Skocz do zawartości

Zodiak

Brony
  • Zawartość

    645
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    5

Wszystko napisane przez Zodiak

  1. Kiedy wjechaliście do kniei dostałeś deja vu. Las tak ciemny jak ten, przez który jechaliście nad ranem. Obumarłe pnie drzew i czarne liście, cienie przemykające w oddali. Martwa cisza, przerywana jedynie waszymi oddechami i parskaniem Luny. Zagłębiając się wgłąb kniei zaczynało was przeszywać przerażenie is trach. Sophia, kurczowo się ciebie złapała i trzymała. Chyba nieświadomie. Przed wami coś mignęło, coś ulotnego i niematerialnego i czarnego cień. Luna spłoszyła się i z trudem nad nią zapanowaliście. Niedługo potem znaleźliście pieczarę. Było to ogromna skalna dziura w ziemi z czymś, co przypominało naturalne schody.
  2. - Wielkiego wyboru chyba nie mamy - odparła, drapiąc się w ramię. - Nie liczyłabym na żadną strawę... Z resztą, nie tknęłabym jedzenia stąd dwumetrową piką. Okolice na wschód od wioski były równi zniszczone i martwe. Drzewa, zwierzęta, rośliny. Wszystko było sczerniałe i zgniłe. Smród rozkładu wypalał nozdrza. Koszmar. Krajobraz był szary i zniszczony jak w najgorszej marze sennej. A kniej na wschodzie... Wyglądała jak las szubienic.
  3. - Wyjścia nie mamy, zaczynaj. - Paraxia klepnęła cię w ramię. Zakłócenie czujników gethów było stosunkowo proste i mało czasochłonne. Zaczęliście biec pomiędzy gethami - Tylko ich nie ruszać! - krzyknęła Paraxia. Szaleńczy bieg pomiędzy syntetykami, jak pomiędzy przeszkodami. Adrenalina wpłynęła ci do żył, zacząłeś dyszeć, serce zaczęło ci walić. Agrash zostawał nieco z tyłu, jako niezdolny do zręcznego wymijania gethów. Potknął się i zaczął zataczać. Cudem jedynie nie wpadł na jednego z Prime'ów. Wbiegliście na windę, Paraxia zaczęła majstrować przy komputerze sterującym, a winda powoli zaczęła jechać w górę. Gethy obudziły się i niemal od razu otworzyły ogień. Ze wszystkiego, co miały.
  4. - Na wschód jedźcie... Ale baczcie, bo stamtąd nikt nie wraca... Bo tam śmierć czyha. W Czarnej Kniei szukajcie pieczary w najczarniejszych odmętach lasu. Starzec nagle zaniósł się srogim kaszlem, charczał miotał się i zaczął pluć. Krwią. Powoli zaczął słabnąć, rzęzić i nieruchomieć. W końcu położył się i zasnął snem wiecznym.
  5. - Klątwa... Urok? A może coś innego... Nie wiemy, panie. Jeszcze rok temu było to najpiękniejsze miejsce w Redanii... Potem przez wieś przejechał cień, a za nim charakternik... - Mężczyzna podrapał się po brodzie, mrucząc coś pod nosem. Splunął i zamlaskał głośno. - My żeśmy się pochowali po domach, ale przez szpary w drzwiach stodoły syn sąsiada - Staśko widział, co się działo... I straszne rzeczy opowiadał. Jakoby oddział szkieletów w zardzewiały rynsztunek odzianych przez wieś przechodził... potem przyszła zaraza... zgniły rośliny... sczezły zwierzęta... potem zaczęli zdychać ludzie... Potem wszelkie nieszczęścia, jakich by sobie pan nie wymyślił... nadeszły. Pożar domu sołtysa to tylko jedno z wielu...
  6. Lecz nie natrafiłes na nikogo takiego. co prawda w oczy rzucił ci się spory dom... chałupa. A raczej jej zgliszcza. Wyglądało to na pożar. Chałupa była spopielona i ledwie kilka belek oraz tragarzy się ostało. - Nie szukajcie, młodzieńcze, bo nie znajdziecie - odezwał się człek pozbawiony nóg, leżący przy jednej z chat. Wyglądał jakby leżał od kilku dni i rozkładał się żywcem. - Sołtys Worej spłonął razem ze swoim dobytkiem ledwie dwie niedziele temu...
  7. - Handlarz chciał jakąś bazę danych z głównego komputera górniczego. Ale niczego nie wspominał o tym, co tu się wydobywa... Miały tu być tylko gethy, nic więcej. To miała być prosta, czysta robota... To parszywy chuj! Stąd nie skontaktujemy się z załogą, musimy wyjść... na przykład tamtędy. Turianka wskazała sporą windę towarową, zamontowaną na drugim końcu pomieszczenia. - Pytanie tylko, czy gethy się obudzą, jak będziemy się przemykać obok nich?
  8. - Tu NIC nie jest w porządku - mruknął cicho Agrash. - Nie, Paraxia. Ja pierdolę tą robotę. Pieprze gethy i banki danych, tak samo jak Handlarza Cieni i jego kredyty. - Podzielam zdanie Agrasha, choć mniej ordynarnie - powiedział wolno Mordok. - Panowie... Ja was rozumiem i zdanie podzielam. Aczkolwiek musimy się stąd jakoś wydostać... Tylko jak... Może głównym szybem? Musimy też ostrzec załogę...
  9. - Zdaje się, że miałeś tu jakąś robotę? - westchnęła, przewracając oczami. - Więc się za nią weźmy i zmywajmy się stąd. Tak mi się wydaje, że panuje tu jakaś zaraza, a ja naprawdę wolałabym umrzeć z pełnym brzuchem ciepłej strawy i wina w ciepłej pościeli. Od biedy mogę się skusić na bohaterską śmierć w walce, ale nie mam zamiary wyrzygiwać sobie flaków!
  10. - Odjedźcie, panie - odparł charczącym głosem. - Wioska Aryuik umarła, nie znajdziesz tu nic prócz śmierci. ​[Przepraszam za długość,a le nie bardzo mam jak się rozpisać.]
  11. Kawiarnia Joe nie wyróżniała się na pierwszy rzut oka niczym. dopiero gdy ktoś skosztował duantów można była uznać ją za wyjątkową. Joe przywitał cię ciepło, a potem wziąłeś się za naprawianie pieca. Zajęło ci to około dwóch godzin, a potem dostałeś kilka darmowych duantów. No i okrągłe sto bitów. Zawsze coś. Potem poszedłeś do górnego miasta, żeby odwiedzić Fancy Pants'a. Jego rezydencja znajdowała się niemal przy samym pałacu, a bogato było tak, że aż kucyk się głupio czuł. Zapukałeś do drzwi, a po chwili wyszła z nich konkubina twojego stryja - Fleur Zajebista Dupa de Lis. - Och... To ty. - Nigdy cię nie lubiła.
  12. Idąc dalej natrafiliście w końcu na główną komorę wydobywczą. Najwięcej sprzętu, najwięcej żył, najwięcej trupów. I gethy. Syntetycy urządzili tu sobie bazę. Wszędzie porozstawiali generatory tarcz i własne urządzenia. Trzymali się z dala od żył i kontenerów pełnych minerału. Był wśród nich nawet kolos. Kilku Prime'ów, juggernautów i całe mnóstwo lżejszych jednostek. Wszystkie jakby spały, były nieaktywne. Jedynie stały w miejscu jak posągi.
  13. Razem pojechaliście na grzbiecie Luny. Im bliżej, tym gorzej. Zwiędłe kwiaty, martwe drzewa. Wszędzie latały końskie muchy, podążając za smrodem krowy, którą musieliście minąć. Rozkładała się od dawna, była już sczerniała. Domy w wiosce były w ruinie. W wielu brakowało strzechy, inne miały dziury, przez które nawet ty byś wszedł. Drewno ich było spróchniałe i pełne dziur po kornikach. Nie było żadnych zwierząt, tylko wraki ludzie snujących się bez celu po podwórzu. Wychudzeni, bladzi i jakby chorzy. Spoglądali na was znudzonym wzrokiem, niezbyt przyjmując się obecnością.
  14. - Drobiazg - uśmiechnęła się. Jej białe zęby błysnęły ci w oku. - Ty uratowałeś mnie w mieście... poniekąd. Sama nie dałabym wtedy rady. Dziewczyna wstała. Odrzuciła włosy na plecy, gdzie spadły jak wodospad. Rozejrzała się, przeszła parę kroków. Luna nadal skubała trawę, parskając co chwilę i grzebiąc kopytem w ziemi. Ptaków nie było nigdzie słychać. Las wydawał się martwy. - To nie... tamta wioska, której szukamy? - rzekła Sophia, wskazując palcem na kilkanaście budynków majaczących w oddali.
  15. Sophia siedziała dalej jak struta. Spojrzała na ścianę lasu, westchnęła głośno i dotknęła dłonią policzka. - Twoja kasztanka... ​Fakt. Twoja wierna klacz poległa w odmętach ponurego boru, zabita przez potwory. Była mądrym koniem. I wiernym. W czasach, kiedy człowiek żywi do bliźniego jeno pogardę, miała więcej ludzkich uczuć niż człowiek.
  16. Problem polegał na tym, że żyły były wszędzie. Skaner szalał, a wskaźniki wariowały. Żyły minerału jarzyły się na ciemnofioletowy, wręcz purpurowy kolor zmieszany z czernią. Czuć było od nich emanację jakiejś energii. Złej. Czułeś dreszcze, brnąc dalej w ciemność. Ciała kolejnych górników leżały nieruchome pod ścianami w pozach, świadczących o długim i powolnym zgonie. Na pewno nie zrobiły tego gethy. - Wychodzi na to, że syntetycy przybyli tu dopiero później - powiedział, jakby sam do siebie, Mordok. - Tylko po co?
  17. Naprawić piec Joe... Odwiedzić stryjka... Kupić mleko... Iść do fryzjera... Lyra przyjeżdża do Canterlot. Zaraz... Lyra przyjeżdża do Canterlot! W międzyczasie usłyszałeś rozmowę dwóch klaczy. - Co to ma być? Taki chłód w lecie? - To z pewnością wina tego potwora - Discorda! - Tak! Księżniczka powinna coś z tym zrobić! - Dlaczego ona w ogóle pozwala temu... czemuś łazić na wolności? - To ty nie wiesz? Oni kiedyś podobno... no wiesz.
  18. Zimne powietrze uderzyło cię w twarz z plaskacza, niczym rozjuszona klacz. Temperatura na zewnątrz nie przekraczała 10 stopni. Kucyki chodziły w kurtkach i płaszczach, szalikach i czapkach. Powietrze przeszywał chłód niczym w późnym październiku. Kucyki dyskutowały tylko i jedynie o tym. Temperatura nie schodziła im z ust.
  19. Obudziły cię promienie słońca padające przez ono na twarz. Czułeś się jak na ciężkim kacu. Oczy podkrążone, morda nieogolona, i w dodatku ten niesmak w ustach. Wstałeś ociężale i usiadłeś na łóżku. I od razu miałeś ochotę tam wrócić. Było po prostu... zimno. Dziwne... w końcu to był środek sierpnia. Zmroziło ci kopyta, zad i jajka. Dreszcze przeszły po plecach, a sprzęt się skurczył.
  20. Czarnowłosa wydarła ci butelkę i przechyliła ją, wypijając chyba z połowę. Potem usiadła na trawie ciężko i złapała się za głowę. Luna zaczęła skubać zieloną roślinność trawiastą, parskając od czasu do czasu. Z lasu dobiegło was wycie, które urwało się jak przeszyte strzałą. - Ow... kurwa... - powiedziała Sophia, po czym czknęła.
  21. Przeciążenie rozeszło się po przewodach syntetyka, przepalając je i unieszkodliwiając go. Geth zaczął się trząść, co sekundę jakiś podzespół wybuchał. Koniec końców geth zgiął się w pół. Paraxia zakryła oczy, gdy juggernaut został zniszczony w błękitnym wybuchu. Kroganin i salarianin wrócili, lekko kulejąc. Paraxia rozejrzała się w lewo i prawo, a potem westchnęła. - To chyba koniec... - stwierdziła. - Przynajmniej na razie. Powinniśmy ruszać dalej. I unikać kolejnych starć
  22. Na miejscu byłeś po półgodzinnym marszu przez miasto. Dom jak zwykle zawalony kołami zębatymi, śrubami, rurami, uszczelkami, kluczami, śrubokrętami. A także puszkami i butelkami. Wszystko, co można zakwalifikować jako artystyczny nieład. A to był dopiero salon. Twoja sypialnia z powodzeniem mogła by być podstawą do stworzenia nowego świata, jako, że każda legenda o jego powstaniu mówi: "na początku był chaos". Ubrania, gatki i... kolejne części emchaniczne. I łóżko. Twój najlepszy kumpel.
  23. Paraxie objęła wzrokiem juggernauta i kiwnęła głową. Wystrzeliła z omni-klucza ognistą kulę, która uderzyła w syntetyka. Pancerz zapalił się, zaczął pękać i kruszyć się. Jednak geth jeszcze nie padł. Jeszcze nie. Zamiast tego... zaczął szarżować. Jak kroganin. Paraxia akrobatycznym ruchem odskoczyła w tył, żeby uniknąć miażdżącego ciosu.
  24. - Co tu się... Co tu się dzieje, do cholery? - Sophia była blada i przerażona. Ciemność zamykała się nad wami jak całun. Żywe trupy wyrastały pomiędzy drzewami, powstawały z martwych, wracały do życia. Galopowaliście pomiędzy terrorem jak wiatr, byle jak najdalej od tych okropieństw. Las ciągnął się i nie miał końca, myślałeś już, ze to jakaś sztuczka. Ułuda, iluzja. Ale to nie była ułuda. Zaczynało się przejaśniać, złoty okrąg słońca wychodził powoli zza horyzontu. Nieumarli zaprzestali pościgu i zaczęli wracać do ciemności. Wyjechaliście z lasu na jakieś puste pole. [bardzo przepraszam za długą przerwę.]
  25. Szkielet odskoczył do tyłu i sam zaatakował, jednak zablokowanie tego ciosu... no powiedzieć tyle, że było bardzo łatwo. Sophia w końcu zmusiła Lunę do galopu, tratując przy tym szkielety. Wyciągnęła do ciebie rękę, żebyś ją złapał i wskoczył na konia. wskoczyłeś za nią i tak pędziliście przez - zdawało się - nieskończony las. Pędziliście jak wiatr, strzały szumiały nad uszami, a w uszach słyszałeś wycie.
×
×
  • Utwórz nowe...