Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Aha, koleżka z tajemniczą przeszłością, co? - zapytała, posyłając Jackowi złowieszczy uśmiech. - Jasne. Było trzeba mówić od razu, że mam się nie interesować. Uszanuję to - odparła. Podeszła do szafy. Połowa prawnie jej się należała, dlatego też wepchnęła niemalże na gwałt swoje ubrania do swojej części szafy, zamknęła ją z trzaskiem (co spotkało się z upomnieniem towarzysza) i rzuciła się na łóżko ze swoim plecakiem. Na łóżku wylądowała mała, niebieska poduszka w krokodyle, a na półce książka, konkretnie brzydka maskotka (prawdopodobnie imitująca krokodyla) i notatnik z długopisem. Demon w tym czasie siedział na łóżku, wyprostowany jak struna i czytał małą książkę.

    - Muszę iść i coś robić - oświadczyła Dru, po czym wstała, w podskokach ruszyła ku wyjściu z pokoju z zamiarem wyjścia do kuchni i zatrzymała się gwałtownie.

    - Właśnie, Jack. Podobno nikt tu raczej nie kradnie, więc klucz może zostać w pokoju, a drzwi mogą być otwarte. Tak czytałam w poradniku - stwierdziła. I wyleciała do kuchni, mając nadzieję na spotkanie kolejnych towarzyskich osób.

  2. - W tym momencie nie jestem przywołańcem - skorygował Ruad. Dziewczyna pokiwała głową.

    - Towarzyskość to chyba pozytywna cecha, więc dzięki za komplement. Jak się nazywasz, współlokatorze? - zapytała Dru, taszcząc brązową, skórzaną walizkę z rzeczami.

  3. - Wolałbym określenie 'wierny towarzysz' - wtrącił demon.

    - Nie. Zła odpowiedź. Widzisz tę dziewczynę, o tam? Tą w czarnym? Po pierwsze, wygląda jak ktoś kto bardzo chce pokazać wszystkim, że jest mroczny, a takim to ja w szkole kradłam kanapki. Po drugie, patrzy na wszystkich z góry, a że jestem od niej wyższa, byłoby to kłopotliwe. Druga tura, ten dryblas, o tam. Pierwsze co zrobił, to poszedł do kuchni gotować obiad. Nie powiesz mi, że to jest normalne. Druga dziewczyna, z brązowymi włosami wygląda jak towarzysz idealny, ale - logiczne - będzie mieszkać ze swoim bliźniaczym bratem. Jest jeszcze ten blond młodzieniec, ale on z kolei zaczął dzień od podrywania naszej seksownej wampirzycy. A zatem jedynym wyborem jesteś ty. I oczywiście nie jest to propozycja matrymonialna, a propozycja czysto towarzyska. To jak?

  4. - Tak! Ruszajmy do akademików! - Dru jak sprężyna wystrzeliła z krzesła i ruszyła w stronę drzwi. - Jak duże są pokoje? Na ile osób? - Cień posłusznie towarzyszył jej. Stanął pół metra za Dru i czekał, mierząc wzrokiem Sarę z nieodgadnionym spojrzeniem. Nad czymś się zastanawiał.

  5. Wyskoczyła na środek jakby czekała ją tam nagroda życia. Mroczny towarzysz natomiast poszedł za nią wolno i z należytą swojej osobie godnością.

    - Dzień dobry jeszcze raz i czołem! Nazywam się Dru Vides, bardzo się cieszę, że będę mogła uczyć się razem z wami. Mam urodziny w kwietniu, lubię krokodyle, książki, filmy i lubię jeść. Pan tutaj to Ruad, mój wierny i mężny kompan. Jest tutaj, ponieważ łączy nas bardzo silna więź emocjonalna, oczywiście żadne niedorzeczne romanse. Towarzyszy mi dla wsparcia. - Po tych słowach jegomość ukłonił się lekko, niemal niezauważalnie, cały czas lustrując zielonymi oczami otoczenie. Dru posłała jeszcze całej klasie promienny uśmiech i wróciła na miejsce.

     

     

  6. - Dzień dobry! - Powiedziała głośno i entuzjastycznie postać wchodząca do klasy. Ciemnowłosa dziewczyna w okularach, całkiem wysoka. Poruszała się jakby miała w stopach sprężyny i nieco zbyt dużo energii. Ubrana była w kwiecistą sukienkę bez rękawów, szary sweter i brązowo-niebieskie trapery. Na plecach miała niebieski plecak, również w kwiaty. Wejściu dziewczyny towarzyszyło pojawienie się aury nieokiełznanej radości, zgaszona gwałtownie pojawieniem się wysokiej postaci odzianej w czerń, która to w ramach kontrastu wprowadzała posępność. Wysoki mężczyzna zdawał się nie wydawać dźwięku przy poruszaniu się - w ogóle wyglądał jakby płynął, a cała jego sylwetka sprawiała wrażenie, że ktoś na dzień po śmierci wyjął go z grobu i kazał działać. Blady, chudy, poważny, cień.

    Dziewczyna i jej towarzysz zajęli miejsce w ławce. Dru, bo tak postać miała na imię, podniosła rękę kiedy tylko usłyszała propozycję przedstawienia się.

    - Mogę?

  7. Imię: Dru

    Nazwisko: Vides

    Wiek(pomiędzy 15 a 18): 16

    Specjalizacja: Treser, support Doktor
    Ekwipunek: Kolekcja kiczowatych/głupich/śmiesznych rzeczy i dwa demony.

    Cernun - niedźwiedziowaty koleżka o specyficznym poczuciu humoru. Jest bardzo duży i bardzo pancerny. Ma głowę niedźwiedzia zwieńczoną porożem podobnym do poroża barana. Dalej właściwie wszystko przypomina czarnego, trochę wychudłego niedźwiedzia, poza nogami, które wyglądają jak ciężkie, potężne kopyta barana. A więc Cernun wygląda jak połączenie barana i niedźwiedzia o jadowicie zielonych oczach i pysku wzbogaconym o mięśnie mimiczne. Potrafi też mówić i aż nazbyt często ten dar wykorzystuje. Umiejętności demona sprawiają, że jest swego rodzaju tarczą, która może zostać wykorzystana jako taran - wielki, silny, wytrzymały - z czego jego wytrzymałość jest niemal nieograniczona. Trudno go uszkodzić, a co dopiero zabić.

    Ruad - humanoidalny koleżka o niezbyt zadziwiającym wyglądzie. Wygląda jak szpakowaty pan w wieku średnim - wysoki, chudy i blady, trup idealny. Ma czarne włosy zaczesane do tyłu i nosi czarny płaszcz, czy tam szatę. Jeśli istnieje ktoś ubrany w czerń, ubiór Ruada jest na pewno bardziej czarny. Płaszcz demona nie jest co prawda płaszczem, a złożonymi skrzydłami. Poza oczywistą umiejętnością latania demon jest charyzmatyczny. Tak bardzo charyzmatyczny, że potrafi kontrolować czyny jednego konkretnego wroga, który niekoniecznie musi być człowiekiem. Hipnotyzuje ofiarę i przemawia jej ustami, podporządkowując ją swojej woli. Warunkiem jest jednak spojrzenie w oczy demona.

    Wygląd: Dziewczyna o okrągłej, piegowatej twarzy cechującej się jasną karnacją. Ma kręcone, jasnobrązowe włosy i nosi okulary. Jej nos jest nieduży, a usta wydatne. Ma zielone, bystre oczy o lekko opadniętych powiekach. Jej twarz zazwyczaj zdobi radosny uśmiech, który w zależności od warunków może stać się złośliwy i chochlikowaty. Jest dość wysoka, przeciętnej budowy ciała, ale o szerokich biodrach.

    Informacje dodatkowe: Lubi książki, dowcipy i krokodyle. Nie znosi ryb w swoim jadłospisie.

    • +1 1
  8. - Dobry pomysł, ale tu działamy na moich zasadach - odparł.

    Sprzęt elektroniczny zaczął wariować. Sygnał z komunikatorów rwał się, przerywany ciągłym pasmem zakłóceń, aż zgasł zupełnie. To samo stało się z wszelkimi rejestratorami dźwięku i obrazu - niektóre wydały z siebie okropny, wysoki pisk, a potem po prostu odmówiły posłuszeństwa.

    Trup, czy też niedoszły trup zadrżał. Ręce powędrowały w kierunku głowy i zaczęły zbierać z ziemi to, co wyrwała kula, a potem układać na swoim miejscu. Efekt nie był piorunujący, mimo to maszkara wstała niepewnie z miejsca, zataczając się. Wyrwał strzałkę z ramienia. Ludzie którzy wcześniej uciekali, zaczęli otaczać grupę, nabrawszy pewności siebie. Nie wyglądali na pokojowo nastawionych. Do głowy Khady doszło polecenie, aby się trzymał blisko. Podobnie było z umysłami Sayu i Seintenshi.

    - Pan, panie Maxymilianie, zostanie tutaj - wycharczał niedoszły truposz. Jego skóra została rozpruta na plecach, i teraz coś próbowało się z niej wydostać. Stwór był wysoki - dwa razy wyższy od człowieka. Miał dwie pary pierzastych skrzydeł, co powodowało, że był jeszcze większy - przynajmniej wizualnie. Do tego rogi na kształt rogów jelenia, dwie pary oczu i usta pełne ostrych zębów, wykrzywione w uśmiechu. Rozprostował szpony, machnął długim ogonem i rzucił się w stronę polityka.

    Mężczyzna został bezceremonialnie powalony na ziemię przez ogromnego stwora, który najwyraźniej w poważaniu miał potencjalne pociski. Maxymillian czuł na ciele nacisk pazurów.

    - Jeden zostaje, reszta odchodzi. Oto ofiara i została ona przyjęta, zaakceptowana. Będę czekał na następne - syknął Wij z satysfakcją.

  9. Ciało opadło bezwładnie na ziemię, czaszka rozprysła się, a kawałki mózgu ozdobiły niewielki obszar ziemi wokół. Ciało zadrgało kilka razy w pośmiertnych skurczach, a potem zamarło zupełnie. Niegdyś piękna twarz, teraz bezkształtna masa i smród palonych tkanek.

    Zapadła cisza. Ludzie wokół polany zaczęli się wycofywać w mrok - szybko, jak podczas zręcznej ewakuacji. W międzyczasie rozległy się krzyki niedowierzania, ktoś się nawet rozpłakał.

    Z głowy Wija pozostała dolna część - usta pozostały nietknięte. I te właśnie usta przemówiły, wypluwając wcześniej krew.

    - Bardzo nierozsądne posunięcie. Jaki to kaliber? Och, zresztą nieważne. Uważam, że powinien pan zastanawiać się głębiej nad działaniami. Czy maskarada dobiegła końca? Czas zdjąć maski, drogi panie? - zapytało truchło.

  10. Smok, bo tym w istocie był przyzwany stwór, z gracją ominął wszystkie lecące ku niemu pociski. Był ogromny, ale jego łuskowate ciało wyginało się i wiło w powietrzu, jakby mogło się prześlizgnąć przez najmniejsze nawet otwory. Światło księżyca odbijało się od lśniących łusek, kiedy smok zsunął się na ziemię pod kopuły i dopadł do kota. W porównaniu do futerkowego ssaka był prawdziwym olbrzymem. Szczęka z maski - jak się okazało, ruchoma - odskoczyła kilka razy od żuchwy. Rozległ się rytmiczny dźwięk - smok się śmiał. Smok drwił.

    - Chcesz mnie odesłać? Jak to zrobisz, nie mając chwytnych palców i będąc tak groteskowo małym? - Porwał zwierza w powietrze i zrzucił go spod kopuły. Potem dopadł jeszcze raz, zamykając kota w 'klatce' z pazurów wciśniętych w ziemię. Szczęki rozwarły się, zalewając otoczenie wokół czerwonym światłem - a potem smok zionął czerwonym ogniem wprost w swoją łapę i kota pod nią. Płomienie miały spopielić chowańca.

  11. Doprowadził ich do kolejnej polany - znacznie mniejszej niż poprzednia. Pośrodku również płonęło ognisko, a gdzieniegdzie, między drzewami, rozstawione były namioty. Kilku ludzi którzy tam przebywali zwróciło swoje oczy na przybyłych - z czystym zainteresowaniem, bez negatywnego zabarwienia. Byli w różnym wieku, zarówno kobiety jak i mężczyźni. 

    Wij wskazał przybyłym leżący konar - mogli na nim usiąść. 

    - A więc przybyliście, aby wyzbyć się złych nawyków i zwalczyć dominację cywilizacji, która zjada wasze organizmy? W jaki sposób chcecie zmienić sytuację panującą wśród ludzi? - zapytał, wpatrując się z niekrytą podejrzliwością w gości. 

  12. - Oczywiście, że tak. A jednak, ze względu na bezpieczeństwo moich ludzi i państwa proszę o ograniczoną ilość wkraczającą do domu... Trzech, nie więcej - powiedział nagle mężczyzna, odwracając się do polityka i zatrzymując. Wciąż szedł z Sayu, nakazując Seintenshi i Khadzie trzymanie się blisko. Z ciemności obserwowały ich oczy należące nie tylko do ludzi.

  13. Wij zamrugał. Wyglądało na to, że długo zastanawiał się nad odpowiedzią, albo i działaniami które miał podjąć. Uśmiech zszedł z jego twarzy. Wbił wzrok w ziemię, a potem obserwował uważnie każdy gest szanownego Maxymiliana Blenda. Jeśli na początku jego twarz była spokojna i opanowana, zdradzając lekkie rozbawienie całą sytuacją, teraz straciła jakiekolwiek ciepło. Od Wija niemal ciągnęło chłodem, choć wciąż pełnym opanowania. 

    Wydał rozkaz ludziom -nie spuszczać wzroku z nikogo, być cały czas czujnym. 

    - Czy mam zrozumieć, że porzuciliście chęć rozwoju za wszelką cenę? - zapytał, a na jego twarz wrócił uśmiech. - A zatem zapraszam. Mój dom jest waszym domem. - Uniósł rękę i gestem zaprosił polityka do wnętrza lasu. 

  14. - Odejdź, Koneko. Do lasu - odpowiedział dziewczynie. Cicho, aby jego głos został usłyszany tylko przez nią. Wokół nich stało jeszcze kilku ludzi. Kiedy Koneko przechodziła wgłąb lasu, zgodnie z rozkazem Wija, zauważyła niewielkie zgrupowanie - pięciu ludzi stojących lub klęczących wokół młodego chłopaka, który to nieprzytomny leżał na ziemi.

    W umysłach Seintenshi i Khady odezwał się głos, który nakazał im porzucenie zabaw i trzymanie się na baczności. Mieli podejść nieco bliżej i stanąć za nim.

    - Słucham więc. Jakie jest to sedno sprawy? - zapytał, odwracając się do mężczyzny.

  15. - O, widzi pan? Nie tylko siedzą i patrzą, ale i czynnie uczestniczą w rozmowie - odparł Wij i położył dłoń na ramieniu Sayu. Łagodny uśmiech nie schodził z jego twarzy.

    - My mamy broń, ponieważ jesteśmy w swoim domu. Broń w rękach gościa nie jest oznaką kultury. Jeśli jednak przybyliście tylko po to, aby się kłócić jak przekupki na targu, obawiam się że będę zmuszony was rozczarować. Nie mam ochoty - powiedział. Odwrócił się w stronę lasu, prowadząc dziewczynę przed sobą i zaczął powoli iść.

  16. Na twarzy mężczyzny również wykwitł uśmiech, ale szyderczy. Niemniej wyciągnął swoją dłoń i uścisnął dłoń polityka. 

     Witam, panie Maksymilianie Blend. Ja nazywam się Wij. Który z was przewodzi? Z którym powinienem rozmawiać? Póki co widzę tu bałagan i kompletny brak organizacji. Któryś z was podważył właśnie autorytet drugiego... - odpowiedział. 

    - Swoją drogą, wydaje mi się że pańskie zapewnienia o pokojowych zamiarach są absolutnie fałszywe. Przylecieliście w pełni uzbrojeni. Nie uwierzę w to, że potrzebujecie tych rzeczy do defensywy. A zatem co naprawdę chcieliście zdziałać przylatując tutaj?

  17. Mężczyzna pokiwał głową w zamyśleniu.

    - Wasze bezpieczne i sprawdzone wszczepy powodują bezpłodność i nowotwory. To ciała obce, nie zawsze się przyjmują. Prowadziliście obszerną dokumentację na ten temat. Zresztą, to tylko jedna z wielu nieprzyjemności. A nasza odpowiedź na cybernetykę została stworzona przez was, ale udało nam się ją udoskonalić. Jest mniej wydajna i bezpieczniejsza, ale doceniam pańską troskę. I proszę nie krzyczeć... To burzy atmosferę pokoju - odparł spokojnie, a potem na jego twarz  wstąpił wyraz zamyślenia.

    - Nie pamiętam jak się nazywał ten człowiek... Na literę 'R'... No, nieważne. Wiem, że żył bardzo dawno temu i był niezwykle charyzmatyczny. I wie pan co? Zabawna sprawa... Próbowali go otruć, ale kiedy wypił zatrute wino, absolutnie nic się nie stało. Zadziałał dopiero strzał w głowę. A kiedy strzelono mu w głowę i wrzucono do rzeki, okazało się, że wciąż jeszcze żył... Jak pan uważa, co jest bardziej skuteczne, trucizna, czy kula?

  18. - Nowocześni ludzie, tacy jak wy, wierzą w nadprzyrodzone moce? Zadziwiające. Ktoś o kim mówicie musi mieć rzeczywiście niesamowitą moc... manipulacji, jeśli skłonił tak wysoko postawionych dżentelmenów, realistów do poważnego potraktowania problemu. W dodatku pofatygowaliście się tu osobiście. Cieszę się, że stawiamy na pokojowe rozwiązania - odpowiedział, uśmiechając się jadowicie. Bardzo jadowicie.

  19. Źródło wody - jak się okazało - znajdowało się tuż pod Khadą. Spod jego stóp wyłoniły się pojedyncze krople wędrujące ku dłoni mężczyzny. Zachowywały się jakby były żywe - tańczyły wokół palców, podążając posłusznie za dłonią mulata. Jak się okazało, mógł też wskazywać im kierunek, w którym leciały.

    Seintenshi póki co nie mogła jeszcze zbyt wiele zrobić na dystans, ale mogła natomiast być niebezpieczna poprzez bezpośredni dotyk. Jej dłoń rozgrzewała się do niebotycznych temperatur... Nie byłoby dobrze, gdyby kogoś dotknęła.

    Sayu natomiast po kilku próbach potrafiła już zakamuflować się w otoczeniu. Nie znikała zupełnie, ale działała nieco jak kameleon. Kiedy stawała się trudna do zobaczenia, miała też wrażenie że jest szybsza...

     

    Na małej polanie wylądował statek. Stało się to kilkadziesiąt minut po ćwiczeniach. Wij udał się w las, aby odpocząć. Ale kiedy tylko żelastwo wylądowało na polanie, na skraju drzew pojawił się młody człowiek - chudy i wysoki młodzieniec o zwichrowanych, białych włosach. Ludzie którzy w tym momencie skryli się w lesie wiedzieli jaka jest tożsamość 'nieznajomego'. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy. W jaki sposób wszedł w ludzką skórę? 

    Podszedł nieco bliżej, aby być widocznym dla 'gości'. Ubrany był w zwyczajne, ludzkie ubrania. Tylko oczy pozostawały nieco odmienne - w świetle ciemnogranatowe źrenice kurczyły się w wąskie szpary, ujawniając bladobłękitne tęczówki, bez białek. Też coś... Wystarczyło mieć trochę pieniędzy na koncie i każdy mógł sobie takie załatwić.

    - Witam moich drogich gości - powiedział głośno. Stał wyprostowany, z rękami wzdłuż boków. - Jak mogę wam pomóc?

  20. - Wyczuć, przywołać i wykorzystać. Spróbuj to zrobić teraz - podpowiedział, a następnie usiadł na ziemi. - Bardzo cieszy mnie, że wy również postanowiłyście zdecydować się na ten krok. To oznacza, że żadne z was nie będzie bezbronne... A ja czuję, że zbliżają się kłopoty. Namacalne kłopoty- dodał, wpatrując się w nocne niebo. Zawiało chłodnym wiatrem.

    - Niech każdy z was spróbuje wykorzystać swoje nowe umiejętności. Koneko, idź w kierunku lasu. Seintenshi, spróbuj sama wytworzyć ogień. Sayu, spróbuj... zniknąć.

×
×
  • Utwórz nowe...