Skocz do zawartości

Zodiak

Brony
  • Zawartość

    645
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    5

Wszystko napisane przez Zodiak

  1. Wiele szkód nie narobił, a sam został zdjęty w parę sekund. Za to wasze położenie i w ogóle obecność zostały wykryte. Gethów było za mało, żeby stanowiły jakiś problem i po kilku minutach droga była wolna. Wróciliście na statek. Paraxia zarządziła natychmiastowe opuszczenie asteroidy ku zdziwieniu załogi. Nie protestowali jednak i w trymiga odlecieliście w przestrzeń. ciebie zaś turianka prosiła o spotkanie w cztery oczy, w pokoju z mapą. Gdy się zjawiłeś, ona siedziała z założonymi rękoma i spuszczoną głową. - Ktoś ośmielił się spróbować wyruchać... mnie - warknęła.
  2. [Wybacz, tu potrzebny mi był akurat taki zwrot akcji. Ale bardzo podoba mi się inwencja i wykorzystywanie przez graczy ich własnych pomysłów.] - Rzuć broń, ręce w górę i pod ścianę. Rusz się i nie waż drgnąć, bo twoja krew zachlapie moje ubranie, czego bym nie chciał. Spod ściany mogłeś stwierdzić, że nieznajomy nie wyglądał na czarownika. Wyglądał na najemnika, takiego jak ty. Miał wysokie, jeździeckie buty, brudne skórzane spodnie. Skórzana kurtka z ćwiekami tez nie wyglądała na nową. Jednak miecz, talizman i oczy... Nie były zwyczajne. Czarnowłosy mężczyzna z kilkudniowym zarostem, o zielonych oczach był wiedźminem.
  3. Komputer odpowiadał za sterowanie windą. Był włączony, aczkolwiek praktycznie nienaruszony. Ktoś włączył go, ale nie skorzystał. Najwidoczniej gethy go przepłoszyły. Ktoś podszedł do ciebie. Mordok zbliżył się w swoim kamuflażu. - Jakieś ślady po naszym tajemniczym nieznajomym?
  4. Flaszencja stała na stole, w gościnnym, zaraz obok kanapeczek. Standardowo. Obok miałeś słój z ogórami. Po dwóch godzinach czekania, gdy już zaczęło się ściemniać pojawiła się... ONA. - Wreckers? Hej, Weckers, jesteś w domu? - jak zwykle krzyczała, pukając do drzwi. Ech, ta Lyra.
  5. W kopercie znajdowały się kolejno: list, czek oraz złota moneta. Ale nie był to bit. Czek był wypisane na... 10.000 bitów. Okrągłe dziesięć tysięcy. Treść listu była następująca: "Wiem kim jesteś. Wiem, gdzie mieszkasz... Choć w sumie, gdybym nie wiedział to nie wysłałbym Ci tego, nie? Dziwne... Wracając, wiem, że lubisz majsterkować i jesteś w tym, cholera, niezły. Chcę ci pomóc. Przesyłam ci drobny datek oraz mój symbol (jest to również mój uroczy znaczek, jebać biedę). Liczę... W zasadzie, dlaczego mówi się "liczę"? Przecież to nie ma krzty sensu... Mam nadzieję (zdecydowanie brzmi lepiej) na udaną współpracę Przyjaciel" Obok słowa "przyjaciel" było zamazane, a raczej pokreślone nazwisko "Sir Golden Sprocket".
  6. PO jakiejś... wieczności, twój dom nie wyglądał jak zalążek początku świata, a jedynie jak bajzel. Ale wiedziałeś, zdawałeś sobie sprawę, że to i tak jest progres. PO kolejnej godzinie dom był gotowy na przyjazd Lyry. Problem polegał na tym, że niezbyt pamiętałeś, o której ma przyjechać do stolicy. Nagle... łojenie we framugę.
  7. BUM! BUM! BUM! Przy akompaniamencie wystrzałów rakiet, ostrzału żołnierzy, łowców, prime'a i juggenrauta tylko to było słyszalne. Naprzód wyszedł Agrash z racji posiadania najmocniejszych tarcz i kondycji. Zaraz obok była Paraxia. Nieco z tyłu ty i Mordok. Gethy nie mogły podejść na tyle blisko, żeby was trafić raz a dobrze, a wind cały czas jechała powoli do góry, co tylko ułatwiało wam ucieczkę. Nawet pociski, które trafiały w windę nie robiły na niej wielkiego wrażenia, jedynie trzęsła się trochę. Na górę dojechaliście po kolejnych parunastu minutach. W ciszy. Na powierzchni zastaliście kilkanaście gethów, które ominęliście na początku. Mieliście tą przewagę, że jeszcze was nie wykryły.
  8. I poczułeś dotyk zimnej stali, zanim jeszcze zdążyłeś dobrze wejść do pomieszczenia. Ostrze miecza,a może sztyletu lekko ocierało się o twoją grdykę. - Jeden ruch, a rozpruję cię jak wieprza - ozwał się gruby, niski i nieprzyjemnie brzmiący, szorstki głos.
  9. A zastałeś niewielkie pomieszczenie, na środku którego paliło się niewielkie palenisko, na którym z kolei piekł się... zając? Oprócz tego było tu posłanie ze skór oraz niewielki kuferek podróżny. Oprócz tego inne bibeloty, jak bandaże, nóż kilka kości. Zdaje się, że zajęczych. To była kryjówka. Ale czy czarownika?
  10. Przez ciemne, wąski i wilgotne korytarze pieczary szedłeś.Miejscami musiałeś się przeciskać, miejscami wręcz czołgać. Było zbyt ciemno, byś coś zobaczył. Krople wody kapały ci na kark przyprawiając o dreszcze na całym ciele. Było ci duszno, nawet bardzo. Robiło się gorąco,a ty nie miałeś pewności, czy dasz rade wrócić. Nie widziałeś nic. Do czasu aż wypełznąłeś z jednej ze szczelin na dość szeroki, niemal wyciosany korytarz. Korytarz, który był już nieco jaśniejszy. Bo gdzieś dalej, na jego końcu jarzyło się światło.
  11. - No chyba z dupy - prychnęła, głaszcząc Lunę. - Jeżeli jest tam charakternik, to powinien jakieś pochodnie mieć, nie sądzisz?
  12. Kiedy wjechaliście do kniei dostałeś deja vu. Las tak ciemny jak ten, przez który jechaliście nad ranem. Obumarłe pnie drzew i czarne liście, cienie przemykające w oddali. Martwa cisza, przerywana jedynie waszymi oddechami i parskaniem Luny. Zagłębiając się wgłąb kniei zaczynało was przeszywać przerażenie is trach. Sophia, kurczowo się ciebie złapała i trzymała. Chyba nieświadomie. Przed wami coś mignęło, coś ulotnego i niematerialnego i czarnego cień. Luna spłoszyła się i z trudem nad nią zapanowaliście. Niedługo potem znaleźliście pieczarę. Było to ogromna skalna dziura w ziemi z czymś, co przypominało naturalne schody.
  13. - Wielkiego wyboru chyba nie mamy - odparła, drapiąc się w ramię. - Nie liczyłabym na żadną strawę... Z resztą, nie tknęłabym jedzenia stąd dwumetrową piką. Okolice na wschód od wioski były równi zniszczone i martwe. Drzewa, zwierzęta, rośliny. Wszystko było sczerniałe i zgniłe. Smród rozkładu wypalał nozdrza. Koszmar. Krajobraz był szary i zniszczony jak w najgorszej marze sennej. A kniej na wschodzie... Wyglądała jak las szubienic.
  14. - Wyjścia nie mamy, zaczynaj. - Paraxia klepnęła cię w ramię. Zakłócenie czujników gethów było stosunkowo proste i mało czasochłonne. Zaczęliście biec pomiędzy gethami - Tylko ich nie ruszać! - krzyknęła Paraxia. Szaleńczy bieg pomiędzy syntetykami, jak pomiędzy przeszkodami. Adrenalina wpłynęła ci do żył, zacząłeś dyszeć, serce zaczęło ci walić. Agrash zostawał nieco z tyłu, jako niezdolny do zręcznego wymijania gethów. Potknął się i zaczął zataczać. Cudem jedynie nie wpadł na jednego z Prime'ów. Wbiegliście na windę, Paraxia zaczęła majstrować przy komputerze sterującym, a winda powoli zaczęła jechać w górę. Gethy obudziły się i niemal od razu otworzyły ogień. Ze wszystkiego, co miały.
  15. - Na wschód jedźcie... Ale baczcie, bo stamtąd nikt nie wraca... Bo tam śmierć czyha. W Czarnej Kniei szukajcie pieczary w najczarniejszych odmętach lasu. Starzec nagle zaniósł się srogim kaszlem, charczał miotał się i zaczął pluć. Krwią. Powoli zaczął słabnąć, rzęzić i nieruchomieć. W końcu położył się i zasnął snem wiecznym.
  16. - Klątwa... Urok? A może coś innego... Nie wiemy, panie. Jeszcze rok temu było to najpiękniejsze miejsce w Redanii... Potem przez wieś przejechał cień, a za nim charakternik... - Mężczyzna podrapał się po brodzie, mrucząc coś pod nosem. Splunął i zamlaskał głośno. - My żeśmy się pochowali po domach, ale przez szpary w drzwiach stodoły syn sąsiada - Staśko widział, co się działo... I straszne rzeczy opowiadał. Jakoby oddział szkieletów w zardzewiały rynsztunek odzianych przez wieś przechodził... potem przyszła zaraza... zgniły rośliny... sczezły zwierzęta... potem zaczęli zdychać ludzie... Potem wszelkie nieszczęścia, jakich by sobie pan nie wymyślił... nadeszły. Pożar domu sołtysa to tylko jedno z wielu...
  17. Lecz nie natrafiłes na nikogo takiego. co prawda w oczy rzucił ci się spory dom... chałupa. A raczej jej zgliszcza. Wyglądało to na pożar. Chałupa była spopielona i ledwie kilka belek oraz tragarzy się ostało. - Nie szukajcie, młodzieńcze, bo nie znajdziecie - odezwał się człek pozbawiony nóg, leżący przy jednej z chat. Wyglądał jakby leżał od kilku dni i rozkładał się żywcem. - Sołtys Worej spłonął razem ze swoim dobytkiem ledwie dwie niedziele temu...
  18. - Handlarz chciał jakąś bazę danych z głównego komputera górniczego. Ale niczego nie wspominał o tym, co tu się wydobywa... Miały tu być tylko gethy, nic więcej. To miała być prosta, czysta robota... To parszywy chuj! Stąd nie skontaktujemy się z załogą, musimy wyjść... na przykład tamtędy. Turianka wskazała sporą windę towarową, zamontowaną na drugim końcu pomieszczenia. - Pytanie tylko, czy gethy się obudzą, jak będziemy się przemykać obok nich?
  19. - Tu NIC nie jest w porządku - mruknął cicho Agrash. - Nie, Paraxia. Ja pierdolę tą robotę. Pieprze gethy i banki danych, tak samo jak Handlarza Cieni i jego kredyty. - Podzielam zdanie Agrasha, choć mniej ordynarnie - powiedział wolno Mordok. - Panowie... Ja was rozumiem i zdanie podzielam. Aczkolwiek musimy się stąd jakoś wydostać... Tylko jak... Może głównym szybem? Musimy też ostrzec załogę...
  20. - Zdaje się, że miałeś tu jakąś robotę? - westchnęła, przewracając oczami. - Więc się za nią weźmy i zmywajmy się stąd. Tak mi się wydaje, że panuje tu jakaś zaraza, a ja naprawdę wolałabym umrzeć z pełnym brzuchem ciepłej strawy i wina w ciepłej pościeli. Od biedy mogę się skusić na bohaterską śmierć w walce, ale nie mam zamiary wyrzygiwać sobie flaków!
  21. - Odjedźcie, panie - odparł charczącym głosem. - Wioska Aryuik umarła, nie znajdziesz tu nic prócz śmierci. ​[Przepraszam za długość,a le nie bardzo mam jak się rozpisać.]
  22. Kawiarnia Joe nie wyróżniała się na pierwszy rzut oka niczym. dopiero gdy ktoś skosztował duantów można była uznać ją za wyjątkową. Joe przywitał cię ciepło, a potem wziąłeś się za naprawianie pieca. Zajęło ci to około dwóch godzin, a potem dostałeś kilka darmowych duantów. No i okrągłe sto bitów. Zawsze coś. Potem poszedłeś do górnego miasta, żeby odwiedzić Fancy Pants'a. Jego rezydencja znajdowała się niemal przy samym pałacu, a bogato było tak, że aż kucyk się głupio czuł. Zapukałeś do drzwi, a po chwili wyszła z nich konkubina twojego stryja - Fleur Zajebista Dupa de Lis. - Och... To ty. - Nigdy cię nie lubiła.
  23. Idąc dalej natrafiliście w końcu na główną komorę wydobywczą. Najwięcej sprzętu, najwięcej żył, najwięcej trupów. I gethy. Syntetycy urządzili tu sobie bazę. Wszędzie porozstawiali generatory tarcz i własne urządzenia. Trzymali się z dala od żył i kontenerów pełnych minerału. Był wśród nich nawet kolos. Kilku Prime'ów, juggernautów i całe mnóstwo lżejszych jednostek. Wszystkie jakby spały, były nieaktywne. Jedynie stały w miejscu jak posągi.
  24. Razem pojechaliście na grzbiecie Luny. Im bliżej, tym gorzej. Zwiędłe kwiaty, martwe drzewa. Wszędzie latały końskie muchy, podążając za smrodem krowy, którą musieliście minąć. Rozkładała się od dawna, była już sczerniała. Domy w wiosce były w ruinie. W wielu brakowało strzechy, inne miały dziury, przez które nawet ty byś wszedł. Drewno ich było spróchniałe i pełne dziur po kornikach. Nie było żadnych zwierząt, tylko wraki ludzie snujących się bez celu po podwórzu. Wychudzeni, bladzi i jakby chorzy. Spoglądali na was znudzonym wzrokiem, niezbyt przyjmując się obecnością.
  25. - Drobiazg - uśmiechnęła się. Jej białe zęby błysnęły ci w oku. - Ty uratowałeś mnie w mieście... poniekąd. Sama nie dałabym wtedy rady. Dziewczyna wstała. Odrzuciła włosy na plecy, gdzie spadły jak wodospad. Rozejrzała się, przeszła parę kroków. Luna nadal skubała trawę, parskając co chwilę i grzebiąc kopytem w ziemi. Ptaków nie było nigdzie słychać. Las wydawał się martwy. - To nie... tamta wioska, której szukamy? - rzekła Sophia, wskazując palcem na kilkanaście budynków majaczących w oddali.
×
×
  • Utwórz nowe...