Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Zapomnieliśmy o naszej towarzyszce! Powiedział jeszcze bardziej zdenerwowany Thermal. Szybko, prowadź nas to wyjścia! Proszę! Powiedział błagalnie.
  2. Udałem rozradowanego. -No to jak uważasz, co gorsze : promieniowanie czy bandyci? - miałem zamiar powoli wciągnąć go w rozmowę, i jeśli jeszcze będzie kontaktowy, to niby przypadkiem zapytać się, co takiego transportowali.
  3. Joseph szedł z tyłu, podziwiając las i widok złotowłosej czarodziejki idącej przed nim. Na szczęście odpowiednio szybko zauważył mroczną gildię. Używając czaru nurek przeniósł się na wzgórze, będące w pobliżu. Z niego obejrzał sobie swoich przeciwników. Czarnowłosy spał z skrzyżowanymi nogami na jakimś dywanie. Drugi mag był od niego znacznie wyższy. Jego ciało było dziwnie kanciaste, a w dłoniach trzymał książkę. Wyglądało to, jakby była ona dla niego świętością. Była także białowłosa dziewczyna z dużymi atutami, ubrana w suknię jakoby z śnieżnobiałych piór z długimi, sięgającymi za łokieć niebieskimi rękawiczkami ( mógłby mnie ktoś oświecić jak nazywa się takie coś?). Był jeszcze mag w białym płaszczu z ciemnobrązowymi, zmierzwionymi włosami, którego owijał wąż oraz właściciel żółtego irokeza, bardzo długich brwi, nie krótszego nosa oraz czerwono-białego, sportowego ubrania, choć nie umiał określić jaki sport można w takim odzieniu uprawiać. Jeszcze z odległości zauważył, że Natsu wyskoczył na nich z dłonią objętą płomieniami. Uznał, że spróbuje zaatakować ich bagiennym biczem. Wyskoczył z ziemi tuż za nimi, by móc lepiej wycelować. Nie spodziewał się, że gdy wyskoczy z ziemi, to zostanie ugryziony przez węża. Już po chwili jego trzewia zapłonęły ogniem piekielnego bólu. Wiedział, co to znaczy - trucizna. -Słyszałem twoje myśli - usłyszał głos tego od węża. Zasnął, ale nie bał się - błoto nigdy nie było czyste i zawsze udawało mu się neutralizować trucizny. Ale czy teraz także się to uda, a jeśli tak, to ile to zajmie? 175/300; 275/0
  4. Podszedłem do barmana i skupiłem wszystkie zmarszczki mojego mózgu. -To oleiste coś - położyłem na barze dziesięć kapsli. Odwróciłem się do Rodrigueza. -A co mi powiedziałeś? - westchnąłem - Tylko tyle, że mogę ich szukać, ale i tak ich nie znajdę - nadal czekałem na ciecz - A może ja chcę po prostu porozmawiać z tobą jak kumpel? - powiedziałem zawiedziony.
  5. Gdy Kate wyszła zabrałem się za przygotowywania. I skończyłem je po kilku chwilach - więcej niż miecz i pistolet nie miałem.
  6. Mmm, komizm jest ( postaci, ale jest). Dark chyba też. A sci-fi na pewno. Dobra, raz kucykowi śmierć - przedstawiam moje, wątpliwej jakości pisarskich umiejętności, dzieło : Odrodzenie Equestrii ( na serio to najlepszy tytuł, na jaki wpadłem ) .
  7. Joseph skierował się za wszystkimi, idąc sobie powoli blisko końca pochodu. Zastanawiał się, jak szybko będzie miał możliwość walczyć z magiem z Oracion Seis.
  8. Tuż przed wyprowadzeniem ciosu zauważył, że wzrok starszego jest taki jakby nieobecny. Po raz pierwszy zauważył, by utrata krwi cokolwiek zrobiła jego przeciwnikowi. Choć nie była to dla niego żadna uciecha - jego ciało nie było przyzwyczajone do utraty krwi połączonej z brakiem mocy na regenerację, przez co sam także zaczynał czuć się słabo. Przeczuwał, że w najlepszym wypadku uda mu się wytrzymać tyle samo, co jego przeciwnikowi. Przeklinał swoją gnuśność obiecując sobie, że jeśli wróci do siebie, to naprawi ten błąd. Za późno zauważył, że przeciwnik postępuje krok do przodu, widocznie mając na celu sprawienie, by to drzewce go trafiło, zostawiając groźbę ostrza za sobą. Nie zdążył rozluźnić mięśni, przez co obie jego ręce poczuły szarpnięcie i zapłonęły bólem. Akurat do tego Alagur był przyzwyczajony. Musiał jedynie silniej zacisnąć zęby. Z tyłu głowy poczuł mrowienie, którego nigdy wcześniej nie czuł. Połączył je z jeszcze jedną rzeczą, którą poczuł po raz pierwszy na tej arenie - z strachem o swoje życie. Po raz pierwszy bał się, że gdy walka się zakończy, to on będzie tym, z którego prochów wyrośnie trawa. Ba, taki koniec byłby poetycko piękny. Nie, losem jego szczątków na tej arenie byłoby zgnicie i zostanie wśród piachów areny, na której na pewno nic nie wyrośnie przez najbliższe długie lata. Zamyślony poczuł, jak jego ciało odruchowo próbuje się cofnąć, by po chwili poczuć, jak ostrze przeciwnika przecina skórę na jego szyi. Nie czuł głębokości cięcia - nie czuł już prawie niczego. Coś wewnątrz chciało mu pozwolić wykorzystać cały jego potencjał, by mógł przeżyć. Lub chociaż jak najbardziej dopiec przeciwnikowi przed śmiercią. Puścił swą broń lewą dłonią i przemienił drzewce na długości jednej stopy przed prawą dłonią w ostrze, a resztę w gruby łańcuch. Po chwili łańcuch odpadł, lecąc na przeciwnika. Modlił się w myślach, aby owinął się na nim i przeszkodził mu ucieczkę. Poczuł, że zrobił to w dobrym momencie - lewą dłoń ogarnął niemiły chłód, którego co prawda nie czuł wcześniej, ale wiedział, że oznacza on stratę kontroli nad kończyną. Lecz było coś jeszcze. Na granicy wzroku zaczęło mu ciemnieć. Skupił swą siłę na nogach i wyskoczył na przeciwnika. Usłyszał, że ktoś krzyczy. Ćwierć uderzenia serca później zrozumiał, że to on krzyczy, przemieniając w głos swój gniew oraz strach. Bólu nie czuł. Ale poczuł chłód stali, która tak wiele razy w ciągu ostatnich minut go raniła. Nie odczuł tylko jak głęboko oraz skąd wniknął chłód. Będąc na wyciągnięcie ręki od przeciwnika, nie chcąc czekać ani chwili później, wyprostował swoją prawą rękę w najprostszym pchnięciu, celując w serce przeciwnika. I zrobił dobrze - przed oczami mu momentalnie pociemniało. Czuł jedynie, że jego ciało nadal leci przed siebie. Nie poczuł, by ostrze pokonało jakąś barierę. Nie czuł nawet pędu ciała. Modlił się, aby ostrze trafiło w cel i że jedynie zemdlał, zanim to się stało.
  9. Przeczytałem te kilka postów z ciekawości - sądziłem, że nie powinienem oceniać pojedynku, którego zwycięzca będzie moim przyszłym przeciwnikiem. Ale po przeczytaniu uznałem, że krzywdzące byłoby dla Zmary nie oddać na niego głosu.
  10. Nie, ale niech Alice będzie gotowa na przybycie Thermala i prawdopodobnie MT, mających uratować ją od podmieńców i niechybnej nudy.
  11. Słysząc taki natłok wiedzy nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić, toteż sobie usiadłem. Nawet ta odrobina alkoholu, płynąca w moich żyłach, skutecznie spowalniała organiczny komputer, jaki miałem w głowie. Po kilku próbach przemyślenia tego zdecydowałem, że teraz do niczego nie dojdę i lepiej będzie przypilnować, by Rodriguez pamiętał jak najmniej. Poszedłem za nim sprawdzając, co pije. Alkohol był najlepszy do rozwiązania mojego problemu.
  12. Tural szedł przed siebie. Co i rusz rozglądał się. Bał się, że jakiś rzezimieszek okradnie go albo, co gorsze, wbije w niego swój nóż. Nie chciał takiej głupiej śmierci. No i wszechobecny smród. Żałował, że nie miał szala nasączonego wonnymi olejkami. Cały czas pilnując swoich bagaży parł przed siebie. Nie wiedział, czy po prostu miał szczęście, czy potencjalnych rabusiów odstraszała jego broń – nikt nie próbował okraść go. Choć po dłuższym namyśle nie dziwiło go to – miasto słynęło z srebra, które można było znaleźć u prawie każdego mieszkańca tego miasta mającego więcej niż rozsypującą się ruderę. Zawsze, gdy czegoś jest w jakimś miejscu dużo, to jest ono tanie. Łososie nad morzami i rzekami w okresie tarła, dziczyzna w puszczach. A tutaj było wiele srebra, choć przez to musiał zredefiniować swoje znaczenie słowa tanie. Po minięciu kolejnego muru całkowicie zwątpił w obecność złodziei wewnątrz murów miasta – nawet podłoże było tutaj wyłożone srebrem. Żałował, że nie ma łomu – płyty aż kusiły, by oderwać je i przelać na biżuterię. Idąc wzdłuż wielu straganów obudziło się wewnątrz niego coś dziwnego. Tylko dzięki silnej woli poprzestał na pobieżnym oglądaniu towarów. Choć widok misternej roboty szpontonu wystawił jego postanowienie na ciężką próbę, to zwyciężył. Jego celem nie były zakupy, a jak najszybsze złożenie raportu i rozpoczęcie polowania, które zawierzył mu Danadis. A gdy spojrzał w lewo, zauważył wiele budowli, aż nadto pokazujących innym, jak bogaci są ich właściciele. Uśmiechnął się na myśl, że gdyby dawno temu wybrał inaczej, to teraz jego dom byłby podobny. Rodzina Gabisów w swoim czasie była bardzo ważna. Obecnie jej rola w państwie osłabła, lecz ich finansom nic nie przeszkadzało. Jego braciszek może i nie miał drygu do magii, ale to, co wyprawiał z rodzinną fortuną, zakrawało na magię. Że on mógł zrozumieć, co znaczą te wielkie rzędy liczb, które miał w tych swoich wielkich księgach. Tural odszyfrowywał starożytne teksty, ale w porównaniu z księgami brata były one jak książeczki, przy których dzieci miały postawić pierwsze kroki w czytaniu. Jego rozmyślania przerwało odnalezienie budynku rady, a dokładniej części ratusza, która była wydzielona dla Rady. Znalazł ją tylko dzięki chorągwi – gdy możnowładzkie domy miały na nich różne wersje herbu Moonteneru, to on miał doskonale mu znany herb Rady z mieczem i księgą runiczną. Jeszcze daleko od bramy zauważył żołnierzy pilnujących jej. Zauważyli go i zaczęła się kotłowanina, a woj z mieczem i tarczą wystąpił przed szereg, wystawioną dłonią każąc mu się zatrzymać. Usłużnie wykonał niewerbalne polecenie. -Stój! Czego chcesz i kim jesteś? – ton strażnika wskazał mu, że tak naprawdę chce tylko, by Tural dał mu święty spokój i pozwolił dalej odpoczywać. Sądził, że woj jest święcie przekonany, że i tak nie wpuści go. -Tural Gabis, Miecz – przedstawił się – Przybyłem złożyć raport z polowania na wilkołaka – rycerzyk uraził jego dumę obojętnością, więc zdecydował się powiedzieć, czego ostatnio dokonał. Liczył, że należy on do znakomitej większości, która każdego potwora pokroju wilkołaka czy wywerny uważali za przeciwnika tylko dla potężnego maga.
  13. Joseph zauważył, że jednak zebranie dołączyło do nich. Zauważył osobę, której szukał - różowo-włosy mag zgodnie z zwyczajem, jaki usłyszał kiedyś, był pełen energii. Upewnił się, że runa jest przy nim. Zdecydował ostatni raz spróbować. Spojrzał na zieleń lasu i zaczął rozdzielać magię. Chyba mu się udało, bo po kilku chwilach nad dłonią lewitował niewielką kulkę wody. Spróbował ją podgrzać. Po chwili woda wyparowała, przy okazji dając pokazując mu inne "odczucie" magii, takie ciepłe, ale nie parzące. Choć spodziewał się, że jeśli użyłby większej ilości mocy, to nieźle poparzyłby zmysł wytworzony przez runę. Usłyszał, że smoczy zabójca chce, by wszyscy z Białej Gwiazdy mający coś na twarzy zdjęli to. Olał to i szybko ustawił się przed Natsu-kunem. -Natsu, walcz ze mną! - zaproponował prosto z mostu. Poznam sztukę regeneracji błotem, a i może pokonam legendarnego maga! -Ktoś ty? - zapytał się zdezorientowany jego obecnością mag. Nagle jego twarz przeciął szeroki uśmiech - Dobra! - nie czekając na jego odpowiedź zaczął wyprowadzać cios. (Joseph z bagien.) Smoczy zabójca przebił go na wylot. Poczuł bardzo silne, gorące uczucie, lecz szybko znikło. Gdy ten cofnął rękę został trafiony przez dużą kulę błota (kula błocka), przez co odleciał trochę do tyłu. Zauważył, jak różowo-włosy składa dłonie w trąbkę. Czytał o tym czarze i słyszał, jak on działa, toteż gdy tylko płomienie zaczęły lecieć w jego stronę wyczarował tuż przed sobą ścianę bardzo gęstego i zimnego błota. Płomienie rozbiły się o nią, przez kilka chwil napierając na nią. Joseph ze swojej strony zauważył, jak jego twór zaczynał pękać. Na serio się przestraszył. Nagle płomienie znikły. -Natsu, to nie z nimi masz walczyć! - odpowiedział ktoś strasznym tonem. Joseph ogarnięty grozą, jaki przyniósł głos ściągnął wszystkie czary. Tytania. Modlił się, aby ta straszna kobieta nie zechciała go zabić. -Ty także masz przestać walczyć, jak cię tam zwą - brak znajomości jego imienia nie zakłopotał w ogóle kobiety. -Joseph, Tytanio - przedstawił się. -Erza, ale to on chciał walczyć! - wtrącił się Natsu, ale samo spojrzenie kobiety uspokoiło go. Na szczęście kobieta przestała się nim interesować. Odetchnął z ulgą, przyjmując gniewne spojrzenie Natsu. Wiedział, że tamten ma mu za złe, że przez niego otrzymał ochrzan i zapewne uderzenie, wnioskując po opuchliźnie na głowie. 200/300 i 275/0. Zapomniałem .
  14. Gdy zabrał kartki źrebakowi usłyszał delikatny szczęk metalu. Ewidentnie dobiegał on od Sky’a. Zaczytał się w kartki. Tylko część jego świadomości była zajęta rozgryzaniem klucza, w jakim ułożono dane z kartki. Większą część zajmowało pilnowanie. Nasłuchiwanie. Miał nadzieję, że od razu zauważy każde niebezpieczeństwo. Ulga nadeszła bardzo szybko – usłyszał, że Sky rozmawia z Oczko. Co prawda nieważne jak nasłuchiwał nie słyszał zbyt wiele. Pojedyncze głoski, czasami słowa. Daleko do ilości, dzięki której rozumiałby sens rozmowy. Ale najważniejsze było, że rozmawiali ciągle idąc przed nim. Tak ustawił kartki, by widzieć ich górnym krańcem wzroku. W końcu poczuł się w miarę bezpiecznie. Ale po kilku chwilach to uczucie minęło. Kartki były zapisane tak chaotycznie, że nie mógł się niczego doczytać. Potrzebował cichego miejsca, by na spokojnie zrozumieć szyfr, w jakim zapisano strony. - Nóż w zad trzepana bizonia mać! – powiedział dość głośno Sky. Wood spojrzał się na niego, ale widząc że mówił do Oczko uspokoił się. Pozabijają się i będzie dobrze. Tak, najlepiej będzie trzymać ich przy sobie. Ta butla może mi pomóc, jak coś będą chcieli zrobić. Zwrócił uwagę na to, że Sky kiwa głową do Oczko. Nie, nie odchodźcie od siebie! Nie, proszę, zostańcie tam! Na szczęście nie zmienili zbytnio pozycji. Nadal mógł wertować kartkę i pilnować obojga. Oni na pewno będą starali się być blisko siebie. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł nietypowy ruch. Sky odwrócił się w jego stronę. Od razu skupił wzrok na kartkach. Na szczęście pegaz po chwili znowu patrzył przed siebie. Huff, udało się. Ale coś nie dawało mu spokoju. Dyskretnie rozejrzał się. Niczego dziwnego nie widział. Co prawda ściany były gołe, ale uznał, że to wina małej wyobraźni śniącego. Widocznie nie przemyślała szpitalu aż tak dobrze. Postanowił przypatrzeć się wszystkiemu, czemu mógł. Czarny kuc ziemny z kopytami w gipsie siedzący przy ścianie. Zielona pegazka z katarem. Różowa klacz klacz jednorożca usypiająca płaczącego źrebaka, korytarz, czarny ogier z gipsem na kopytach, zielona klacz kichająca co chwilę z chustką, matka i płaczące dziecko. Czekaj! Czarny ogier już był! Tak samo jak ta pegazka i klacz jednorożec z źrebakiem! Zrobił kilka głębokich, choć cichych wdechów. Nie, muszę się uspokoić. Skoro mnie nie zaatakowali, to tego nie zamierzają zrobić. To tylko twory. One nie myślą. A całą uwagę zwracają na Sky’a. Tak, on będzie ich celem. To on się wyróżnia. To nie ja mam wielką butlę. Ja wyglądam całkowicie normalnie – co jest dziwnego w zaczytanym chirurgu? Nic! Zaatakują, a ja ucieknę! Hah, to jest idealny plan. Nigdy mnie nie znajdą, a ja doczytam karty i uratuję Equestrię. Nagle zauważył, że Sky i Oczko zwrócili na kimś uwagę. Po chwili z innego korytarza wyszedł szaro grzywy ogier. Nie zwrócił zbytniej uwagi na Sky’a tylko od razu zwrócił się do Oczka. - Och, hej! – mówił dziwnie słodko - Akurat cię szukałem. Ordynator pilnie musi się z tobą skonsultować w sprawie jednej z pacjentek. Jest podobno bardzo ważna... - zrobił drobną pauzę nie spuszczając z niej wzroku - Twój zespół i tak ma na razie przerwę... - Znów się uśmiechnął, wskazując jednocześnie kopytem na korytarz na prawo, z którego to przyszedł. Używając całej siły woli nie uśmiechnął się. Idealnie. Bogini, dziękuję. W końcu będę choć odrobinę bardziej bezpieczny. A może całkowicie? Może sam będzie bał się coś zrobić? Dobra, muszę się uspokoić. Muszę wyglądać normalnie. Udał grymas lekkiego niezadowolenia. Czuł, że tego oczekują po nim. Nie, ja muszę się bać! Póki mają mnie za bojącego się jestem bezpieczny! Do miny dodał nutkę przerażenia. Tylko słowa o pacjentce kłóciły się z jego zamierzeniem pójścia dalej. Ważna. To może być i arystokratka, jak i powierniczka. Na discorda! Czemu to musi być tak trudne? Zabrał papiery sprzed twarzy. Zobaczył, że Sky odwraca się do Oczka. - Nie przejmuj się, zdążymy jeszcze pogawędzić gdy wrócisz od ordynatora - powiedział machając kopytem - Spokojnie, znajdziemy cię przecież. Te ostatnie słowa mu się nie spodobały. Chciał rozdzielić ich, a Sky bezpośrednio zadeklarował, że będą jej szukać. Bał się nawet pomimo szmatki i skalpela. Ona była jednorożcem i mogła znać magię bojową, której on nie znał. Jeszcze bardziej się przestraszył. Ona i tak może mnie zabić! Nie, muszę się uspokoić. Nie może znać śmiertelnych czarów – nie znalazłaby nauczyciela. Zawsze mogę uciec. Mogę uciec! Nawet pomimo myśli przerażenie nie ustępowało. Odeszła. Najnormalniej w świecie odeszła. Cały strach chwilowo opuścił jego ciało. Nagle poczuł coś dziwnego. W jednej chwili trzymał przed sobą dokumenty, a sekundę później już nie. Dopiero wtedy zauważył, że Sky znalazł się niebezpiecznie blisko. Już otoczył magią skalpel. Nie zabijesz mnie! Na twarzy wymalował mu się strach. A Sky najzwyklej przełożył dokumenty do pyska i pobiegł za parką. Nie, to się nie wydarzyło. Wymyśliłem to sobie. On nie zabrał mi tego. Bo i jak? Przecież trzymałem je magią. A nie poczułem ciągnięcia. Substancje antymagiczne. Przecież złapał za nie tym dziwnym kopytem. To proteza! A do tego antymagiczna! O Bogini! Oczko może znać magię bojową, a Sky zneutralizuje moją magię! Jestem zgubiony! Mogę tylko uciec. Na szczęście Oczko z ogierem nie zaszli daleko, więc i Sky stanął blisko. - Miech ban... tfu! – wyseplenił i wyciągnął papiery z pyska - … zaczeka! Nasz kolega – spojrzał na nowego z mordem w oczach, po chwili znowu udając znudzonego - wypełnił te rozpiski tak, że nie możemy się w niczym połapać. A niefartem zapomniał również, gdzie i kiedy mamy następny zabieg – ostatnie słowa powiedział z złością - Mógłbyś może wskazać nam drogę? Kuc tylko zmierzył go wzrokiem, po czym na twarzy pojawiła się dziwna mina. - Tak? – słyszał, że kuc ma miły ton - To doprawdy nietypowe, choć przyznaję, że sam też często gubię się w papierach. Za dużo dają nam tu papierkowej roboty... - westchnął - Niestety, nie jestem w stanie pomóc, przecież każda specjalizacja ma osobne procedury. A ja nie jestem chirurgiem, tylko morfologiem – był wyraźnie zasmucony, ale w jego głosie usłyszał coś jakby kpinę. Całkowicie przestał lubić tego kuca. - A na domiar złego mam z tą panną pilną sprawę do załatwienia... Wygląda więc na to, że będziecie sobie musieli radzić sami. Odszedł razem z Oczko. Poczuł się lepiej. Jedno z zagrożeń przestawało być istotne. Mógł przestać się bać jej magii. Jedyne zagrożenie stanowił teraz Sky. Przynajmniej tyle dobrego. Strach nie opuścił go całkowicie, ale teraz bał się mniej. Sky po chwili wrócił do nich. - Idziemy za nimi – powiedział tonem wskazującym, że to nie sugestia - Ja idę ostatni, Młody na przedzie, Gray i Wood w środku pochodu. Cicho i w odstępie, ale tak by ich nie zgubić. Naprzód - wystawił dokumenty Wood’owi, głową wskazując kierunek. -Nie – odpowiedział przerażony. Nie, tylko nie to. Ona musi z nim iść. Speszył się – Znaczy się, sądzę, że powinniśmy znaleźć spokojne miejsce do rozgryzienia kartek – wbił wzrok w ziemię – Oczko z pewnością sobie poradzi. Ten ogier nic jej nie zrobi, a ta pacjenta może nie być tą, której szukamy – miał nadzieję, że o to chodziło Sky’owi. Zrobienie wrażenia dbającego o innych i odnalezienie śniącej – sądził, że takie są cele ogiera. Tylko żeby nie zwrócił uwagi na moje pierwsze słowo. Nagle spostrzegł to, o czym zapomniał. Na Boginię! Świadomość! -Jaka przerwa – pewnie spojrzał się na Sky’a – Co on gadał? Musimy znaleźć kolejną pacjentkę i przygotować się do operacji. Może oni odpoczywają, ale my, chirurdzy ciągle pracujemy – Tylko żeby świadomość nie zwróciła na nas uwagi. Modlił się o to w myślach. Sky zerknął, szukając widocznie Oczko i ogiera. Wzrok Wood’a nieumyślnie powędrował w tą samą stronę. Nie, jeszcze nie zniknęli. Gdy Sky zauważył to, czego szukał, odwrócił się w jego stronę i odrobinę przybliżył, uśmiechając się. Ale Wood widział że kłamie. I do tego wciska mu dokumenty. Przestraszony odebrał je magią. - Jeśli ten cham choć spróbuje cię tknąć, stanie się to dopiero po moim trupie. Tak samo będę bronił Oczka - mówił to cicho i łagodnie uśmiechając się. Ale jego oko nie zawierało w sobie uczuć. Oczy są zwierciadłami duszy. Bogini, o czym ja myślę! On jest za blisko i kłamie. Nie zrobi niczego, jeśli coś mi się stanie. Sam muszę się bronić. Więc nie kłam! - Ale jeśli przez twoje wahanie zgubimy ją i zginie... – Spokojnie, powiedział, że dopiero jeśli ją zgub. Patrz, ona jeszcze tam jest. Nie ma powodu, by ci coś robić. Nie wiedział czemu, ale spojrzał się na szyję ogiera. Wizja przecięcia jej skalpelem była taka kusząca. Dawała mu tyle radości z spokoju. Dość, nie mogę zostać mordercą. Ja tylko będę się bronił. Muszę się uspokoić. Poczuł, jak kropla potu spływa z jego czoła. Niczego z nią nie zrobił. Zauważył, że Sky krótko zerknął na resztę z dziwnym, stanowczym wyrazem twarzy, po czym wyprostował się i ruszył za Oczko. - Ale o tym porozmawiamy gdy dojdziemy do dyżurki pielęgniarek – pegaz powiedział bardzo głośno - może tam usiądziemy i odszyfrujemy to co tam nabazgrałeś – spojrzał się na nowego. On go nie lubi. Bogini, żeby go nie zabił. Zdołał przebić się przez strach, który blokował jego umysł. Potrzebował czegoś, co może im pomóc. Czegoś, co może MU pomóc. Zastanowił się przez chwilę. Miał swoje umiejętności, których już nie mógł ulepszyć. Ale za to teraz miał także moce architekta. Zaciekawiło go, jak daleko sięgają. I ciekawiło go, na jaką skalę będzie mógł korzystać z innych swoich umiejętności. Co mogę? Jestem architektem. Mogę dowolnie zmieniać układ budynku. Mmm, a czy mogę poznać układ budynku? Architekt musi wiedzieć także to. Ciekawe, czy to podziała. Już miał skupić się na budynku, gdy uderzyła go brutalna prawda – nie miał dość wyobraźni i pamięci przestrzennej, by zapamiętać układ tak wielkiego budynku. Mógłby spróbować dla kawałka piętra, ale przeczuwał, że ten ma ich co najmniej kilka. Potrzebował czegoś, na co mógłby przelać swoje nowe moce. Z jakiegoś powodu sądził, że jeśli się skupi, to będzie mógł to zrobić. Dopiero po chwili doszedł, że tym powodem jest to, że śni. Wystarczy, że uwierzy w to, że może przelać napełnić coś kopią swojej mocy. Rozejrzał się dookoła. Kuce nadal się powtarzały. O Bogini, a jeśli mnie pamiętają? Muszę zachowywać się naturalnie. Zrobił głęboki wdech, dumnie wypiął pierś i szedł dalej. Po chwili zmienił szybkość kroku, by zrównać się z Gray. Udając, że od niechcenia, podał jej dokumenty. -Znajdź mi kartkę papieru do nasączenia magią – powiedział z wyższością w głosie. Chyba podobnie mówiłem od początku, gdy mnie widzą. Będzie dobrze. Tylko żeby załapała, że potrzebuję czegoś do nasączenia magią – Chyba wrzuciłem jedną pomiędzy puste formularze – Bogini, tylko żeby pojęła, o co mi chodzi. I żeby Sky się nie zainteresował. Zachowuję się za pewnie. Następnym razem na pewno nie popełnię tego błędu. -Z tego co wiem to Sky ma prawo mi rozkazywać. On nie ty - powiedziała i oddała mu dokumenty. Bogini, dlaczego nie zrozumiałą? - Oh i nie myśl, że jesteś jakiś lepszy. Nikt nie ma prawa odzywać się z wyższością do damy – mówiła to dziwnie. Klaczka zwolniła kroku i znalazła się poza zasięgiem jego głosu. Wood zauważył, że „widzowie” patrzą się na nich. Bał się. O Bogini, co zrobi świadomość? Muszę się uspokoić. Pomyśli, że uważam się za lepszego od nich. Muszę grać. -Przeklęta nowicjuszka – syknął pod nosem – Połowy lat nie pracuje, co ja, a jak się panoszy – Bogini, tylko żeby uwierzyła. Żeby uwierzyła, że to gra. I żeby sama zaczęła grać. Ona może stanowić niebezpieczeństwo. Nie takie, jak Sky i Oczko, ale innej. Zapomina, co się dzieje. Trzeba coś zrobić. Pilnował się. Idąc po środku pochodu przeklął, że idzie przed nimi. Ale nie było całkowicie tak źle – od czasu do czasu widział ich odbicia w mijanych przedmiotach. Słyszał, że o czymś dyskutują. O Bogini, on zbiera sojuszników. Zostanę sam. Trzech na jednego. Zrobiło mu się zimno. Nie, muszę wziąć się w kopyto i udawać, że to nie ich się boję. Spokój. Nagle zauważył, że nie słyszy dwójki. Wcześniej co prawda nie słyszał ich słów, ale ton wypowiedzi tak. Teraz nie. Zauważył, że Sky pochyla się nad klaczką, zerkając na niego. O nie! Oni coś wiedzą! Muszę pozbyć się dowodów! Ale gdzie? Nie, muszę się uspokoić. Gdyby chciał atakować zrobiłby to już wcześniej. Widocznie nie chce atakować. I pewnie wiedzą tylko połowę. Może nie spodziewają się skalpela? A może chloroformu? Wciąż mam asy w rękawie. Więc muszę się uspokoić! Niestety, spokój nie chciał przyjść za kartką ukrywał to, że ciężko oddycha. Bał się. Miał nadzieję, że przynajmniej nie poci się aż tak bardzo. Ale i tak nadal ich obserwował. Nagle zauważył, że butla znalazła się w jego lewym kopycie. Prawe przejechało obok grzywy klaczy. Wyrosło coś z niego. Odbicie zniknęło. Oboje przestali mówić. Po chwili dwójka powróciła do rozmowy. On także ma broń! I umie z niej mistrzowsko korzystać! Może zabić mnie w każdej chwili. Ale co będę mógł z nim zrobić? Nie mogę go zaczarować! Ale mogę go wtopić. Wszystko się topi. Ulga była chwilowa. Po kilku myślach ponownie się bał. Najgorsze, że musiał zachować zimną krew. Nie mógł pozwolić, aby panika przejęła nad nim kontrolę. Musiał być gotowy do odparcia ataku, jeśli ten najdzie. Wiedział, że Sky kiedyś go zaatakuje. Nie dość że miał umiejętności, to jeszcze broń, którą mógł przyzwać w ciągu chwili. Wood skupił swoją magię na skalpelu. Modlił się, żeby w razie ataku zdążyć wyciągnąć go i także zadać cios. Nagle oboje się zatrzymali. Mogę stanąć przed nim. Nie zaatakuje mnie od tyłu! Odwrócił się do parki, spokojnie skracając dystans ich dzielący. Dopiero po chwili zrozumiał, co było powodem – zgubili Oczko. Aż chciał skakać z radości. Wypuścił część powietrza z płuc. W końcu jednej mniej. Ale on mówił o tym! To przeze mnie ją zgubiliśmy. Zabije mnie. Przygotował się do użycia skalpela i maseczki. Nagle znalazł inne rozwiązanie – dyżurka pielęgniarek. Sam mówił, że muszą ją znaleźć. Jeśli tylko zdołałby zmusić ich do pójścia tam, a nie za Oczko. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś pracownika szpitala. Pielęgniarka czy lekarz, to było mu obojętne. Szukał kogoś, kto wskaże im drogę. Nie musiał długo czekać – w oddali widział jasnozieloną klacz w ubraniu podobnym do stroju pielęgniarek. Kątem oka zauważył, że Gray nerwowo się rozgląda -Zgubiliśmy ją...- nadal się rozglądała- No świetnie! Własnie zgubiliśmy jedną z najbardziej pożytecznych osób w drużynie. Kosztela. A tak ją polubiłem. Tego nam brakowało. Resty. Nie możesz ułożyć mapy z wszystkiego co zapamiętałeś? Pięćset korytarzy. Dwieście pięćdziesiąt po każdej stronie bodajże każdy równie długi. Ni jaki z tego plan – dlaczego ona mówi sama do siebie? I nazywa się Restym? Bogini, ona jest psychiczna. Pięknie, jedną zgubiliśmy, a już druga ujawnia się z drugą osobowością. Ale dlaczego mówi to tak otwarcie? I dlaczego Sky nie jest zdziwiony. Na Discorda, on to wiedział! Wiedział, że ta klaczka ma nie po kolei w głowie! I nas nie ostrzegł! Nie, muszę się uspokoić. Muszę coś wymyślić. -Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia? - zapytała patrząc na Sky'a, za co Wood podziękował w głębi duszy. Nie bał się, że ogier zauważy jego rozmyślania. -Może – spuścił wzrok – pójdę się kogoś zapytać? – zaproponował cicho, by nie usłyszała go świadomość. Nie czekając na odpowiedź skierował się w stronę domniemanej pielęgniarki. Nagle wywnioskował jedno – nie może zachowywać się jak cham. Z pewnością jeśli tak odezwie się do klaczy, to niczego nie osiągnie. Sam na chamstwo odpowiadał chamstwem i wiedział, że inni robią tak samo. Ale co? Po chwili wymyślił możliwość, która pozwalała mu być grzecznym dla klaczy jednocześnie nie dziwiąc świadomości swoją nagłą przemianą. Ciężko spuścił głowę, udając zmęczenie -Pięć godzin operowania – mówił powoli, tak, jak po wielu godzinach pracy – Możesz mi przypomnieć, gdzie jest wasza dyżurka? – starał się tak modulować głos, żeby świadomość pomyślała „ Cham, ale tak zmęczony, że nie ma siły być chamski” – Nawet do niej zapomniałem drogi. Seledynowa klacz otworzyła na chwilę usta. Z jej twarzy wyczytał, że jednak wybrał zły sposób. Ale nawet nie zdążył się bać. - No, zdarza się - powiedziała zaskakująco miękkim głosem. Podniosła kopytko i przyłożyła je do ust wygiętych w grymasie zamyślenia - To będzie... To powinno być... – zauważył, że klaczy z trudem przychodzi przypomnienie sobie drogi. Zaczynała zmieniać minę na zakłopotaną ,wyraźnie onieśmielona niemożnością przypomnienia sobie tej informacji. Spojrzał się jej w oczy starając pokazać jej lepszą część siebie. Oczy są zwierciadłami duszy. To, co ujrzał sprawiło, że stracił odrobinę spokoju, którą przywołał na rozmowę – jej różowe tęczówki jakby zaszły mgłą i straciły połysk - Hmm. To będzie przy następnym rozwidleniu w lewo. Następnie znów w lewo. Jeszcze raz w lewo. I w prawo - mruknęła oschle i odwróciła się, odchodząc od niego. Coś w nim pękło. Bogini, ona jest porąbana. Wszyscy są porąbani! Albo chcą mi coś zrobić! Gray ma schizy, Sky i Oczko nie zawahają się mnie zabić, pacjenci są ciągle ci sami. Bogini, błagam, zabierz mnie stąd. Uderzył się lekko w głowę, przywołując się do porządku. Nie, mam Equestrię do uratowania. Nie mogę zawieść Bogini. Skupił się na tym celu i podszedł do reszty. Wbił wzrok w ziemię. Nie chciał pokazywać im jak się boi. Bał się, że zauważą, że boi się ICH. Ba, boi się wszystkiego. Dla Equestrii musiał zacisnąć zęby i przeć naprzód. Dla wszystkich, których znał. Nie mógł pozwolić, by następnego dnia nikt się w Equestrii nie obudził. A pamiętał, że odprawa księżniczki jasno powiedziała, że tak będzie, jeśli im się nie powiedzie. Musiał działać. Ale sił na odwagę już nie znalazł. Kosztowałaby za dużo – wszyscy byli potencjalnymi wrogami. Mógł jedynie wierzyć w skalpel i chloroform i w to, że dzięki nim przetrwa każde starcie. A jeśli nie dzięki nim, to dzięki swojej mocy – mógł stworzyć sobie łatwą drogę ucieczki albo zamknąć wrogów w ścianach z diamentów. A przynajmniej sądził, że na to pozwala mu moc architekta. - W tamtą stronę – beznamiętnie wskazał na drogę dalej – przy rozwidleniu w lewo i tak jeszcze dwa razy, a potem w prawo do dyżurki pielęgniarek. Spodziewał się, że Gray albo Sky od razu wyskoczą z słowami, że muszą szukać Oczko. Nie. Zauważył tylko, że Sky skina mu głową. - Idźmy zatem – po prostu zgodził się z jego słowami. Po prostu zgodził się! Przez jakiś czas mógł być spokojny! Oczko już nie zaatakuje go od tyłu. Tylko on miał coś, czym mógłby go zaatakować - Dobra robota – powiedział przechodząc obok niego Gratuluję odwagi i aktorstwa – niepewnie spojrzał się na niego. Sky tylko lekko się uśmiechał - Jednak jak chcesz, to potrafisz – i odszedł. Nie chciał rozmyślać, jakie myśli ukrywała w sobie pochwała Sky’a. Nie chciał jeszcze bardziej się przestraszyć. Nie zwiedziesz mnie ładnymi słówkami, o nie. Przeszedł kilka kroków, po czym uderzyła go brutalna prawda. Może i Oczko poszła z ogierem, a Gray pozostała bez broni, ale ona mogła zawsze stworzyć sobie broń! Przecież była konstruktorką! Dla pewności poczekał, aż wszyscy przejdą obok niego. Dopiero gdy minęli go wszyscy, ale jeszcze przed tym, jak skomentowali to dołączył do pochodu. Ukrył twarz za kartkami i udając, że czyta, spoglądał ciągle na Sky’a, Gray i tofika, będąc gotowym uniknąć ich wzroku, jakby się odwrócili. Miał nadzieję, że zdąży zareagować na atak, oraz że Gray nie zdoła zmaterializować broni na niego nie widząc miejsca, w którym powinna ją ustawić.
  15. Schowałem głowę pomiędzy kopytami, szukając innej możliwości. Wpadłem na cały jeden pomysł. -Mnie już znają tam na dole, ale może ty poszłabyś tam trochę powęszyć? - zaproponowałem - A ja bym starał się ukryć przed wzrokiem innych.
  16. -Przynajmniej jednego? - speszył się.
  17. Nie spodziewał się, że przeciwnik, pomimo swojego wieku, będzie taki ruchliwy. Już cieszył się z wygranej, ale nie - on musiał wystąpić do przodu i przykucnąć, unikając partyzany, która miała przeciąć połowę jego klatki piersiowej. Ale na kolejny cios nie był przygotowany - przeciwnik złapał swą broń oburącz i powstał, kierując swe ostrze przeciwko niemu. Zaklął na partyzanę, która nadal cięła powietrze. Spróbował ją przemienić w krótki miecz, ale nie udało mu się to - połączenie między nim a bronią straciło na sile. Dopiero wtedy zrozumiał, że wykorzystał tę część magii do regeneracji. Ale nadal miał jakąś szansę. Zmusił broń do zmniejszenia długości drzewca. Gdy magiczny metal ginął, połączenie odzyskiwało siłę. Jednocześnie od razu odskoczył trochę do tyłu, idealnie, by ostrze przecięło tylko powietrze przed nim, najwyżej przejechało po powierzchni zbroi. Połowicznie mu to się udało - uskoczył odrobinę, ale przez energię ruchu broni wykonał także w powietrzu lekki obrót i pochył, jednocześnie zatrzymując się. Ale nawet ta drobna zmiana położenia wystarczyła. Ostrze co prawda przecięło jego brzuch po skosie, wchodząc wystarczająco głęboko, by dostać się do mięsa, ale nic ponadto. Gdyby nie zmienił pozycji, to flaki wylałyby się mu z brzucha. Mocno zacisnął zęby, by nie krzyknąć z bólu, który i tak był wielki; przesunął trochę ręce i skrzyżował je, dzięki czemu ostrze znalazło się po jego lewej stronie, prawie mając w swoim zasięgu przeciwnika. Usłyszał jęk przeciwnika. Ciało domagało się regeneracji, ale był skupiony na nie dopuszczeniu do tego - potrzebował energii na jeszcze jedną przemianę broni. Lekko rozkojarzony przez ból wykonał prawą nogą krok do przodu. Po nodze ściekła spora strużka krwi, ale nie zwrócił nawet na nią uwagi. Gdy przeciwnik znalazł się w zasięgu broni zaatakował z łuku, najpierw kierując partyzantkę ku ziemi, by stopę nad ziemią, nie przerywając ataku, płynnie skierować ją w górę, by tam spotkała się z ciałem przeciwnika, a dokładniej z prawą częścią jego korpusu.
  18. -Może mnie olśnisz - musiałem się upewnić - oni złapali tamte podmieńce?
  19. A do mnie dotarła jedna rzecz - z policjantami się nie dogadam. -Ech - westchnąłem ciężko - Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytałem od razu. Chciałem się dowiedzieć, czy nie zaplanowała sobie osobistego śledztwa, korzystając z mojego nieszczęścia, które ściągało na mnie wszystkie niebezpieczeństwa.
  20. -To ty czegoś nie możesz? - powiedziałem zawiedziony - No weź - teraz mój ton był błagalny - Dlaczego zrobiłeś mi nadzieję, że ich odnajdę, jeśli nie chcesz mi powiedzieć, gdzie mam ich szukać? - a teraz byłem smutny - Tylko mi nadziei narobiłeś - rzuciłem w jego stronę obrażony i zacząłem wstawać. Alkohol jednak miał jakąś dobrą cechę - mogłem zmieniać swoje emocje jak kobieta zdanie.
  21. Nadal siedziałem, kuszony lekko przez pozostałe kanapki, ale utrzymujący swoje postanowienie.
  22. (Czyli można kląć?) -Szlag, jest źle - dopiero teraz widział rany. Bał się o rękę mężczyzny. Nie lubił ucinać innym kończyny, której sam tak często używa. Nie tracąc czasu przyciągnął do siebie torbę i wyjął mocny rozpuszczalnik na bazie alkoholu. Wiedział, że gdyby zanurzył w cieczy kawałek mięsa, to zapewne po godzinie by go nie było, ale specjalnie wybrał taką substancję - od razu produkty jej przemian z ciałem blokowały większość ran, sama w sobie zabijała większość bakterii, a do tego idealnie nadawała się do zmywania olei. Odkręcił półlitrową butelkę z specjalnego tworzywa sztucznego i nasączył cieczą szmatkę, którą od razu zaczął wycierać rękę z oleju. Gdy wyglądała już znacznie lepiej, czyli była oczyszczona z oleju, zwrócił się do 505. -Łap za nogi i wynosimy go - złapał mężczyznę za barki - A ty się nie wierć, jeśli nie chcesz spotkać się z glebą. Niesiemy go poziom niżej. (Animal, twoja postać jak widzę robi wszystko, co jej każą, prawda? To trochę przyśpieszę akcję.) Po kilku krokach z jęczącym z bólu mężczyzną zauważył łysego cieszącego się do plamy oleju, podobnej do tej, którą sam się oparzył. Jego mięśnie choć raz mogły się przydać do uratowania czyjegoś życia. -Chodź tu ty łysa pało i pomóż mi uratować tego mechanika - krzyknął do mężczyzny.
  23. Joseph odebrał lacrymę od maga. Jego słowa brutalnie obnażyły to, o czym starał się nie myśleć przez całą drogę - ktoś mógł zginąć. Wszak mroczne gildie nie dbały o nikogo. Zacisnął pięść czując wzbierającą w nim złość. O nie, tym razem nikogo nie zabijecie! Uśmiechnął się do Rinzlera licząc, że ten nie patrzył się na jego dłonie. -Obiecuję, że sam nie zauważysz, że ta rozmowa miała miejsce - powiedział do niego przez lacrymę - Wiesz co? Wygodne to. Może ktoś w przyszłości stworzy wersję dla niemagicznych? Cała sieć takich telefonów bezprzewodowych - rozmarzył się - Ale teraz przestaję zalewać cię moimi pomysłami - wrzucił lacrymę do jednej z wielu kieszeni - Racja, chodźmy. Skierował się w stronę mistrza. Dotarł do niego po kilku krokach. -To co, mistrzu? Chyba dołączymy do zebrania, co nie? - zaproponował.
  24. Joseph wziął jabłka od Rinzlera i podziękował skinięciem głowy. Wiedział, że znajdą jakieś zastosowanie, nawet jeśli będzie nim tylko nasycenie głodu a nie uzupełnienie magii. Wszak musiał być gotowy na co najmniej dzień poza cywilizacją. Przeczuwał, że na ten czas jego dieta będzie musiała się oprzeć na tym, co sam znajdzie. W głosie Riznlera, proszącym go o rozmowę na osobności, znalazł coś, co kazało mu myśleć, że to raczej nie będzie zaproszenie na wielką imprezę. Był zbyt poważny; zbyt stanowczy, choć nie była to zła stanowczość. Rinzler musiał powiedzieć mu coś ważnego, ale dla dobra innych. -No to chodźmy - powiedział zrezygnowany. (Nie rozciągajmy tej rozmowy na zbyt wiele postów) Odeszli z Rinzlerem na kilka kroków od innych, osłaniając się od innych częścią wozu. -Dobrze, to mów.
  25. [Ach, te opisy ran. Jestem oczywiście za! ]
×
×
  • Utwórz nowe...