Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] Moja góra!

    Ach, piękna maszyna Goldberga . Na szybko wyciągam moją zabawkową odznakę policyjną. Głupi policjant wierzy mi w to, że jestem tajnym tajniakiem i wypuszcza. Idę do sklepu po kij basebalowy i piłeczkę, po drodze zastanawiając się, gdzie jest mój robot. Macham na to ręką i kupuję to, co chciałem. Ustawiam się odpowiednio i uderzam w piłeczkę, która trafia cię w głowę. Zlatujesz z góry. Moja góra!
  2. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] Moja góra!

    Zszedłem potulnie z góry, ale to nie był koniec. SI mojego robota stworzyła barierę anty-cuteness i ponownie wszedłem na nią. Ty zamieniłeś się w mały punkcik na niebie, a FS przeszła przez dziurę międzywymiarową jak przypomniałem jej, że powinna nakarmić zwierzątka. Moja góra.
  3. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] Moja góra!

    Po wielu latach niewolniczej pracy w kopani torfu uciekam. Mój statek przez przypadek ląduje w czarnej dziurze. Nicość. Statek ewoluuje do formy robota bojowego i tworzy szarą dziurę na górze. Ciebie ona łapie w nicość, a ja dzięki niej pojawiam się na niej. Moja góra!
  4. Jone podszedł do trupa i dla pewności sprawdził puls. Brak. Pięknie,wszędzie trupy. Choć... kto chciałby żyć taki spalony? Do rzyci z takim życiem. A może miał szczęście? On nie będzie musiał się pierdolić z ucieczką. On na pewno już nie będzie cierpiał z jakąś chorobą, którą tutaj złapie. Kurwa, zaczynam mu zazdrościć. Zauważył, że większość siedzi. Rozejrzał się. Nienaturalne światła, wyższe wzniesienia albo drzewa, na które można się wdrapać. O to miej więcej mi chodzi.
  5. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] Moja góra!

    UFO robi na mnie testy. Na szczęście w pewnym momencie zostawiają mnie z włączonym laserem. Uwalniam się, przejmuję statek i po kilkunastu godzinach prób i błędów umiem już nim kierować. Zaczynam też kojarzyć o co chodzi z tymi ich ślaczkami. Szlag, coś musiało się nie udać. Ląduję, ale jest to twarde lądowanie. Przy okazji niszczę czubek góry i jego właściciela. Wsiadam na skuter antygrawitacyjny, biorę dzidę laserową i wracam na górę. Na niej ustawiam cel teleportacji i jest, siedzę w jednoosobowej maszynie bojowej obcych. Nie wiem który przycisk jest od czego, ale nadal warto pamiętać, że to dziadostwo waży kilkadziesiąt ton i jest częściowo zakopane w ziemi. W końcu znajduję przycisk od megafonu. -Moja góra! - krzyczę.
  6. Nie usłyszał odpowiedzi, za to usłyszał Susan. Z torbą. I z masą dziur. I krwi. W ubraniu i prawdopodobnie torbie. Zgadywał, co się stało. -Czyś ty głupia oszalała? - Krzyknął na nią. - Mi chodziło o poczekanie na noc i cichą kradzież, a nie o pełnoprawną akcję zbrojną! Mam nadzieję, że przynajmniej nikogo nie poturbowałaś zbyt mocno - powiedział już wiele spokojniej.
  7. Ten uścisk trochę go zaskoczył. Dla pewności ścisnął w dłoni srebrną szpilę. Ale na szczęście był to normalny, przyjacielski uścisk. Później wampirzyca zebrała odrobinę sprzętu i wybiegła. A Jason wbił wzrok w wyrwane drzwi. Patrzył się na nie i nie rozumiał. Przecież on miałby problem z wyrwaniem ich używając pełni sił, a ona zrobiła to jakby od niechcenia jedną ręką. I później je uniosła. One musiały być od niej cięższe, a ona jak gdyby nigdy nic trzymała je przez chwilę w powietrzu, nie okazując oznak wytężania sił. Usiadł ciężko. -Cholera. Szybka, silna i może być niebezpieczna - Kopnął najbliższy przedmiot, czyli hantle. Noga zabolała. Jason zasyczał z bólu. - Czort z tym, idę w kimę - Powiedział do siebie. Wstał i lekko kulejąc zamknął drzwi. Na szczęście te były już wiele cięższe. Tak ciężkie, że montowała je dwójka kolesi z Jasonem i to on był tym najsłabszym. Zamek i zawiasy miały podobno wytrzymać kilo trotylu, więc ich na pewno nikt nie otworzy bez zgody Jasona. Rzucił się na łóżko i od razu zasnął. (A teraz wracam do teraźniejszości) Niechętnie otworzył powieki. Choć nadal przebywał w ciemnościach instynkt podpowiadał mu, że jest już dość późno jak na wstanie. Wstał, przebrał się i udał się do łazienki. Zapukał. (Jaka jest pora? Bo dla wczucia się czytam tylko to, co może wiedzieć Jason.)
  8. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] Moja góra!

    Podchodzę do wielkiego metalowego kolesia. -Ty, termi, ona podobno wie, gdzie jest John Connor - wskazując na czubek góry. I odchodzę. Po jakimś czasie wracam. Mój leżaczek, okularki i lodóweczka z zimnymi napojami. Brakuje tylko jakiegoś parasola. -Moja góra - krzyczę z puszką coli w ręce.
  9. Gray w końcu otworzyła oczy. Wood przyglądał się, jak klaczka ogląda swoje kopyta. Na razie wszystko było normalne. Też czasami tak robił. Ale nigdy nie zaczynał ich rzuć. A Gray to robiła. W krótkim czasie po tym zdążyła zrobić takie dziwne rzeczy, jakie on sam zrobił w całym życiu. Ale wtedy nie był trzeźwy, a klaczka powinna być. Stał tak całkowicie rozkojarzony. Nie skontrolował się i lekko rozchylił usta z zdziwienia. -COŚ JEST W MOJEJ GŁOWIE! - O co jej chodzi? Klaczka zaczęła wierzgać, -WEŹCIE TO! WEŹCIE TO, WEŹCIE! - Co on jej zrobił? Spojrzał się gniewnie na źrebaka. Ale coś mu nie pasowało. - Zaczęła turlać się i krzyczeć panicznie. Zaczęła krzyczeć jednostajnie nie przerywając, jakby miała niesamowicie dużo powietrza w płucach. Nadal turlała się po mokrej ziemi. Lecz nie to było ważne. Musiała wygonić COŚ ze swojej głowy. Czyżby miało to związek z tym, że mówiła dziwnie? I że Sky mówił do niej jak do dwójki? On jej coś wszczepił do głowy! Nie, to nielogiczne. Przecież nie jest jednorożcem. Ale sny nie są logiczne. Ta myśl go przeraziła. Może pomyślał, że może to zrobić i to zrobił? Nie mogę pozwolić, by mi coś także wszczepił. Nagle strach ustąpił ponownej fali zaskoczenia po tym, jak klaczka nagle się uspokoiła i ponownie zaczęła ssać kopytko. Aż w końcu ponownie zaczęła wyć niczym syrena alarmowa i machać kopytkami, jakby napadła ją masa komarów. Wood wiedział tyle, że klaczka na pewno jest otępiała. I wiedział dlaczego - Sky wszczepił jej coś w głowę i dopiero teraz zauważyła to, a to coś agresywnie zaczęło walczyć z jej świadomością. Dopiero gdy Gray mówiła coś na temat szaf Wood zauważył Oczko. Nie wiedział nawet od kiedy klacz jest w pomieszczeniu. Powietrze zatrzymało się wewnątrz jego płuc. SKĄD ONA SIĘ TU WZIĘŁA? SKĄD? Bogini, ona umie się teleportować. Zna magię bojową i teleportację! Nie mam szans. Nie mogę im się przeciwstawić. Będę dla nich jak zabawka. Dla Sky'a z łapą i Oczko z magią. Nagle zauważył, że także Gray przypatruje się dorosłej klaczy. Odrobinę się uspokoił. Jeśli wcześniej nie zauważyła jego spojrzenia, to teraz może pomyśleć, że spojrzał się tam, gdzie Gray. -Hej! coś ci się przylepiło do znaczka! - powiedziała młodsza z klaczy stojąc przy większej i zaczęła trzeć jej bok. - Kopyta przy sobie , smarkulo! - wrzasnęła Oczko i odsunęła się, specjalnie trafiając w obandażowane kopytko młodszej od siebie. Gray pisnęła i przybliżyła do siebie ranną część ciała. W pewnym momencie klaczka podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy Oczka. Co ona teraz zrobi? - W IMIĘ WALECZNYCH SZAF, ZENON KAWIOR HUNCWOCIE! - Nawet nie zwrócił uwagi, że to najdziwniejsze zdanie, jakie usłyszał w życiu. Ważne było tylko to, że Gray rzuciła się na klacz i zaczęła ją jednocześnie dusić i wyrywać zębami grzywę. Próba uwolnienia się Oczka nie dała skutku. Klacze szamotały się nadal. Kątem oka zauważył ruch. Przesunął zaskoczony tym tokiem wydarzeń wzrok. Zauważył Sky'a z wiadrem wody. Która to woda chwilę później poleciała na walczące klacze. -Obie się ogarnijcie - krzyknął pegaz głosem nieznoszącym sprzeciwu. Przez kilka chwil Wood próbował zrozumieć, co się stało. Sky zrobił jej coś w umyśle. Ona to odkryła, a to coś agresywnie walczyło z nią, powodując te dziwne zachowanie. Nieświadomie wiedziała, że Oczko ma nieczyste zamiary i zaczęła ją czyścić. Zaczęły walczyć. Pewnie tak było. Musiało tak być. Reszta ogierów patrzyła się na klacze, ale Wood zwrócił uwagę na coś dziwnego, co nagle pojawiło się - cień. Mrok, który sunął po podłodze. Nagle zatrzymał wzrok. O czym to ja przed chwilą myślałem. Jego głowa zaczęła się przekręcać. Przekręcać bez żadnego udziału jego woli! Usłyszał, że reszta upada. On także prawie upadł. Nie zrobił tego, co poskutkowało zdziwieniem - jak zdołał utrzymać się na nogach, gdy świat tak się kręci. W żołądku poczuł rebelię. Nie wiedział z jakiego powodu - przecież od dłuższego czasu niczego nie jadł. Nie mógł myśleć. Tylko żył. I patrzył. Patrzył, jak plama nadal się rusza. Aż zawroty minęły i do patrzenia dołączył czysty strach. Poczuł chłód na dziąsłach. Nieświadomie uchylił lekko usta. Plama zaczęła rosnąć. Teraz była już wielkości kuca. I jeszcze przez chwilę rosła. Wood czuł się jak sparaliżowany. Nie mógł nawet domknąć ust. Strach odebrał mu nawet zdolność myślenia. Nagle plama zaczęła rosnąć także w innym wymiarze. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. To już coś znaczyło - zaczął odzyskiwać kontrolę. Z cienia wyrosła wielka czarna łapa, jakby kotowatego, która rąbnęła w tofika. Źrebak zaczął lecieć. Nagle znacznie zwolnił. Wood usłyszał uderzenie swojego serca. Kilka metrów lotu źrebaka i kolejne uderzenie. Spróbował się skupić. Chciał zmienić ścianę w gąbkę. W cokolwiek, co nie spowoduje obrażeń. COKOLWIEK. Nie zdążył. Był za wolny. Za późno zaczął się skupiać. Odpowiedni poziom, jak sądził, odzyskał, gdy źrebak leżał już na ziemi bez zbytnich oznak życia. Tylko dzięki magii Wood wiedział, że jego serce jeszcze bije. Takie rzeczy robił bez namysłu. I na szczęście. Poczuł, jak antymagiczna sfera się porusza. Sky kierował się w stronę umywalek. Wood zobaczył uśmiech. Szeroki, wyszczerzony uśmiech plamy. Momentalnie poczuł się, jakby był nie w ocieplanym szpitalu, nawet jeśli w śnie, tylko w najmroźniejszym miejscu krain północy. Czuł, że zaraz krew zamarznie mu w żyłach. Był tylko on i ten przerażający uśmiech. Nie mógł nawet krzyknąć z strachu - całe ciało miał sparaliżowane. Nawet mówienie w myślach nie działało. Mógł tylko stać. Nie mógł do siebie niczego powiedzieć, ale nadal mógł spróbować użyć magii. Ale jak? Na to nie znał odpowiedzi. Sprawdził magią co jest pod łazienką. Wyczuł duże pomieszczenie. Przestraszył się tego, że będzie pełne, ale było całkowicie inaczej - w środku była dwójka kucy, z czego tylko jeden stał, bo drugi siedział na jakimś metalowym fotelu. Skupił się na wytworzeniu dziury, przez którą ucieknie. Teraz chciał tylko uciec. Dziura powstała idealnie pod nim. Zaczął spadać. Uciekał. Ale przed czym?
  10. -Skoro musisz. A co do drzwi - później je naprawię - Zlustrował zawiasy. Nosiły ślady wielokrotnego prostowania. Dla laika mogą się wydać słabiuteńkie. - I tak już dawno powinienem wymienić te zawiasy.
  11. Walnął w drzwi tak, by wampirzyca na pewno go usłyszała, nawet przez szloch. I przypadkowo wgniótł drzwi. -Cholera, jak jestem głodny to też potrafi mnie szlag trafić - krzyknął, nadal słysząc szloch. - Raz nawet miałem przygotowane ognisko, by upiec psa porucznika, gdy przez tydzień nie dawał nam jeść. Więc teraz przestań i wyjdź. Masz krew, to się jej napij, a później weź trochę sprzętu i okradnij szpital z krwi.
  12. A więc wtedy na serio przestała być sobą. Ciekawe. -Tylko reakcja Lokaja sprawiła, że mnie nie zagryzłaś. A później znowu próbowałaś, ale oberwałaś kilkukrotnie gumowymi kulami w szyję.
  13. -Włóż debilu tą zawleczkę - wtrącił się Jone, który właśnie pojawił się przy drzwiach. - Cholera - Położył torbę na ziemi i zaczął zmieniać buty na te zawieszone wcześniej na szyi.
  14. -Zapomniałaś, że chciałaś mnie osuszyć? - zapytał się ciut zdziwiony.
  15. Jason obudził się słysząc stukanie. Spojrzał na zegarek. Cholera, noc. Podszedł do drzwi. -Uspokoiłaś się już?
  16. W końcu się wyrwał. I nawet nie został ugryziony. To było jego małe zwycięstwo. Ale nie mógł go uczcić. Musiał zrobić coś z wampirzycą. -Cholera. A gdzie ona sypia? - Przez chwilę się nad tym zastanawiał. - Szlag, i tak muszę jej pilnować. Idzie do celi. Podniósł wampirzycę jedną ręką i położył na swoim ramieniu, dla pewności głowę miał z przodu, i skierował się do swojej siedziby, by pozbyć się wampirzycy w miejscu szumnie zwanym celą, a tak naprawdę będącym małym magazynkiem z grubymi ścianami, którego drzwi wymienił na metalowe. Rzucił wampirzycę na łóżko i sam położył się. Musiał pilnować jej... a tak naprawdę chciał pospać. Auf Wiedersehen, jakby co nikogo nie spotkał po drodze.
  17. Czuł jej ciało. Nie widział, ale czuł. I czuł, że to odpowiedni moment. Wierzgnął, jeszcze bardziej zbliżając się do wampirzycy i uderzył ją głową w zęby. Nie wiedział, czy ma czas. Szarpnął rękoma, lewą oswabadzając prawą, którą sięgnął do plecaka. Ledwo dosięgnął, ale dosięgnął. Przyciągnął go i od jeszcze szurającego po deskach plecaka odczepił strzelbę z gumowymi pociskami. Złapał ją... nietypowo, bo celując na siebie, lekko skorygował cel i póki jeszcze nie czuł zębów strzelił tam, gdzie powinna być wampirzyca. Jednocześnie zaczął napinać się tak, by w chwili nieuwagi wampirzyca musiała go puścić. Może i dobrze go unieruchomiła, ale czuł, że niewiele brakowało, by zdołał przeważyć jej umiejętności siłą swoich mięśni.
  18. Cholera. Tego się nie spodziewał. Ale nie miał czasu na rozmyślania - Susan nie wyglądała, jakby chciała się bawić. Ona miała zamiar kraść krew. Ale chyba zapomniała, że może i ma ten swój magiczny refleks, to on ma taki sam. I miał tą przewagę, że nie był w ruchu. Złapał wampirzycę za ramię, lekko usunął się w bok i uderzył nią o dach tak, by leżała na nim plecami do góry. W tym samym czasie wydobył z pochwy swój nóż. Gdy wampirzyca uderzyła o twardą powierzchnię momentalnie rzucił się do przodu. Zatrzymał się nogami na jakiejś rurce, przekręcił i podciągnął do góry za ramię, jednocześnie przykładając nóż do gardła. -Ja także jestem szybki. Uspokoisz się? - Nie wiedział, co ostudzi zapał Susan. Musiało być to coś, czego naprawdę nie będzie chciała. I coś, co da się strasznie powiedzieć. Brakowało mu pomysłów. W końcu wpadł na coś. Pociągnął lekko nożem po gardle wampirzycy. - Ile lat regenerowałabyś się po odcięciu głowy? - zapytał próbując zmienić ton swojego głosu na jak najstraszniejszy. Nie chciał jej zabijać. W ogóle nie chciał nikogo zabijać. Susan dobrze mu służyła, a bycie wampirem tylko czasami było jej defektem. Zazwyczaj mógł dzięki niej odsapnąć nawet pomimo tego, że pracowali w tych niegościnnych lasach. A to była pierwsza taka sytuacja.
  19. Pięknie! Mój Jason, komandos, powinien przerzucić ją przez ramię i potrzaskać jej kości samymi dłońmi. Proszę, pomyślcie czasem: czy ta osoba nie będzie chciała się wtrącić. Jason ocknął się. Szlag, cholerny meteor. Musiał trafić idealnie w głowę. Po chwili dostrzegł, że nie jest sam, a z Susan i lokajem. -A teraz może mnie szef zabić - powiedziała wampirzyca. O co jej do cholery chodzi? Czy coś mnie ominęło? -O co ci do cholery chodzi? Czy coś mnie ominęło? Powtórzenie całkowicie świadome.
  20. -Piwo to piwo. Ważne, by miało w sobie alkohol i było bez żadnego owocowego soku - powiedział zachowując spokój i pełne skupienie. Musiał pilnować okolicy, a nie myśleć o tym, jakie piwo chce.
  21. Ale jak? Rzucił wzrokiem na klapę oddzielającą jego małą prowizoryczną stróżówkę od strychu. Rzeczywiście, była otwarta. A ten ślepy lokaj poradził sobie na stromym dachu. Niewiarygodne, a jednocześnie kwestionowało praktyczność tego rozwiązania. -Nie - Zamyślił się. - No, chyba że masz jakieś piwo.
  22. Noc niechybnie się zbliżała. Jason głośno westchnął, odłożył album i zaczął przygotowania. Po kilku minutach wyszedł z dużym plecakiem i przymocowaną do niego bronią. Teraz ładownice i bandoliery były pełne. Musiał być gotowy na wszystko. Nie mógł pozwolić, by stało się to, co dwa lata temu. Tamta noc zabrała mu wszystkie możliwości posiadania własnego oddziału. Wszedł na dach i założył noktowizor sprzężony z słabym termowizorem. Może i wampirom serca nie biją, ale krew jest ciepła, a do tego ruszając się jest tarcie, które ich rozgrzewa. Na pewno każdy wampir będzie się wyróżniał na tle lasu. Koło siebie położył swoją wersję kałacha, z dłuższą lufą, dzięki czemu na dystansie 200 metrów bez problemu trafiał. Przez sporą część nocy powinien pilnować. A przynajmniej póki nie powróci ta wampirzyca. Co ona robi? Zapomniała, że muszę spać? Czekał, choć wiedział, że jego pociski zbyt wiele nie zrobią wampirom. Może zbyt wiele nie zrobią, ale ich powalą. Dlatego też wybrał specjalnie takie, które grzybkują. A dla pewności wziął też strzelbę i gumowe pociski.
  23. -Cholera! - krzyknął zrozpaczony Joseph. Celował w broń przeciwnika, a nie w niego. Szybko powrócił do materialnej formy. Wszystko co działo się w jego ciele przestało go obchodzić. Teraz chciał uratować tego maga. Może i był on zły... ale żył przed spotkaniem z nim. Nie chciał stać się mordercą, nawet jeśli w swojej obronie. Musiał uratować maga. Albo chociaż spróbować. Wyskoczył z błota, złapał, jak miał nadzieję, jeszcze żywego maga i wrzucił go do błota. Szybko zmroził ciało wraz z odrobiną błota do temperatury kilkunastu stopni. Słyszał, że wtedy człowiek może dłużej przeżyć. Podniósł maga i ignorując ograniczenia swojego ciała skierował się tam, gdzie powinna być ta niebieskowłosa dziewczynka umiejąca leczyć. Biegł, choć nie powinien móc tego robić. [42,5/300]
  24. Czar udał się idealnie. Magia Zmary była poza Ciastkiem i jego bronią, sam oponent został trafiony z mocą tura mechanicznego. Mag nie rozumiał, dlaczego adwersarz się uśmiecha. -Nirvana ulatuje z broni, Piekielny. Teraz się zabawimy! - krzyknął Zmara. Jeszcze bardziej się wyszczerzył. Teraz uśmiech przeciwnika Ciastka łamał możliwości ludzkiego ciała - był zbyt wielki. Zauważył także, że źrenice Zmary zwęziły się. Czy to iluzja powodowana tą zmianą, czy coś innego, ale jego oczy wydały się większe. Ciastko patrzył, jak Zmara siłuje się z swoimi broniami, by z ich rozdzieleniem stworzyć dwie kamy połączone łańcuchem. -Uwolniona forma Nieba lub Piekła. Kusarigama! A teraz się zamknę. Po pewnej walce z pewnym kotem nauczyłem się trzymać język za zębami. Vlad. Wpuść Czarną Krew! - ostatnie zdanie powiedział raczej do siebie, a nie do Ciastka, który i tak to usłyszał. Jaka czarna krew? Na Teutatesa, skąd ja to kojarzę? Pewnie z nikąd. Zmara jakby sflaczał - przygarbił się, opuścił ramiona. A jego oczy straciły błysk. Nagle wykonując szeroki łuk wbił białą broń w ziemię. Ciastko od razu ujrzał ostrze stworzone z kryształu lecące na spotkanie z nim. Zauważył, że druga część broni Zmary także została wbita w ziemię. Swoistym szóstym, bardzo uniwersalnym, zmysłem wyczuł coś na kształt ostrza za sobą. Pewnie z kryształu. Prawda. IBM, won z mojego umysłu! Ech, no dobra. SI ponownie opuściła jego umysł. Ciastko zastanawiał się, co zrobić. Jak dla niego to czasu na rozmyślania było aż nadto. Uniki, bloki i tym podobne od razu wykluczył. Mało epickie, oznaczają wysiłek dla niego. Chyba musiał ponownie wykonać recykling materii stworzonej przez Zmarę. Ale to pole do popisu także było wąskie - musiał znaleźć coś, co jednocześnie da efekt i nie da Zmarze jakiejkolwiek możliwości wykorzystania czaru na swoją korzyść. IBM! Tak? Słuchaj, będę potrzebował twojej pomocy. A czy przypadkiem nie miałeś działać sam? Teraz tak śpiewasz? Nie dał wciąć się SI, tylko od razu kontynuował myśli. Dobra, to co poleci w stronę Zmary ma być blokowane przed każdą zmianą. To co wystrzelę ma dolecieć. Rozumiesz? Tak. Teraz był pewien, że jego pomysł się powiedzie - pomysłowość tego świata wypełnionego komputerami była przeogromna. Zakrzywienia czasu, przestrzeni, rozmaite blokady - tysiące światów oznaczały tysiące rodzajów magii, z czego komputer wykorzysta najpewniej każdą. I dobrze. O to chodzi. -Paku, paku. Pa- pa. Hihihi. O! Jeszcze te dziwne onamenty. Gihi – Zmarę ledwo dało się zrozumieć. –Wejdźmy na wyższy poziom. Changeling Multiversum – Oczy Paradoksu! – wykrzyczał. -Wielkie nieba… Paniczu Piekielny! Mój partner właśnie uznał Cię za osobę, która powinna ujrzeć choć jedno zaklęcie ze swojego specjalnego repertuaru. Teraz zawalczymy na poważnie – Ciastko szukał źródła głosu. Znalazł je w środku broni. Szlag, najpierw kryształy. Podniósł wysoko rękę. Ostrza były tuż niego. Tylne doleciało pierwsze. Kilkadziesiąt centymetrów od Ciastka zmieniło tor swojego lotu, jakby mag był ochraniany przez magiczną barierę. Krzywizna toru się nie zmieniała i ostrze kierowało się ku dłoni maga. W końcu dotknęło dłoni maga. Rozbłysło jasnym światłem. Chwilę po tym to samo stało się z drugim ostrzem. Po chwili blask przygasł. Pięści Ciastka nic się nie stało. Tylko ostrza zniknęły. -Wzrok ShariKuGan - powiedział Zmara jakby nie widział czynów Ciastka. Ale coś w nim było dziwnego - źrenice wyglądały jak leżąca 8, na czole miał białe oko z czarnymi okręgami. Ciastko zaśmiał się. Niech sądzi, że jestem silniejszy, niż jestem. -Czy ty naprawdę sądziłeś, że tak sobie ze mną poradzisz? - Zaśmiał się. - Dobry żart - Po kilku chwilach zdołał spoważnieć. - Dobra, teraz moja kolej. Podniósł swoją pięść do ust i w nią chuchnął. Teraz czekało go coś, przy czym normalny człowiek by się pogubił - paradoks czasowy. Wraz z chuchnięciem przeniósł kulkę powstałą z kryształów do wymiaru kieszonkowego. Oszukujesz! Nie, Eamon mnie tego uczył! Na pewno? Tak, na pewno. A dlaczego się pytasz? Bo to mi zalatuje Absolutem. Ekhem, czy zapomniałeś, że zablokowałem ją tutaj? A ja mam wiedzieć, co zrobiłeś? Ech, dobra. Rób, jak uważasz. Ciastko zaczął tworzyć paradoks czasowy. Nie myślał przy tym - nie umiał myślami określić tego, co robił. Zatrzymał czas w swoim wymiarku. Zaczął przeklejać godzinne wycinki na początek. W końcu udało mu się stworzyć blisko setkę kulek, które, jeśli użyte w odpowiedniej kolejności, stworzą sto wybuchów, używając tylko jednej. W normalnej walce takie czyny nie mając sensu, bo zajmują za dużo czasu. Ale tutaj... tutaj przeciwnik był honorowy i pozwalał mu rzucać tak wymyślne i zajmujące czas czary. I chwała mu za to. Otworzył pięść, w której ponownie miał kulkę. Twór był przeźroczysty i delikatnie promieniował białym światłem z środka. -Patrz, co zrobiłem z twojej kulki - A teraz gwóźdź programu. - A oto jej kopie - Przybliżył dłonie do siebie. Kulka zaczęła lewitować, co przy lekkim zgięciu palców maga wyglądało, jakby utrzymywał ją siłą woli, a nie magią ( nie czepiajcie się. Nie wiedziałem, jak inaczej napisać ). Zaczął rozkładać szeroko ręce. Czym więcej dzieliło kończyny, tym więcej kulek było pomiędzy nimi. W końcu zatrzymał je, tworząc jakby szeroki uścisk. Pomiędzy dłońmi było koło trzydziestu kulek. - Fajne? A teraz będzie jeszcze lepiej. - Zebrał ociupinkę supergęstej materii, którą miał w torbie, w okolicach dłoni i utworzył z niej coś na kształt futurystycznego pistoletu, z masą lampek, świecących ślaczków i tym podobnych. Kulki zniknęły, a mag w prawą dłoń lewitujący od jakiegoś czasu przy nim miecz. W lewej miał pistolet. Ale nadal coś mu nie pasowało. Nie wiedział co. Czy to była forma pistoletu? Ostatecznie wyuczył się korzystania z obu dłoni i umiał strzelać z lewej, jednocześnie prawą blokując mieczem. Choć jak o tym pomyślał, to broń w prawej ręce zaczęła niemiło ciążyć. Skupił się i przeformował ją w krótki, bo tylko na długość kroku, szponton. W końcu znalazł to, co mu nie pasowało - przeciwnik pełną gębą zżynał pomysły z mangi "Soul Eater"! No tak! Czarna krew! Koleś w broni! Skojarzenie z japońską bronią! Ach, więc to tak. IBM, bądź gotów pojawić się tutaj. Jak będę lamił to możesz się przydać. A w jakiej formie? Wiesz co? Mmm. Normalnej, ale bądź gotów zmienić się w jakiś pancerz. Rozumiesz, rdzeń z supergęstej materii. Dobra, czekam na rozkaz. Połączył magazynek z wymiarem, gdzie trzymał kulki. Muszę pamiętać, by liczyć pociski. Szlag, nie będzie miło, gdy nagle się skończą. A może... Nie, to byłoby nieuczciwe. Zostańmy przy tej setce. -Niech muzyka wystrzałów zagra! - Czarna krew. Nieczuły na przebicia. Dobra, pociski i tak miały wybuchać. Wystrzelił pierwszy raz. Pocisk zatrzymał się tuż za lufą. Jeszcze kilkukrotnie nacisnął spust. Skończył, gdy było przed nim pięć kulek. Zakończył czar martwej strefy. Kulki z prędkością światła leciały by uderzyć w ziemię tuż przy Zmarze. Pociski nie miały prawa chybić. I tak nie celował w Zmarę, ale użył na nich nieświadomie jeszcze jednego czaru - miały trafić w określone miejsce względem Zmary. Jak oponent się poruszy, to one także zmienią swój lot.
  25. Magic nadal próbował pojąc co się dzieje. Słuchał, ale nie zwracał uwagi na to, co słyszy. Patrzył, ale od jakiegoś czasu nie zwracał na ten zmysł uwagi. Tylko stał. I myślał. Ale i tak do niczego nie doszedł. Nagle jeden z jednorożców stworzył kulę światła. Ukazała ona dwa szkielety siedzące na fotelach. Gdyby musiał oddychać, to w tej chwili Magic straciłby zdolność oddychania na rzecz strachu. Ale i tak nie musiał oddychać, więc efekt był jakby stały. Jeden z kościanych tworów zwrócił się do drugiego, ale Magic niczego nie słyszał. Pisk przygłuszył każdy dźwięk. Nagle zgasło światło. Pisk stał się jeszcze głośniejszy. Magic ledwo utrzymywał się na nogach. ON! Kuc, który od dawna nie żyje! Szkielety powinny być jego przyjaciółmi, a on się ich bał! Nawet nie zauważył tej nieścisłości. Światło ponownie się zapaliło. Magic! Ogarnij się! Bardziej martwy nie będziesz! Te myśli trochę pomogły jego duszy. Cała odwaga znikła w momencie, gdy spróbował zrobić krok. Na ścianach nagle pojawiły się napisy zapisane krwawoczerwoną farbą. Pisk nie ucichał, ale nie oddziaływał na zmysł słuchu. Przeczytał napis. Nie był optymistyczny - wizja piekła mu się nie uśmiechała. Muszę się otrząsnąć. Przecież nie ma magii, która może przenieść kuca do piekła. Ani nieba. Może zabić, ale nie przenieść do danego miejsca. A ja już nie umrę. Ogłuszony mogę być, ale mam przecież magię. A ten paraliż to pewnie jakiś jad. A ja nie żyję! Więc muszę się uspokoić. Zrobił głęboki i całkowicie niepotrzebny, z fizycznego punktu widzenia, wdech. -Jak się bawicie? - usłyszał nagle. Okazja do rzucenia czaru lokalizacyjnego przeszła mu koło nosa. -KIM TY JEŚTEŚ! DLACZEGO NAS UWIĘZIŁAŚ - ryknął.
×
×
  • Utwórz nowe...