdyby ktoś widział go teraz pod tą zbroją, widok byłby nieciekawy. Wystające żebra, niczym u głodującego, posiwiałe włosy i skóra napięta tak, jakby nagle było jej za mało na ciele. Ci którzy walczą Czasem, sami muszą go poświęcać. A Zegarmistrz obecnie miał tego Czasu niewiele. Dlatego też planował przygotować drugi stopień tego zaklęcia, a w międzyczasie zakończyć pojedynek jak najszybciej. Że też nie mógł użyć wszystkich dostępnych mu mocy jednocześnie...
  15. Ja tam zawsze supportuje "dziwnymi" postaciami typu Gol D. Plank czy Nunu, albo ostatnio to nawet Full AP Teemo. Quinty i Masterki na golda, reszta w AP/AD, składasz itemy normalnie, Efektem czego mamy postać która nie tylko robi za tarczę i wizję na mapie, ale też może boleć przeciwnika. Support ma wspierać linię, nie tylko wizją ale też umiejkami. Miło że ich Sona leczy ADC, kiedy ja mu jako Nunu prawie 2 razy więcej biję jak ona leczy w czasie kiedy mój ADC zbiera sobie miniony. Nie wiem kiedy przyjęto ten odgórnie narzucany idiotyzm że Support to chodzący worek z wardami. Poza tym, to sprawdza się też w otartych walkach. Przykład: Napadasz 1v1 na supporta, ma on szanse uciec i nic ponad to. Inny przykład. Napadasz na takiego "supporta" Nunu z 2 itemati na AP - to będzie boleć bo on sobie poradzi. Zakładając oczywiście że w obu przykładach atakujący i atakowany są ogarnięci.
  16. Zegarmistrz musiał przyznać, jego przeciwniczka też się uczyła. Tym razem nie atakowała go, ale jego źródło mocy. Rozsądnie. I mądrze. Ale gdyby kamienie można było zniszczyć tak łatwo jak to się wydawało, nie było by go tutaj. Zegarmistrz wykonał dwa znaki dłonią. Jeden ku aktywacji, drugi ku przyzwaniu. Głazy, tak ciężkie i wielkie, z głuchym zgrzytem osunęły się na bok, gdy z pod nich kompletnie nienaruszone wylewitowały magiczne kamienie. - Dam ci podpowiedź. Żeby je zniszczyć, potrzeba czegoś mocniejszego. Każdy ma jakiś atrybut, jeśli w trakcie pojedynku wymyślisz jego magiczną odwrotność, to go zniszczysz. Ja zaś obiecuję, na mój honor, nie będę używał magii innej niż ta, z którą zacząłem ten pojedynek. Dla jednych mogło być to zwykłym bałwochwalstwem, ale kilku zrozumiało iż nader wszystko Zegarmistrz ma pewne zasady. Kamienie zaś krążyly wokół Zegarmistrza niczym księżyce odległej planety. - Zatem zobaczmy, czym możemy tu zadziałać. Portal Gonok! W futrzaka wystrzelił z głośnym świstem czarny kamień pokryty ogniem. Ale nie uderzył w niego, zatrzymał się przed nim i futrzak zniknął. - Runa przeniesienia, twój zwierzak wylądował właśnie bardzo daleko stąd, bez najmniejszego szwanku. Vacum Meloc! W czasie kiedy czarna kula zwracała na siebie wiele uwagi, biało-błękitna po cichu, lecz dość szybko, znalazła miejsce nad jej głową. I otoczyła ją bańką w której nie było powietrza. Próżnia. - Nawet najlepsi magowie potrzebują tlenu, wszak w większości są żywi. Aegis Feru! Zielonkawy kamień zaczął go pokrywać wpierw zielonkawym światłem, a następnie równie zielonkawą zbroją. Kiedy zakończył ten proces, Zegarmistrz stał w pełnej zbroi, lekkiej jak magia która ją utkała. Kamień zaś znikł, pozostawiając po sobie tylko kupkę kurzu na arenie. Kamienie bowiem nie miały nieograniczonej mocy, tej nikt nie ma. Zatem ponad wszystko, prócz panny Von Dort, Zegarmistrza poganiał też Czas. Tak przygotowany czekał na atak przeciwniczki.
  17. Zegarmistrz studiował swoich oponentów. Wydawali się wyjątkowo silni, lecz jak wspomniał wcześniej, wydawać się silnym a być, trochę inne kalosze. Najpierw strażnik, był zbyt silny i zbyt ryzykowny by mógł istnieć. Poza tym, tak długo jak się go nie pozbędzie, będzie musiał osobno atakować twory i przeciwniczkę. O wiele łatwiej jest gdy dwa ptaki jednym głazem ubije. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały przedmiot. Ot pamiątkę. Zamknął ją w polu magicznym, potem otoczył magicznym ogniem i wystrzelił po łuku w Nocturnal. I jak uprzednio, stwór rzucił się, pochłonął i wrócił na swoje miejsce. I to był jego błąd. - To co pochłonąłeś to nie zaklęcie. Ta pamiątka to zwykły liść. Ale też coś więcej. Przedstawia wszystko to co jest, co było i co być może będzie. Przedstawia kobietę która trafiła na swojego męża przez przypadek, gdyż ten liść zasłonił mu widok w ostatniej sekundzie. Przedstawia wszystkie możliwe wersje tego, co mogło się wydarzyć gdyby liść nie odpadł z tego konkretnego drzewa, gdyby poleciął gdzieś indziej, przedstawia wszystkie, niezliczone ilości prawdopodobieństw, do których doprowadził. Możesz pochłonąć wiele, o to się założę. Ale nieskończoność to zbyt wiele nawet dla ciebie stworze. Przepadnij. I niczym za dotknięciem magicznej różdżki, ten najpierw się nadął, jak balon a potem zapadł w sobie i z głośnym sykiem zniknął , pozostawiając za sobą szarą mgiełkę, która przepadła na wietrze. Teraz trza było zająć się gośćmi, lecz nie wiedział jak, bowiem nie miał pewności iż ci czymś go podobnym nie zaskoczą. Dlatego też szybkim ruchem przygotował dwa zaklęcia, dotykając odpowiednich kul. Wszak przysłuchał się rozmowie, a ta dała jasno do zrozumienia, że o ile stwory nie zaatakują same, to ona ich nie kontroluje. A co za tym idzie, nawet nie ma pewności czy zdecydują się go zaatakować. Lub jej bronić. - Witam was o potężni, wszak chciałbym was przywitać tak dostojnie jak na to zasługujecie, a miast tego z miejsca musicie wysłuchiwać łgarstw. Oto bowiem osoba która wam mnie wskazała, jest też tą która, jak mniemam wbrew waszej woli, tu wezwała. Pozwólcie zatem mnie niegodnemu, w waszym wspaniałym imieniu uporać się z nią, wszak było by ujmą dla waszej wspaniałości, gdybyście zniżyli się do poziomu nas, śmiertelników. Proszę o choć tyle, bym mógł naprawić ten brak wychowania który wam okazano. W międzyczasie zaś, proszę byście udali się na trybuny, gdzie organizator ugości was należycie, byście mogli obserwować walkę. Wyskoczył szybko z pomiędzy kolumn i kłaniając się uniżenie odprowadził obie istoty ku wyjściu z areny. Tam poinstruował odźwiernego z kim ma do czynienia i jak winien traktować swoich gości. A kiedy Zobaczył z areny jak ten wprowadza ich na loże VIP-owskie, uśmiechnął się do swojej przeciwniczki. - Widzisz, niejaki Tarreth nazwał mnie tu kiedyś Złotoustym. Mniemam nie bez powodu. A teraz pozwól że wrócimy do naszej zabawy. Wskoczył w krąg i uwolnił oba czary. W normalnych okolicznościach były by to dwa słabe czary - jeden wywołujący silny wiatr, drygi, strzelający mała smugą ognia. Oba czary wymagają czasu by stać się silniejsze, a Zegarmistrz właśnie sobie ten Czas kupił. Efektem czego zamiast wiaterku i ciepłego podmuchu, w stronę Nocturnal poleciało ogniste tornado.
  18. - Idziemy na liczby? Proszę bardzo. Zegarmistrz literalnie przekręcił kolumny po czym dotknął jednego z kamieni i rozpoczął inkantację. - Neus Maxim Liz Slen Nus! W Imieniu podziemia, rozkazuję wam, zamarzajcie! Z kuli wystrzelił lodowaty wiatr który w przeciągu sekund skuł lodem wszystkie nadciągające klony. Lecz to nie był koniec, szybko skupił energię w czaszce, pozwalając by ta rozwarła szczękę. - Skowyt. Krótka komenda i potężna fala. Dźwięk o natężeniu tysiąca decybeli dosłownie rozerwał lodowe statuy. Lecz na tym nie skończył. To co zostało z klonów w pokruszonym lodzie zamieniło się w fioletowo-czarny dym i zostało wciągnięte przez czaszkę. Dodatkowej magii nigdy za wiele. Ale, nie tylko jego przeciwniczka była specem od zaklęć przyzywających. - Rakksi rara, Ren vo Tao! Z czarnego kamienia wyleciał płomień który począł formować się w istote humanoidalną. 4 ramiona i 4 nogi. Ponad to brak jako takiej głowy i obity zbroją tułów. Redinov, strażnik Serca, istota znana z odporności na magię. - W imię paktu, atakuj. Stwór przyzwany przez Zegarmistrza najpierw wyrwał sobie z ciała 4 płonące kule, po czym zamienił je w 4 przedmioty swego kunsztu. Piszczałkę, tarczę, miecz i księgę. I tak przygotowany zaczął atakować. Z Tarczą Medleva, zdolną odbić każdy magiczny atak. Z Mieczem Doleva zdolnym przeciąć każdy magiczny twór. Z Piszczałką Herony, której dźwięki zakłócały działanie magii. I z Księgą Słów, by zamknąć w niej to, co pozostałe bronie zniszczą lub zmienią. Jego celem w brew pozorom nie była panna Von Dort. On zamachnął się mieczem na jej przyzwanego stwora. Zaś Zegarmistrz rozpoczął przygotowanie kolejnych inkantacji, wystrzeliwując w powietrze na zmianę kule ognia i lodu.
  19. Zegarmistrz

    Doctor Who

    Ta, słyszałem też że następny Doctor ma posturę Terminatora. Ludziki spokojnie, powtarzanie plotek nie spowoduje że staną się prawdą. Jak na razie, przez prawie 50 lat Ekipa nie popełniła żadnego błędu. Teraz miała by sobie strzelić w kolano? Akurat.
  20. Genialna kontra, Zegarmistrz musiał to przyznać. Ilość klonów niejako dość mocno udowadniała potencjał magiczny jego przeciwniczki. Trzeba by to zapamiętać i wzmocnić ostrożność. Lecz potencjał magiczny nijak nie trzymał się niestety tego myślowego. Wiele klonów mogło go rozproszyć, owszem. Specjalnie że wszystkie gderały po wszelakiemu. Trochę rozumiał lecz w większości był to nie więcej jak rozpraszający bełkot. Dwa osobniki wyróżniające się w tłumie - jeden na trybunach(z pewnością klon bowiem o ile Zegarmistrz dobrze pamiętał, nie wolno było opuszczać areny) i jeden szarpiący się z kolumną. I ten pewnie był klonem, bo dziwne by było gdyby sama siebie rzuciła w tak dziwne miejsce. Mimo wszystko wysoko oceniał kompetencje panny Von Dort. I owa wysoka ocena osiadła jak kamień w mule gdy ta postanowiła oprzeć się o kolumnę. Jakie są szanse że jeden z klonów miast stać jak inne zrobi coś innego niż wszystkie? Zegarmistrz obstawił iż niewielka. Szybki znak wykonany dłonią wysłał puls do kolumny o którą się waćpanna oparła i literalnie ją zdetonował. Na arenie rozległ się wybuch, który zagłuszył przez chwilę gadaninę klonów. Zegarmistrz liczył, że to uświadomi jego przeciwniczce, iż nawet drobne błędy mogą zostać wykorzystane przeciw niej. Ale, pora na konkretne uderzenie. Wyciągnął z kieszeni mały metalowy dysk, wielkości przeciętnej monety. Podrzucił ją w powietrze i ta zawisła na wysokości jego piersi. - Garon tori ten chara! Gniew smoka splunięciem węża! Kiedy wymówił te słowa dwie kolumny zalśniły oślepiającym blaskiem. Zegarmistrz chwycił za monetę, oparł ją na swojej dłoni, tak, jak dzieci opierają pestki czereśni by móc ją wystrzelić kciukiem. I wystrzelił. Przez sekundę "moneta" leciała jak zwykła blaszka. Potem dosłownie rozerwała barierę dźwięku. Gigantyczny huk i następująca za nim diabelska moc pędu. Ziemia popękała i spore jej kawałki zostały odrzucone na boki pod wpływem energii uwolnionej w tym jednym wystrzale. A wszystko lecące w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stała Nocturnal, teraz, jak miał nadzieję, lekko ogłuszona wybuchem. Zegarmistrz miał nawet stosowną nazwę dla wystrzelonej monety. "Railgun" było najadekwatniejszym słowem, które mogło opisać co też Zegarmistrz uczynił. Ale nie czekał na reakcję, szybko zatoczył nogą koło i wykonując znaki dłonią spowodował, iż kilka z kolumn otoczyło go niczym płot, zaś ich rozmiar zmalał tak, by tylko tułów w wzwyż był widoczny. Na szczycie każdej z kolumn wykwitł kolorowy kamień. Każdy w innym kolorze i kształcie. Zielony, kanciasty jak głazy które teraz zdobiły miejscami arenę, przyozdobiony runami mocy. Błękitny, wyglądający jak kryształ formowany w podziemnych jaskiniach przez wodę. Jasno czerwony, w kształcie kostki, migoczący niczym gwiazda na niebie. Czarny, w kształcie kuli, pokryty ogniem z czeluści piekielnych. Jadowicie fioletowy, z wyglądu niczym czaszka. Biało-błękitny, błyszczący niczym błyskawica zamknięta w kuli. Czerwono-czarny, pulsujący niczym żywe serce. I w końcu kula, która wyglądała jakby jednocześnie płonęła i była skuta lodem - gwiazda alchemii - Lodowy Płomień. Tak przygotowany czekał na reakcję swojej przeciwniczki, wszak w tym forcie mógł i atakować i bronić się bez litości czy strachu.
  21. Zegarmistrz

    Pomocy

    Odpowiedź udzielona więc zamykam, zostawiam też na 2 dni w celu czysto informacyjnym(bo kolejne osoby z podobnym zapytajnikiem nie tworzyły zbędnych tematów)
  22. Zegarmistrz

    IX Zgorzelecki Ponymeet

    Muszę przyznać, meet z nowymi osobami fajna sprawa After meet też xD Potrzebowałem tej dobrej zabawy jak mało czego. Dziękuję wszystkim tym, którzy przybyli, którzy nie umarli z nudów od mojego standardowego pieprzenia, oraz - wyjątkowo - Dvorakowi, za to, że nie tylko w KOŃCU udało mu się dotrzeć do nas, ale też bez niego być może nie było by mnie na Dolarowym after meecie. Z całego, zielono-kamiennego serduszka, dziękuje
  23. Odrzwia się rozwarły i na arenę wkroczył Zegarmistrz. Tym razem miał na sobie ciemne ubranie, które kontrastowało z białymi rękawicami i umieszczonymi na niej, czerwonymi kamieniami. Kolejny raz na arenie i tym razem przeciwko damie, zapowiadało się ciekawie. - Witam waćpannę, zapowiada cię interesujące widowisko. I z miejsca ostrzegam, że choć ze mnie raczej gentleman, to mimo wszystko planuję użyć wszelakich dostępnych mi środków by ku zwycięstwu podążyć. Zatem proponuję się szykować. Co mówiąc szybko uderzył pięścią podłoże a klejnot na jego rękawicy zapalił się delikatnym i zielonkawym światłem. Po chwili zaś ziemia pękła i z litego kamienia wyrosły na arenie liczne kolumny. Zegarmistrz szybko skrył się za jedną z nich, znikając z pola widzenia oponentce. Tak przygotowany czekał na reakcję przeciwniczki.
  24. Zegarmistrz

    IX Zgorzelecki Ponymeet

    Przypominam że jutro godzina 0. Gdyby ktoś musiał nas szukać - 661103306 <- numer kontaktowy do mnie.
  25. Zegarmistrz

    IX Zgorzelecki Ponymeet

    Widzimy się w Macu ewentualnie w okolicy peronu bo ktoś może podjechać po tej 7
×
×
  • Utwórz nowe...