Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. Ohmowe Ciastko

    [Zabawa] Moja góra!

    Rzucam w ciebie Nokią 3310. Trafiła cię w głowę i upadła na ziemię, a ty zataczają się poślizgnąłeś się na niej i spadłeś. Moja góra.
  2. Joseph uśmiechnął się, po czym rozpłynął się w grudkę błota, która przetransportowała się szybko w inny punkt. Pocisk trafił w błoto, ale nie zwrócił na to uwagi. Teraz najważniejsze było pozbawienie przeciwnika broni. -Błotny nóż! - krzyknął, a w stronę broni przeciwnika bardzo szybko poleciało bardzo rzadkie błoto o wielkim ciśnieniu. Joseph podobnym wielokrotnie zdołał ciąć drzewa, ale tym razem stworzył mniejsze, więc twardsze.
  3. Aż nie wierzył, gdy cios trafił. Spodziewał się bloku, uniku albo ataku, ale nie tego, że już pierwszy cios trafi w przeciwnika. Ale w Zmarze dostrzegł coś niepasującego do sytuacji - uśmiech triumfu. Ale stało się coś jeszcze - poczuł smak magii. Magia Zmary była zmienna, prawie niemożliwa do określenia pojęciami, jakie znał Ciastko. To, że w ogóle ją poczuł oznaczało, że oponent na prawdę musi być silnym magiem. U słabszych smak czuł dopiero jak zostawał trafiony czarem nie korzystającym z materii. Uśmiechnął się delikatnie. Gdy odległość ich dzieląca gwałtownie się zwiększyła zbroja adwersarza Ciastka rozpłynęła się, co mag przyjął z zaciekawieniem. Oglądał, jak błękitna mgiełka powstała w przemianie wchłaniała się do dziwnej kosy Zmary, który uśmiechał się za szeroko jak na zwyczajny, miły uśmiech. -Seven Stakes Of Purgatory - Zmara bardzo wyraźnie i dość powoli wymawiał każde słowo. Słupki z czyśćca? On też jest z tamtego świata. Będzie ciekawie. Oj, trafił mi się przeciwnik. Bylebym sobie poradził. Przez rozmyślania nie zdążył nawet spróbować uniknąć promieni świetlnych, które wzięły swój początek tam, gdzie wcześniej były słupki. To też była silna magia. Ale troszkę inna. Taka... nieczysta. Zaskoczenie było uczuciem, które zagłuszyło wszystkie inne w momencie, gdy zauważył grupkę dziewcząt w mundurkach stojących tam, gdzie przed ciosami z wszystkich stron stał on. Taki widok był ostatnim, czego się spodziewał. Rycerze, smoki, potwory. Ale nie kobiety. W najdziwniejszym śnie nie widział takiego czaru. Otrząsnąwszy sie z zdziwienia wykorzystał chwilę jaka dzieliła go od słów Zmary na przyjrzenie się dziewczynom. Były młode, ładne, prawie jednakowe. Dzielił je tylko kolor włosów. -Przywitaj się. Oto Siedem Grzechów Głównych. Lucifer, Leviathan, Satan, Belphegor, Mammon, Beelzebub i Asmodeus. Odpowiadają one kolejno Dumie, Zazdrości, Gniewowi, Lenistwu, Chciwości, Nieumiarkowaniu oraz Nieczystości. Są one moimi meblami, odkąd Złota Wiedźma wszczęła pojedynek z pewnym młodzianem. Lepiej jej nie mówić, że jej mebelki mają więcej niż jednego właściciela. No ale cóż, mniejsza ze szczegółami. Dziewczęta, proszę o powrót do dłoni! - rozkazał przeciwnik Ciastka, a "Grzechy", w opinii maga warte grzeszku bądź dwóch, ponownie zmieniły się w swoje mniej powabne postacie i pojawiły w dłoniach adwersarza. Jeszcze raz zajaśniały, po czym ponownie się zmieniły, tym razem w sześć pierścieni i medalion. -Przykro mi przerywać te piękne widoki, ale moje miłe Panie są mi potrzebne w walce. Obiecuję jednak, że pokłonią się na koniec naszego występu - powiedział Zmara w kierunku widowni, po czym wbił wzrok w zaciekawionego następnym ruchem przeciwnika Ciastka. - A co się tyczy Ciebie, to naprawdę ładny cios - Gdyby mógł się bardziej wyprostować, to właśnie w tym momencie by to zrobił - Odwdzięczę się - Zaczęło być groźniej . - Shun-po. Zmara w ciągu ułamka sekundy pojawił się przy Ciastku. Mag mógłby potwierdzić, że Zmara jest szybki, ale dla niego ten ruch i tak był jak bieg grubasa. Wiedział, że przeciwnik coś zrobi, ale w pewnym momencie zauważył coś dziwnego, nie związanego z ruchem - charakterystykę magii Zmary w swoim mieczu. I to bardzo dużo tej charakterystyki. Coś musiał z nią zrobić. Nie wiedział, czy oponent przypadkiem także może kontrolować magię. Zauważył podbródkowy, który wymierzył mu Zmara. Najszybciej jak mógł wykonał blok. Pięść nie dotarła do celu, za to Ciastko poczuł, jak łańcuch owija się wokół jego brzucha. No pięknie! I tu, i tu problemy! Dobra, rozwiązanie jest proste - muszę zużyć tą magię i uwolnić się. Cały czas lekko się szarpał. Nie chciał aż tak pokazywać, że myśli. Przez szarpanie lekko przybliżył się do Zmary. Ale zauważył coś jeszcze - przeciwnik także nie stał w miejscu. Pewnie przy silniejszym szarpnięciu przyciągnę go. I chyba tak będzie dobrze. Skupił się na swojej broni. Wyodrębnił z niej magię Zmary i dodał do tego odrobinę magii, którą wchłonął. Poczuł osłabienie sił, ale gdyby był sam, to machnąłby na to ręką - w torbie miał kilka batoników mocy, a ilość, która mu została, bez problemu wystarczy na dłuższy czas czarowania. Złapał łańcuch dłonią, odpowiednio się ustawił i pociągnął go z całych sił. Na szczęście w przeciwieństwie do sporej części magów jakich znał on nie zaniedbał treningu ciała - może do najsilniejszych nie należał, ale słaby także nie był. Nawet nie było potrzeby magiczne wzmacnianie ciała. Zmara i tak leciał w jego stronę. Teraz była najtrudniejsza część. Przyśpieszył swój refleks. Teraz miał kilka chwil więcej. Złapał swoją broń tam, gdzie kiedyś była rękojeść, i wbił ją pod kątem w ziemię. Zmara był chwilę lotu od niego. Wyobraził sobie wielką pięść wylatującą z miejsca, gdzie wbił swoją broń. Poczuł stratę magii. Szybko zmienił źródło pobieranej mocy z siebie na broń. -Pięść Boga! - krzyknął naprędce wymyśloną, zbyt pompatyczną nazwę dla czaru. W stronę Zmary wyleciała wielka, kamienna pięść. Osłabienie struktury wewnętrznej. Kruchość. Twór trafił w adwersarza Piekielnego Ciastka. Po chwili dał się słyszeć trzask pękających ogniw łańcucha, które wcześniej trzymał Ciastko. Przez kilka chwil pięść ciągnęła z sobą maga, lecz jako przedmiot o większej gęstości zaczęła tracić wysokość dość szybko. Pięść wbiła się w ziemię kilkanaście metrów od Ciastka, a Zmara doleciał trochę dalej. Ciastko rozwiązał się z łańcucha.
  4. Joseph podniósł zaskoczony wzrok w stronę maga. -O cholera - wymsknęło mu się. - Cześć - Pomachał w stronę maga. Myśl! Muszę coś wymyślić! Dobra, pewnie mag strzelec. Czyli muszę uważać na pociski. Szlag, po walce z Natsu mam mało mocy! Myśl! Wiem! Kąpiel Błotna! Naraz ziemia do połowy łydek na obszarze kilkunastu metrów zmieniła się w błoto. Ja z Bagien! Częściowo wniknął w błoto, które stworzył. Nad powierzchnią zostawił tylko swoją górną połowę. Kula Błocka! Z wystawionych rąk poleciała w stronę przeciwnika duża kula błota. Joseph rozpłynął się w błocie. Wiedział, że musi szybko pokonać maga - żołądek co prawda nie podchodził mu pod gardło, ale zaczynał czuć się coraz gorzej. 62,5/300
  5. Szlag! Pomyślał Joseph widząc, jak mroczny mag przygląda się śladowi bo stopie, która rozorała kawałek ziemi. - Hmm jeszcze świeże a to oznacza że niedaleko mnie ktoś jest - powiedział nieznany mag, po czym się zaśmiał. - Wychodź bo wiem że tu jesteś. Joseph nawet gdyby nie wiedział, kto jest ich sojusznikiem, wiedziałby, że nieznany mag jest zły. Coś było w jego sposobie bycia - ta zbytnia pewność siebie. To spojrzenie. Wyczołgał się spod krzaczka i szybko wyprostował, stojąc tuż przed oponentem. Miał pecha. Przed oczami pojawiły mu się mroczki. Tak nie mógł nic wyczarować. Pamiętając, że ziemia jest lekko wilgotna użył czaru Nurka [150/300], dzięki czemu wbił się pod ziemię. Teraz miał chwilę wytchnienia. No i mógł się dowiedzieć z jakiej magii korzysta przeciwnik.
  6. Jone widział nijaki wyraz na twarzy hybrydy, więc niczego nie powiedział, tylko zaczął schodzić. Walić to. Potrzebuję zapasów, a nie prawie-trupów. Zszedł na środkowy pokład akurat, by usłyszeć o szybkiej ewakuacji. A takiego! Mam coś innego do zrobienia. Olewając to, że inni poruszają się w innym kierunku skierował się do siebie. Wywalił z torby kilka drobiazgów takich jak listewki usztywniające, słabe środki przeciwbólowe itp., by zrobić miejsce na bandaże, odkażacze, kilka kieszonkowych filtrów wody i amunicję. Podbiegł do sejfu i wziął z niego swój cholernie drogi nóż taktyczny, mogący podobno wytrzymać wybuch statku, galwanizowany, z tytanu, całkowicie stworzony ręcznie, z piękną linią ostrza i piłki do drewna, o wygodnej rękojeści. Z namaszczeniem założył pasek z nożem w skórzanej pochwie. Wyjął też nie mniej drogi pistolet elektromagnetyczny - broń tak nieprzydatną, aż cholera może wziąć człowieka, ale piękną w swoim wyglądzie jednolitej bryły. Ale miał on tą zaletę, że jeśli już się go wyciągnęło, to strzelał prawie z prędkością karabinu maszynowego, a pocisk miał siłę pocisku z konwencjonalnego karabinu snajperskiego. Niby dwie rzeczy, a wydał na nie tyle, ile zarabiał w ciągu roku, co kosztowało go dwa lata wyrzeczeń, ale gdy je ujrzał od razu ich zapragnął i w ciągu tych lat nie miał nawet chwili zwątpienia. Opasł się pasem od ładownicy z magazynkami do obu pistoletów i przesunął go na plecy. Spojrzał się jeszcze raz na gabinet, utrzymując równowagę na drgającym pokładzie dzięki oparciu się o ścianę. Sądził, że ma wszystko. Torbę z najważniejszymi przedmiotami, swoje skarby. Ale nadal coś mu nie pasowało. Spojrzał się w bok. W końcu wiedział co - na wieszaku wisiało ubranie polowe, a obok leżały wysokie buty pamiętające jego służbę w wojsku. Wiedział, że teraz ma nóż na gardle. Ubranie przewiesił przez torbę, a buty, dość ciężkie, jak zauważył, zawiesił na szyi. Tak objuczony wybiegł. Czuł się prawie jak w wojsku - prawie, bo zamiast plecaka miał torbę.
  7. Joseph nadal poszukiwał czegokolwiek. Miał pecha. Jedyne, co znalazł, to trochę smacznych jagód. Żołądek chętnie je przyjął. Nie umiał powiedzieć, czy to dobry humor, czy posiłek miał w sobie magię, czy po prostu chodziło o najedzenie, ale poczuł się jeszcze lepiej. Może mógłby nawet pobiec ciut dalej niż kilka metrów truchtem. Miał pecha. Rozmyślając nad tym zahaczył o wystający korzeń i upadł, ledwie zdążając uchronić twarz. Próbując wstać usłyszał cichy trzask gałęzi, jakby ktoś nadchodził z oddali. I przeczuwał, że tak jest, więc szybko znalazł krzaczek i ukrył się pod nim. Chciał wiedzieć, czy to przypadkiem nie jest sojusznik.
  8. Jone zwrócił uwagę hybrydy lekką trącając ją w ramię. -Słuchaj, czy ktoś odpowie - Odchrząknął i zwrócił się w stronę korytarza. - Jest tu ktoś ranny! - krzyknął najgłośniej, jak umiał.
  9. Jason niechętnie wstał od czyszczonej broni i zaczął poszukiwania swojej podkomendnej. Kierował się zasadą, że skoro był problem z wampirem, to wampir najlepiej sobie z nim poradzi. Wychodząc złapał jeszcze za magazynek dla Susan z srebrnymi pociskami. Sądził, że może jej się przydać. Po jakimś czasie ją znalazł. -Susan, idź na strych. Pani Domu powiedziała, że spotkała tam nieznanego wampira. Trzymaj - Podał jej magazynek z srebrnymi pociskami. - Wiesz co to jest - Nie martwił się, że wampirzyca oparzy się pociskami gdyby jej wypadły - łuska nie była rzeczą, która była warta pokrycia szlachetnym kruszcem.
  10. Jason po śniadaniu zszedł do swojego pomieszczenia. Upewniwszy się, że nikt nie idzie do niego otworzył kryjówkę i wyjął swój ulubiony album. Usiadł na ziemi obok szafki i przejrzał go całego. Gdy skończył odłożył go na miejsce, stanął przy sofie i rozejrzał się dookoła. Zdjął Browninga M2 z stojaka i usiadł z nim przy stole zatracając się w czyszczeniu zakurzonej broni.
  11. Zdezorientowany Magic Ash pokręcił głową dookoła siebie. Nic. Widział tylko czerń, jakby ktoś zarzucił na niego całun ciemności. Gdyby miał bijące serce to zaczęłoby ono teraz bić szybciej, Ale jego serce nie biło, a magia utrzymywała ciało w świeżości. Ale i tak słyszał symptom strachu - cichy pisk w zmyśle słuchu. Nie widział zbyt wiele. Chciał magią wzmocnić wzrok, ale stało się coś nieoczekiwanego - pojawiło się oślepiające światło. Magią zmniejszył światło jakiego docierało do jego oczu. Nadal nie widział zbyt wiele z szczegółów pomieszczenia. Ale ujrzał współtowarzyszy niedoli: pręgowanego burego kota; czarnego jednorożca w wieku średnim; podmieńca; ropuchę albo żabę, nie umiał określić; kolejnego jednorożca, białą sowę, kolejnego, tym razem całkowicie czarnego, kota. -Witajcie w Domu Wiedźmy - rozległo się nie wiadomo skąd. Zaczął wykonywać czar zlokalizowania źródła magii, ale zawiódł - zaczął za późno. Złożył czar wiele za późno. -Czekaj! - wykrzyczał do pustki. - Kim ty jesteś? Dlaczego jesteśmy zamknięci?
  12. Jason delikatnie odsunął posiadające zdolność mówienia zwierze od siebie. Dopiero po fakcie zdał sobie sprawę z tego, że ma ono inteligencję równą człowiekowi. Szlag. Czemu musiały trafić się tu gadające futrzaki? Westchnął. -Mogę najpierw zjeść? - powiedział do wilczycy podchodząc do chlebaka. Na szczęście znalazł bułkę, którą od razu zaczął powoli jeść.
  13. Jason otworzył oczy. Nawet nie spoglądał na zegarek - wiedział, że jest pora śniadania. Bo jaki mógłby istnieć inny powód takiego ruchu w kuchni, pod którą mieszkał? Zrzucił z siebie kocyk i zszedł z rozłożonej sofy. Kilka chwil poświęcił na rozciągnięcie się, po czym otworzył jedną z szafek, odrzucił na bok pęczek granatów i wyciągnął świeży podkoszulek. Po zmienieniu ubrania na czyste wziął z półki pustą bandolierę, ładownicę z jednym magazynkiem i Glock'a, który akurat leżał blisko. Wszak był ochroniarzem - musiał pokazać, że jest przygotowany do pracy. Choć z drugiej strony nie raz pokonywał małe oddziały mając tylko do użytku nóż i to, co znalazł. Wyszedł z pokoju i zamknął go na klucz. Nie, żeby się bał o to, że ktoś weźmie stamtąd broń. Bał się, że znajdą coś innego. Zanim wszedł do kuchni zahaczył o łazienkę, by wrzucić do kosza brudną podkoszulkę i ochlapać się wodą dla szybszego dojścia do pełnego obudzenia. W kuchni zastał małe zoo i ogrodniczkę. -Coś mnie minęło? - zapytał się ogółu.
  14. -Imię: Jason -Nazwisko: Smith -Rola: ochroniarz ( no co? Są wilkołaki i wampiry, to musi być ktoś, kto może obronić takie skupisko ludzi. -Wiek:29 lat -Rasa: człowiek -Opis wyglądu lub zdjęcie: Wielki, prawie dwumetrowy mężczyzna o bardzo atletycznej sylwetce, której mogą mu pozazdrościć nawet siłacze. Twarz z ostro zarysowanymi rysami i kilkoma pomniejszymi bliznami. Na głowie włosy które ledwie co można zawiązać w kucyk, co też Jason uczynił. Zazwyczaj ma na sobie ciemny podkoszulek, krótkie spodenki moro oraz pustą bandolierę i ładownicę. Na nogach krótkie glany. Zawsze nienagannie ogolony, co łączy się z nożem, który zazwyczaj ma przy sobie ( wielki czarny nóż taktyczny). -Charakter: Z zewnątrz może się wydawać, że gdyby można było promieniować męskością, to przy Jasonie innym przedstawicielom płci mniej pięknej zaczynają szybciej rosnąć włosy na brodzie i klacie, ale taki jest tylko z zewnątrz. Wewnątrz Jason jest bardzo czułą i delikatną osobą która u siebie w pomieszczeniu ( bo pokojem tego nazwać nie można ) ukryte albumy z kotkami i kwiatkami. Pokój:
  15. Ohmowe Ciastko

    Wojna - Sombra kontra my!

    Ech, zapomniałem tutaj spojrzeć. 4 ludzi ( teraz w formie kucy ) - magów.
  16. Ohmowe Ciastko

    Equestria w Ogniu

    Kapi, na pewno nadal pamiętasz obsługę Docs'a. Wrzuć to do folderu, udostępnij i podziel się link'iem. ( Ach, nie ma to jak dawać emotkę całkowicie nie pasującą do tonu wypowiedzi ) EDIT Poza tym trzeba mieć jakąś wiedzę o świecie chcąc zrobić epicką KP.
  17. Palnąłem się kopytem w czoło. Ty kretynie, przecież nie po to malowałem się, by teraz jeszcze zmieniać fryzurę. Z pieniędzmi i bronią zacząłem szukać kluczy. Nie chciałem, by jakiś złodziej uznał mieszkanie Kate za wspaniałą okazję.
  18. -A kto go tam wie. Ja się znam na leczeniu, a nie jakiś cholernych statkach - odpowiedział Jone. - Jak czuły masz słuch? - zapytał się nagle.
  19. -No co? - spojrzałem się na nich. - Najpierw opowiadają mi, że istnieją. Potem mówią, że to tylko bajki i bym przestał im wierzyć. - Wskazałem na Rodriguez'a. - Aż w końcu dorosłemu mi mówią, że jednak istnieją. I czemu mam teraz wierzyć? -Podniosłem rękę, ale zaraz potem ją rozluźniłem.- A teraz o czym opowiecie? O ziemi nie skażonej wybuchami? Chyba za dużo tych bajek jak dla mnie. Nie wymyśliłem niczego innego i wątpiłem, bym nawet na trzeźwo z mentatami nie wymyśliłbym niczego lepszego.
  20. (Czekaj, czy Black był wtedy pod ziemią w przebraniu? Bo nie pamiętam.)
  21. Ciastko szybko wzmocnił magią swój wzrok. Zauważył, że tuż przed trafieniem Zmara zasłania wzrok dłonią. Pfff, skoro nie ma powiek musi sobie jakoś radzić. Ach, ciekawe czy wie, że ten czar ma tylko efekt wizualny, czy po prostu nie sądził, że na dzień dobry zrobię coś potężnego? Kto go tam wie? Na swoim poprzednim pojedynku nie był za normalny. No i ciekawe, kiedy ściągnie tu tego Vlad’a? Zmara powoli opuścił dłoń. Dzięki magii wzmacniającej wzrok Ciastko zauważył, że nie dość, iż jego adwersarz sprawił sobie powieki, to jeszcze zmienił barwę oczu na intensywną czerwień. Zmara odsunął się kilkoma krokami od Piekielnego Ciastka. Ciastko z delikatną radością usłyszał, że przeciwnik zna się na walce. Szczerze nie oczekiwał, że będzie miał szczęście trafić na maga tak samo jak on lubiącego czasami spojrzeć się przeciwnikowi w oczy z odległości kroku bądź dwóch, zależnie od długości broni, jakimi się posługiwali. I myślał tak przez krótką chwilę, aż Zmara popsuł wszystko wyciągając z rękawa anachroniczny, ale dość sporego kalibru pistolet skałkowy. -Paktujemy? – wykrzyczał jego przeciwnik z ponownie fioletowymi oczyma, ale jednocześnie naciskając spust. Cholera! Magia, wzmocnić ciało! Pomyślał lekko bez składu. Ale na szczęście zadziałało. Czar, na którego podstawową formę pozwolił mu ornament, zaczął działać; Czar, którego pierwotnym zamysłem była ochrona przed szermierzami i czarami lecącymi powoli z czasów, gdy Ciastko nie spotykał już broni tak przestarzałej jak pistolet Zmary okazał się dawać Ciastku dwie, może trzy sekundy na reakcję, czyli jakieś ćwierć dla normalnego człowieka. Przypalony ważył się nawet sądzić, że teraz jego ciało może wytrzymać taki pocisk, płacąc za trafienie tylko dużym siniakiem, ale nie sądził, by ubranie też wytrzymało. Poprawił dłoń na rękojeści. Miał zamiar spróbować odbić pociski. Ale nie spodziewał się, że zmysł magiczny wykryje coś na wzór telekinezy w pobliżu kołków przed Zmarą i tuż za nim. Nawet nie musiał myśleć – wiedział, że to też kołki. Zaklął szpetnie w myślach – kule i kołki lecące na niego z różnymi prędkościami nie były dla Ciastka powodem do radości. Ale jakoś musiał je odbić – ornamenty nie przewidywały na razie teleportacji poza obszar, który mógł być rażony niecelnym pociskiem obu typów. Przypalony zrobił w głowie szybką inwentaryzację. Granat-tarcza! Wzruszył się delikatnie. IBM, kocham cię! A myślałem, że nie lubisz miłości człowiek-komputer. Usłyszał w głowie sceptyczny, ale rozbawiony głos. IBM, won z mojej głowy! Ale już! Poczuł, że obca obecność znikła. W większości. A więc pozostałeś na podsłuchu? Żadnej odpowiedzi. Szlag, pociski! Nawet nie spojrzał się na granat, który pojawił się w jego dłoni, tylko od razu ruchem dłoni rzucił go pod siebie i skulił się. Zauważył, jak wszystkie pociski uderzając w barierę powodują rozjaśnienie sześciokątnych płytek, w które trafiają. Kilka kul z pistoletu otarło się o płytki na górze. Już sekundę po tym Ciastko stał wyprostowany, z lekko osłabioną ręką i naładowanym granatem „w płaszczu”. Oglądał, jak Zmara czyni dłońmi skomplikowane znaki, by potem wbić je w ziemię. Delikatnie zachwiał się gdy z ziemi przy ścianach wyrastała piątka piedestałów. Na szczycie jednego z nich była kryształowa kula. Co to? Pięciokąt czy pentagram? Ta niewiedza lekko zdenerwowała Ciastko. Widział setki, jeśli nie tysiące rodzajów magii, ale nie często spotykał się z takimi, które tworzyły coś niebojowego w ilości kilku sztuk nie łącząc tego. A jak się spotykał, to zazwyczaj tych tworów było bardzo wiele, a nie pięć przy ścianach. Skupił się na kuli. Zaklął na swoją słabość. Mógłby stworzyć silniejszą siatkę ornamentów, ale obiecał sobie, że będzie rozwijał ją razem z kolejnymi etapami turnieju, w zależności od tego, do którego dojdzie. Ale był dobrej myśli i wierzył, że zdąży zaprezentować wysoki poziom umiejętności magicznych. Szlag, skup się na kuli! Te słowa przywróciły go do świata. Niestety, przez kilka uderzeń serca nie zdołał się niczego o niej dowiedzieć. Od czasu do czasu tworzyła ona niewielkie wyładowania, ale to niczego nie mówiło. Sam także często był źródłem takich wyładowań gdy nie mógł kontrolować swojej magii. Wziął pod uwagę taką możliwość. Wniosek mógł być jeden – kula jest w istocie pojemnikiem zawierającym potężną magię. Ale tylko jeśli kula powoduje wyładowania z tego samego powodu co on. A wiedział, że mogła być jeszcze nieszczelna; że mogła być zaczarowana, by tak robić; że w istocie jest akumulatorem z nieszczelnym układem niewiadomego efektu. Ciasko zaklął szpetnie – nie lubił być tak niedoinformowanym. Zaklął drugi raz, gdy ponownie zdał sobie sprawę z tego, że teraz jest czas, gdy jakby błądzi w labiryncie; że musi sprytem i inteligencją z dużą dozą szczęścia znaleźć wyjście, a nie zdolnością czytania mapy i umiejętnością znajdowania najkrótszej drogi. Stracił wątek rozmyślań, gdy Zmara zaczął zdejmować płaszcz. Nie spodziewał się, że oponent zawiesi go w powietrzu jakby na niewidzialnym wieszaku. A tym bardziej nie spodziewał się, że ręka adwersarza zniknie wewnątrz płaszcza, by po chwili wrócić, trzymając w dłoni kosę o dwóch ostrzach wyglądającą jak dzieło jakiegoś dziwnego artysty, który tworzyć coś z dwiema identycznym połowami, którą jedną maluje na czarno, a drugą na biało. Co ciekawe broń miała na końcu łańcuch, który był przytwierdzony do rękawicy, która pojawiła się na dłoni Zmary. Na Teutatesa, czy on nie chce wypuścić z rąk tej broni, czy umie walczyć z łańcuchem? Na czekoladę całego piekła! Nie, muszę się uspokoić. I chyba zrobić jakieś drzewce. Wyczarować? Spojrzał się chytrze na piedestał za Zmarą. A może i nie. Zmara zaczął mówić. Czyli to może być prawda z tym artystą-dziwakiem. A może i nie? Przecież nie chciał, by Vlad zbezcześcił tą broń. To mogło oznaczać, że jest to jakiś potężny artefakt. Zerknął na swoją broń. Czym jest on teraz? Ach, no tak. Luminous. Mmm, jak popsuje, to powinno zrobić się ostrze z czystej magii. Źle. Może nie zablokować tej białej części. Dobra. Wyobraził sobie miecz, który trzymał w dłoniach. Debiloodporno...Tfu, niezniszczalność. Pomyślał wyobrażając sobie ostrze. Zmara skończył mówić, a Ciastek wiedział, co chce zrobić. -Witaj – Ciastko pomachał patrząc się na broń Zmary. – Ciekawa broń, nie powiem. I pewnie ma długi zasięg – powiedział wymyślając kolejne kroki do teleportacji krokowej. Szybko zwiększył swój refleks do granic możliwości. Za pomocą kilkunastu teleportacji przeniósł się obok jeden z pustych piedestałów. Wiedział, że dla niewprawnego oka cały proces był tak szybki, jakby teleportował się na raz. A jeśli ktoś miał szybki wzrok... niech wiedzą, że może wykonywać takie czary ciurkiem bez zmęczenia. – Sądzę, że też powinienem coś zrobić – Uśmiechnął się dziwnym, smutnym uśmiechem. - Wybacz, ale tylko one nadają się – Wzruszył ramionami i położył na powietrzu przed sobą miecz, który zawisł nieruchomo. Lewą dłoń umieścił kilkanaście centymetrów nad rękojeścią miecza, wnętrzem do dołu, a prawą wystawił przed siebie, jakby chciał coś złapać. Nagle cały piedestał wzniósł się kilkanaście centymetrów do góry i zaczął falować. Falując uformował się w wielki filar skalny, po czym zaczął maleć aż do momentu, gdy zmieścił się do dłoni Ciastka. Mag aż zacisnął zęby, gdy magia utrzymująca twór znikła, a on sam musiał utrzymać w powietrzu tak wielką masę. Zamiana masy w manę. Niezniszczalność. Ciężar znikł jak ręką odjął, a Ciastko odczuł miłą regenerację części magii. I mógł podejrzewać, że raczej nie zdoła połamać swojego tworu. Połączył kamienne drzewce z rękojeścią. Powstała ciekawa broń, której nazwy Ciastko nawet nie znał, ale i tak lubił nią walczyć. Dwa metry długości, z czego ciut ponad metr to ostrze, a reszta to drzewce. Musiał zrobić jeszcze jedną rzecz. Przemiana na formę eteryczną i brak efektu przy kontakcie z moim ciałem. Wyjątek – wewnętrzna część dłoni. Przemiana całej mocy w masę przy dotyku innego maga. -Sądzę, że teraz walka będzie... na takim samym dystansie. – Wbił wzrok w broń przeciwnika. – Ale wybacz i daj mi jeszcze chwilę – Szlag, jak to powiedzieć? Przeklęta dosłowność. Chyba muszę zrobić to w myślach. Opóźnienie efektu – rozpoczęcie działania po odliczeniu do 3. Odcięcie czaru od magii miecza. Ustanowienie połączenia. Przepustowość – tyle, ile akurat potrzeba do zablokowania mocy atakującej. Ustanowienie nowego pustego połączenia. Wypełnienie – magia przeklętej ciemności. Brak efektów wzajemnego sąsiedztwa. Jeden, dwa... Przyłożył dłoń do ostrza. - Dualistic - ...trzy. Ostrze się zmieniło. Wcześniej skrzyło, a teraz po części zdawał się pokryty cieniem. Układ jasność-cień falował, jakby był żywy. Kurcze, fajnie to zadziałało. Muszę pamiętać o tym. – Oto moja broń, Dualistic. Twoja kosa to w połowie światłość, a w połowie cień. Moja łączy obie te natury utrzymując je w pokoju – powiedział z lekką zuchwałością, którą maskował to, iż nie ma pojęcia, jak będzie działała magia w mieczu. – Ale niech teraz przemówi za nas nasza broń! – Dobre. Muszę to gdzieś zapisać. Kilkukrotnie teleportował się w stronę Zmary. Po ostatniej był już dwa metry od oponenta. Wyskok. Chwila lotu i poprawienie ułożenia broni. Wylądował, jednocześnie zaczynając obrót. Wystawił ostrze tak, by odbiło broń przeciwnika. Ale to była tylko część ataku. Umiejętnie balansując wystawił nogę tak, by za chwilę kopnęła Zmarę w bruch.
  22. Na zad Celestii! Tyle lat żyłem w tym mieście, a nawet nie wiem przy której części miasta obozowałem. Thermala wiele kosztowało, by nie dać po sobie poznać swojej złości. Resztę możliwości umysłu przeznaczał na przypomnienie sobie czegokolwiek, co go naprowadzi. Przecież nie raz widział mapy i plany miasta. Na pewno coś zapamiętał. I może cześć tej wiedzy przyda mu się teraz.
  23. Ja mam pomysł, choć w ogóle mnie ten regulamin nie dotyczy . W punkcie 6 można zmienić minusowe PD na "krytyczne niepowodzenia". Próbujesz otworzyć drzwi? Ups, wyrwałeś je razem z zawiasami i kawałkiem ściany, który cię przygniótł.
  24. Imię: Magic Ash Rasa: Popiół Wiek: I tą urną sprawiłaś, że pomyślałem o takiej postaci: sam nawet nie wie ile. Wie tylko, że bardzo długo. Wygląd: (Obecne ciało, które podebrał) Młody jednoróg płci męskiej. Zielona sierść, niebieskie włosy oraz wielka szrama przez szyję aż do grzywy ( ochydna, to ona zabiła poprzedniego właściciela ciała ) Charakter: A jaka może być kupka popiołu? A tak naprawdę raduje się każdą chwilą, zawsze chce działać na 100%, choć prawdę mówiąc do tego stanu doprowadziło zachowanie zakrawające na melancholię. Zajęcie: Wędrowny mag-trup. Historia: Za górami, za lasami żył sobie może nie od razu jakiś potężny, choć też nie słaby, ale mądry jednorożec. Tym, co wyróżniało go od innych było to, że jego imię zostało mu nadane przez czarnoksiężnika będącego po jego narodzinach w miasteczku. Przez całe życie nie rozumiał sensu swojego imienia, choć do tworzenia popiołu miał akurat talent, ale objawił się on niekontrolowanymi wybuchami płomieni. Żył sobie dość długo jako uczony mag odkrywający zapomnianą wiedzę i przekazujący ją innym pokoleniom aż zmarło mu się. Na łożu śmierci całkowicie zmienił się w melancholika. Po jakimś czasie obudził się w własnym grobie. Nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w testamencie zapisał, że oczekuje kremacji. I jak zauważył spełniono tą prośbę. Po kilku tygodniach udało mu się wydostać ( nie pytajcie jak, przez znikomą ilość magii w popiołach nie zdołał zaszczepić w duszy tych wspomnień ). Świerze powietrze na powierzchni dodało mu sił. Ale jak udająca kuca kupka popiołu miała cokolwiek zrobić? Ale on miał szczęście. A raczej inny kuc miał nieszczęście - kuc ziemny właśnie został zaatakowany przez mantykorę właśnie na jego oczach ( a raczej kulach magii służących za oczy ). Udało mu się odgonić stworzenie, ale kuc nie zdołał przeżyć. Jakiś cichy głosik w duszy kazał Ash'owi wniknąć do ciała kuca, co też zrobił. Zaskoczyło go, że gdy to zrobił zyskał kontrolę nad ciałem. Takie wnikanie miało tylko jedną wadę - po kilku latach ciało zaczynało się psuć, więc musiał szukać kolejnego nosiciela. Ale od czego są cmentarze? Albo wojny? Przez setki lat podróżował przez Equestrię, nigdzie nie zagrzewając dłużej miejsca, co w jego przypadku oznaczało życie przez kilka lat w jednym mieście i przeprowadzkę przy zmianie ciała. Na początku nienawidził innych i był wybuchowy, przez co zazwyczaj zajmował rolę nielubianego sąsiada. Dopiero lata przemyśleń sprawiły, że otworzył się na inne kuce i zaczął im pomagać. A dzięki magii i przeogromnej wiedzy, na której zdobycie miał aż nadto czasu, na prawdę umiał pomagać. Najnowszy nabytek znalazł jako zbędne resztki z napadu gryfów. Na szczęście kucy było jeszcze kilkoro, których obecnie mniej-żywe gryfy nie zdążyły ruszyć ( to on je uratował ). Upodobania: Lubi czekoladę, zapach książek, pomagać. Nie lubi szpinaku, zapachu starszego, niemytego ciała ( za bardzo przypomina mu, jaki był ), wrednych kucy. Zalety : Nie umrze; umie dużo przetrzymać; umie dowodzić grupą; szeroka wiedza; chętny do działania; dobra pamięć. Wady : Nie umrze; jak zacznie panikować, to na całego. Może lekkie OP, ale proszę zauważyć, że przynajmniej nie robię z niego zbyt wytrzymałego kuca. Będzie się bał jak inni ( a myśli, że te ogromne szpon wystające z szafy i tak nic mu nie zrobią, bo i tak nie żyje nie podziałają przez dłuższy czas, jeśli w ogóle coś zrobią ). Jakby co - ból nadal odczuwa.
  25. Wood zza kartek zauważył, że Sky zatrzymuje się. Gdy pomiędzy nimi nie było żadnego członka drużyny wiedział, że ten chce mu coś powiedzieć. Wbił wzrok w kartki i zmusił się do czytania kolejnych wierszy. Musiał się na tym skupić całkowicie. Kątek oka zauważył, że zrównali się. Zrobił głęboki, ale cichy wdech. Spojrzał się na niego, przesuwając kartki trochę w bok, by widzieć i ogiera, i drogę przed sobą. Całą siłą woli postarał się choć na chwilę odsunąć od siebie strach związany z Sky'em; że ten coś mu zrobi. Prawie mu się udało - patrząc się na niego bał się raczej snu, niż jego. -Jakieś postępy? - zadał mu pytanie spoglądając na kartki. Czując się trochę swobodniej westchnął, po czym speszony wbił wzrok w ziemię. Nie lubił, gdy musiał pokazywać, że zawiódł nadzieje kucy, nawet tych, które chciały go zabić. Choć w tej ostatniej sytuacji był pierwszy raz, więc traktował ją jak inne. Czyli ostatecznie zawiódł oczekiwanie innego kuca. -Niczego - odpowiedział zawiedziony. Kątem oka zauważył, że kopyto Sky'a kieruje się w jego stronę. Wiedział, że nie wyczuje bezpośrednio, gdy ten wysunie z niego swoją broń. I nie zrobił tego bezpośrednio - monitorował, gdzie NIE może sprawdzić struktury swoją magią. On musi pierwszy zaatakować. Zrobił głęboki wdech i napiął mięśnie do uniku. Nie, Sky ponownie położył mu kopyto na ramieniu. Poczuł, że kopyto ma inną temperaturę niż ciało pegaza. Skalpel przyjemnie ciążył w przedniej kieszeni, gotów do kontrataku, ale Wood przeczuwał, że Sky niczego mu nie zrobi. O nie, on musi przeciągnąć na swoją stronę jeszcze tofika. Przedtem nie wykona żadnego ruchu. - Nie martw się, na miejscu zajmiemy się tym wszyscy razem i na pewno to rozszyfrujemy - powiedział, próbując go pocieszyć. Przełknął ślinę i przelotnie spojrzał na jego kopyto, z jakiegoś powodu nie mogąc całkowicie zawierzyć temu, że ogier nie próbuje go zaatakować. O nie! On to zauważył - Zauważyłeś, rozumiem, że nie jestem do końca... Organiczny, tak? - zbił go z pantałyku. Spodziewał się, że tamten zaatakuje go za to, że on odkrył jego sekret. A Sky tylko zapytał się, czy jest zdziwiony. Skup się i odpowiedz mu, Wood. -Trochę mnie zadziwiło - zaczął delikatnie, starając się nie powiedzieć za wiele -, że to kopyto wydaje inne odgłosy przy chodzie i jest ciut zimniejsze, ale myślałem, że to drażliwy temat - uznał, że taka odpowiedź będzie najlepsza. Nie pokazywała wiele jego umiejętności Sky'owi i jednocześnie powinna pośrednio pokazać, że sam nie jest zdolny do ataku na innego kuca. Miał nadzieję, że Sky uzna go za tak słabego, że w razie ataku nie będzie się starał i pozwoli uniknąć mu ciosu i kontratakować, zanim pegaz zrozumie, że jednak może walczyć. Udawaj miernotę, to jest dobry pomysł. I nie sprzeczny z tym, co o tobie myślą. Tak, tak powinienem robić. Sky uśmiechnął się do niego lekko. Spojrzał się w jego stronę. - Bardziej niezręczny niż drażliwy. I nie dla mnie, a dla innych - odpowiedział pogodnie i wzruszył ramionami. - W końcu za co i na kogo miałbym się obrażać? Na to że praca w Gwardii bywa czasem niebezpieczna? Na ciebie że nie jesteś głupi i spostrzegłeś żem trójnóg? - uniósł brew. Wood trochę się zakłopotał. Nie, on nic mi nie zrobi. Muszę sobie powtarzać, że nic mi nie zrobi. Nic. Spojrzał na niego, uśmiechając się szeroko. Dla Wood'a był to za szeroki uśmiech. Ale wiedział, że nie może tego po sobie pokazać. -Nikt pewnie nie mówił, że służba będzie bezpieczna, co nie? - zapytał się nieśmiale. Musisz upewnić ich obraz o sobie. Ale muszę trochę się na nich otworzyć. Nie mogą pomyśleć, że ich unikam. I pamiętać, że wśród pacjentów pewnie mnie nie zaatakuje. Cisza po zadaniu pytania przedłużała się. To była tylko sekunda, lecz dla Wood'a ciągnęła się ona przez godziny. O Bogini, nic nie mówi. Ale dlaczego nadal się uśmiecha. Chyba powinien zrobić jakąś zamyśloną minę. I tak rozmyślając na chwilę spojrzał w oczy ogiera. Poczuł się, jakby pegaz samym wzrokiem zaglądał wewnątrz jego jestestwa. Nie, nie mogę pokazać, że się go boję. Niczym. On mi nic nie zrobi. Tak, tych pacjentów jest coraz więcej, więc coraz pewniejsze jest, że nic mi nie zrobi. Nic. Ale muszę zacząć zachowywać się naturalnie. Nie może niczego podejrzewać. Tak. Niczego mi nie zrobi prócz próby zabicia mnie. Muszę myśleć, jakby był moim przyjacielem. Tak, jakby był moim przyjacielem, który w każdym momencie może mnie uderzyć. Prawie jak z Iron'em, tylko że Iron robił to dla zabawy, a on mnie zabije. - "Bezpieczna" - po kilku sekundach zakończył ciszę. - Jeśli cię to zaciekawi, to byłem tak zdolny że straciłem nogę jeszcze podczas szkolenia - Pokręcił głową. - na szczęście pomogło mi to nabrać nieco rozumu i to - Ponownie spojrzał się na Wood'a, wskazując opaskę na oku. - znacznie trudniej było mi odebrać. -Szkoda że tak się stało - powiedział współczując ogierowi. Tak, to jest to! Ale coś mu nie pasowało. Widział coś, czego nie powinien widzieć. Nie mogąc znaleźć tego przed sobą odwrócił się. Wszak przez jakiś czas kątek oka oglądał korytarz za sobą, patrząc w stronę Sky'a. Nic. Pielęgniarki, pacjenci, ściany - nic, co powinno wzbudzić jego strach. Dopiero wracając wzrokiem zauważył ją - seledynową pielęgniarkę. Ale ona poszła w przeciwną stronę. Dlaczego ona tu jest? Poczuł dreszcz. Bogini, a jeśli świadomość nas pilnuje? Przecież starałem się dobrze grać. NIE! Weź się w garść i nie gap się na nią. Musisz udawać brak strachu. Może po prostu musiała coś wziąć? Tak, po prostu musiała coś wziąć. Na szczęście spostrzeżenie, że skręcili wyrwało go z tych rozmyślań. Już chciał to zauważyć, ale poczuł coś dziwnego. Tak jakby widział ponownie jakiś przedmiot i czuł, że dwa elementy zostały zamienione miejscami, bez szkód dla efektu działania, ale jednak. Nie umiał sprecyzować, skąd przyszło to uczucie. Wiedział tylko tyle, że jego centrum było daleko. Czyżbym powoli zaczynał być szalony? Nie, muszę wziąć się w garść. Nie mogę teraz stracić przejrzystości umysłu. Złe myśli won! Skupił się ponownie. -No już na miejscu - powiedział z nieukrywaną, choć delikatną radością. W końcu mógł trochę odetchnąć. Nie było trudno wmówić sobie, że Sky jest podobny do Iron'a. Musiał tylko pamiętać, że jak Iron go atakuje, to tylko unika ciosu, a jak Sky to także magią używa skalpela do obrony. Tak, to chyba będzie lepsze. W końcu mógł odetchnąć czując mniejszy ciężar na sercu. Korytarz przed dyżurką był znacznie szerszy od innych. Przy jednej ścian były ścianki działowe sięgające torsu Wood’a, za którą był tylko personel. Ogier uznał, że ścianka oddziela część ogólno dostępną od tej tylko dla personelu. Na drugiej ścianie były tylko okna, a za nimi ponure matowe pola oblewane kroplami jednostajnego deszczu. Obraz idealnie pasował do dramatu w szpitalu. Wood pewnie zaśmiałby się lekko widząc, jak bardzo sen dopasował się do tematu, ale nawet tego nie zauważył przez strach. W nozdrza ogiera uderzył zapach mocnej kawy. Od razu gdy pomyślał o kawce zaczął czuć odrobinę więcej sił. Nie wiedział, co to znaczy. Nie za często pił kawę, ale może już jest w tym punkcie, że zapach dodaje mu energii. A może sama myśl o kawie spowodowała ten efekt. Była też jeszcze jedna możliwość – zapach podziałał jak kawa przez podświadome myśli. Myśli, które miały efekt na kształt snu. Ale Wood wiedział, że takie myśli mu zbyt nie pomogą. Skoro teraz mogły zadziałać, to co się stanie, jeśli Sky się na niego rzuci? Przecież mogą skoncentrować się na przewadze pegaza, a wtedy on będzie jeszcze słabszy, a pegaz nawet nie zauważy, jak stanie się silniejszy. Co ja robię? Jeszcze sam zwiększę mu siłę. Muszę się uspokoić. W takim tłoku nie zaatakuje mnie. Pegaz podszedł do ławek ciągnących się przy ścianie z oknem. Wyjrzał przez nie, jakby coś oceniał. On się nas nie boi. Czy jest aż tak pewien swoich sił? O Boginie, on naprawdę musi być silny. I dobry. Dobry w zabijaniu. Nie, muszę myśleć o czymś dobrym. Nie zaatakuje mnie przy takiej ilości świadków. Nie zrobi tego. Też musi się bać podświadomości. Aż tak dobry na pewno nie jest. Skierował się za nim zauważając pewną okazję do radości - nikt nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Tylko tyle, ile daje się nieznajomemu. A nawet mniej, albo po prostu pielęgniarka miała problem z wzrokiem, bo lekko uderzyła go wózkiem wypełnionym lekami. Stanął po lewej stronie pegaza. Ogier przedstawił się źrebakowi, a źrebak mu odpowiedział. Więc Dolton Routt. Czy on będzie tak mądry jak ja? Czy da się omamić obietnicom.... Nie, muszę być spokojny. Jak na razie ja mam największą moc do ucieczki. A to Sky’em zajmie się podświadomość. A te źrebaki nie mają pewnie nawet broni. I niczego nie zrobią w pokoju o ścianach z metalu. W klatce. -Wood Iron – rzucił jakby od niechcenia. Może te kuce-twory były osobnymi tworami, ale przecież każdy z nich mógł mieć połączenie z podświadomością szukającą intruzów. Nie mógł pozwolić by na choć chwilę wyjść z roli, którą nieroztropnie stworzył. - Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę – powiedział Sky do niego. Bez słowa sprzeciwu podał pegazowi kartki. Jeśli będzie mnie chciał zaatakować będzie musiał coś zrobić z tymi kartkami. I niech sam się męczy z tym szyfrem. To była jego pierwsza radosna myśl od jakiegoś czasu, czego nie zauważył. Pegazowi nie podobało się to, co czytał. A jakimś klaczom coś nie podobało się w pegazie. Gdyby nie to, to nie patrzyłyby się tak na niego. On nas wszystkich pozabija! Jak nie własnymi kopytami, to swoją głupotą. Ale muszę być dobrej myśli. Na mnie nie zwraca uwagi. - Drużyno – powiedział patrząc w jakiś punkt z pogodną twarzą, ale stanowczym głosem. Nawet się na niego nie patrzył! To nie miał być atak! - chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie – Nie zrozumiał, o co chodzi pegazowi. Nie reagować? Na co? Że zacznie mordować? Pegaz przełożył dokumenty i prawym kopytem zdjął czepek. Wood kątem oka zauważył, że nie spowodowało to niczego. Zaczął czegoś szukać językiem w ustach. Poczuł ruch przy kopycie pegaza. Coś się działo z jego protezą. Pozabija nas! Ale czym? Jego kopyto zaczęło przemieniać się w coś podobnego do łap gryfa. Z szponami. Nie pozwolę! Złapał magią za skalpel w kieszeni. Teraz tylko czekał, by w momencie ataku samemu zadać cięcie. Poczuł krople zimnego potu na czole. Nic takiego się nie stało. Pegaz po prostu zaczął dłubać nimi w zębach. W zębach! Pot na czole dawał nieznośne uczucie. Przestraszony Wood magią wyciągnął maseczkę z kieszeni i wytarł nią pot z czoła. Spojrzał się na mokrą maseczkę i na uderzenie serca zamarł, a świat przestał mieć znaczenie. Przecież maseczka była w chloroformie! O Bogini, zaraz usnę! Poczuł się słabo. Usłyszał uderzenie serca. Nadal patrzył się na kawałek materiału przed sobą. Nogi się pod nim uginały i najwyższym wysiłkiem psychicznym zmuszał je do utrzymywania ciągle tej samej pozycji. Ale nie czuł się sennie. Szybko otrząsnął się, a świat snu powrócił. Jeszcze raz otarł czoło, czując, że balansuje na cienkiej linie, po czym schował maseczkę do kieszeni. Wsłuchał się w siebie magią. Serce biło mu szybko. To musiało trwać ułamek sekundy. Tak, tylko ułamek. - Nie przyzwyczaili się jeszcze, że czasem używam mojego podręcznego skalpela poza salą – w jego głosie wyczuł drobną dezaprobatę, po czym ogier dalej zaczął dłubać sobie w ustach. Po jakimś czasie, który dla Wood’a trwał prawie godzinę, pegaz wyciągnął z ust ostrza - A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? – w jego głosie wyczuł pretensję. Otrząśnij się. Dobra moja! On nie sądzi, że coś możemy mu zrobić. Gdyby myślał inaczej to nie pokazywałby tych gadżetów. Nie sądzi, że ktokolwiek z nas przeciwstawi się mu. Czyli nie bierze mnie na poważnie. Czyli istnieje dla mnie szansa. Może nie zaatakuje mnie pełnią możliwości. Ciągle czytał treść kartki, ale nadal nie zmieniał ponownie kopyta. Przez pierwsze kilkadziesiąt sekund Wood nie zauważył, że jego oddech jest bardzo płytki. Od razu zmusił się do spokojniejszego zachowania. Po kilku powtórzeniach przestał kontrolować płuca. Czuł, że pracują normalnie. Uczucie głębokiego i spokojnego oddechu pozwoliło mu się uspokoić. Ale nadal bał się. Tylko teraz ten strach był trochę mniejszy. Sky wyjął coś z przedniej kieszeni. Plakietka z twarzą, imieniem i stopniem. Pokazując znalezisko kazał im sprawdzić, czy nie mają podobnych. Wood magią przeszukał przednią lewą kieszeń. Gdy wyciągnął laminowaną plakietkę oniemiał. Ale przecież wcześniej jej nie było. Boginie, co tu się dzieje? Może to ta mała? On jej kazał je umieścić w kieszeniach. Od teraz ona jest takim samym wrogiem jak on. Boginie, wszyscy mogą być przeciwko mnie. W śnie był doktorem kardiochirurgii. Uczuł ukłucie zazdrości... i strachu gdy zobaczył, że Sky i Gray są habilitowanymi doktorami. O Bogini, oni trzymają razem i są habilitowani. Może Oczko także jest habilitowana? Ale to by oznaczało, że .... sen pokazuje, kto jest najsilniejszy. Czyli jestem słaby. Nie, to znaczy, że podświadomość także mnie nie docenia. Czyli ona także nie sądzi, że cokolwiek mogę zrobić. I nie mogę nawet pomyśleć, że naprawdę nie mogę. W pewnym momencie pegaz i klaczka nachylili się do siebie i wymienili z sobą kilka zdań. Wood nie słyszał ich za dobrze. Za... Muszę się uspokoić. Tutaj mnie nie zabiją. Raczej. - Do męskiej ubikacji, już! – powiedział pegaz tonem nie znoszącym sprzeciwu. Spokojnym krokiem, unikając wózków i innych przeszkód skierował się do łazienki. To on będzie wcześniej wiedział jak wygląda tamto miejsce. Ale tam będzie mniej kucy. Podświadomość później zauważy, że coś zrobił. Ale ja też będę mógł więcej. Może podświadomość później się zorientuje, że Sky to morderca...ale jeśli uda mi się... nie, o czym ja myślę? Muszę się uspokoić. Nie mogę manipulować snem. Tylko jeśli nie będzie innej możliwości. Routt miał bliżej, więc doszedł pierwszy. Wood na kilka kroków od drzwi zauważył, że źrebak... chodzi jakoś dziwnie. Jego ruchy były jakby lżejsze czy coś koło tego. Jakby dużo biegał. Młody pchnął drzwi. Wood przeszedł za nim. Łazienka jak łazienka. Na jednej ścianie w równych odległościach wisiały umywalki, a po drugiej stronie stało kilka kabin. Najzwyklejsza łazienka. Po kryjomu otworzył za pomocą magii buteleczkę. Przez chwilę nic nie zrobił. Skoro zniknęła... wróć, musiała wyparować. Może ten chloroform jest aż tak lotny? Przecież spirytus też szybko paruje. Może to o to chodzi? No cóż, muszę zrobić to inaczej. Ale jak? Zamknął buteleczkę. Czyli maseczka przestała być prostą defensywą. Chyba że zdoła zamoczyć maseczkę podczas uniku. A w to wątpił. Po jakimś czasie wszedł pegaz z lekko krwawiącą klaczką. A raczej Sky wszedł, a Gray została wepchnięta przez niego do środka. Pegaz od razu zablokował drzwi za pomocą butli. Gdy skończył sięgnął łapą do lekko świecącej kieszeni. Wyjął Lucidę, z której bił silny biały blask i lekkie ciepło. Puścił ją, ale ona nadal wisiała w powietrzu. Przekaz nie był zbyt optymistyczny. Cerates też nie zrobiła zbyt wiele. Po ucichnięciu gwiazda od razu przygasła. Sky przez krótką chwilę stał zamyślony. O czym on myśli? I dlaczego tamten kuc nazwał go sierżantem? Przecież Księżniczka Luna nie mówiła, że jest nim. Przez chwilę stał. Najbardziej logiczna odpowiedź nadeszła sama. Oni się znają! Czyli Cerates także jest mi wroga. Sky skierował się do apteczki, wiszącej przy jednej z umywalek po zauważeniu, że klaczka nadal krwawi. Wood przez to musiał zrobić krok w tył, by zejść z drogi pegazowi. Gdy tamten stał na wyciągnięcie swoich szponów Wood ciągle był gotowy do uniku. Nie mógł sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi. Na szczęście tamten nic nie zrobił. Po prostu poszedł dalej. Wyjmując środki na chwilę zamarł. Wood zauważył, że na butelce coś było napisane. Ale żeby przestraszyć żołnierza? Pegaz szybko się otrząsł i zamknął apteczkę, po czym opatrzył klaczkę. Ale dlaczego mówił do niej jak do kilkorga kuców? I dlaczego teraz Gray mówiła takim dziwnym tonem? Musiał się dowiedzieć o co chodzi. Przy okazji klaczka zemdlała. Sky ułożył ją tak, jak Wood nauczył się na zajęciach z pierwszej pomocy. Wood nie rozumiał, dlaczego ją szył. Sam także wielokrotnie był ranny, a i większe rany zostawiał same sobie. Pomijając to, że było to spowodowane strachem przed igłami, a rany często trzeba było pokrywać antybiotykiem. Nadal stał w lekkim oddaleniu, gdy Sky skończył zabieg i porozmawiał z źrebakiem. Źrebak był kurierem, a Sky widocznie próbował sprawić, by przeszedł na jego stronę. Może Temperis nie będzie chciała mnie zabić? Sky dokończył opatrywanie Gray i wyjął Lucidę. Po co? Zrozumiał dopiero gdy ogier zaczął próbować użyć gwiazdy do odnalezienia Oczko. Ale dlaczego gwiazda nie gaśnie gdy dotyka ją szponami? Czyżby... a więc nasze moce snu są ponad magią. Ale jak użyję Architekta, gdy będzie mnie atakował? Ale dlaczego chce jej szukać? Może ma zamiar coś mi zrobić? A skoro jest żołnierzem. Nie, żołnierze uczą się walczyć z innymi żołnierzami. Może nie będzie umiał walczyć z kucem uzbrojonym tylko w skalpel. A poza tym on sądzi, że nawet go nie mam. No tak! Nie wie, że mam skalpel! Nie wie! Yyyyyyeeeeeaaaaaa! Wiele sił kosztowało go, by nie pokazać swojej radości. I jeszcze ta mizerna wartość bojowa. On nie bierze nas na poważnie. Uważa za słabeuszy. Gdy skończył przekaz zwrotny wypuścił gwiazdę, która uniosła się pod sufit. Tylko jak miałbym przeszkodzić w poszukiwaniach Oczko? Jeśli powiem coś teraz... na pewno pomyśli, że chcę sabotować jego działania. Nie, muszę udawać, że też tego chcę. I szukać okazji, by zmusić ich do czegoś innego. Dopiero po chwili przemyślał końcówkę wiadomości. A więc naprawdę znają się. Sky podszedł do Gray i odciął jej ogon. Wood’a zaciekawiło co jeszcze może ta proteza. I chyba znalazł sposób by odpowiedzieć na pytanie. Magią zaczął sprawdzać strukturę protezy. Jak się spodziewał widział pustkę. Antymagia. Skupił się jeszcze bardziej. Przecież nie może być ona idealnie szczelna. Musi mieć jakieś mikroskopijne dziurki. A on dzięki nim sprawdzi, jak wyglądają blokowane przestrzenie od środka. Może coś odkryje? Wiedza to także siła. Sky nie ma jej. A on będzie ją posiadał. I wtedy, choć pegaz nie będzie o tym wiedział, będą równymi przeciwnikami. Nic. Skupił się i nic. Normalnie teraz mógłby składać zegarek patrząc na drugi zamknięty. Ale nic. Wiedział, że nie pozna lepiej protezy. Nie miało sensu więcej skupienia. Przecież składu cząsteczkowego nie pozna. W międzyczasie Sky oblał Routt’a, który własnym ciałem zasłonił omdlałą Gray. Pegaz stanął tak, by pokazać młodemu swoją wyższość. I odsłonił się! Gdyby chciał... mógłby ciąć w szyję. Albo w jakieś ścięgno na nodze. Jeśli by zdążył to unieruchomiłby pegaza. Tamten mógłby tylko latać. - A więc twierdzisz, że lepiej będzie cackać się z nią i liczyć uprzejmie, że nasi wrogowie będą robić to samo? – Wood, nie widząc oka pegaza, i tak wiedział, że nie wyraża ono nic dobrego. - Że lepiej pozwolić jej się potykać podczas ewentualnej ucieczki, a w dodatku nieść ją na grzbiecie jeśli "wstawaj kochana" jej nie wybudzi? Routt zadarł wysoko głowę, jakby nie bał się pegaza. - Może prosty przykład pozwoli ci pokazać co myślę – rzekł, a jego ton był bardzo poważny - Ratowanie Świata? Ona najpewniej nie wychodzi z domu po 20 i nigdy nie miała w rękach czegoś w stylu broni, a już na pewno nigdy nie zrobiła komuś umyślnie dużej krzywdy. Jeśli wepchniesz ją w swój twardy, męski świat będzie jak z ciastem. Na 3000 stopni przez 3 minuty to nie to samo co na 50 na 2 godziny. Wood zacisnął zęby. Nie wiedział, co zrobi pegaz. To jak na razie była chyba największy okaz niesubordynacji. Był gotowy nie pozwolić, by pegaz zrobił cokolwiek źrebakowi. - Jeśli zrobisz jej coś głupiego, na tym samym poziomie co podwładnemu wojskowemu, gwarantuję, że zapamiętam – źrebak był albo niewiarygodnie odważny, albo niewiarygodnie głupi. Nawet on, dorosły jednorożec bał się go. Sky opadł na kopyta ( i łapę ) . Skinął krótko źrebakowi i jednocześnie pochwalił go i pokazał, że młody się myli. Świetnie, a teraz przeciąga go na swoją stronę. Muszę szybko coś wymyśleć. - A teraz budź ją, zanim ja to zrobię – polecił Sky źrebakowi.
×
×
  • Utwórz nowe...