Była... po części. I nie mszczę się. Po prostu przestałem w niego wierzyć, bo gdyby istniał zareagował by w jakikolwiek sposób.
A niech stracę. Jeśli Bóg nie chce wysłuchać szczerej modlitwy roztrzęsionego, przerażonego, zapłakanego 10 letniego dziecka, które kuli się w kącie ze strachu przed pijanym ojcem, który bije po twarzy matkę, kopie ją po brzuchu... "Bierz nóż, siekierę, co chcesz i na korytarz!" krzyczał do 15 letniego wówczas brata. Nigdy nie prosiłem o wiele. Miałem jedno marzenie, modlitwę, prośbę, którą powtarzałem przy każdej możliwej okazji: "Niech on przestanie pić". Jeśli Bóg istnieje to czy w swoim miłosierdziu nie mógłby podrzucić mu tej jednej jedynej myśli "facet, co ty wyrabiasz"? Że niby sam ma na nią wpaść? Kiedy ma to nastąpić? Gdy będzie za późno? Trzeba kogoś poświęcić? Kogo? Mnie, bo przez moje zszargane nerwy miałem myśli samobójcze. Matkę?
A tak w ogóle.... czy Bóg wysłuchał mojej modlitwy? I tak, była szczera, płynąca z serca. Bo jaka ma być gdy modli się przerażone dziecko? "Nie", to mało powiedziane. Było gorzej. Najstarszy brat popadł w alkoholizm (teraz jest ich dwóch), średni wyjechał do USA, a matka o mało co nie umarła na zawał. Tak ona jak i ja musimy unikać stresu. Pewnego dnia usłyszała od ojca "a żebyś zdechła". Na początku walczyłem z nimi. Chciałem im dać do zrozumienia, jak krucha jest matka/żona. Mieli to w De.
Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Dwa razy o mało co nie zginąłem w pożarze wywołanym przez pijanego ojca i brata. Taka ilość stresu sprawia, że objawy padaczki nasilają się i popadam w coraz większą depresję. Dziś jestem wrakiem człowieka. A ona? Boję się, że pewnego dnia po prostu nie wytrzyma ciśnienia. Nie wiem co będzie gdy zostanę z dwoma pijakami. Dziś mam 27 lat, mam koszmary z dzieciństwa, boję się ojca, nie mam z nim jakiegokolwiek kontaktu, mam zszargane nerwy, nie potrafię być szczęśliwy.
I niech nikt nie mówi, że modląc się dam znać Najwyższemu, że jest taki Triste Cordis, który ma problemy... że modlitwa mi pomoże. Niby jak? Moja mama jest osobą wierzącą, modli się i co? Kolejne lata mijają, a koszmar jak trwał tak trwa. I nasila się. (A instytucje są bezsilne) Aha. Ojciec też jest podobno "wierzący" (co niedziela w kościele). De nie katolik... chyba alkoholo-katolik