Skocz do zawartości

Zodiak

Brony
  • Zawartość

    645
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    5

Wszystko napisane przez Zodiak

  1. - Ale syf - skwitował z kamienną twarzą Agrash. Trzeba było mu to przyznać. Mordok z obojętną miną lustrował ciało spojrzeniem, doktor Saw miał na ludzkiej twarzy wypisany strach, obrzydzenie i fascynację. Uklęknął przy zwłokach i zaczął je skanować omni-kluczem. Mruczał pod nosem jakieś dziwne słowa. - Tak, tak... - mówiła pani kapitan. - Napić się... To na trzeźwo jest nie do przełknięcia. - Dobrze się czujesz? - spytał Agrash. Nuta troski zabrzmiała w jego ostrym krogańskim głosie. Turianka omiotła was wzrokiem, zatrzymała się an tobie i patrzyła przez chwilę. W tym czasie Mordok również ukląkł obok trupa i zaczął majstrować przy jego omni-kluczu. - Quarianin bez hełmu - powiedziała Paraxia w końcu. - Teraz to... Co dalej? Asari z kutasem?
  2. Jedni piszą dla chwały, fanów albo wyświetleń. Ja piszę dla fan-artów. Jestem Zodiak z Polski. Brony. Chwalcie Pana, bo oto ukazuje się rozdział piąty. PIĄTY! Po długiej przerwie wracamy z 37 stronami! I tu ogłoszenie do każdego z Was: potrzebuję pomocy, ekipy. Moi korektorzy i prerederzy są świetni, ale jest ich mało. Przyda mi się pomoc ludzi, którzy ogarniają w bardzo dobrym stopniu ortografię, gramatykę itp. Ktoś, kto ma czas i ochotę i z dyktand dostawał same piątki jest cholernie mile widziany. Przewidywane atrakcyjne nagrody: imię na liście listy płac, moja wdzięczność, możliwość przeczytania nowego rozdziału przed publikacją oraz hug od Chromii. Ehem... To tyle. Pozdrawiam .
  3. - To albo cholerny zbieg okoliczności, albo jakieś bóstwo postanowiło dla krotochwili zabawić się naszym losem - mruknął. - Bo mnie tez droga do Flotsam. To starego kamrata... Hm, skoro jedziemy w tą samą stronę to chyba na razie jesteśmy na siebie skazani, co? Dobrze po waszych minach wnioskuję, że nie ufacie mi, ja nie ufam wam... Ha, ha, ha. To powinno być ciekawe... Fergus usadowił się i trzepnął lejcami muła. - Wio, Fryderyku! Sopkia uniosła brew i spojrzała na ciebie. Fryderyk? mówiło jej spojrzenie. Naprawdę? Nazwał muła "Fryderyk"? Towary na wozie zabrzęczały jak metal, kiedy wóz najechał na jakiś kamień. Zippos zabrzmiał paskudnie, kiedy z jego usta padło niecenzuralne słowo, komentujące to zajście.
  4. - Jestem Fergus Zippos, a rusz mój wóz... A, to już mówiłem. - Krasnolud o imieniu Fergus splunął soczyście. - Jeszczeście mnie nie ubili, a pannica klingę w ręku miała. Doobra. Załóżmy, że nie chcecie mnie okraść... Uwierzcie mi - powiedział groźnie, aż ciarki cie przeszły. - Nie chcecie. Tak. Zdecydowanie krasnolud ten wyglądał, brzmiał i pachniał naprawdę wrogo i groźnie. Choć może to były tylko pozory, jednak czułeś, ze lepiej jest zachować bezpieczną odległość. Sophia spojrzała na ciebie i na krasnoluda. W jej spojrzeniu była wątpliwość, ale i błysk. Może ciekawość - Najemniki, mówicie, jesteście? - spytał krasnolud, pakując się na wóz. - Aaa, zacny zawód. Zacny. Iście mnóstwo zacnych i ciekawych person można spotkać. I tych mniej też, niech im, kurwim synom, grzyb na łapach wyrośnie. To skąd i gdzie was niesie?
  5. Sophia rzuciła swój miecz i wzniosła ręce, jej twarz lekko pobladła. Rozpędzony krasnolud wyhamował i zatrzymał się obok. Był, rzecz jasna i oczywista, niski. Nie miał na sobie koszuli, jeno spodnie i ciężkie buty. Mięśnie miał rzeźbione, niby w kamieniu przez mistrza młotka i dłuta. Sapał jak tur i skakał po was piorunującym spojrzeniem. Nie przekonałeś go widać dostatecznie, ale przynajmniej już nie szarżuje. - Łapy precz od wozu, bo urwę przy samej rzyci! Zasrane drągale... Coście za jedni? I czego myszkujecie przy mojej własności?
  6. A natenczas kiedy tylko zbliżyłeś się do wozu, oboje z Sophią usłyszeliście potężny ryk. Konie spłoszyły się, zaczęły wierzgać. Czarnowłosa złapała za miecz i krzyknęła, rozglądając się z przerażoną miną. Cyntia podskoczyła pod tobą, ze mało nie spadłeś. Wydawało się, że to najgorszy potwór, że smok albo demon. Ale prawda była o wiele gorsza. Oto w waszą stronę pędził przez wysoką trawę zły jak osa krasnolud. Wielka czarna broda sięgała mu do pasa, a bujna czupryna powiewała w pędzie. Krasnolud darł się niesamowicie. Był krępy i szeroki w barkach, wyglądał prawie jak kwadrat. A bicepsy miał prawie jak Sophia talię. - Mnie będą okradać imperialistyczne świnie!? Won mi, skurwysyny! - darł się, pędząc na was jak byk.
  7. I zobaczyłeś... twarz. Niby ludzką, ale nie. Niby turiańską, ale też nie. to była hybryda. Miał rogowatą, szorstką skórę, małe szczękoczułki i turiańskie oczy. Na głowie miał ludzkie włosy nos, kształt samej twarzy tez się zgadzał z ludzkim. Na tej przerażającej, groteskowej twarzy widniał szyderczy uśmieszek, zza którego błyskały kły. - Musze się napić. Dużo - westchnęła Paraxia. - Bardzo dużo. Co to, kurwa, jest?! Agrash skomentował to tylko dwoma słowami. Mordok miał twarz zimną i nieruchomą jak posąg. - Ja... - stęknął Saw. - Och, mein Gott...
  8. Turianka odetchnęła i oparła się o ścianę, kroganin zaklął. Doktor Saw pozbierał się zza swojego biurka i złapał za głowę, z łysego czoła ciekła stróżka krwi. Medyk podniósł się i jęknął boleśnie, stęknął. Wkrótce na równe nogi wstał też mordok. Salarianin razem z człowiekiem spostrzegli inną barwę krwi. - Hm... - zamyślił się doktor. - Kończyny ludzkhie, aber... krew jest... Mordok zamiast mówić, podszedł do szaraka i zdjął z niego kaptur zwiadowczy. I zaklął. Agrash, kiedy spojrzał na trupa, opuścił ręce z wrażenia. Człowiek zmienił barwę skóry na niezwykle jasną, zbladł. W oczach Paraxii zobaczyłeś nieprzenikniony, głęboki strach.
  9. W mieście zostaliście jeszcze przez cztery dni. Przez ten czas zjedliście, popiliście oraz kupiłeś sobie konia. Wyruszyliście na wschód, w stronę Piany, Murviel i Białego Mostu. Podążaliście do miejsca, gdzie stykają się wszystkie cztery królestwa. Taka była koncepcja Sophii, która chciała dotrzeć w tamto miejsce, by potem zdecydować, gdzie się udać. W zasadzie, celem waszym było małe temerskie miasteczko - Flotsam, skąd mogliście pojechać do każdego z królestw. Przez kolejne dni przemierzaliście główny trakt. Pogoda była bardzo dobra, słońce przyświecało wam, zalewając przyjemnym ciepłem. Na nader często uczęszczanym trakcie nietrudno było o spotkanie jakichś interesujących person. I tak spotkaliście wielu kupców, w tym także krasnoludzkich. Innych najemników, których czasem nawet znaliście. Raz spotkaliście nawet magiczkę, ale nie było to miłe spotkanie. Piękna niewiasta o kruczoczarnych jak u Sophii włosach i obsydianową gwiazdą była niezwykle zimna i zarozumiała. Sophia później nazwała ją i inne czarodziejki sukami, którym od braku dobrego chędożenia poprzewracało się w głowach. Cóż, nie było to takie bezpodstawne stwierdzenie. Wasza wędrówka trwała w najlepsze, zaprzyjaźniliście się , zżyliście. To dobrze, bowiem nadchodzące wydarzenia w znaczmy stopniu wymagać będą od was współpracy i wzajemnego zaufania. Gdy byliście w połowie drogi z Rinde do Piany, natrafiliście na wóz. Opuszczony, ale nie do końca. Była na nim sterta śmieci, jakiś bliżej nie zidentyfikowany złom. Do wozu był zaprzęgnięty muł, którego jedyną reakcją na wasze pojawienie się, było odtrącanie kolejnych much z zadu. Nigdzie nie było właściciela.
  10. Reszta poszła szybko. Szaraka wykończyła Paraxia. Twoje porażenie sparaliżowało go na moment, jęknął z bólu. Wtedy turianka w tanecznym piruecie cięła go omni-ostrzami. Posoka zachlapała ścianę. Zauważyłeś coś dziwnego, coś niepokojącego. To nie była ludzka krew. Miała inny, bardziej niebieski odcień. Paraxia po cięciu w pierś, uderzyła w gardło, a potem przebiła napastnika. Ten zacharczał tylko, padł na podłogę i zadrżał spazmatycznie. Taki był koniec Szaraka. - Skurwiel - syknęła turianka, po czym siarczyście splunęła.
  11. Seria poszła gładko. Wyssanie energii pozbawiło go tarcz, nie zdążył zareagować. Strzał z pistoletu zranił go w bark, wtedy postawił tarczę. Kolejne strzały zostały zamortyzowane. - Brawo, brawo. Chylę czoła - zaśmiał się. Obok ciebie stanął Mordok z uniesionym mieczem. Paraxia i Agrash już wstali i szykowali się do jatki. - Znalazłeś sobie kompanię, ha! Brawo, adaptujesz się, zaczynaliśmy się bać, że jednak jesteś niezdolny do adaptacji. Bardzo... dobrze! - krzyknął i rzucił odkształcenie w waszą stronę, następnie od razu ciął biczem. Zanim kula doleciała do was, bicz ją sięgnął. Eksplozja posłała was na ściany. Bolało strasznie. Eksplozja nie sięgnęła Agrasha i Paraxii. Kroganin zaszarżował i uderzeniem posłał Szaraka na ścianę, potem złapał go i cisnął na drugi koniec stacji.
  12. - Ja chcę jeszcze raz! - zawołał uradowany, potem zbladł i wyrzygał się w dół z półki skalnej. - Albo nie, jednak nie. A może? Sam nie wiem? Jakby wziąć pod uwagę grawitacje i ruch obrotowy planety... Nie, chędożyć to! A właśnie, a propos... Masz może chusteczki przy sobie? Nie? Trudno. W skalnej ścianie widziałeś wielkie mosiężne drzwi. Nie widziałeś, jak mogą się otwierać. Były zwyczajnie za duże. Na dole, na wysokości twojej głowy było coś, co przypominało dziurkę od klucza. Gold Sprocket podszedł do wielkich drzwi i zaczął grzebać w kieszeniach. Wyciągnął grzebień, klucz francuski, paczkę złotych prezerwatyw, luksusowe papierosy, luksusową fajkę, luksusowy nóż... ćwierćlitrową Luksusową. W końcu przestał, otworzył flaszkę i wypił kilka łyków, po czym podał ci ją. Podrapał się i uderzył w twarz. Zdjął swój cylinder i stamtąd wyciągnął klucz. Włożył go do dziurki i przekręcił. Drzwi powoli zaczęły podnosić się ku górze.
  13. - Zaraz obok bordelu! "Pod sterczącym..." - Dobry człowieku - szybko przerwała Sophia. - ... sutkiem". - Powiedzcie, gdzie znaleźć tą zacną karczmę i ten zamtuz o jakże cudnej nazwie? - No to, nigdzie indziej, jak tam, o! - wskazał jedną z bocznych ulic. - Tamtędy i traficie musowo.
  14. - Co? - Podniósł na ciebie zaspane, umęczone oczy. - Czego, panie? Karczma? Jak karczma to tylko jedna. "Pod wołowym kotletem". Ale niechaj cię, panoczku, ta nazwa nie zwiedzie. Kotlet, a owszem, dobry. Ale piwo... Uderzył się pięściami w pierś dwukrotnie i spojrzał rozmarzonym wzrokiem w niebo. - piwo jakoby nektar bogów, jak mleko z piersi Melitele! Jak raz pokosztujecie, to ani chybi nigdy nie będziecie chcieli skosztować innego. Niech mu jaja zwiędną, jeśli łżę!
  15. Miasto nie było zbyt bogate, bo i nie miało na czym zarabiać. Po ulicach przechadzali się mieszkańcy, baby plotkowały wieszając pranie, mężczyźni naprawiali płoty, ściany, dachy albo stali oparci o naprawiany płot i pogwizdywali na przechodzące młode dziewczęta. W stajni parskały konie i uwijali się stajenni, w niewielkiej miejskiej kuźni uwijał się krasnolud w towarzystwie mężczyzny, który - nie licząc wzrostu - sam wyglądał jak krasnolud. Obaj klęli równie szpetnie, tak, ze szewc z zakładu obok łapał się za głowę. Na miejskim targowisku panował największy ruch i gwar. Sophia rozejrzała się z grzbietu Luny,s tając w strzemionach. - Cholera, nie widzę nigdzie karczmy. A nie mam zamiaru kluczyć po mieście, w nadziei, ze cudem ją znajdziemy. Moja rzyć błaga mnie o dobicie!
  16. - Bidny jacyś - burknął ten drugi, gołowąs z kwadratową szczęką. - Pospołu na jednym koni jeżdżą! - Ano, prawda. Ano, prawda... - pokiwał głową wąsacz. - Hm... Nie wyglądacie na takich, co lubią kłopoty sprawiać. A nuże się mylę? Co, panie? - Dobry człowieku - wtrąciła się Sophia, uśmiechając ładnie do wąsatego. - Jedziemy od kilku dni, zbóje napadli na nas nie dalej jak dwa dni temu i ubili memu... kamratowi konia. Głodni my, zmęczeni. Złoto mamy, chcem się tylko w karczmie zatrzymać. Wąsaty podrapał się po policzku, ten drugi głośno smarknął. - No... Dobra, wjeżdżajcie. Ale roboty nie znajdziecie raczej. Wiedźmin był i wszystko plugastwo sprzątnął, nawet żeśmy się nie obaczyli a kiedy.
  17. Miasto, a raczej miasteczko Rinde nie było wcale szczególne. Nie wyróżniało się niczym. Otoczone niezbyt kamiennym murem, raczej mającym dać mieszkańcom poczucie bezpieczeństwa, gdyż oblężenia by toto nie wytrzymało. Celniejszy strzał z katapulty, nie mówiąc o trebuszu, mógłby z łatwością go skruszyć. Dym z kominów unosił się wysoko ponad czerwone dachówki budynków, z dala już dochodził typowy gwar. Stukot kopyt, krzyki mieszkańców o przeróżnej tematyce, ale zawsze zawierające jakieś kolorowe przekleństwa. Przy bramie stało dwóch wartowników, wspierających się na halabardach, na wieży obok stał kusznik, leniwie spoglądając na wchodzących i wychodzących z miasta. Przez bramę wyjeżdżał właśnie brodaty starzec na wozie ciągniętym przez muła. Brodacz smagał muła, mrucząc pod nosem jakieś brzydko brzmiące słowa. Jego wóz był pusty. Kiedy was mijał, spojrzał na was kątem oka. - Uszanowanko - rzekł ochrypłym głosem i was minął. Kiedy dotarliście pod bramę strażnicy podnieśli wzrok, spojrzeli na was spode łba, a zaraz potem jeden z nich - niezwykle wąsaty i czarny z krzaczastymi brwiami, odezwał się niskim, grubym basem: - Stać! Kto jedzie i czego szuka?
  18. - To dobrze - uśmiechnęła się lekko. - Zawsze możemy zasłynąć jako duet, nie? Ale najpierw musimy ci znaleźć jakiegoś konia. Lubię cię, ale chyba dawno nie zażywałeś kąpieli, co? Jak myślisz, wiedźmin sobie poradzi? Zrobi, co ma zrobić... cokolwiek by to nie było. Bo ratować tam nie ma czego. Wiesz... cały czas o tym myślę, nie mogę ze łba wyrzucić tego przeklętego miejsca... O, jakbym się teraz gorzałki napiła!
  19. - Przejazdem - odparła, kręcąc głową. - Ot, zatrzymałam się na jedną noc w gospodzie i ruszyłam dalej, na Północ. Jechałam wtedy z Temerii do Koviru i Povis. Właściwie to... Może wyjedziemy z Redanii? Załużmy na to do Temerii albo Aedirn. Czarnowłosa zastanawiała się nad możliwym miejscem waszej podróży, gdy nagle spuściła głowę. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie wstydu. - Jeżeli, oczywiście, będziemy podróżować razem... Po tym, co ci powiedziałam.
  20. I nie znalazłeś go tam. Bo twój adept zapewne leżał gdzieś dalej w stacji medycznej. Agrash i Paraxia powoli zbierali się i podnosili. Mordok wyciągnął swój miecz i ustawił się w pozycji bojowej. Mieliście przewagę liczebną. Zresztą, Szarak zginie tak czy tak. Najemnicy na statku go zabiją. On sam na pewno zdaje sobie z tego sprawę, a to czyni całą te farsę jeszcze bardziej podejrzaną. - Nie frasuj się - powiedział, dobywając omni-ostrzy - i tak nie zrozumiesz. Wiedz, że Świt nie zapomniał o tobie, Trace. Nadszedł czas byś zapłacił swój dług, dał coś w zamian za moc jaka my daliśmy tobie.
  21. - Bywajcie, najemnicy. Powodzenia na szlaku - rzekł wiedźmini odszedł wgłąb wioski. Wsiadłeś na Lunę razem z Sophią i razem ruszyliście na wschód, z dala od Tretogoru, Oxenfurtu, przeklętej wsi. Jechaliście wzdłóz Pontaru, na drugim brzegu oglądając Temerską granicę i uwijających się tam gdzieniegdzie temerskich flisaków. Widzieliście też zamek należący do rodu La Valette. Ale z daleka i niezbyt wyraźnie. Po drodze mijaliście wielu wędrownych kupców, trubadurów i kaznodziei. Tylko tych pierwszych dało się słuchać. Zaś pierwszym miasteczkiem, jakie pojawiło się na waszej trasie, było redańskie Rinde.
  22. @Chief Wedle tego psota, cała moja dotychczasowa praca jest bezsensowna. Fabuła źle prowadzona, a i logiki czy konsekwencji brak. Powtórzenia, błędy ortograficzne czy gramatyczne się zdarzają bardzo często. Tego jestem świadom, jak tego, że jutro wstanie słońce. Od tego mam korektorów i prereaderów. Niestety, nikt nie chce tego fica korektorować. Błąd logiczny z pierwszego rozdziału to w istocie prawda. Do tej pory nikt go nie zauważył, więc i ja go nie widziałem. Nie po to są tu komentarze, żeby ktoś zaśmiecał mi tekst uwagami do jakichś mało istotnych zwrotów, które go rozbawiły, bądź z czymś się skojarzyły. Bardzo potrzebuję korektorów, więc jeśli ktoś chce wytykać takie błędy, zapraszam. Będę więcej niż szczęśliwy, jeżeli ktoś zechce spojrzeć na tekst i poprawić te błędy. Ale nie chcę, żeby setka komentarzy odnosiła się do pierdół zamiast istotnych rzeczy. Nie chcę być niemiły, ale skąd wiesz jak Sapkowski przedstawił swoje uniwersum, skoro nie czytałeś żadnej jego książki? To już jest twoje interpretacja tego wydarzenia. Wilki poszarpały ciało, po czym je zostawiły, a pojawienie się Chromii przyciągnęło ich uwagę. To tyle. Pamiętajmy, że mamy tu do czynienia ze stworzeniami z Lasu Everfree. Tu nie zawsze wszystko musi być zgodne z zasadami logiki. Dalej. Możliwe, że źle to rozumiem... Aczkolwiek nie pamiętam, żebym inspirował się jakimkolwiek zadaniem występującym w obu grach. Rozdział czwarty to w istocie "ponyfikacja" jednego z książkowych rozdziałów. Rozdział ten został przyjęty bardzo ciepło. Ba, była opinia, że komuś właśnie ten rozdział podobał się do tej pory najbardziej. To już jednak jest kwestia gustu i nie mnie oceniać, który rozdział jest najlepszy. Co do części o szybkości akcji, to nie wypowiem się, ale poproszę czytelników, żeby sami się wypowiedzieli. Owszem, to nie jest wykluczone, a mi bardzo trudno patrzeć krytycznie na moje własne dzieło. Dlatego pozostawię to Wam. "Jaskiera"? "Geralda"? Możliwe, że napisałeś to celowo, dla żartu. Jeśli tak, to z góry przepraszam. Ale jednak jest to pomyłka niewybaczalna dla kogoś znającego uniwersum i grającego w obie gry. Przekombinowanie Jaskra na Jaskiera to jeszcze wybaczalne, ale "Gerald"? Był nawet w książce fragment, który wyśmiewał niejako przekręcanie imienia Geralt na Gerald. I nie bardzo rozumiem, skąd ci brakuje tego Jaskiera? Nie czytałeś książek. Jaskier rzeczywiście jest narratorem w Zabójcach Królów, ale nie pamiętam, żeby tam coś przekoloryzował. W sadze był bodajże jeden, może dwa momenty, kiedy czytelnicy czytali fragment z "Ćwierci wieku poezji|". Ale nigdy opowieść nie była przez Jaskra w żaden inny sposób ubarwiana, więc nie rozumiem o co ci tu chodzi. Brakuje dramatycznych zakończeń rozdziałów? Owszem, takie zabiegi są potrzebne, ale nie w każdym rozdziale, bo w końcu zaczną męczyć. Zakończyłem w podobny sposób rozdział trzeci i pierwszy. I spokojnie, to dopiero początek historii. o ani czas ani miejsce na wybitne cliffhangery, powodujące u czytelnika chęć zabicia twórcy. "To, co w świecie wiedźmina było najważniejsze". Cholera, trudno mi to przyjąć do wiadomości od kogoś, kto wiedźmina zna z gier i serialu. W książce wcale tak dużo wyborów moralnych w skali gry nie było. W zbiorze opowiadań "Ostatnie życzenia" jest rozdział zrestytuowany "Mniejsze zło", w którym rzeczywiście można mówić o takim wyborze. Jednak podczas całej sagi nie odnosiłem wrażenia, że Geralt podejmuje jakiś wybory między złem, a złem. Biały Wilk miał swój wytyczony cel,którego się trzymał, po drodze wyświadczając kilka przysług. Oczywiście, wybory miał. Ale na pewno nie tak intensywne, jak te znane z gier. Piszę w tekście, ze kuce są potworami. A gdzie na to dowód? A powiedz mi, czy egzekucja z rozdziału pierwszego nie jest dowodem? Podmurze z tego samego rozdziału? Napad na Chromię na początku? Jej rozmowa z Veksem? O czwartym rozdziale oraz jego finale rozmawiał nie będę, gdyż nie chcę robić spoilerów potencjalnemu czytelnikowi. To chyba tyle... Naprawdę nie chcę być źle zrozumiany. Jestem bardzo wdzięczny za bardzo konstruktywną krytykę, która na pewno da mi do myślenia podczas pisania kolejnych rozdziałów. Zgadzam się z wieloma wymienionymi tu moimi potknięciami. Ale jednak muszę się bronić. Bez walki się nie poddaję. Jeżeli się pomyliłem gdzieś w tym przydługim poście to proszę mnie poprawić, człowiekiem jestem i nic, co ludzkie nie jest mi obce, a pomyłki to rzecz ludzka. Jeszcze raz dziękuję za krytykę i pozdrawiam.
  23. Czemu tu tak mało komentarzy? Przecież to świetne opowiadanie! I to jeszcze Fallout Equestria! Ech... Nie rozumiem ludzi. Kolejny rozdział, kolejna dawka strzępów informacji, a może raczej spekulacji. Obowiązkowa tajemniczość i zagadkowość na bardzo wysokim poziomie wciągają i zachęcają do śledzenia przebiegu wydarzeń oraz czekania na kolejne rozdziały. Jak w każdym Fallout EQ mamy podejrzane propozycje, składane przez równie podejrzanych typów, typowo pokręcone myśli i postacie... Słowem... Wzorowo. Naprawdę czytało się świetnie, rozdział nie jest długi, co idealnie pasuje do treści. Zodiak lubi i czeka na więcej.
  24. Przeciążenie jednak działało na zdolności techniczne i an tarcze. On miał silną barierę. Twoja biotyka była bardzo silna, jednak nie tak silna jak przez dwoma godzinami. Słabła z czasem. Seria z pistoletu uszkodziła barierę, ale on uderzył cię rzutem wytrącając broń. Następnie zaparł się i postawił kulistą barierę otaczając nią wnętrze stacji medycznej. - Nauczyłeś się czegoś nowego, mam nadzieję. Bo ja owszem. Zakręcił w powietrzu ręką, tworząc biotyczny bicz. Uderzył nim, zdążyłeś odskoczyć. Cięcie zniszczyło nosze i biurko doktora Sawa.
  25. - Uważajcie po drodze na nieumarłych - rzekł wiedźmin, który pojawił się za wami znikąd. Sophia podskoczyła w miejscu i odruchowo sięgnęła do rękojeści swojego miecza. Wiedźmin tylko uniósł ręce w obronnym geście. - Spokojnie, panienko. Powoli bo się rozpier... zniszczy. A więc odjeżdżacie? Nie dziwię się wam ani trochę. Tez bym wyjechał, ale... to, że tak powiem, sprawa osobista. Jedźcie na wschód, wgłąb Redanii. Uważajcie na szkielety i inne nieumarłe potwory. Nawet ptaki mogą być groźne. Nie dajcie się ugryźć niczemu. I nigdy nie spijcie we dwójkę na raz. A gdybyście spotkali innego wiedźmina... powiedzcie, że potrzebuję pomocy.
×
×
  • Utwórz nowe...